60) 13.08.2019 Dobry plan
Weszłam do domu i zamknęłam za sobą drzwi. Gdy tylko się odwróciłam, zobaczyłam Samuela stojącego tuż przede mną.
– Czemu nie zaprosiłaś go do środka? – spytał.
– Zaprosiłam. Ale nie mógł.
– O, a czemu?
– Okazało się, że miał zmianę o ósmej.
– Coś mi się wydaję, że się spóźnił.
– To już nie mój problem.
– Ale jak widać bardzo mu zależało na tym, by cię odprowadzić.
– Musieliśmy coś obgadać. A zresztą. Nie muszę ci przecież nic mówić.
– Czemu?
– Nie jesteś moim bratem. Ani moim ojcem. Ani opiekunem prawnym.
– No właśnie. Zjeżdżaj od mojej psiapsiółki. Mam być zazdrosna? Czemu mnie nie pytasz o takie rzeczy, co?
– No dobrze... – wzdychnął. – Kochana siostrzyczko... – rzekł sarkastycznie. – Czy jest u ciebie...
– Nie. Dzięki, że pytasz – przerwała mu.
– Widzisz? Nawet nie muszę kończyć – zwrócił się w moją stronę.
– A co zrobisz, jeśli teraz ja zapytam o twoją pracę? – spytałam zaplatając ręce na piersi.
– To odpowiem. Ale i tak nie licz na jakieś sensacje. Czasem jest tak nudno, że przelatujący owad byłby inspiracją do napisania książki. Chyba złożę papiery o przeniesienie – wyznał.
– Ani mi się waż – rzekłam gwałtownie.
– A to ciekawe... – założył ręce na piersi. – Kiedyś wspólna praca w jednym miejscu to była codzienność...
– To nie tak. Ja po prostu wiem, gdzie mogliby cię przenieść.
– Gdzie niby?
– Do lokalu Lucy.
– A czemu niby tam?
– Bo pracowników tam mało podobno.
– Czemu niby miałbym ci wierzyć?
– Mówiła mi.
– Kiedy niby?
– Kiedyś na pewno.
– Mhm... A was ilu tam? – spytał, zmieniając poniekąd temat.
Zastanowiłam się głębiej nad odpowiedzią.
– Sześciu. Dlatego myślę, że w pierwszej kolejności zatrudniliby cię właśnie tam. Poza tym... Chyba oboje bylibyście zadowoleni, prawda?
Samuel spojrzał się na mnie spode łba.
– A jak ci się tam nudzi, to książkę o owadach pisz – wtrąciła się Olka.
Jego wzrok powędrował na siostrę. Po chwili wrócił na mnie, a chłopak rzekł:
– Suń się, chcę wyjść.
– Wiesz, że już go tam dawno nie ma, prawda?
– Do domu chcę wyjść – pomachał mi kluczykami przed nosem.
– Nie te klucze.
Spojrzał na nie i przeklął pod nosem.
– Widział ktoś moje klucze od domu?
– Na szafce powinny być – rzekła Olka. – Obok mojego telefonu ostatnio je widziałam.
– Ok, dzięki.
– Tylko spróbuj go dotknąć...
– Ok.
Po chwili chłopak wrócił z kluczami i znów zaczął machać nimi pod moim nosem.
– To teraz mnie puścisz, czy może mam wyskoczyć z okna? – spytał.
– Nie wiem... Zastanowię się...
– To się pośpiesz.
– No dobra... Nie będę już taką okropną przyjaciółką... – odsunęłam się od drzwi.
– Dziękuję za łaskawość – odrzekł z ironią.
– Czekaj! – krzyknęła Olka.
– Co? – spytał Sam.
– Coś ci z kieszeni wystaje – zauważyła.
– Co niby?
– Czy to nie jest...
– Ym... Nie? – powiedział wychodząc.
– Mój telefon! – dziewczyna rzuciła się z kanapy w pogoń. – Wracaj tu!
– Ani mi się śni! – chłopak wsiadł na motocykl i odjechał.
– Wrócisz tu! – krzyknęła stojąc w progu. – Wiem, że tu wrócisz!
– Oluś... Nie przejmuj się... – powiedziałam pocieszającym tonem.
– Ale on ma mój telefon! – krzyknęła.
– Mam coś lepszego iż telefon. Propozycja nie do odrzucania.
– Co takiego? – spytała smutna.
– Chcesz być księżniczką?
– Betty, coś ty brała?... Poproszę o to samo.
– Za kilka dni jest przyjęcie urodzinowe. Mogłybyśmy być humatroniczymi księżniczkami.
Dziewczyna uniosła brew. Pokazałam jej zdjęcie Vincenta. Na jego widok dziewczyna omal nie udusiła się ze śmiechu.
– My byśmy na pewno lepiej wyglądały – dodałam.
Dziewczyna nie mogła z siebie nic wydusić, bo śmiała się bezgłośnie. Kiwnęła jedynie głową.
– To chcesz, czy nie?
Znów kiwnęła.
– No i gites. A teraz krótka drzemka, to może załapiemy się jeszcze na tort lub jego pozostałości.
– Ooo... I to jest dobry plan! – powiedziała, po czym obie pobiegłyśmy na górę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro