Rozdział 6
Gdyby ktoś teraz zapytał Shannon, dlaczego jest zdenerwowana, nie potrafiłaby odpowiedzieć. To było irracjonalne, a jednocześnie niezwykle silne. Ten sam Shane, który ostatnio nie chciał rozmawiać nawet z nią, teraz w najlepsze spacerował sobie z jakąś zupełnie obcą dziewczyną i jeszcze wyglądał na zadowolonego z tego faktu. Naprawdę się w niej zagotowało, gdy zobaczyła, jak brat szczerze się uśmiecha w reakcji na słowa Lily-May, których z uwagi na wciąż dzielącą ich odległość nie mogła usłyszeć.
Szybkim krokiem zbliżała się do powracającej ze spaceru dwójki nastolatków. Nie odpowiedziała w żaden sposób na machanie przyjezdnej, nawet nie pomyślała o symbolicznym uniesieniu kącików ust. Nie była w nastroju na udawanie, że wszystko jest w porządku.
– Shane, musimy pilnie pogadać – rzuciła, próbując nie brzmieć na rozzłoszczoną, gdy tylko znalazła się niecałe dziesięć metrów od brata. – Trafisz z powrotem sama?
– Odprowadzę Lily-May i wtedy pogadamy – oznajmił chłopak, ubiegając swoją towarzyszkę.
– Shane, to pilne.
– Może ja... – zaczęła niepewnie Lily-May, ale nie zdołała wtrącić się do tej rozmowy.
– Pali się czy co? Przestań świrować.
Policzki Shannon zaczerwieniły się ze złości. Stłamsiła przyjezdną spojrzeniem, gdy Shane pociągnął ją lekko za rękaw kurtki, żeby już wracali. Szła dwa kroki za nimi, próbując pogodzić się z zachowaniem brata. Nie przywykła do jego sprzeciwów. Do żadnych innych też nie, mimo że czasem się zdarzały. Shane jednak dotychczas nigdy jej nie zawiódł. Gdyby ta Lily-May miała jeszcze w sobie coś interesującego, coś innego, po prostu coś. Tymczasem jej zwyczajność doprowadzała Shannon do jeszcze większej złości.
Shane odprowadził Lily-May pod same drzwi domku numer trzy, po czym cofnął się do siostry, która została na końcu ścieżki. Gdy nagle zaschło mu w gardle, prawie pożałował, że nie porozmawiał z nią od razu.
– Co to ma być? – warknęła od razu, gdy zbliżył się do niej na odległość wyciągniętej ręki.
– O co chodzi? – mruknął, unikając jej wzroku.
– Właśnie o to.
– Co?
– Gówno, Shane. – Przewróciła oczami i ściszyła nieco głos. – Myślisz, że jak trochę z nią pogadasz, to będziesz mógł ją przelecieć?
– Nie chodzi o to.
– Jasne.
– Pomyliłaś mnie z którymś ze swoich kolegów – odparł powoli, żeby zrozumiała każde słowo.
Shannon uniosła brwi i zamrugała kilkakrotnie, co tylko wywołało wredny uśmieszek na twarzy jej brata. Nie zdążyła nawet otworzyć ust, żeby odpowiedzieć mu czymś równie uszczypliwym, gdy bezceremonialnie odebrał sobie telefon. Miała ochotę wyrwać mu z ręki urządzenie i wrzucić je w zaspę śniegu. Usłyszała jednak głos mamy, a Shane rzucił jej spojrzenie, które na myśl przywodziło przypadkiem rozbijane w dzieciństwie szklanki i gęste tłumaczenie się z tego rodzicom. Nie miała pojęcia, co tym razem przeskrobali.
– Zaraz będziemy.
– Co znowu? – zapytała już niemal bez złości, gdy tylko odsunął komórkę od ucha. Były sprawy ważne i ważniejsze, a gniew ich matki zaliczał się niestety do tych drugich.
– Chyba sama nie wie.
– Gorzej być nie mogło.
– Ta – mruknął niezadowolony, mimo że tak naprawdę ucieszył go ten telefon. Dzięki niemu znów mógł stanąć z siostrą po tej samej stronie barykady. Na szczęście gniew Shannon gasnął równie szybko, co się zapalał. U niego sytuacja wyglądała zgoła odwrotnie.
Kilka minut później wchodzili już do wyjątkowo cichego domu. Shannon krzykiem oznajmiła ich obecność, gdy zdejmowali kurtki, ale nikt nie odpowiedział. Wymienili spojrzenia niemal identycznych oczu w odcieniu ciepłego brązu i z równie identycznym niepokojem ruszyli do kuchni. Ich mamy wyjątkowo nie było przy starym stoliku. Shannon jeszcze raz głośno oznajmiła, że wrócili, ale znów nie doczekała się odpowiedzi.
– Może wyszła? – zapytała skołowana, gdy nie zastali nikogo w salonie.
– To po co kazałaby nam wracać?
Wzruszyła ramionami i zatknęła za ucho łaskoczący ją w policzek kosmyk włosów, który formą przypominał korkociąg. Nagle zrozumiała, dlaczego ich mama się nie odzywa. Po prostu nie była w stanie usłyszeć, że wrócili.
Przeklęła pod nosem i szybkim krokiem ruszyła w kierunku korytarza. Shane nie zadawał zbędnych pytań, właściwie bez słowa poszedł za nią. Skrzywił się lekko, gdy otworzyła niskie drzwi prowadzące do piwnicy. W słabym świetle zakurzonej żarówki widoczne były strome, betonowe schodki. Mimo że Shane mierzył nieco ponad sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu, i tak musiał pochylać głowę, gdy schodził w dół. W samej piwnicy nie było wcale lepiej, włosami niemal czyścił sufit.
– Co tak długo?
Phoebe kucała przy kartonach stojących pod jedną ze starych, niespecjalnie udanych komód stworzonych przez Franka. Tej wyjątkowo nie chciał się pozbyć, co gorsza – nie chciał nawet powiedzieć dlaczego. Podniosła głowę i skierowała wzrok na swoje dzieci, gdy Shane uświadomił jej, że nie poinformowała ich, gdzie będzie. Nie zamierzała się nad tym zastanawiać. Nawet jeśli nie powiedziała tego wprost, powinni przecież wiedzieć, co mieli zrobić.
– Dlaczego to wciąż tu jest? – zapytała, podnosząc się z kucek.
– Zamierzaliśmy zająć się tym zaraz po powrocie do domu – Shannon udzielenie odpowiedzi zajęło nieco zbyt dużo czasu, by jej mama nie wyczuła kłamstwa. Phoebe wygięła w dół kąciki ust, ale nastolatka się nie złamała.
– Po prostu zróbcie to teraz. Byle szybko.
– Zrobimy – odpowiedzieli równo tym samym, potulnym tonem.
Od razu zabrali się do pracy. Zadanie było dość trywialne – mieli oczyścić ozdoby wigilijne i odnowić je, jeśli będzie to konieczne. Później czekało ich dekorowanie terenu zimowiska, a także próby wciśnięcia gościom stworzonych przez ojca i pomalowanych przez Shannon drewnianych figurek. To ostatnie było szczególnie ważne. Z uwagi na ich sytuację finansową w tym roku mieli nie ograniczać się tylko do gości, ale pojechać też do Odessy, pochodzić po domach i może tam coś sprzedać. Shannon chciała zasugerować wujowi Gregowi, żeby wziął kilka figurek do swojego sklepu. Była nawet gotowa przygotować tam jakąś małą wystawę. Wszystko musiało odbyć się jednak bez wiedzy ojca, dlatego chwilowo zostawiła ten pomysł dla siebie.
– Nawet tak mocno się nie wkurzyła – mruknęła, gdy do jej uszu dotarło charakterystyczne kliknięcie. Już tylko oni byli w piwnicy.
Shane usiadł przy kartonie znajdującym się kilka metrów od siostry. Wyjął z niego świąteczne lampki i zaczął rozplątywać kabel. Nie zwracał większej uwagi na gadanie Shannon, do czasu.
– Twojej nowej dziewczynie raczej nie spodobają się okurzone spodnie.
– Odczep... – nie dokończył z uwagi na lecący w jego stronę koc. Shannon wyjęła go z krzywej komody, której drzwiczki trzeba było mocno popchnąć, żeby się domknęły. Z szufladami nie dało się zrobić tego samego. – Dzięki.
Posłała mu słaby uśmiech i sama usiadła na drugim, złożonym na pół kocu. Było to znacznie lepsze rozwiązanie niż goły beton czy nieustanne kucanie. Po kolei wyciągała z kartonu drewniane śnieżynki, gwiazdy, renifery i choinki. Przecierała je wszystkie wilgotnymi ściereczkami, szukając jednocześnie ewentualnych ubytków farby i oceniając, czy trzeba je znowu lakierować. Miała szczerą nadzieję, że w tym roku uda się sprzedać więcej niż kilka sztuk.
Prawie dwie godziny później wynieśli oczyszczone ozdoby z piwnicy. W pierwszej kolejności chcieli powiesić kolorowe lampki przed domem, ale matka poleciła im najpierw sprawdzenie się w roli handlowców. Shannon widząc niechęć na twarzy brata, oznajmiła, że sama się tym zajmie. Przed tym jednak przełożyła ozdoby z kartonu do zamykanego, bordowego pudełka.
Domek z numerem drugim wybrała na pierwszy ogień. Słyszała, jak jej rodzice rozmawiali kiedyś o potencjalnej zamożności pani Ashbee. Shannon liczyła na to, że skoro złapały niezły kontakt, to łatwo będzie coś jej sprzedać, a jednocześnie liczyła się z możliwą wybrednością ze strony kobiety.
Drzwi otworzyły się po tak długiej chwili, że zdążyła już zacząć podejrzewać, iż lokatorki nie ma w środku.
– Cześć, może chciałabyś... – urwała, nawiązując kontakt wzrokowy z Anastasią. – Wszystko w porządku?
– Pytasz o to? – Z lekkim uśmiechem wskazała na zaczerwienione oczy. – Za dużo siedzę przy komputerze i nie wzięłam kropli z domu.
Shannon pokiwała głową, przyglądając się twarzy rozmówczyni. Wyglądała raczej normalnie, tylko czubek nosa zdawał się nieco zaprzeczać jej tłumaczeniu. Z drugiej strony głos nie zdradzał zupełnie niczego. Sumując wszystkie za i przeciw, zdecydowała się nie drążyć tego tematu. To nie była jej sprawa. Przyszła tu w zupełnie innym celu, dlatego też otworzyła pudełko.
– Może masz chwilę, żeby na to zerknąć?
Anastasia wahała się tylko moment, potem zaprosiła Shannon do środka. Osiemnastolatkę od razu zainteresował znajdujący się na niskim stoliku cienki laptop. Nie była jednak w stanie dowiedzieć się, co pochłaniało uwagę Anastasii do tego stopnia, że była skłonna przemęczać oczy, gdyż urządzenie było zamknięte. Za to leżący obok niego telefon był włączony. Shannon dostrzegła czerwoną i zieloną ikonkę na wyświetlaczu. Dopiero docierające do niej pytanie przypomniało jej, że nie powinna tak się przyglądać czyimś rzeczom.
– To co tam masz?
– Zobacz – odparła, wręczając jej pudełko. Anastasia położyła je na stoliku, a przy okazji kliknęła czerwoną ikonkę na wyświetlaczu swojego telefonu. Teraz Shannon nie miała już żadnych wątpliwości, że przed jej pojawieniem się przyjezdna z kimś rozmawiała.
– Ręcznie robione.
Anastasia nad wyraz ostrożnie wyjęła około dziesięciocentymetrową figurkę bałwana z pudełka. Był ładniejszy, niż mogła przypuszczać. Detale w postaci guzików czy nosa były wyraźnie widoczne, kolorystycznie też wszystko się zgadzało. Najbardziej zaskoczył ją szalik kolorem przypominający złoto. Gładka, polakierowana powierzchnia figurki połyskiwała w świetle.
Obejrzała praktycznie wszystkie ozdoby. Mimo że podobne mogła kupić w wielu sklepach, zdecydowała się skorzystać z oferty Shannon. Co prawda, dziewczyna nie powiedziała wprost nic o cenie czy w ogóle o sprzedaży, jednak nie trudno było się domyślić, o co chodziło. Anastasia wskazała cztery różne ozdoby, które chce kupić, i poszła do sypialni po portfel. Wręczyła Shannon sto pięćdziesiąt dolarów, a pytaniem, czy tyle wystarczy, wywołała zaskoczenie na jej twarzy. Prawie czterdzieści dolarów za sztukę nawet Anastasii wydawało się lekką przesadą, w końcu figurki były z drewna, a nie kryształowe, ale z drugiej przecież strony nie pochodziły z fabryki. W gruncie rzeczy równie dobrze mogła wręczyć córce Bergerów dwa razy tyle i jej portfel wciąż znacznie by na tym nie ucierpiała. Wolała jednak nie obnosić się z pieniędzmi w aż takim stopniu.
– Starczy. Jasne, że starczy.
– Super.
Anastasia nie chciała wypraszać Shannon, a jednocześnie myślała tylko o tym, kiedy się jej pozbędzie. Miała szczerą nadzieję, że nastolatka sama zaraz ją opuści, ta jednak wcale nie wyglądała, jakby zamierzała ruszyć się z kanapy. Zamiast wstać i wyjść, wwiercała w nią swoje brązowe oczy, nieznacznie unosząc przy tym kąciki pełnych ust. Shannon wręcz emanowała fałszywą życzliwością, czym znowu przypominała swoją matkę. Przynajmniej Anastasia tak je obie odbierała: co do młodszej było to dziwne przeczucie, może intuicja; z kolei Phoebe pokazała jej dzisiaj rano, jak z sympatycznej pani domu potrafi zmienić się w nieprzyjemną zołzę. Jej uprzejmość wynikała tylko z chęci zarobienia i nawet nie potrafiła dobrze tego ukryć.
Anastasia z niemym zadowoleniem obserwowała, jak Shannon przegrywa toczoną w ciszy walkę na spojrzenia. Zaraz po tym nastolatka podniosła się z kanapy.
– Wpadasz do nas dzisiaj na obiad?
– O której?
– O szesnastej trzydzieści – odparła, siłując się z zamkiem błyskawicznym kurtki. – To jak?
– Przyjdę.
Shannon na moment zupełnie zapomniała o bordowym pudełku z ozdobami. Będąc już niemal przy drzwiach, odwróciła się, żeby zabrać je ze stolika. Zamiast tego zastała je w rękach Anastasii. Niezwykle korciło ją, żeby je otworzyć i przeliczyć znajdujące się w środku figurki, jednak się powstrzymała. Z niemrawym uśmiechem opuściła domek.
Anastasia odetchnęła, gdy tylko drzwi zamknęły się za Shannon. Od razu wróciła do stolika i zadzwoniła pod numer widniejący na samym szczycie listy połączeń.
– Wybacz. Miałam niespodziewanego gościa.
– W porządku. – Zabawne, że gdyby postąpiła w ten sposób, gdy jeszcze byli parą, głos Reece'a nie byłby aż tak spokojny. Wtedy raczej wypomniałby jej, że ciągle pracuje. – Wracając do tematu, co o tym sądzisz?
– Nie wiem – odpowiedziała zupełnie szczerze. Mimowolnie zaczęła krążyć po pomieszczeniu. – Nie wiem nawet, czy dożyję Sylwestra.
– Równie dobrze możesz nie dożyć nawet jutra.
– Reece, zrozum, że...
– Chryste, Nastya, przecież wiem. Zdążyłem przyzwyczaić się, że każdy dzień jest dla ciebie potencjalną szansą na zaistnienie...
– Nie na zaistnienie, tylko na uratowanie komuś życia – odparła poirytowana. Samo to, w jaki sposób skracał jej imię, powodowało, że zaciskała zęby.
– I stracenie swojego. Zresztą... – mruknął, gdy nie odpowiedziała. Mogła sobie wyobrazić, jak przeciera palcami powieki. – Nie wymagam od ciebie deklaracji. Pytam tylko, czy chcesz spotkać się ze starymi znajomymi w Sylwestra. Właściwie to ze mną i Stacy, reszty możesz nie znać.
– Nie dolecę do Londynu w pięć sekund.
– Czy gdybyś miała czas, to chciałabyś spędzić go z nami?
Zastanowienie się zajęło jej dłuższą chwilę. Już nawet nie chodziło o to, czy będzie w stanie się tam pojawić, lecz o to, czy warto. Teoretycznie pogodziła się z Reecem po rozstaniu, nawet ostatecznie oboje uznali, że osobno będzie im lepiej. Jednak świadomość, że przeliczyła się, myśląc, że z ich dwójki to on ma złamane serce, była przytłaczająca. Gdy z nim zrywała, twierdził, że wciąż ją kocha, a jednak niecały miesiąc później ogłosił jej, że jest teraz związany ze Stacy. Anastasia poznała Stacy Tillman w tym samym momencie co Reece'a, czyli nieco ponad dziesięć lat temu, gdy była na wymianie uczniowskiej w Anglii. To właśnie u Stacy mieszkała. Mimo że bardzo szybko się zaprzyjaźniły, po powrocie Anastasii do domu ich kontakty znacznie się rozluźniły. Dzwoniły do siebie od czasu do czasu i kilka razy się spotkały.
– Przyjmuję zaproszenie, ale nie wiem, czy się pojawię.
– W porządku. Daj znać, gdy podejmiesz decyzję. Cześć.
Rozłączyła się, szybko mrugając. Nawet kilka głębokich wdechów nie było w stanie zapobiec ponownemu zaczerwienieniu oczy. Naprawdę myślała, że znaczyła dla niego trochę więcej. Przed samą sobą nieustannie wychodziła na głupią tylko dlatego, że szkoda było jej definitywnie urywać dziesięcioletnią znajomość. Sama wyszła z pomysłem ponownego zaprzyjaźnienia się, ale nie sądziła, że tak ją to wszystko zaboli. Jednak to nie jej serce cierpiało, lecz duma.
Zamoczyła usta w niemal już zimnej przez wizytę Shannon herbacie, po czym otworzyła laptopa. Po wpisaniu niebotycznie długiego hasła mogła wrócić do czytania o sprawie Paula Simmonsa. Dostęp do akt umożliwiał jej *N-DEx, to również w nim zamierzała później sprawdzić, czy w tych okolicach dochodziło kiedyś do podobnych incydentów.
Jedenastego października zeszłego roku siedemnastolatek nie dotarł po szkole do domu, a trzy dni później znaleziono go zakopanego w lesie. Przeszukano to miejsce z uwagi na fakt, że to właśnie tamtędy chłopak docierał do mieszczącej się w Odessie szkoły. Mieszkał z kolei w Lake Lafayette, niedaleko zimowiska Bergerów. Wykrwawił się na skutek rany kłutej zadanej po prawej stronie jamy brzusznej, przy czym uszkodzeniu uległa wątroba. Jeden z jej brzegów rany był nierówny, co wskazywało na użycie ząbkowanego ostrza. Paul nie miał żadnych innych obrażeń. Pod jego paznokciami znaleziono tylko ziemię. Również miejsce zbrodni pozostawało zagadką – nie było żadnych dowodów, które potwierdziłyby, że zginął w lesie.
Za to morderstwo jednak kogoś skazano, a mianowicie niejakiego Richarda Palmera. Ten trzydziestoletni mężczyzna poza pracą na stacji benzynowej zajmował się handlem narkotykami. Od znajomych Paula śledczy dowiedzieli się, że zdarzało mu się zażywać tego typu substancje, a później dotarli do tego, że zdobywał je między innymi od Palmera. Jednocześnie wiadomo było, że chłopak nie dysponował dużymi sumami pieniędzy. Na podstawie tego oraz braku alibi Palmera wysnuto wniosek, że to on zamordował, ponieważ Paul Simmons nie był w stanie oddać mu długu. Ponadto w jego mieszkaniu znaleziono kilka ząbkowanych noży, a jeden z nich długością i szerokością pasował do zadanej rany. Nie było na nim śladów krwi ani niczego, co w pełni pozwoliłoby uznać go za narzędzie zbrodni. Richard Palmer nigdy się nie przyznał, jednak z uwagi na handel narkotykami i liczne bójki, w które wdawał się w przeszłości, nie był zbyt wiarygodny.
Anastasia dopiła herbatę, szukając w raportach czegoś, co bezsprzecznie wskazałoby na winę Palmera. Nie było żadnych zakrwawionych ubrań, śladów w bagażniku i w samochodzie, żadnych zabłoconych butów. Była za to ogromna chęć publicznego wymierzenia sprawiedliwości i przywrócenia poczucia bezpieczeństwa. Niezwykle podobna zresztą do tej, którą obserwowała przed dwoma miesiącami w zupełnie innym miejscu. Zbliżona również do tej, którą często zauważała u siebie – jednak tylko raz pozwoliła sobie na całkowite uwierzenie w czyjąś winę na podstawie samych poszlak i przeczuć, za co zresztą nieustannie pokutowała.
Anastasia najchętniej sama urządziłaby sobie pogawędkę z Richardem Palmerem, jednak nie było to możliwe z uwagi na dwie rzeczy – musiała zostać tutaj i nikt nie powinien wiedzieć, że ktoś zaczął grzebać przy tej sprawie. Zerknęła za to na nazwisko policjanta, który był odpowiedzialny za to śledztwo. Zapisała je nie tylko w pamięci, ale również w notesie. Żałowała tylko, że nie znalazła nigdzie numeru telefonu Oscara Holdena. Gdyby coś poszło nie tak, mógłby się jej przydać.
Została niecała godzina do obiadu u Bergerów. Anastasia krótką chwilę wahała się nad sprawdzeniem, czy w okolicy zdarzały się jakieś zbrodnie, ostatecznie jednak postanowiła rozejrzeć się po lesie. Liczyła na to, że wszyscy Bergerowie zajęci są przygotowaniami do podania posiłku. Niekoniecznie chciała, żeby ktoś przyuważył ją wybierającą się w miejsce, o którym przecież słyszała, że nie jest bezpieczne. Na dodatek dopiero co rozmawiała o tym z Shannon. To nie byłoby całkiem normalne, gdyby po dowiedzeniu się, co się tam stało, od razu ochoczo się tam wybrała.
Wyjęła z walizki kaburę z pistoletem i przypięła ją do paska. Pod kurtką i tak nie byłoby jej widać, a Anastasia zamierzała wrócić do domku przed odwiedzeniem Bergerów, żeby znów ją tutaj zostawić. Przed wyjściem wyłączyła laptopa i schowała go do walizki. Upewniła się, że telefon znajduje się w kieszeni, zabrała klucze do drzwi ze stolika, zerknęła przez okno, i w końcu opuściła to miejsce.
*National Data Exchange System (N-DEx) – niesklasyfikowany krajowy system wymiany informacji, który umożliwia organom wymiaru sprawiedliwości wyszukiwanie, łączenie, analizowanie i udostępnianie danych lokalnych, stanowych i federalnych. Zapewnia natychmiastowy dostęp do rejestrów z całego kraju w celu pomocy w dochodzeniach kryminalnych.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro