50) 6.08.2019 Wojna na poduchy
Przyszłam do domu padnięta. Wzięłam prysznic, przemyłam rany i padłam na łóżko. Olki jeszcze nie było. Nie zamierzałam na nią czekać. Pomimo że byłam strasznie zmęczona, nie mogłam zasnąć, przewracając się z boku na bok. Musiałam wstać i znaleźć jakieś czarne szmaty. Pozasłaniałam nimi okna, dzięki czemu w pokoju zrobiło się trochę ciemniej. Dalej nie mogłam zasnąć. Przytuliłam się mocniej do Ruperta, dopóki powieki nie zrobiły się w miarę ciężkie. Już zasypiałam, ale...
– Z buta wjeżdżam! – krzyknęła Olka wpadając do mojego pokoju jak torpeda, wykopując przy okazji drzwi i zapalając światło.
– Czyś ty do reszty straciła rozum?! – krzyknęłam siadając na łóżku.
– O co ci chodzi?
– Ja tu próbuję zasnąć od... – spojrzałam na zegarek – czterech godzin?!
– WOW...
– A kiedy mi się już prawie udaję, to mi tu z buta wjeżdżasz.
– Sorry. Włączam wsteczny i już mnie nie ma.
– Przydaj się przynajmniej do czegoś i daj mi jakieś tabletki nasenne.
– Nie mamy.
– To daj mi święty spokój! – krzyknęłam i rzuciłam w nią poduszką.
– Ej!
– Oddaj.
– Ale...
– Oddaj.
– Masz – odrzuciła. – Już mnie nie ma.
– Nareszcie – powiedziałam pod nosem.
– Słyszałam.
Chwilę potem WRESZCIE udało mi się zasnąć. Nie miałam koszmarów, ale obudziłam się bardzo niewyspana. Niechętnie zwlekłam się z łóżka, wzięłam poduszkę i udałam się do pokoju obok. Cicho przeszłam przez drzwi i przyczaiłam się tuż obok łóżka przyjaciółki. Uniosłam poduszkę do góry...
– Wstawaj leniu! – krzyknęłam waląc w nią pierzyną raz za razem.
– Betty! – uderzenie. – Przestań! – uderzenie. – Dosyć! – po kolejnym uderzeniu również wzięła swoją poduszkę i zaczęła nią we mnie cisnąć. – Wojna na poduchy!
– Wojna na poduchy!
Waliłyśmy się dobry dłuższy. Przestałyśmy, będąc rozbawione i dobrze wybudzone.
– Fu! Dlaczego moja poduszka jest czerwona?!– spytała obrzydzona Olka.
– Domyśl się może, idiotko.
– Ja nie mogę. Co żeś sobie zrobiła z twarzą? ZNÓW?!
– Kolejna krata. Coś nie mogę zaprzyjaźnić się z tamtejszą wentylacją.
– To jakie wy tam macie wentylacje? – spytała ze zdziwieniem.
– Oj duże.
Poszłyśmy na dół coś zjeść. Tym razem była to... Sama już nie pamiętam co. Tak czy inaczej miałyśmy dość spory wybór, bo lodówka nie świeciła pustkami.
– Kto to był ten gościu co mi wysłałaś? – spytała Olka.
– Ten sam, o którym mówiłam wczoraj bodajże.
– Bo wiele mi to mówi. Naprawdę.
– Oj tam, oj tam.
– Vincent – ujęłam krótko.
– Dalej mi nic to nie mówi, ale ok.
Spakowałam plecak, który był w coraz gorszym stanie. Wsadziłam do niego dodatkową porcję żarcia i wody, bo przypuszczałam, że mogę tam trochę dłużej zostać niż zazwyczaj. Założyłam czystą bluzę z długim rękawem i kaptur na głowę, aby poniekąd zakryć rany. Wieczór był w miarę ciepły i przyjemny. Otaczającą mnie w parku ciemność oświetlały lampy znajdujące się tuż przy chodniku. Udało mi się w międzyczasie zobaczyć jeszcze przebiegającą wiewiórkę. Nie robiłam jej zdjęć, bo i tak na moim telefonie byłoby gunwo widać. Na miejscu byłam kwadrans przed północą.
Czekała mnie ciężka zmiana.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro