53) 10.08.2019 Bo najważniejsze jest pierwsze wrażenie
- Hej, Betty. Wszystko ok? - spytał Scott szturchając mnie w ramię i przy okazji budząc.
- (pl) Co? - podniosłam głowę w jego stronę, a on się zaśmiał.
- Masz odbitą klawiaturę na czole - powiedział nadal się śmiejąc.
- (pl) Co? - spytałam, bo mój mózg był zbyt zmęczony na angielski.
- Masz odbitą klawiaturę na czole.
- (pl) Mhm... Fajnie... - przetarłam oczy rękami dalej nie rozumiejąc o co mu chodzi. Popatrzyłam przed siebie. Był tam jeszcze jeden strażnik z dziennej zmiany. Miał blond włosy i niebieskie oczy. - A ten... Co za jeden? - spytałam zaspanym głosem.
- Co? - spytał Scott, a ja ledwo wyciągnęłam rękę przed siebie wskazując na chłopaka. - A, on? To Jeremy.
- He-hej... - wydukał chłopak machając ręką, a ja mu leniwie odmachałam.
- Długo tu siedzisz?
- (pl) Co? - moje oczy znów się zamykały.
- Betty, posłuchaj - chłopak odsunął moje krzesło i pochylił się nade mną. - Czy ty... - nie zdążył powiedzieć, bo uderzyłam go w twarz.
- (pl) Odsuń się ode mnie zboczuchu! - wstałam odsuwając krzesło, a Jeremy cofnął się o dwa kroki.
- Co w ciebie wstąpiło?! - spytał oburzony Scott zauważając, że mam butelkę wody na biurku. Wziął ją i mnie oblał.
- (pl) Nie po oczach! - przetarłam je, a świadomość na chwilę mi powróciła.- (eng) Co ty wyprawiasz?!
- W końcu gadasz od rzeczy.
- A co niby wcześniej mówiłam?
- Skąd mam wiedzieć? Nie rozumiem twojego. Ale tak czy inaczej nie zmienia to faktu, że walnęłaś mnie w twarz!
- Serio? - ziewnęłam.
- Nie kuźwa, na niby.
- Sorry.
- „Sorry"?! Tylko to masz mi do powiedzenia?!
- Nie krzycz na mnie - moje oczy się lekko zaszkliły.
- Wybacz. Nie chciałem.
- Podanie, trzy zdjęcia, dwa tygodnie na rozpatrzenie sprawy, a potem przyślemy ci odpowiedź drogą mailową pod kategorią spam.
Jego mimika mówiła: „Co kuźwa?"
- A ten to kto? - wskazałam na Jeremiego zmieniając szybko temat.
- Ju-już pytałaś. Je-jestem Jeremy... - wydukał chłopak.
- Naprawdę? Sorry, to ze zmęczenia. Nie spałam od... Co dziś mamy? Środa? Czwartek?
- Sobota... - powiedział niepewnie Scott.
Zdziwiłam się bardzo, bo siedziałam tam od środy.
- N-non-stop?
- Tak... - ponownie ziewnęłam powoli znów tracąc świadomość. - Oczywiście z przerwą na toaletę i żarcie.
- A gdzie Mike i Vincent? - spytał Scott
- (pl) Kto? - powiedziałam tracąc świadomość, ale Scott znów mnie oblał dzięki czemu ponownie się ocknęłam.
- Mike i Vincent.
- Nie wiem. Nie przychodzili od czasu, gdy znieśli mi wszystkie kartony - powiedziałam zgarniając z twarzy wodę, a chłopaki w tym czasie spojrzeli gdzieś.
- Powinnaś iść spać. Ledwo patrzysz na oczy - powiedział Scott lekko troskliwym tonem.
- Serio? A kto mnie przed chwilą obudził? I oblał dwa razy?!
- Ups.
- „Ups" - powtórzyłam z ironią.
- Idziesz do domu?
- Nie mogę.
- Cze-czemu?- spytał Jeremy.
- Nie skończyłam.
- Dokończysz później. Albo nie, chłopaki dokończą. Przecież miałaś im tylko pomóc - powiedział Scott.
- Nie. Została ostatnia dyskietka.
- Ostatnia?
- Tak?
- Czyli tamte pudła w kącie są już sprawdzone?
- Jakie pudła? - spytałam, a chłopak wskazał mi kartony ręką. - Co?!!!
- Widzisz? Resztę zrobią chłopaki.
- No dobra, ale tą chcę osobiście obejrzeć - wsadziłam „ostatnią" dyskietkę do plecaka.
- Czemu? - spytał, bo mnie nie zrozumiał.
- Przeczucie - powiedziałam na szybkiego.
Wstałam i skierowałam się w stronę wyjścia. Nogi się pode mną uginały i o mało bym się nie przewróciła. Na szczęście chłopaki ruszyli mi z pomocą.
- Słuchaj, może podwiozę cię do domu? Daj tylko adres - zasugerował Scott.
- Nie, dzięki. Dam radę.
- Przecież widać, że jesteś nieprzytomna, jakbyś piła całą noc. Różnica tylko taka, że mówisz z sensem.
- Chłopaki pili.
- Że co?! - zdziwił się Scott
- Kawę.
- Nie strasz.
- Co?
- Nieważne. To co, podwiozę cię.
- Nie chcę...
- Bo pójdę po teczkę i sam sobie znajdę, a drugi raz tam nie mam ochoty zaglądać jak na razie.
- Co? Jaka teczka? Jaki drugi raz? - spytałam powoli znów tracąc świadomość.
- Ka-każdy pracownik ma swoją te-teczkę z danymi osobowymi - wytłumaczył Jeremy.
- Wiesz... Mówiłem jak szef dał mi twój numer? Więc... to nie była do końca prawda... - Scott podrapał się po karku.
- Jak mogłeś? Wystarczyło spytać - powiedziałam patrząc się na niego moim nieprzytomnym, zmęczonym, ale rozczarowanym wzrokiem. - Ufałam ci... - dodałam półszeptem.
- Przepraszam...
- Idę. Puśćcie mnie - powiedziałam zdecydowanie.
Nie byli do końca przekonani, że był to dobry pomysł, ale więcej nie protestowali.
Poszłam przed siebie. Nie przeszłam może dwadzieścia metrów, a zasnęłam idąc. Upadłam na podłogę, ale oczywiście spałam nadal.
~~~~~~~~~~~~~~~
Hej hej hej
Jak tam?
Dawno nic nie dodawałam, ale mam nadzieję, że mi to wybaczycie.
Ostatnio mam remont w pokoju i nie miałam za bardzo dać rozdziału wcześniej.
A planowałam to zrobić 5 dni temu.
No cóż...
Tak czy inaczej mam nadzieję, że rozdział się spodobał i jakoś umiliłam Wam to poniedziałkowe popołudnie.
Luuub... inny dzień tygodnia i porę.
Narazicho moje gołąbeczki ;* XD
~Betty
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro