Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1) 14.07.2019 Początek musi być - czyli jak to wszystko się zaczęło

Zacznijmy od tego, że nie piszę w stylu: „Drogi pamiętniku...". Uznałam, iż tak będzie mi wygodniej mi wszystko spisać, lecz nie zabraniam dodać tego od siebie przy czytaniu.

Postanowiłam, że pominę te wszystkie dni, w których nic się nie działo. Co prawda, nie trzymałam się tego zupełnie, albowiem cały tekst nie miałby sensu i byłby wyrwany z kontekstu.

Był późny wieczór. Razem z Olką i Samem kierowaliśmy się już do pizzerii na naszą zmianę. Nie śpieszyliśmy się idąc obrzeżami parku, jak każdym razem, gdy przychodziła nasza, najczęściej nocna, zmiana. Nie spodziewaliśmy się całej ekipy na miejscu. I mieliśmy rację. Czekała na nas tylko Sisi, Mira i Tony. Nie chciało nam się zmieniać w humatroniki, albowiem nikt oprócz naszej szóstki nas nie widział.

Zmienialiśmy się jedynie w trakcie dnia, aby zadowolić dzieciaki. Ja osobiście robiłam to niezwykle rzadko, albowiem nie lubię za bardzo kontaktu z obcymi ludźmi, dlatego preferowałam nocne zmiany. Ale jeżeli już musiałam pracować za dnia, jako humatronik używałam drugiego imienia. Każda z nas używała drugiego imienia. O ile Samuel owego nie posiadał, tak chłopaki woleli nie bawić się w takie rzeczy, nawet jeżeli mieli. Im to było obojętne, czy jakieś dziecko ich kiedyś nakryje czy nie.

- Siatkówka? - zaproponowała Sisi, gdy zapanowała zazwyczaj u nas nie zdarzająca się cisza.

Ze szkolnych czasów nie za dobrze rozpamiętywałam czasy szkolnego wf-u, dlatego spojrzałam się na nią błagalnym wzrokiem.

- No weź. Stoliki się przesunie, siatkę rozłoży, będzie miejsce.

Dalej nie ustępowałam. Szczególnie, że było nas tyle aby...

- Trzy na trzy. Idealnie.

- No dobra - ustąpiłam, aby tylko bardziej nie wierciła mi dziury w brzuchu.

Sisi uśmiechnęła się szeroko i zawołała Mirę do siebie. Obie poszły do naszego magicznego schowka, by po chwili wrócić z zestawem do badmintona i dmuchaną piłką plażową.

Oto właśnie są zasoby naszego bogactwa.

Składanie tej rzeczy opanowaliśmy niemal do perfekcji, więc po kilku minutach zestaw do badmintona stał w pełnej gotowości do użytku. Gdyby nie te wszystkie krzesła, przesuwanie stolików zajęłoby nam zdecydowanie mniej czasu.

Z racji tego, że było nas idealnie sześć, graliśmy jak to nazwała wówczas Sisi: „trzy na trzy". Ja, Olka i Sam kontra Sisi, Mira i Tony.

Walka była wyrównana, ale zwycięstwo osiągnęła... żadna ze stron. Gra zakończyła się remisem, zmęczeniem i ogólną niechęcią ze strony niektórych zawodników.

Ekhem, ekhem...

Na przykład moją...

Ekhem, ekhem...

Mimo tego nie mogę powiedzieć, że bawiłam się źle. W sumie było całkiem znośnie. A nawet dobrze...

Dopóki nie oberwałam piłką.

Wielokrotnie.

To, że ktoś mówi, że to nie boli, to nie prawda.

To wszystko zależy od rzucającego...

Jednak wszystko dobre, co się dobrze kończy, albowiem czekał nas punkt kulminacyjny tego spotkania, jakim był awans.

Nie no żartuję.

Trzeba było po sobie posprzątać, umyć podłogi i otworzyć okna, albowiem reszta postanowiła się spocić.

I to tak porządnie.

W sumie sama też śmierdziałam jak dzika świnia...

Ja, jako wolący siedzieć z ołówkiem przed kartką papieru obywatel, nie rozumiałam tego, jak można tak bardzo wciągnąć się w sport.

I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że Tony wylał na mnie wiadro wody, z pretekstem, że i tak trzeba by było to zrobić, a że narzekałam na swój smród, to tym sposobem wzięłam szybki prysznic.

I tym sposobem przez kolejne kilka godzin waliło ode mnie potem i środkiem do mycia podłóg, przez którego musiałam co jakiś czas intensywnie się drapać.

Około godziny siódmej pod drzwiami pojawiła się Madzia wraz z Lloydem, a Sisi poszła na zaplecze odebrać telefon.

Kiedy tylko nasze trio postanowiło wrócić do naszych pomieszczeń stałego pobytu potocznie nazwanego domem, ta oczywiście musiała nas zatrzymać.

- Tata dzwonił - powiedziała. - Będzie chciał was widzieć w swoim biurze. Podobno to ważna sprawa.

- Za ile? - spytałam mając przed sobą w wyobraźni obraz długiej i przyjemnej kąpieli w ciepłej wodzie lub chociażby gorący prysznic.

- Za godzinkę. Około.

W tym momencie cudowny obraz prysł jak mydlana bańka.

- Jak bardzo to ważne? - spytała Olka.

Sisi wzruszyła ramionami, po czym dodała:

- Podobno bardzo.

- Czyli nie da się tego przełożyć? - spytał Sam.

- Raczej nie - odparła brunetka o nienaturalnie brązowych oczach, tak, że często wyglądały na czerwone.

Westchnęliśmy niezadowoleni i mozolnie podeszliśmy pod biuro. Usiedliśmy na podłodze oczekując zbliżającej się godziny spotkania. Byłam zmęczona, brudna i klejąca. Przysypiałam na ramieniu Samuela, bo jego siostra uznała, że jadę środkiem do czyszczenia podłóg i zaraz jej wyżre dziurki wewnątrz nosa.

Ot jaką mam wspaniałą przyjaciółkę i zarazem współlokatorkę.

W pewnym momencie wujek zaprosił nas do biura. Ocknęłam się gwałtownie i zaspana weszłam do środka. Spojrzałam na zegarek i stwierdziłam, że spóźnił się ponad pół godziny.

- Zrobić wam kawy? - spytał na rozluźnienie atmosfery. Podziękowałam, rodzeństwo również. Chcieliśmy mieć to jak najszybciej z głowy, a każda dodatkowa czynność tylko przedłużałaby to, co i tak miało nadejść.

Wujek westchnął i w kolejnych momentach nadeszło to, co przyczyni się do kolejnych moich wyznań. Jako iż dokładnej rozmowy nie udało mi się zapamiętać, powiem, że zostaliśmy przeniesieni.

W skrócie: Właściciele innych pizzerii poszukują pracowników, którzy nie baliby się stawić czoła nocnej zmianie wraz z krwiożerczymi animatronikami.

- Czemu akurat nas? - spytał Samuel.

- Bo jesteście humatronikami.

I w tym leży cały pies pogrzebany. No oczywiście! Zmień się w coś à la robota, udawaj go i miej nadzieję, że cię nie zabije.

Super sposób na życie.

Polecam.

- Ja wiem, że to może być dla was trudne. I zapewne będzie, bo nie jeden z was ma w sobie osobiste odczucia z poszczególnymi miejscami. Jednak zróbcie to dla tych, którzy przez te wakacje straciliby przez to życie. Zróbcie to. Chociażby przez te niecałe dwa miesiące - nalegał wujek tonem tak uprzejmym, jakiego dawno nie mieliśmy okazji usłyszeć, jedynie gdy mu na czymś naprawdę zależało.

Popatrzyliśmy po sobie z lekkim smutkiem świadomości kilkugodzinnej rozłąki. Przemyśleliśmy jednak sprawę i musieliśmy przyznać mu rację. On uśmiechnął się szczerze i wręczył nam po czerwonej kopercie, każda podpisana naszym imieniem.

- Szczegóły macie tutaj - powiedział i delikatnie dał nam znak ręką, że niczego więcej już od nas nie chce i możemy nareszcie wrócić do domu. - Macie tydzień, żeby jeszcze oswoić się z tą myślą i spakować ewentualnie swoje najpotrzebniejsze rzeczy - powiedział na odchodne. - I pamiętajcie. Drzwi tego miejsca zawsze stoją otworem i zawsze możecie tu przyjść, jeśli będziecie tylko tego potrzebować.

Podziękowaliśmy i wyszliśmy z biura. Nieopodal wyjścia czekała na nas Sisi, zmieniona w humatronika przedstawiającego czarną panterę.

- I co? - spytała.

- Przenosimy się - odpowiedziałam jej.

- Wszyscy?

- Tylko my w trójkę, ale każdy do innego miejsca. Zaczynamy od przyszłego poniedziałku - rzekła Olka.

- No cóż... To, że nie będziemy się widzieć tak często jak teraz nie oznacza, że nie będziemy się widzieć w ogóle.

- To prawda - rzekł Sam i wszyscy wymieniliśmy porozumiewawczy uśmiech.

Pożegnaliśmy się ze sobą i wróciliśmy do domów. Ja jako pierwsza zajęłam prysznic na górze, a Olka... coś zapewne w tym czasie robiła. Byłam strasznie padnięta, dlatego gdy tylko czysta i pachnąca wróciłam do pokoju, wskoczyłam pod pierzynkę i poszłam spać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro