Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

50) 6.08.2019 Wojna na poduchy

Przyszłam do domu padnięta. Wzięłam prysznic, przemyłam rany i padłam na łóżko. Olki jeszcze nie było. Nie zamierzałam na nią czekać. Pomimo że byłam strasznie zmęczona, nie mogłam zasnąć, przewracając się z boku na bok. Musiałam wstać i znaleźć jakieś czarne szmaty. Pozasłaniałam nimi okna, dzięki czemu w pokoju zrobiło się trochę ciemniej. Dalej nie mogłam zasnąć. Przytuliłam się mocniej do Ruperta, dopóki powieki nie zrobiły się w miarę ciężkie. Już zasypiałam, ale...

– Z buta wjeżdżam! – krzyknęła Olka wpadając do mojego pokoju jak torpeda, wykopując przy okazji drzwi i zapalając światło.

– Czyś ty do reszty straciła rozum?! – krzyknęłam siadając na łóżku.

– O co ci chodzi?

– Ja tu próbuję zasnąć od... – spojrzałam na zegarek – czterech godzin?!

– WOW...

– A kiedy mi się już prawie udaję, to mi tu z buta wjeżdżasz.

– Sorry. Włączam wsteczny i już mnie nie ma.

– Przydaj się przynajmniej do czegoś i daj mi jakieś tabletki nasenne.

– Nie mamy.

– To daj mi święty spokój! – krzyknęłam i rzuciłam w nią poduszką.

– Ej!

– Oddaj.

– Ale...

– Oddaj.

– Masz – odrzuciła. – Już mnie nie ma.

– Nareszcie – powiedziałam pod nosem.

– Słyszałam.

Chwilę potem WRESZCIE udało mi się zasnąć. Nie miałam koszmarów, ale obudziłam się bardzo niewyspana. Niechętnie zwlekłam się z łóżka, wzięłam poduszkę i udałam się do pokoju obok. Cicho przeszłam przez drzwi i przyczaiłam się tuż obok łóżka przyjaciółki. Uniosłam poduszkę do góry...

– Wstawaj leniu! – krzyknęłam waląc w nią pierzyną raz za razem.

– Betty! – uderzenie. – Przestań! – uderzenie. – Dosyć! – po kolejnym uderzeniu również wzięła swoją poduszkę i zaczęła nią we mnie cisnąć. – Wojna na poduchy!

– Wojna na poduchy!

Waliłyśmy się dobry dłuższy. Przestałyśmy, będąc rozbawione i dobrze wybudzone.

– Fu! Dlaczego moja poduszka jest czerwona?!– spytała obrzydzona Olka.

– Domyśl się może, idiotko.

– Ja nie mogę. Co żeś sobie zrobiła z twarzą? ZNÓW?!

– Kolejna krata. Coś nie mogę zaprzyjaźnić się z tamtejszą wentylacją.

– To jakie wy tam macie wentylacje? – spytała ze zdziwieniem.

– Oj duże.

Poszłyśmy na dół coś zjeść. Tym razem była to... Sama już nie pamiętam co. Tak czy inaczej miałyśmy dość spory wybór, bo lodówka nie świeciła pustkami.

– Kto to był ten gościu co mi wysłałaś? – spytała Olka.

– Ten sam, o którym mówiłam wczoraj bodajże.

– Bo wiele mi to mówi. Naprawdę.

– Oj tam, oj tam.

– Vincent – ujęłam krótko.

– Dalej mi nic to nie mówi, ale ok.

Spakowałam plecak, który był w coraz gorszym stanie. Wsadziłam do niego dodatkową porcję żarcia i wody, bo przypuszczałam, że mogę tam trochę dłużej zostać niż zazwyczaj. Założyłam czystą bluzę z długim rękawem i kaptur na głowę, aby poniekąd zakryć rany. Wieczór był w miarę ciepły i przyjemny. Otaczającą mnie w parku ciemność oświetlały lampy znajdujące się tuż przy chodniku. Udało mi się w międzyczasie zobaczyć jeszcze przebiegającą wiewiórkę. Nie robiłam jej zdjęć, bo i tak na moim telefonie byłoby gunwo widać. Na miejscu byłam kwadrans przed północą.

Czekała mnie ciężka zmiana.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro