Wojna? Dno piekła czeka...
Jechali właśnie samochodem; ona głaskała pieska śpiącego na jej kolanach, a on wciąż zmieniał stację radiowe, aż w końcu znalazł coś z muzyką klasyczną.
- Sherlock? - zagadnęła, a szczenię poruszyło uszami.
- Tak, Julie? - spytał skupiony na drodze, choć kątem oka widział jej zamyślony wyraz twarzy.
- Nie jesteśmy normalną parą. - stwierdziła ze... smutkiem?
Mężczyzna uniósł brwi do góry, po czym westchnął luzując zaciśnięte dłonie na kierownicy.
- Masz rację... Jesteśmy wyjątkowi. - uśmiechnął się, a ona widząc ten drobny gest od razu się rozpromieniła.
Uwielbiała, kiedy był taki. Nie mówił niczego z ironią, a zagadki odchodziły na bok. Tak strasznie dziewczyna pragnęła, by tak zostało, lecz przy Holmesie nie było to możliwe. Każdy wiedział, że temperament i chęć zrażenia do siebie każdego - często przejmowały nad nim kontrolę.
- Mam nadzieję, że Bethoven szybko pokocha Baker Street. - mruknęła jego narzeczona, a on przymknął na chwilkę oczy.
Gdy detektyw patrzył się na szczeniaka, widział w nim Rudobrodego. Może wreszcie uda mu się pogodzić ze śmiercią przyjaciela? Nigdy nie zapomni, ale spróbuję żyć dalej.
***
Weszli do mieszkanka, a siostrę Jim'a dreszcz przebiegł po plecach. Mimo że wszystko wyglądało tak jak wcześniej, coś nie dawało jej spokoju. Na stoliku leżała karta "As", a pod nią położona była koperta z imieniem dziewczyny. Holmes podszedł do niej i skinął głową. Otworzyła, wyjęła kartkę pachnącą jeszcze ostrymi męskimi perfumami, po czym stwierdziła, że Sherlock ma lepszy gust w dobieraniu zapachów. Zaczęła czytać, a na samym końcu dziewczę nie miało nawet jak przełknąć śliny, bo duża gula zacisnęła jej gardło.
"Kochaniutka Julie. Takie słodkie imię... Poniesiesz karę za wyczyny swego brata. Oj wybacz, że wspomniałem o tym nieboszczyku... Jim, Jim, Jim... Julie i Jim. Jim i Julie. Tik, tak. Tik, tak. Słyszysz zegar? To Twój czas. Już niedługo śmierć podejdzie do Ciebie i zabierze Cię z ziemi, lecz najpierw zabawa. Tak, słoneczko. Rodzina trzyma się razem, więc przez pokrewieństwo będziesz musiała pożegnać się ze światem i narzeczonym. Wielki Sherlock Holmes... Co powiesz na to, żebyś najpierw pocierpiała? Może najpierw zabijemy jego? Całuski, skarbie i do zobaczenia.
S. & J. "
Wcześniej taka groźba nie zrobiłaby na niej żadnego wrażenia, lecz teraz łzy zebrały jej się pod powiekami.
Zabije skurwieli, którzy to napisali!
Julie miała ochotę się rozpłakać, lecz wstrzymała się widząc zaciekawienie na twarzy towarzysza. Narzeczony podszedł do niej i objął ją ramionami, widząc w jakim jest stanie.
- Nie martw się.. - szeptał gładząc ją po plecach.
Dopiero, kiedy usłyszeli pukanie do drzwi i szczekanie psa, postanowili się od siebie odsunąć.
- Otworzę. - rzekł idąc w stronę drzwi, które po chwili uchylił.
Widząc w drzwiach mężczyznę o czarnych, długich włosach postanowił się cofnąć.
To niemożliwe...
- Przecież Ty nie żyjesz..
- Żyję i miewam się doskonale. - odparł gość z lekkim uśmiechem na twarzy, a kiedy wszedł do salonu jego wzrok od razu padł na dziewczę, które stało przy fotelu.
Mężczyzna podszedł do niej i ułożył zimną dłoń na jej policzku.
- Witaj, moja droga. Dawno się nie widzieliśmy... Kto by pomyślał, że jeszcze kiedyś się spotkamy. - przejechał palcem po jej dolnej wardze, co było błędem.
Julie wykręciła mu rękę tak, że ta cicho strzeliła.
- Czego chcesz Sherrinford? - spytał Sherlock, który siłą odciągnął od niego dziewczynę.
- Tak witasz się z bratem? - burknął tamten, a panienka Moriarty zmarszczyła brwi.
- To wy jesteście braćmi?
- A nie widzisz tego podobieństwa? - uśmiechnięty Sherrinford położył dłoń na ramieniu starszego brata, a ten się skrzywił.
- Syn marnotrawny. - burknął Sherlock strącając jego rękę.
Kiedy Julie dłużej się im przyglądała, faktycznie widziała ogromne podobieństwo. Tak samo widoczne kości policzkowe i ciemne włosy. Z pewnością najmłodszy Holmes był podobny bardziej do Loczka, niż do Mycrofta.
- Co powie najstarszy na Twoją wizytę? - pytanie padło z ust czarnowłosej, która wyciągnęła telefon z kieszeni spodni.
- Przyszedłem tu tylko i wyłącznie ze względu na Twoje bezpieczeństwo i... no głównie rozkazy ze strony tamtego debila. - wzruszył ramionami biorąc do ręki kopertę, którą kobieta odłożyła na stół.
- Jak on się czuję? - Sherlock zmarszczył brwi nie rozumiejąc o czym konwersuje ta oto dwójka.
- Trochę marnie, ale jakoś się trzyma. Kazał Cię pilnować i przy okazji...
Nie dokończył, bo z całej siły uderzył w twarz detektywa stojącego obok. Julie wpadła pomiędzy nich łapiąc za ręce ukochanego, który już miał zamiar zrekompensować się bratu za tą niespodziankę.
- Spokój, ameby! - wrzasnęła, a dwójka jeszcze przez chwilę patrzyła na siebie groźnie.
Młodszy z braci położył się na kanapie, a starszy usiadł na fotelu. Niewiasta weszła do kuchni, po czym wyciągnęła z zamrażarki lód, który owinęła w szmatkę.
- Zajebie go. - stwierdziła siadając na kolanie Holmes'a, któremu przyłożyła okład do policzka.
- O kim wy mówicie? - spytał w końcu patrząc jak Bethoven wskakuje na Sherrinforda.
- Jak to o kim? - zdziwił się jego brat, a Julie momentalnie pobiegła do kuchni - Nic mu jeszcze nie powiedziałaś? A myślałem, że nie macie przed sobą żadnych tajemnic..
- O czym on mówi, Julie?! - Holmes podniósł głos, a dziewczyna stanęła przy drzwiach do pokoju mężczyzny, w którym mogłaby się ukryć.
- No powiedz mu, kruszynko...
- Zamknij się, Sherrinford! - wydarła się, a następnie podeszła do ukochanego spuszczając pokornie głowę - Wiem, że postąpiłam nierozsądnie, ale zrozum mnie; musiałam...
- Do rzeczy. - rzekł, wstając.
- Sherlock tylko postaraj się mnie zrozumieć. - wyszeptała panicznie, a kiedy skinął głową postanowiła wreszcie mu to powiedzieć - Jim żyje... Upozorowaliśmy jego śmierć.
---------------------
Sherly jej chyba tego nie wybaczy x'dddd jak myślicie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro