Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13) 24.07.2019 W dobrej wierze

I na szczęście nie musiałam tego robić. Znów ustawiłam go w pozycji bocznej. Owinęłam chłodną jeszcze kanapkę w kawałek bandaża, wodą utlenioną namoczyłam gazik i pomału oczyszczałam oraz ochładzałam ranę.

Łzy mi naleciały do oczu, kiedy po jakimś czasie chłopak się poruszył. Gdy mrużąc otworzył oczy, uśmiechnęłam się ze wzruszenia. Po kilku mrugnięciach biegał wzrokiem po pomieszczeniu nie wiedząc o co chodzi, po czym zamknął je gwałtownie, mruknął i złapał się za głowę. Jak widać tego dnia nie tylko mnie bolała. W sumie to mu się nie dziwię.

Podałam mu okulary, które spadły mu podczas upadku. Założył je nie otwierając oczu. Dopiero po kilku sekundach postanowił to zrobić. Nie ukrywał swojego zdziwienia na mój widok. Chciał wstać gwałtownie, ale znów go rozbolała głowa.

– Pomogę ci – powiedziałam i wykonałam gest.

Chłopak siedząc dalej trzymał się za skroń. Otworzył delikatnie oczy i spytał delikatnie jąkając:

– Co się stało?

Zmieszałam się trochę, albowiem nie wiedziałam, co mu powiedzieć. Powiedzieć mu prawdę? Prawdę, że jestem humatronikiem, całą tą definicję i w jaki sposób znalazłam się nagle w biurze i dokładnie mu wszystko powiedzieć? A może zmyślić wszystko lub część i zachować tajemnice?

Uznałam, że druga opcja jest więcej wszystkiego warta. Na ogół nie lubię kłamać, ale bywają takie momenty, w których człowiek nie jest jeszcze gotowy na całkowitą prawdę.

To było w dobrej wierze.

– Nie wiem jak to się stało – zaczęłam – ale jak wróciłam, to leżałeś na podłodze. Podchodzę bliżej, a ty nieprzytomny krwawisz – na te słowa chłopak otworzył szeroko oczy. – Bałam się, że się nie obudzisz – kontynuowałam. – Jakoś udało mi się zahamować krwawienie. Ale na twoim miejscu udałabym się do lekarza.

Chłopak jak widać był w ciężkim szoku. Przyłożył dłoń do zranionego policzka i skrzywił się z bólu.

– Przypomnij mi swoje imię – rzekłam uprzejmie.

– Scott.

– Scott, proszę. Idź dzisiaj po zmianie do lekarza.

Chłopak westchnął i powiedział:

– Dobrze... Ale co ja mu powiem?

Wzruszyłam ramionami.

– A pamiętasz cokolwiek? – spytałam.

– Niezupełnie... – zastanowił się. – Jakiś animatronik na mnie skoczył... A nie, sorry – rzekł szybciej. – Dwa. Jakieś dwa skoczyły.

– To musiało być straszne... – powiedziałam.

– Nawet nie wiesz jak. A wiesz, co było we wszystkim najdziwniejsze? Jeżeli tak mogę to nazwać...

Jak widać nie tylko ja używam tego wyrażenia.

– Co? – spytałam.

– To, że jednego z nich widziałem rzadko, a drugiego nigdy wcześniej.

– Skąd wiesz?

– No bo... Ja wiem, że miałem może dwie sekundy, może to nie jest jakiś rewelacyjny czas, ale raczej bym poznał, co nie? Już jakiś czas tu pracuję.

– No tak... – przyznałam mu rację z lekką niechęcią.

– Nawet mogę ci pokazać, który to był jeden z nich. Tylko podaj mi tablet.

Dałam mu omawianą rzecz, a on lekko się uśmiechnął. Znów skrzywił się z bólu.

– Słuchaj, a może chcesz jakiś chłodny okład? – zaproponowałam.

– Zaraz może. Patrz – wskazał na ekran. – Tu się chowa – wskazał na pudełko z pokoju z częściami zapasowymi. – Chyba. Nie wiem. Najprawdopodobniej.

– To wiesz, czy nie? – spytałam.

– Wiem. Ale czy teraz, to nie. Czasem wychodzi, czasem nie.

– Aha...

Scott znów ruszył ustami ściskając je w jednym miejscu i znów się skrzywił.

– To co... Może zimny okład? – zaproponowałam.

– No może faktycznie...

– Jednak?

Scott się uśmiechnął.

– Tylko... gdzie jest kuchnia?...

– Korytarzem prosto i ostatnie drzwi po prawej – odpowiedział.

– Dzięki – powiedziałam i wstałam.

– Betts... Tak? – nie był pewny swoich słów.

– No... Prawie. Uznajmy.

– Eh... Dobra, nieważne. Ale mam pytanie. Jeżeli dopiero teraz idziesz po okład, to czym wcześniej... No wiesz..

– A... To... To, to kanapka... moja... była... Ta... – podrapałam się po karku.

– Kanapka... – powtórzył moje słowa z lekkim zdziwieniem i niedowierzaniem.

– Ta... Trzymałam ją w domu... W lodówce... Przez chwilę...

– Ok... No dobra... Nie tłumacz mi się... – przerwał mi. – Ale...

– Co?

– Powiesz mi chociaż z czym była?

Uśmiechnęłam się, albowiem rozśmieszyło mnie jego pytanie.

– Na poważnie pytam – dodał, a ja jeszcze bardziej się zaśmiałam.

– Z czekoladą. Chcesz? Bo ja raczej...

– A daj.

– Masz – odwinęłam kanapkę z lekko czerwonego bandaża i mu podałam.

– Dzięki.

– Nie ma za co.

Poszłam do kuchni. Dopiero w tej chwili mój głód ponownie dał o sobie znać. I to dość poważnie. Zjadłam kawałek kiełbasy. Znalazłam okład i wróciłam do biura. Podałam koledze, który siedział dalej na podłodze oparty o biurko, okład, a sama usiadłam na krześle.

– Dzięki – rzekł.

– Nie ma za co.

– Ale nie o to mi chodzi...

– Tylko?...

– No... Że... Życie mi uratowałaś...

– Przesadzasz... – czułam, jak moje policzki stały się odrobinę cieplejsze.

– No właśnie nie... – Scott podrapał się po karku.

– Eh... – westchnęłam. – Czego się nie robi... Dla znajomych.

– Zostawia na pastwę losu, a potem nieprzytomnego okłada kanapką.

– Z czekoladą – dodałam z uśmiechem.

– Z czekoladą – powtórzył ze śmiechem. – A tobie co się stało? – spytał po jakimś czasie wskazując na moje kolano.

– To? To to nic takiego. Musiałam to zrobić sobie przez przypadek.

– Nie chcesz tego przemyć?

– Po co? I tak już zaschło.

– Jak uważasz.

Po niedługim czasie wybiła równa godzina. Spojrzałam na zegar ścienny. Wskazywał godzinę szóstą z sekundami.

– Nasza zmiana jak widać minęła – rzekł Scott.

– Tak...

– Co zamierzasz teraz zrobić?

– Pójść do domu. A ty do lekarza.

– No tak...

– No co?

– Nic, nic... Tylko nie zapomnij znów plecaka. Wiesz, że go zostawiłaś, prawda?

– Tak... Zdałam sobie z tego sprawę. Właśnie dlatego wróciłam.

– Fajnie.

– No co?

– Nic, nic...

– To jak nic, to ja się może pożegnam... – rzekłam.

Scott powoli wstał, ja również, i podał mi plecak. Podziękowałam mu za to. Chciał się jakoś ze mną pożegnać, ale nie za bardzo chyba wiedział jak. Wystawiłam prawą rękę w celu jej uściśnięcia. Załapał, o co chodzi. Wkrótce potem wyszliśmy z biura i rozeszliśmy się przed budynkiem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro