Każdy ma w sobie cząstkę psychopaty.
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku."
------------------------------------------
Wszystko się wali... Pałac budowany od lat zamknięty, a klucz trzyma Ona. Kobieta, która jako jedyna nie była zapatrzona w swój wygląd, czy też pieniądze. Zdolność dedukcji tylko bardziej wzbudzała w nim zaciekawienie. Oddzielny pokój na jej osobę zagościł w jego umyśle, tak samo jak było z jej bratem. Z czasem zaczął czuć do niej pożądanie. Ludzkie uczucia były mu obce, a ona potrafiła je z niego wyciągnąć. Jakoś udało się jej je znaleźć. Nie mógłby jej teraz stracić. Nie teraz. Ona nie może odejść. On na to nie pozwoli.
- No wstrzykuj wreszcie! - warknął w stronę brata.
Nie panował już nad swoimi emocjami. Może już ją stracił, a to wszystko sobie ubzdurał? Pochylił się nad nią, dotykając czołem jej czoła. Jim stał z boku nawet na nich nie patrząc. Obserwował swój telefon z neutralnym wyrazem twarzy. A Sherrinford? Wyglądał jakby miał ochotę zabić wszystkich, a w szczególności tego patologa, który pieprzył, że Julie nie żyje. Że to tylko zimny trup czekający na sekcję.
- Nie rozumiesz kretynie, że podano jej leki na zwolnienie pracy serca! To dlatego maszyny nie mogły wyłapać jej pulsu! - wreszcie gniew młodszego Holmesa siegnął zenitu.
Podszedł do lekarza i mocno uderzył go w szczękę. Gdyby nie Jim, który odciągnął przyjaciela od faceta, tamten mógłby mieć więcej obrażeń.
- Uspokój się.
《♡♡♡♡》
Mielił w ustach papierosa szukając zapalniczki, która powinna być w kieszeni. Jak na złość nigdzie jej nie było, a zdenerwowanie było coraz to potężniejsze. Najchętniej wróciłby do tego klubu i dokopał temu kutasowi, który tak go potraktował.
Jak on w ogóle śmiał? Ja i niepełnoletność.. Śmieszne.
Już chciał ruszyć w stronę postoju taksówek, żeby spytać się o ogień, kiedy z klubu dobiegły go odgłosy strzałów. Odruchowo dłoń przeniósł na kaburę, w której znajdowały się dwa glocki. Teraz nigdzie nie można było ruszyć się bez broni, a on jako początkujący przestępca i geniusz zbroni musiał na siebie uważać.
- I następnym razem uważaj kogo dotykasz, szmato! - krzyknął chłopak wychodzący z lokalu.
Poprawił długie czarne włosy, a następnie siegnął po papierosa, którego po chwili podpalił. Stojący na uboczu mężczyzna oblizał dolną wargę. Przechylił głowę na bok podchodząc do nieznajomego.
- To było piękne! Odgłosy błagania o poranku są wspaniałe. - rzekł wyciągając rękę do przodu - Jim.
Tamten uśmiechnął się szeroko, po czym podał Jimowi dłoń.
- Sherrinford. - odparł z zadowoleniem - Miło, że komuś się podoba.
- Co powiesz na mały wybuch?
- Z przyjemnością popatrzę. - Sherrin zachichotał obserwując jak jego rozmówca naciska przycisk znajdujący się w jego dłoni.
Klub rozsypał się na miliony drobnych kawałków.
- Myślę, że się dogadamy. - stwierdził Jim z uśmiechem.
- W to nie wątpię.
《♡♡♡♡》
Nie możesz się poddać. Walcz, kobieto! Zrób to dla tych, których kochasz. Pomysł o dziecku. Ono też ma jeszcze szansę. Musisz walczyć.
Sherlock nie spuszczał wzroku z twarzy ukochanej. Kiedy jednak jego brat rzucił się z pięściami na patologa musiał przerwać czynność, by pomóc go utrzymać.
- Opanuj się. - Sherlock położył dłoń na jego ramieniu, a tamten lekko się skrzywił.
- Adrenalina powinna już zadziałać. Dlaczego ona jeszcze się nie budzi? I dlaczego do cholery jesteście tacy spokojni?! - Holmes już nad sobą nie panował.
Miał stracić przyjaciółkę, która była dla niego jak siostra. Krzykiem próbował jakoś odreagować, bo jako jedyny pokazywał co go gryzie. Nie starał się ukrywać uczuć. Ona mogła umrzeć, a oni bawili się w pieprzone mimozy. Był zły. Na siebie, na nich, na cały świat.
- Myślisz, że tylko Ty wariujesz?! Że tylko Ty się o wszystko obwiniasz?! - starszy brat złapał go za ramiona i lekko nimi potrząsnął - Obudź się wreszcie! To jest pieprzona rzeczywistość. Płaczem i krzykiem nikomu życia nie przywrócisz..
- Pogodziłeś się już z tym, prawda? Wiedziałeś, że ona nie żyje. - wyszeptał, a Sherlock odwrócił wzrok.
Jim przyglądał się im spokojnie zaciskając dłonie w kieszeniach.
- Zemścimy się. - rzekł, gdy cisza stawała się nieznośna.
- Ależ panowie myślę, że ta zemsta będzie bardzo ekscytująca.
Spojrzeli się w kierunku głosu. Zamarli. Bali się poruszyć, bo sądzili, że to tylko zwidy, albo jakaś sztuczka.
- Możecie mi przynieść jakieś ciuchy? Trochę tu zimno. - Julie podciągnęła trochę do góry kocyk, który znalazła obok szuflady.
Pierwszy obok niej znalazł się Sherrinford, który przytulił ją tak mocno, że musiała mu powiedzieć, żeby puścił, bo zaczynała się dusić. Następnie trafiła w objęcia męża, a Jim stał z boku przyglądając im się z lekkim szaleństwem w oczach.
- Lubi gdy w grze jest więcej zawodników. Jest pewny swojego zwycięstwa. To się kolega zdziwi.. - przyłożył telefon do ucha.
- Ja serio mówiłam, żeby ktoś mi przyniósł ciuchy. - burknęła z lekkim uśmiechem, kiedy Sherlock założył jej na ramiona płaszcz - Nie mam zamiaru łazić po Londynie w płaszczu i kocyku.
***
- Pięknie to zaplanowałaś, moja droga. Co powiesz na lampkę wina, Jade? - złapał ją w talii, a ona cicho zachichotała.
- Przecież jestem niepełnoletnia, Panie Moran.
- Dla mnie jesteś dorosła i tak Cię będę traktować.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro