Rozdział 14
Waszyngton, Dystrykt Kolumbii
Słowa Daniela nie opuszczały Anastasii przez całą noc. Nic więc dziwnego, że z samego rana pchnęły ją do niemal potajemnego opuszczenia hotelu bez czekania na śniadanie. Skoro tak zaciekle insynuował jej działanie na własną rękę, to powinna spełnić jego oczekiwania i właśnie to zrobić. Może czegoś się dowie, a on będzie szczęśliwy, że miał rację. Same plusy.
Do Waszyngtonu dotarła dzięki zamówieniu kierowcy przez odpowiednią aplikację. Pod koniec drogi wysłała do Libby krótką wiadomość z informacją, że później spotkają się w Quantico. Odpowiedź dostała niemal od razu, ale i tak nie zamierzała niczego wyjaśniać. Jeżeli niczego się nie dowie, to będzie musiała wymyślić jakąś dobrą wymówkę. Z kolei, jeśli się dowie, wówczas nie będzie jej interesowało, że zrobiła to bez konsultacji.
Wysiadła pod apteką, w której pracowała zamordowana Alice Haas. Nie zamierzała jednak wchodzić do środka. Rozejrzała się po pogrążonej w szarości okolicy. Latarnie uliczne już się nie paliły, a przesłonięte gęstymi chmurami słońce rzucało niewiele światła. Silne podmuchy wiatru nie tylko rozwiewały włosy nielicznych przechodniów, ale również wprawiały w ruch korony posadzonych przy chodniku drzew. Szum liści mieszał się z warkotem przejeżdżających samochodów. Takiego poranka Anastasia powinna marzyć jedynie o powrocie do łóżka i zniknięciu w miękkiej pościeli. Pewnie by marzyła, gdyby nie miewała koszmarów.
Zapięła czarny prochowiec najwyżej, jak tylko mogła. Kierując się pod wiatr, od razu pożałowała, że nie ubrała szalika. Ze schowanymi w kieszeniach dłońmi przemaszerowała na drugą stronę ulicy i zaczęła poszukiwania. Interesowały ją sklepy, biura, markety i wszystko, co nie było mieszkaniem. Postanowiła najpierw sprawdzić tę stronę drogi, gdyż liczyła, że monitoring naprzeciw apteki lepiej uchwyci parkujące w jej okolicach auto. Bardzo szybko jednak zorientowała się, że będzie musiała zmienić plany. Niemal od razu trafiła pod zamkniętą bramę strzegącą kompleks bloków mieszkalnych z czerwonej cegły przed wizytami przypadkowych przechodniów. Mogła zadzwonić domofonem i dowiedzieć się, czy jest tam ochrona. Wiedziała jednak, że w takim miejscu nikt nie pokaże jej monitoringu bez nakazu. Chwilowo zrezygnowała z uprzykrzania życia ewentualnym pracownikom ochrony Senate Square, lecz na wszelki wypadek zapisała w notesie numer telefonu, pod który, zgodnie z ogłoszeniem na bramie, powinny się kontaktować osoby chcące wynająć mieszkanie. Zawsze to zaoszczędzona minuta poszukiwania takich informacji w internecie.
Zatrzymała się na skrzyżowaniu, by tym razem przejść na drugą stronę ulicy na pasach. Stojąc na czerwonym świetle, zastanawiała się, z której strony Pollard przyjechał pod aptekę. Wciąż czekali na nagranie z monitoringu ulicznego obejmującego właśnie część tego skrzyżowania. Anastasia spojrzała w stronę apteki i zdecydowała, że po odwiedzeniu znajdującego się na rogu marketu, właśnie tam pójdzie, lecz znacznie dalej. Zaczęła bardzo poważnie wątpić w to, że Pollard wybrał trasę prowadzącą przez monitorowane rozdroże, skoro mógł dotrzeć tutaj inną, nieco mniej ruchliwą, a przede wszystkim nieobserwowaną drogą.
W końcu zapaliło się zielone światło, a ona przeszła na drugą stronę ulicy, prosto pod automatycznie otwierające się drzwi marketu. Przekonanie jednej z kasjerek, że musi porozmawiać z jej przełożonym, udało się dopiero wtedy, gdy pokazała odznakę. Nie została jednak zaprowadzona w odpowiednie miejsce, lecz znów musiała czekać. Blisko piętnaście minut kręciła się w okolicy drzwi, przez co te nieustannie się otwierały, a wiatr ciągle smagał ją po twarzy.
Gdy spostrzegła kroczącego w jej stronę mężczyznę średniego wzrostu, lekko wygięła kąciki ust ku górze. Z kolei, gdy ten odesłał wskazującą na nią palcem kasjerkę z powrotem do pracy, pomyślała, że może naprawdę uda jej się spojrzeć na monitoring bez nakazu. Anastasia potrafiła oczarować prawie każdego rozmówcę i mimo że nie lubiła zniżać się do tego poziomu, nigdy zbytnio się nie wahała. Informacje były dla niej najważniejsze. One faktycznie mogły uratować komuś życie, a moralność i duma agentki niekoniecznie. Właśnie dlatego tak często dochodziło do zgrzytów między nią a Danielem. Dla niego bardziej liczyła się nieposzlakowana opinia. Nie uważała go za niekompetentnego agenta, po prostu pracował w inny sposób niż ona.
Kilka ładnych uśmiechów, chichotów i wizytówka z numerem telefonu wystarczyły, by Anastasia nie tylko dostała możliwość spojrzenia na monitoring, ale by otrzymała kopię nagrań na pendrive'a. Wizytówkę, tak czy siak, wręczała niemal każdemu, z kim rozmawiała o sprawach służbowych, więc naprawdę poszło jej gładko. Miała szczęście, że kierownik sklepu nie nosił obrączki na palcu. Zamierzała najpierw sprawdzić, czy kamery nagrały coś ciekawego i dopiero wtedy ewentualnie powiedzieć Libby i Danielowi, co zrobiła.
Wyszła z marketu i szybkim krokiem ruszyła w stronę przeciwną do skrzyżowania. Minęła aptekę, a następnie magazyn, do którego wjazd był monitorowany. To nagranie również miała już w kieszeni. Nie zwalniając kroku, na moment wyjęła telefon, do którego podłączyła słuchawki. Na szczęście nie dostała powiadomienia o nieodebranych połączeniach, a nieprzeczytane wiadomości nie były aż tak istotne. To nie oznaczało jednak, że nie istniał żaden problem, bo istniał – minęła już ósma rano. Stąd do Quantico jechało się niemal godzinę, a Anastasia musiała do tego doliczyć jeszcze czas oczekiwania na kierowcę. Najlepiej, jakby już w tej chwili zamówiła przez aplikację podwózkę. Gdyby to zrobiła, może nawet nie musiałaby się tłumaczyć, bo z odrobiną szczęścia dotarłaby na miejsce o umówionej godzinie.
Zamiast tego Anastasia tylko jeszcze bardziej przyspieszyła i niemal truchtem dotarła do kolejnego skrzyżowania, tym razem bez sygnalizacji świetlnej. Przez moment zastawiała się, gdzie skręcić. Gdyby poszła w lewo, znów kręciłaby się obok Senate Square, co niczego by nie wniosło. Z kolei po prawej stronie na pierwszy rzut oka znajdowały się jedynie prywatne posiadłości. Pozostawało jej pójście do przodu. Przechodząc przez skrzyżowanie, tym samym wyszła spomiędzy budynków z czerwonej cegły, a weszła między nieco bardziej zróżnicowaną zabudowę. Bardziej skupiła się na brązowej budowli po prawej stronie, a to za sprawą niewielkiej tabliczki, która została umieszczona między zadbanymi roślinami. Anastasia szybko sprawdziła w internecie odczytaną nazwę. Miała przed sobą chrześcijańską fundację charytatywną i naprawdę nie wiedziała, co zrobić. Akurat w takim miejscu lepiej sprawdziłby się Daniel. On przynajmniej nie musiałby niczego udawać. Zastanawiając się, co dalej, sprawdziła w telefonie, jakie jeszcze budynki są w pobliżu. Zdecydowała się nieco cofnąć i skręcić do kliniki stomatologicznej. Uznała, że tam może faktycznie uda jej się coś ugrać.
Szybko się przekonała, że wyczerpała swój limit szczęścia. Młoda recepcjonistka co prawda nieco zlękła się wizyty służb federalnych, jednak uparcie twierdziła, że bez zgody szefowej nie może nic zrobić. Szefowej z kolei nie było, lecz Anastasia domyślała się, że nawet gdyby była obecna, to i tak nie udostępniłaby jej nagrań. Dowiedziała się jednak, że jedna z kamer kliniki wychodzi na ulicę. W razie, gdyby monitoring ze skrzyżowania i z marketu niczego nie pokazał, mogłaby pomyśleć o zdobyciu nakazu.
Po wyjściu z kliniki dentystycznej w końcu zdecydowała się na zamówienie podwózki. Mimo że ta przyjechała już po kilku minutach, Anastasia i tak nie miała szans dotrzeć do Quantico punktualnie. Już niemal wybiła dziewiąta, a auta na ulicy mnożyły się w oczach. Co prawda zachęciła kierowcę do zamienienia głównych dróg na mniej oblegane boczne uliczki, ale i tak co chwilę wpadali w korki. Ostatecznie utknęli w jednym z nich, a Anastasia musiała pogodzić się z tym, że spóźni się o co najmniej godzinę. Od razu zaczęła wymyślać jak najbardziej wiarygodną wymówkę. Pewnie lepiej byłoby się przyznać, w końcu nie zrobiła nic złego. Nie chciała jednak wysłuchiwać Daniela chełpiącego się tym, że podczas ich wczorajszej rozmowy miał rację. Znajdując coś na nagraniach z monitoringu, nie zaprzeczyłaby temu zdaniu, ale przynajmniej miałaby coś na swoją obronę.
Gdy tylko minęła dziewiąta trzydzieści, jej telefon zaczął wściekle wibrować w kieszeni. Nie odebrała. Dopiero wyjechali z Waszyngtonu, więc wciąż czekało ich około czterdziestu minut jazdy. Z kolei z hotelu do Quantico było jedynie dwadzieścia minut. Nie mogła więc odebrać i udawać, że już wyruszyła. Nie mogła też udawać, że jeszcze nie wsiadła do auta, bo wówczas do zdemaskowania jej kłamstwa wystarczyłby jeden klakson lub głośniejszy warkot silnika. Musiała czekać. Libby i tak zaczęła bombardować ją wiadomości pół godziny później, niż Anastasia się spodziewała.
Po tych wszystkich minutach przemieszczania się w ślimaczym tempie teraz krajobraz za szybą zmieniał się wręcz niepokojąco szybko. Zdawało jej się, że prędkość wbija ją w twardy fotel bez zagłówka. Musiała się skupić, by nie pozwolić głowie bezwiednie opaść do tyłu. Nieustanne gadanie kierowcy wcale nie pomagało jej w zachowaniu przejrzystości umysłu, wręcz odwrotnie – niemal ją usypiało. Wcześniej z grzeczności kilka razy mu odpowiedziała, czym najwyraźniej dała przyzwolenie na niekończący się z jego strony monolog.
Musiała zająć sobie głowę czymś pożytecznym. Zdecydowała, że zadzwoni pod każdy numer, którego kiedykolwiek używał Pollard. Miała je wszystkie zapisane w telefonie. Nie zakładała, że coś się wydarzy, więc nie zastanawiała się nad towarzystwem kierowcy. Zanim po raz pierwszy zdążyła nacisnąć zieloną słuchawkę, Libby znów spróbowała się z nią skontaktować. Mało brakowało, żeby odebrała. To jednak uświadomiło jej, że musi odłożyć swoje plany na kolejne kilka minut. Libby rozszarpałaby, gdyby podczas trzeciej próby dodzwonienia się do niej, usłyszała w słuchawce, że wybrany numer telefonu jest aktualnie zajęty. Wtedy Anastasii nie pomogłyby już żadne wymówki.
Po kolejnych dziesięciu minutach sama zadzwoniła do Lelystry, która odebrała już po pierwszym sygnale.
– Gdzie ty się podziewasz?
– Jestem w drodze.
Anastasia miała nadzieję, że kierowca będzie kontynuował swój monolog, ale ten nagle zamilkł. W lusterku dostrzegła, że poszukał jej spojrzeniem. Szybko jednak znów skupił się na drodze, ale nie zaczął mówić. Nagle poczuła się naprawdę nieswojo. Przesunęła się na siedzeniu, by nieco się schować. Teraz kolanami niemal dotykała fotela kierowcy.
– Dlaczego dopiero teraz?
– Musiałam przewietrzyć głowę. Trochę biegałam.
– Niby od kiedy lubisz biegać? – podejrzliwość w głosie Libby przerosła oczekiwania Anastasii.
– Nie lubię, ale musiałam się zmęczyć – odparła niemal zgodnie z prawdą. – Wiesz, że dzięki temu lepiej mi się myśli.
– Za ile będziesz?
– Dopiero wyjechałam z hotelu.
Znów złapała spojrzenie kierowcy, czyli ten wciąż ją widział. Tak, jak nie miała problemu z kłamaniem, tak bycie obserwowaną przez kogoś, kto doskonale zdaje sobie sprawę z jej nieszczerości, wcale nie było przyjemne. Przez to niemal czuła, że robi coś złego.
– Żeby mi to był ostatni raz.
– Tak jest, szefowo.
Libby rozłączyła się bez słowa, a Anastasia od razu zabrała się do realizacji poprzedniego planu. W międzyczasie jeszcze krótko odpowiedziała na pytanie ciekawskiego kierowcy, dlaczego powiedziała, że dopiero wyjechała. Była o krok od warknięcia, że to nie jego sprawa, ale ostatecznie zdecydowała się na wersję, że przecież nie tak dawno wyjechali z Waszyngtonu. Mimo uszu puściła uwagę, że od tego czasu minęło już niemal dwadzieścia minut. Gdy to mówił, ona dzwoniła już pod drugi z zapisanych numerów. Z tym samym skutkiem – brak sygnału. Sprawa wyglądała identycznie przy kolejnych czterech numerach. Wszystko zgodnie z oczekiwaniami.
Niecałe piętnaście minut później agentka Ashbee legitymowała się przed wejściem na teren Akademii FBI. Z kolei moment po tym robiła to ponownie, tym razem już w budynku. Gdy w końcu otrzymała odpowiednią przepustkę i przedostała się przez bramki odgradzające wnętrze budynku od recepcji, naprawdę szybkim krokiem skierowała się w stronę schodów. Minęła się z zupełnie nieznajomym agentem w garniturze, który zmierzył ją nieco zaskoczonym spojrzeniem. Zostawiła to bez komentarza i pognała na dół. Nie tylko błyskawicznie dopadła do odpowiednich drzwi, ale nawet zdążyła po drodze zdjąć kurtkę. Szarpnęła za klamkę i wpadła do środka.
– Cześć.
– Spóźniłaś się.
– I co w związku z tym? – zapytała, odwracając się w stronę wieszaka. Wbrew jej oczekiwaniom Daniel wcale nie brzmiał aż tak gburowato. – Jeszcze kilka dni temu radziliście sobie beze mnie.
– Przegapiłaś newsy – wypaliła wciąż siedząca tyłem do drzwi Libby.
– Jakie?
Anastasia przymknęła drzwi i przeszła w głąb pomieszczenia. Zatrzymała się przy węższej krawędzi biurka, oparła dłonie na blacie i spojrzała najpierw na znajdującą się po jej prawej stronie Libby, której kąciki ust lekko drżały, a brwi były nieznacznie uniesione. Potem odwróciła głowę w drugą stronę, by przyjrzeć się poważnemu, ale nie ponuremu Danielowi. Wyprostowała się i skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej. Nie sądziła, by stało się coś złego.
– Co? Mam przeprosić za spóźnienie czy o co chodzi?
– Policja rano dostała zdjęcie Pollarda.
– Ale na razie nie ma zgody na udostępnienie go mediom – dodał Daniel, wracając spojrzeniem do rozłożonych na blacie notatek.
– Nie sądziłam, że Redfern zadziała tak szybko.
– Najwidoczniej masz dar przekonywania.
– Najwidoczniej – odparła, posyłając koledze złośliwy uśmiech, którego i tak nie zauważył. – Jeszcze jakieś nowości?
– Znów monitorujemy konto bankowe Pollarda, ale jest prawie puste. – Libby odwróciła głowę w stronę Anastasii. Nie mogła przestać myśleć o tym, co powiedział Redfern, przekazując im rano informacje. Nie chciała jednak teraz o tym wspominać. Wciąż nic nie było pewne. – Od końca stycznia nie dzieje się na nim nic poza stałymi zleceniami. Telefony też milczą.
– Mówiłam, że nie bez powodu po raz ostatni kontaktował się ze mną właśnie na koniec stycznia.
– Tak, tak, wiemy. – Przez twarz Daniela przemknął uśmiech, gdy Anastasia zmrużyła oczy. Dogryzanie jej dawało mu jakąś dziwną satysfakcję i to od pierwszej chwili, w której się poznali. – Lepiej zastanówmy się nad tym, czego nie wiemy.
– Chyba bardzo chcesz coś powiedzieć.
Agent Chartier oparł przedramiona na chłodnym, plastikowym blacie. Powoli zaczynał czuć się w tym biurze jak u siebie. Dzień w dzień spędzał tu kilka godzin i nawet ciasnota pomieszczenia już przestała mu przeszkadzać. Pracę w Kansas City mógłby zamienić na pracę tutaj, jednak nie dotyczyło to już życia codziennego. Waszyngton był dla niego zbyt tłoczny, zdawał mu się wręcz przeludniony. Poza tym było tu za dużo polityki. Daniel chciał się skupiać na swojej pracy, a nie na wszystkim, co jest obok, a w co można bardzo szybko zostać wciągniętym.
– Zastanawiam się, czy w ogóle znajdziemy miejsce, w którym przetrzymuje ofiary – wyjaśnił po dłuższej chwili. – Ostatnio nie znaleźliśmy.
– I dlatego nie został skazany. Nie robił tego u siebie w mieszkaniu, więc nie było żadnych śladów.
Anastasia zacisnęła zęby. Tylko tak mogła powstrzymać się od powiedzenia, że nie został skazany, bo jej były narzeczony potajemnie przeczytał jej notatki i tym samym zobaczył wszystkie znaki zapytania, które wykorzystał przed sądem, broniąc Pollarda. Co gorsza, wciąż była o to zła na siebie, a nie na niego. Gdyby nie zostawiła dokumentów na wierzchu, może Pollard byłby w więzieniu albo przynajmniej trafiłby do aresztu tymczasowego, dzięki czemu mieliby szansę na znalezienie większej ilości dowodów. Wszystko jednak potoczyło się tak źle, jak tylko mogło. Starała się o tym nie myśleć, ale przychodziło jej to do głowy niemal za każdym razem, gdy wspominali śledztwo w Kansas City.
– Myślicie, że znalezienie jego kryjówki z poprzedniej serii pomogłoby nam teraz?
– Na pewno by nam nie przeszkadzało – odparł Daniel, sam mając problem z decyzją. – Ale raczej nie byłby to jakiś przełom.
– Większym przełomem mogłoby być znalezienie pierwszej ofiary aktualnej serii – stwierdziła Anastasia i przeszła bliżej tablicy korkowej. Sięgnęła ręką do jednego ze zdjęć, żeby lepiej to wszystko uporządkować.
– Jeśli ona istnieje.
– Chyba stwierdziliśmy, że tak. – Anastasia porzuciła pomysł przestawiania zdjęć i skupiła się na Danielu, który po raz kolejny wątpił w ich ustalenia.
– Istnieje w naszych głowach, ale na razie nigdzie indziej – odparł spokojnie, wyjątkowo nie chcąc prowokować jej do kolejnych sprzeczek.
– Wiecie, co jest najdziwniejsze? – Tym razem to Libby sprowadziła na siebie dwa spojrzenia. – To, że Pollard rozpłynął się w powietrzu, gdy tylko przestaliśmy go obserwować. Skąd wiedział, że już nie wystajemy pod jego oknami, nie monitorujemy konta w banku i telefonu?
– Mógł zauważyć, że przestaliśmy za nim jeździć i chodzić, ale sprawa z bankiem jest podejrzana – odparł Daniel, po raz pierwszy tak naprawdę sobie to uświadamiając. Myślał o tym już wcześniej, ale dopiero gdy Libby wypowiedziała to na głos, znaczenie tych słów w pełni dla niego wybrzmiało.
– Nawet jeśli mamy jakiegoś kreta, to on jest w Kansas City, a nie tutaj. – Anastasia położyła dłonie na oparciu krzesła zajmowanego przez przyjaciółkę. Przypadkiem pociągnęła ją za kilka rudych kosmyków włosów, które dzisiaj wyjątkowo nie były ciasno ze sobą związane. Libby niemal pisnęła, wywołując chichot Daniela i odskoczenie Anastasii, która błyskawicznie ją przeprosiła. – Ale zgadzam się, że to dziwne, że nie możemy trafić na żaden jego trop.
– Powinniśmy zastanowić się, gdzie on może być. – Poczekał, aż przytakną. Chciał pochylić się nad biurkiem, ale blat wbijający się w jego brzuch skutecznie to uniemożliwił. Odchylił się więc na oparcie i postanowił mówić prosto z mostu. – Myślę, że od czasu do czasu nas obserwuje. Wiedział, że An nie zajmuje się tą sprawą i wiedział, że to właśnie my jesteśmy do tego przydzieleni. Ktoś, kto cię nie zna – przeniósł wzrok z Libby na Anastasię – nie zorientowałby się, o co chodzi z nacięciem na policzku ostatniej ofiary.
– To jeszcze nie znaczy, że nadal nas obserwuje – stwierdziła sceptycznie agentka Timpany. – Na początku może faktycznie był ciekawy, kto zajmie się śledztwem, ale teraz już wie.
– A wie, bo nas obserwuje. Nie twierdzę, że ciągle, ale może kręci się w okolicy miejsc, do których podrzuca ciała. Może jedynie do czasu przyjazdu policji lub nas, a może dłużej.
– Kolejny powód, dlaczego wybiera miejsca bez monitoringu – tym razem Libby ochoczo przyznała rację koledze. – Gdy w nocy podrzuca ciała, może się zamaskować, może nawet zasłonić tablice rejestracyjne, ale gdyby zrobił to w dzień przy tłumie gapiów i policji, od razu wydałby się podejrzany. Jednocześnie nie pojawiłby się niezamaskowany w okolicach monitorowanego miejsca zbrodni.
– Właśnie. Nie sprawdziliśmy tego w Kansas City.
– W niektórych miejscach był monitoring i go sprawdzaliśmy – mruknęła Anastasia coraz bardziej poirytowana, że nieustannie nawiązują do tamtego czasu.
– Tak, ale na bieżąco. Po zamknięciu Pollarda mogliśmy znowu porządnie się temu przyjrzeć.
Teraz również Anastasia musiała przyznać mu rację. Powinni byli to zrobić. Była nawet zaskoczona, że to pominęli. Gdyby okazało się, że Pollard jest widoczny na monitoringu, wówczas mieliby kolejną podstawę do oskarżania go. Z perspektywy czasu wiele zmieniłaby w tamtym śledztwie. Coraz bardziej sobie uświadamiała, że mogli zrobić znacznie więcej. Najwidoczniej Daniel odbierał to podobnie.
– Ale teraz wybiera miejsca bez monitoringu – przypomniała Libby. – Jeżeli pojawi się następna ofiara, musimy o tym pamiętać.
– Teraz ma nawet większy powód, by nas obserwować. W końcu ma małą obsesję na punkcie Anastasii.
– Nie żartuj tak – odparła, mocniej zaciskając dłonie na oparciu krzesła.
– Nie żartuję. Wszyscy wiemy, że wpisujesz się w jego typ.
Mimo że miał rację, i tak odebrała to jako potężny policzek. Dokładniej rzecz biorąc, prawy policzek, a jeszcze bardziej uszczegółowiając – bliznę na nim. Na każdym przesłuchaniu Pollard natarczywie jej się przypatrywał, przez co czasem miał problemy ze skupieniem się. Po prostu mrużył oczy i zacierał ręce. Dopiero któreś pytanie z rzędu wyrywało go z zamyślenia i sprawiało, że dla odmiany przeszywająco patrzył jej w oczy. Był to jeden z powodów, dlaczego nie wątpiła w jego winę.
– Ciekawe, że nazywa cię perfekcyjną, skoro zgodnie z jego logiką jesteś raczej tego przeciwieństwem – kontynuował Daniel mimo krytycznego wzroku Libby.
– Pewnie chętnie by mnie pokroił pod pretekstem udoskonalenia mnie. O to ci chodzi, Daniel? Ale wiesz co? – dodała jeszcze chłodniej, zanim zdążył odpowiedzieć. – Gdyby faktycznie chciał, już dawno by to zrobił. Może powinnam wpisywać się w jego typ, a z jakiegoś powodu tak nie jest. Stąd ten cały pseudonim i zainteresowanie.
– I tak powinnaś na siebie uważać – wtrąciła Libby, której najbardziej przeszkadzał ten temat.
– Wszyscy powinniśmy. Powinniśmy też zwrócić większą uwagę na miejsca porzucenia ciał. Macie mapę?
Daniel otworzył jedną z teczek. Podał złożoną mapę siedzącej naprzeciw niego Lelystrze, a sam zabrał się za porządkowanie biurka. Wszystkie dokumenty pozbierał na jeden stos, który umieścił na przed momentem zamkniętym laptopie. Po rozłożeniu mapa obejmująca nie tylko Waszyngton, ale również okoliczne miejscowości, zajęła niemal cały blat. Widniały na niej dwa czarne i dwa czerwone punkty. Czarne oznaczały miejsca zamieszkania ofiar, a czerwone miejsca, w których znaleziono ciała.
Anastasia stanęła obok Libby. Sięgnęła do drucianego przybornika stojącego w rogu biurka i wyjęła z niego zielony zakreślacz. Upewniła się, że dobrze zapamiętała adresy, po czym zaznaczyła kropką bibliotekę, w której pracowała Suzanne Pittman, a następnie aptekę zatrudniającą Alice Haas. Nie zdążyła się nawet wyprostować, a co dopiero spojrzeć na całość, gdy telefon w kieszeni czarnych spodni zaczął wibrować. Gdy zobaczyła nazwisko na ekranie, urządzenie niemal wypadło jej z dłoni. Dzwonił Redfern, który powiedział, że jak najszybciej chce ich widzieć w swoim gabinecie, po czym po prostu się rozłączył. Wyjątkowo nie brzmiał spokojnie.
Od razu rzucili wszystko i pognali do odpowiedniego biura. Zastali Redferna stojącego za masywnym biurkiem. Opierał na nim dłonie i pochylał głowę nad blatem. Kazał im wejść do środka, nawet na nich nie spoglądając. Nie wspomniał również o zajęciu miejsc, dlatego zatrzymali się na środku przestronnego gabinetu i zdezorientowani wymieniali spojrzenia.
Gdy Redfern w końcu zdecydował się opaść na biurowe krzesło, bez słowa obrócił w ich stronę rozświetlony monitor. To Anastasia zdecydowała się jako pierwsza podejść bliżej ekranu, by zobaczyć, o co chodzi. W miarę czytania robiło jej się coraz bardziej gorąco, by pod koniec z zimna niemal zadrżeć.
– Zgodziłem się na to, żeby udostępnić wizerunek podejrzanego policji, a nie mediom – oznajmił twardo, gdy już wszyscy zapoznali się z artykułem. – Więc co to jest? Jak dowiedzieli się o tym tak szybko? Ktoś z was stwierdził, że media powinny wiedzieć?
– Nikt z nas nic nie powiedział, sir – Daniel odpowiedział pewnie, chociaż sam nie do końca w to wierzył.
– Chyba wiem, co mogło się wydarzyć – wtrąciła ciszej Anastasia.
– Co takiego, agentko Ashbee?
– Być może ta dziennikarka była na którejś z komend policji i coś usłyszała albo zobaczyła. To by wyjaśniało, dlaczego w artykule jest tylko opis, a nie ma zdjęcia.
Anastasia podejrzewała, że mogło wyglądać to jeszcze nieco inaczej, ale nie chciała rzucać nazwiskami. Pod tekstem zaprezentowanym przez Redferna było nazwisko narzeczonej Chayse'a. Mogłaby o tym wspomnieć, może nawet powinna, ale nie chciała robić Woodardowi problemów. Wolała najpierw sama z nim o tym porozmawiać.
Redfern poprawił okulary, które zsunęły mu się z nosa. Ustawił monitor znowu przodem do siebie. Sięgnął ręką do szyi, by poluźnić krawat, jednak na nic nie natrafił. Zerknął w stronę jedynej niezamykanej na klucz szuflady i od razu dostrzegł wystający kawałek materiału. Faktycznie zdjął go, gdy tylko został poinformowany o artykule. Nie potrzebował dodatkowej pętli zaciskającej się wokół szyi.
– Macie szczęście, że nie ma zdjęcia – powiedział, coraz bardziej zbliżając się do charakterystycznego dla siebie spokojnego tonu. – W razie nalotu dziennikarzy mówcie, że na razie nie możecie udzielać informacji. Pilnujcie, by takie coś więcej się nie zdarzyło. Jeszcze jedna rzecz. Znów dzwonił do mnie agent Shepherd i nalega, żeby któreś z was wróciło do Kansas City. – Przebiegł wzrokiem po twarzach podwładnych, lecz żadne z nich nie zgłosiło się na ochotnika. – Sam wskazał na agentkę Timpany.
– Kiedy mam wrócić? – zapytała bez cienia zaskoczenia, była jedynie rozczarowana. Redfern już rano wspominał, że w Kansas City brakuje ludzi do pracy.
– Jutro. O szczegółach jeszcze pani się dowie.
Gdy tylko wyszli z biura przełożonego, Anastasia od razu wyciągnęła telefon. Nigdy nie usunęła numeru Chayse'a, więc teraz bez problemu mogła napisać do niego wiadomość i zaproponować spotkanie. Nawet się nie wahała. Chodziło przecież o dobro śledztwa.
– Zajmiesz się tym? – Libby również rozpoznała nazwisko dziennikarki.
– Zamierzam – odparła, chowając telefon do kieszeni. Zwróciła wzrok na przyjaciółkę, która nagle straciła cały entuzjazm. – Cholera, szkoda, że musisz wracać. Jak Shepherdowi brakuje ludzie, to niech sam weźmie się do roboty.
– Dobry żart.
– Bez ciebie chyba się pozabijamy. – Daniel też nie był zadowolony z rozwoju wydarzeń. – Spróbujmy jeszcze coś wymyślić, zanim wyjedziesz.
– Czyli powrót do mapy?
– Powrót do mapy i pełna mobilizacja – oznajmiła Anastasia, zarzucając ramię na szyję Libby. – Od czasu do czasu coś ci powiem o śledztwie, nie martw się.
– Pewnie będziesz wiedziała o niektórych rzeczach szybciej niż ja. – Daniel obejrzał się na nie z lekkim uśmiechem. – Nawet nie żartuję.
Libby westchnęła, ale wysiliła się na podniesienie kącików ust. Żadne żarty nie były w stanie jej rozweselić. Zdążyła zaangażować się w tę sprawę, a teraz tak po prostu została odsunięta, mimo że niczym nie zawiniła. Nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio była tak rozczarowana.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro