55) 13.08.2019 Niebieska sukienka Elsy
Zdążyłam w samą porę. Było jedynie kilkanaście sekund po północy. Co dziwne, zastałam obu chłopaków przed laptopami.
– To wszystko twoja wina. Gdybyś uwijała się szybciej, nie musielibyśmy po tobie dokańczać – rzekł Vincent, zdając sobie sprawę, że to ja weszłam do biura.
– Że co proszę?! – tym razem nie ukrywałam zdziwienia.
– I tak Scott by na nas doniósł, że zostawiliśmy ją samą, więc kara by nas nie ominęła – powiedział do Vincenta Mike.
– Dobrze wam tak. Harowałam non-stop przez prawie cztery dni, a jeszcze tak mi dziękujecie?
– Pożałujesz kiedyś tych słów... –rzekł purpurowokoszuli.
– A no właśnie Vince, pokaż się – powiedziałam.
– O co ci znów chodzi? - spytał wychylając się znad laptopa, – O nie... – po czym znów się schował.
– Czy ja widziałam rozpuszczone włosy?
– Nie – zaprzeczył Vince.
– Tak – potwierdził Mike.
– Tak też myślałam. A twarz? Co się z nią stało? Gdzie makijaż?
– Prawie zmyty. Maskara się tylko została. Cała rozmazana. Do tego jeszcze smugi szminki i podkładu, czy jak wy tam to nazywacie...
– W takim razie tak: za to, że złamałeś umowę...
– Jaką umowę?! To było perfidne wykorzystanie wbrew mojej woli! – przerwał mi Vincent.
– Wybacz Vince, ale to akurat była umowa. Albo same warkocze przez dwa tygodnie, albo warkocze i make-up przez tydzień – poprawił go Mike.
– Dziękuję Mike. Wracając: za to, że złamałeś umowę, bo został ci jeszcze teoretycznie jeden dzień, resetuję ci ją.
– Nie! Czemu?!
– Bo zam...
– Zamknij się, Schmidt! – krzyknął szatyn.
– Hmm? – spytałam.
– Nie musisz wiedzieć – powiedział ze złością Vincent. – Prywatne sprawy.
– Vincent ma po prostu coś na sumieniu – wtrącił Mike.
– Moje sumienie? Funkiel nówka nie śmigane.
Przypomniał mi się koszmar. Potrząsnęłam delikatnie, lecz gwałtownie głową, bo nie lubię, jak różne myśli przychodzą w nieodpowiednich momentach.
– Betty, coś się stało? Zbladłaś – spytał Mike.
– Wszystko ok.– spuściłam głowę i schowałam rękę do kieszeni, w której miałam puder.
No bo jak tu nie wykorzystać sytuacji i nie wymyślić nowego planu?
Wiem, jestem dziwna.
– Czy jest coś, o czym chciałabyś nam powiedzieć? – Vincent odstawił laptopa i podszedł do mnie. Gdy to zrobił, szybko wyjęłam rękę z kieszeni i rzuciłam w niego proszkiem.
Prosto w twarz.
– Ups, masz puder na nosie. – powiedziałam z udawaną przykrością. – Teraz muszę dokończyć.
– Ty... Może się powstrzymam – Vince najwyraźniej nie był zadowolony.
– I dobrze.
– Puder zawsze da się zmyć – powiedział Mike.
– No właśnie. Najpierw trzeba to wszystko zmyć, zanim się nałoży nowe – dodałam.
– A jak to niby chcesz zrobić, geniuszko?
– Nie słyszałeś nigdy o płynie do demakijażu?
– Jakim płynie? To toś takiego jest?!
Razem z Mikeem przybiliśmy piątki z naszymi czołami.
– Chyba trzeba być idiotą, żeby tego nie wiedzieć – powiedział Mike.
– To czemu mi nie powiedziałeś, co?
– Że jesteś idiotą? Myślałem, że o tym wiesz.
– Nie chodzi mi o tym, cymbale. O płynie.
– Bo fajnie tak wyglądasz.
– Aha.
– Chodź Vince, miejmy to za sobą – powiedziałam
– Jak trzeba...
– Trzeba.
– No ok...
Wyjęłam z torby płyn, waciki i pozostałe rzeczy. Tym razem malowanie było dużo prostsze niż przedtem. Chłopak się nie wiercił, więc całkiem sprawnie mi to poszło. Co prawda, wtedy też się nie kręcił, ale był spięty i zdolny do ataku w każdej chwili, gdyby nie łańcuchy.
– Teraz dam ci wybór – powiedziałam.
– Jaki znowu?
– Dam ci wolną rękę, jeżeli chodzi o fryzury. Byle by nie były rozpuszczone.
– Ok... Yyy...
– Nie możesz wybrać?
– Yyy... Warkocz?
– Mnie się pytasz?
– Warkocz.
– Znów?
– Tak.
– Na pewno?
– Tak.
– Ok... Jak chcesz. Ale jakiego?
– Co znaczy jakiego?
– Kłos, dobierany, holenderski, tradycyjny, wodospad...
– To niech będzie kok!
– Jednak?
– Tak!
– Ale jaki?
– To tu też jest wybór?!
– Grecki, hiszpański, francuski, japoński, rzymski...
– To ty mi tu fryzury czy języki wymieniasz?!
– Rzymski nie jest językiem – zauważył Mike.
– E tam, różnicy nie widzę. A nie ma jakiegoś co chociaż nazwa nie przyprawia o sam zawrót głowy?
– Jest kok niedbały – powiedziałam.
– O! I trzeba było tak od razu!
– Ok... – powiedziałam i zabrałam się za robienie ustalonej fryzury.
„Dobrze, że nie wybrał nic innego" – pomyślałam wcale nie dlatego, bo nie miałam bladego pojęcia jak wyglądały pozostałe...
– Ała – warknął Vince. – Nie szarp tak.
– Sorry, ale miałeś kołtuna – powiedziałam. – I gotowe. A teraz wisienka na torcie. – podeszłam do worka.
– Co znowu? – spytał Vincent blady jak ściana, a może to tylko tak światło padało na podkład.
– Kupiłam ją w ciemno i niestety na mnie nie pasuje – wyciągnęłam jasnoniebieską sukienkę.
– O nie...
– Wygląda, jak księżniczki Elsy – Mike tak nie mógł przestać się śmiać, że aż spadł z krzesła.
– Mike?... Aż nie chcę wiedzieć co ty oglądasz w wolnych chwilach... – powiedział zniesmaczony Vincent.
– No już, wskakuj. Tylko lepiej w łazience – powiedziałam.
– Nie.
– Nie marudź.
– A jak nie założę?
– To będę smutna.
– I dobrze.
– Idź. Już. Won.
– Nie.
– Tak.
– Nie.
– Tak.
– Nie.
– Tak.
Już miałam plan.
– Nie – rzekł Vince.
– Nie – powiedziałam.
– Tak – rzekł Vince.
– Nie!
– Tak! Koniec i kropka! Założę to, choćby nie wiem co! – krzyknął i wyrwał mi ubranie z rąk.
– Ok.
– Czekaj, co?!
– Padłem i nie wstaję! – ryknął ze śmiechu Mike.
– Idziesz – popychałam go w stronę łazienek, lecz on stawiał lekki opór.
– Jesteś tak słaba, że nawet popchnąć mnie nie potrafisz.
– Zważ, że jestem o kilka lat młodszą od ciebie dziewczyną. Mam prawo być słabsza – dalej nie ustawałam.
– Niech ci będzie. Za twoją upartość – ruszył, a ja runęłam na podłogę. – Nic ci nie jest?
– Chyba nie... A jednak tak. Krew mi z nosa leci – powiedziałam czując nagle ciepło i mokro w nosie. Szybko wstałam z podłogi i zacisnęłam ręką skrzydełka nosa. I tak miałam już poniekąd ubrudzoną twarz.
– To chodź. Przemyjesz sobie, a ja się przebiorę – objął mnie ręką wokół ramienia i zaprowadził do łazienki.
~~~~~~~~~~~~
Dawno nic nie dodawałam, wiem.
I pewnie znów długo niczego nie dodam, bo zawieszam.
Do czasu egzaminów gimnazjalnych.
Tak czy inaczej mam nadzieję, że rozdział się spodobał i będziecie oczekiwać na kolejny x czasu.
Cześć i do następnego moje gołąbeczki <3
~Betty
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro