Rozdział 31
Zaaferowana niewielką skrzynią znajdującą się w mniejszym z pomieszczeń leśniczówki Anastasia w pierwszej chwili nie zwróciła uwagi na głosy dochodzące zza przymkniętych drzwi. Nie miała problemu z oświetleniem, ponieważ na podłodze stała lampka podobna do tej znajdującej się na krzywej komodzie w pierwszym pokoju. O zabezpieczenie skrzyni Shannon nie zadbała. Wystarczyło unieść wieko, żeby znaleźć wszystkie odpowiedzi. Teraz Anastasia jeszcze bardziej żałowała, że nie udało jej się dotrzeć tutaj przed zniknięciem Garetha.
W skrzyni znalazła kilka barwnych pudełek i leżący na nich zeszyt w grubej okładce. Rzuciła okiem na pierwszą stronę i już wiedziała, że to pamiętnik. Odłożyła go na bok, by przez rękaw sięgnąć po jasnożółte pudełko. Nie chwyciła go jednak, bo dźwięki dochodzące z sąsiedniego pomieszczenia stały się głośniejsze. Podniosła się z kucek i podeszła bliżej drzwi, uważnie słuchając. Wyjątkowo nie obchodziły jej słowa, lecz głosy. Dokładnie rzecz biorąc to jeden konkretny, który brzmiał znajomo i jednocześnie niezwykle odlegle. Mimo że nie miała pewności, a jej ogólne samopoczucie wciąż było w słabym stanie, uśmiech cisnął jej się na usta. Ten ciepły ton przywoływał wspomnienia, których nigdy nawet nie próbowała zepchnąć w kąt i które co jakiś czas do nie wracały.
Powoli otworzyła drzwi, na moment zapominając o bólu i wciąż targających jej ciałem zimnych dreszczach. Nie ruszyła się z progu. Po prostu wbiła spojrzenie w śniadą twarz o najczystszych błękitnych oczach, jakie kiedykolwiek widziała. Mimo że był pogrążony w służbowej rozmowie, stojąc do niej bokiem, obejrzenie się w jej stronę zajęło mu dosłownie kilka sekund. Zaskoczenie trwało tylko moment, a zastąpiły je dołeczki w policzkach, które przez kilkudniowy zarost i odległość były prawie niezauważalne. Anastasia jednak wiedziała, że tam są.
– An? – zapytał automatycznie i od razu przestał zwracać uwagę na wciąż mówiącego do niego policjanta.
Roześmiała się, łapiąc zaskoczone spojrzenie Holdena. Szybko wróciła do znacznie bardziej znajomej twarzy. Spróbowała powściągnąć uśmiech, ale nie mogła. Nie, gdy zbliżał się do niej nieco nieśmiało z dłońmi schowanymi w kieszeniach ciemnych, eleganckich spodni. Od razu zauważyła, że nie miał na sobie munduru w charakterystycznym kolorze khaki.
– Szeryfie, nie poznaje mnie pan?
Tym razem to on się roześmiał, na moment odrzucając do tyłu głowę. Śmielej pokonał dzielącą ich odległość i bez wahania oplótł swoje ramiona wokół jej tali. Gdy kurtka zaczęła zsuwać się z barku Anastasii, przeniósł jedną dłoń na jej plecy, by przytrzymać kasztanową parkę. Anastasia za to stanęła na palcach. Dzięki temu mogła wygodniej zarzucić zdrową rękę za jego szyję. Musiała nieco wysilić się, by oprzeć brodę na jego barku, co jeszcze bardziej popchnęło ją w jego ramiona. Działały na nią zupełnie tak, jak ponad dwa miesiące wcześniej. Koiły jej nerwy i nieco przyśpieszały puls.
To Chayse był tym, który jako pierwszy się odsunął. Poprawił ułożenie kurtki Anastasii i ujął jej blade dłonie w swoje.
– Ale jesteś... zimna.
– No wiesz co, Woodard – rzuciła zachrypniętym głosem.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej niż chwilę wcześniej, jednocześnie próbując nieco rozgrzać jej dłonie w swoich. Godzinę wcześniej zdawało mu się, że już pozbył się jej obrazu ze swojej głowy, ale jednak nie. Próbował, jednak najwidoczniej bez skutku. Wciąż bez problemu rozbrajała go nie tylko zaczepnymi odzywkami, ale nawet samym spojrzeniem niemal czarnych oczu. W tym świetle właśnie na takie wyglądały, szczególnie w kontraście z chwilowo pozbawioną kolorów twarzą. Jedyny barwny akcent stanowiło czerwone maźnięcie na policzku. Już od pierwszej sekundy zauważył, że w ostatnim czasie musiała sporo przejść, ale nie zamierzał zaczynać rozmowy właśnie od tego. Chciał chociaż przez chwilę po prostu nacieszyć się jej obecnością.
– Znacie się? – wtrącił Holden, sprowadzając na siebie niezbyt przyjazne spojrzenie szeryfa. Może drugi widział go na żywo, poza tym kilka razy w jakichś lokalnych wiadomościach.
– Pracowaliśmy razem – odparli niemal równocześnie.
– Pracowaliście? – zapytał wyraźnie nieprzekonany, ale nikt mu nie odpowiedział. Kolejnym pytaniem postanowił nawiązać do obecnej sprawy. – Jest coś w tamtym pokoju?
– Słuchaj, Oscar... Oscar, tak? – upewnił się Chayse, wciąż lekko pocierając już wyraźnie cieplejsze dłonie Anastasii. Policjant przytaknął. – Możesz sprawdzić piwnicę?
Holden jedynie pokiwał głową i po chwili zaczął schodzić po drabinie, jednocześnie znikając z pola widzenia pozostałej w pomieszczeniu dwójki. Chayse puścił Anastasię tylko po to, by zaraz sięgnąć do luźno zawieszonej na jej lewym ramieniu kurtki.
– Pokaż to – zarządził, gdy błyskawicznie się cofnęła.
– Daj spokój, Chayse.
Pokręcił tylko głową i niespodziewanie się od niej odwrócił. Przyglądała mu się, gdy podchodził do czerwonej, wytartej kanapy. Zabrał z niej coś pomarańczowego i znów zaczął zmierzać w jej kierunku. Westchnęła ciężko, gdy w końcu rozpoznała, co trzymał w dłoniach.
– Dlaczego wcale mnie nie dziwi, że to właśnie ty potrzebowałaś apteczki? – zapytał przekornie.
Sięgnął do kieszeni. Wyciągnął z niej grube, czarne rękawiczki, które ku jego zdziwieniu agentka przyjęła z wdzięcznością. Anastasia nie lubiła pomocy i zazwyczaj upierała się, że wszystko potrafi zrobić sama, a na dodatek zawsze wie lepiej. Przyzwyczaił się do tego podczas ich krótkiej znajomości. Wbrew pozorom nawet to w niej lubił, ale tylko do pewnego stopnia. Później jej upór zaczynał go irytować.
– Może minąłeś się z powołaniem?
W końcu zrzuciła kurtkę z lewego ramienia. Tak naprawdę po raz pierwszy spojrzała na ranę. Skrzywiła się na widok rękawa poplamionego wręcz na całej długości zakrzepłą krwią. Nie wyglądało to dobrze. Samego zranienia tak naprawdę nie mogła ocenić. Najpierw musiało zostać oczyszczone, do czego Chayse już się przygotował. W dłoni trzymał buteleczkę wody utlenionej, ale nawet się nie odezwał, dopóki Anastasia nie podniosła na niego wzroku.
– Zgaduję, że nie zamierzasz od razu jechać do szpitala.
– Bingo, szeryfie.
– W takim razie lepiej będzie, jak usiądziesz. – Głową wskazał na kanapę.
– Wolę nie – odparła, krzywiąc się. Chayse jednak nie miał pojęcia, skąd wzięła się taka reakcja. – Myślę, że działy się niej... różne rzeczy.
– Okej. Trochę się pobrudziłaś – stwierdził ni stąd, ni zowąd, wskazując palcem na jej policzek. – To chyba krew.
– Co? – Od razu skierowała prawą rękę do twarzy, ale zatrzymała ją w połowie drogi. To właśnie nią na początku próbowała tamować krwawienie, a później podczas biegu odgarniała włosy z twarzy. Teraz więc uniosła lewą dłoń, na którą wcześniej założyła rękawiczkę, i spróbowała zetrzeć wspomniane przez Chayse'a zabrudzenie. – Lepiej?
– Trochę. Drugą rękę też masz zmarzniętą – rzucił, gdy tylko zauważył, że jej nie osłoniła.
– Nie będę brudzić...
– An, przecież stać mnie na nową parę. Ta jest już twoja. – Zdawało mu się, że jej policzki nabrały koloru, przez co po raz kolejny miał ochotę wziąć ją w ramiona, tym razem na znacznie dłużej. Wiedział jednak, że nie powinien. – Poza tym i tak już mnie pobrudziłaś.
– Przepraszam.
– Od kiedy jesteś taka pokorna, co? – zapytał ze śmiechem. – Normalnie powiedziałabyś, że powinienem czuć się zaszczycony tym, że postanowiłaś mnie pobrudzić.
Uśmiechnęła się nieznacznie, uciekając od jego spojrzenia. Lodowate, błękitne oczy próbowały przeszyć ją na wylot, a ona nie zamierzała pokazać, że dręczy ją jeszcze coś. Nie skomentowała więc, gdy lekko zacisnął jedną dłoń na jej przedramieniu i wyprostował jej rękę. Gdy użył wody utlenionej, nie była w stanie powstrzymać syknięcia. Nawet nie zorientowała się, że kurczowo wbija palce w jego rękę.
– Boli?
– Nie, Woodard, łaskocze – warknęła, przez co kąciki jego ust nieznacznie wygięły się w górę.
– Widzisz, już jesteś sobą.
Wolną ręką uderzyła go lekko w klatkę piersiową. Zanim Chayse wyciągnął z apteczki jałową gazę, z piwnicy zdążył wyjść Holden. Wzruszając ramionami, oznajmił, że nic tam nie ma. Znów zapytał o to, co znajduje się w sąsiednim pomieszczeniu, ale Chayse kazał mu jeszcze chwilę zaczekać. Taka stanowczość nie była do niego podobna. Anastasia pomyślała, że może wyciągnął wnioski po ich wspólnej sprawie.
– Mam już doświadczenie w bandażowaniu cię – stwierdził zawadiacko, znów zwracając na nią swoją uwagę.
– Nie wiem, czy jest, czym się chwalić.
Rozdarł końcówkę bandaża na pół i owinął ją wokół ramienia Anastasii, by ostatecznie związać dwa końce w kokardkę. Nie od razu jednak puścił jej rękę. Chciał zatrzymać ją przy sobie jeszcze chwilę dłużej, by zadać wszystkie nurtujące go pytania. Po ich burzliwym rozstaniu nigdy by nie przypuszczał, że Anastasia naprawdę ucieszy się na jego widok. Może po prostu znowu tak dobrze grała.
Spróbował się uśmiechnąć, gdy puszczał jej rękę, ale kąciki ust jedynie marnie zadrżały. Potraktowała go jak idiotę. Chyba naprawdę nim był, skoro mimo wszystko w ułamku sekundy zapomniał, że nie przyjechał tu sam.
– Nie za mocno? Powinien to zobaczyć lekarz – dodał, gdy zaprzeczyła, po czym schował bandaż do apteczki.
– Zobaczy – odparła, machając na Holdena, by poszedł z nią do sąsiedniego pomieszczenia. Jeszcze raz zwróciła się do mocującego się z zapięciem apteczki Chayse'a. – Jedna z moich przyjaciółek jest lekarzem. Co prawda patologiem, ale to żaden problem.
Prychnął pod nosem na ten słaby żart. Rzucił apteczkę na kanapę i poszedł w ślady pozostałej dwójki. W sąsiednim pomieszczeniu nie było zbyt wiele miejsca, więc nie mógł przykucnąć przy skrzyni jak Anastasia i policjant. Z rękami w kieszeniach stał za ich plecami. Z góry też dobrze widział wyjmowane przez Ashbee kolorowe pudełka. Przez za duże rękawiczki robiła to nieco nieporadnie.
– Co... – zaczął Oscar w reakcji na zawartość jasnożółtego pudełka. Na materiałowej poduszeczce w tym samym kolorze leżał podłużny, biały przedmiot niewielkich rozmiarów. Holden miał swoje podejrzenia, ale wolał zapytać i nie wyjść na głupka. – Co to jest?
– Ząb. Ząb Paula Simmonsa, dokładniej rzecz biorąc. – Odwróciła się do Chayse'a i zadarła głowę, by spojrzeć mu w oczy. – Pewnie słyszałeś, że w październiku zeszłego roku zaginął nastolatek i potem znaleziono jego ciało?
– Jasne, że tak. Wcześniej w okolicy zaginęła dziewczyna.
– Sophie Timms – odparła Anastasia i wyciągnęła drugie waniliowe pudełko, tym razem znacznie większe. W środku znajdował się nóż do krojenia pomidorów firmy Rada Cutlery. Nawet nie zadano sobie trudu, by go wyczyścić. Zrudziałe plamy były widoczne zarówno na wąskim, ząbkowanym ostrzu, jak i na rękojeści. Podała pudełeczko Holdenowi, wcześniej upewniając się, że ten ma na sobie rękawiczki. – Tym zabito Paula. Shannon wspomniała, że zakopali Sophie w lesie. Nie wiem, jak ją zamordowała, ale raczej samodzielnie. Powiedziała też, że gdyby nie to, Shane poszedłby do więzienia za gwałt.
– Myślisz, że była pierwszą ofiarą? – Chayse spojrzał na pokazywane mu przez Holdena pudełko jedynie z daleka. Nie chciał dotykać go bez rękawiczek.
– Shane'a czy Shannon?
– Mordercy.
– Myślę, że tak – odparła po chwili, mimo że już dawno temu się nad tym zastanawiała. Wyjęła kolejne pudełeczko, tym razem błękitne. – I że to Shannon zabijała, a Shane jej pomagał.
– Nie było tutaj wcześniej żadnych morderstw, a przynajmniej nie w czasie, w którym te dzieciaki mogłyby już działać – dodał Holden, przyglądając się około dziesięciocentymetrowemu kosmykowi ciemnych włosów ułożonemu w podanym mu właśnie pudełku. – Jedna kobieta zgłosiła kiedyś, że ktoś na nią napadł i odciął jej pukiel włosów.
– Wiem, Danielle Ferry. – W drugim błękitnym kartoniku Anastasia znalazła najzwyklejsze w świecie nożyczki. – Zeznała, że napadła na nią zamaskowana osoba średniego wzrostu i z jakiegoś powodu była pewna, że to mężczyzna. Shannon przyznała, że to był Shane.
– Skąd pani wie, co zeznała?
– Ona zawsze wszystko wie. Taka się urodziła – zażartował Chayse, ale nie wywołał tym nawet cienia uśmiechu na twarzy policjanta. Co innego Anastasia, ona wyraźnie, ale niezbyt skutecznie próbowała utrzymać kąciki ust w neutralnej pozycji. To znów sprawiło, że Chayse zapomniał, w jakim celu tu przyjechał.
– Wyjątkowo muszę przyznać ci rację, Woodard.
– To skąd ma pani te informacje? – spróbował ponownie Holden.
– Z systemu, po coś gromadzimy te wszystkie dane. To jest puste, pewnie było przeznaczone na pamiątkę po tym uprowadzonym chłopcu – oznajmiła, podając policjantowi kobaltowe i jednocześnie najmniejsze z pudełek. Najwidoczniej zamierzała zabrać coś innego niż samochodzik Garetha.
– Na co? – Tym razem to Chayse zapytał. Zupełnie nie orientował się w tej sprawie. Spojrzenie na pyzatego policjanta upewniło go w tym, że nie był osamotniony. – Pamiątkę?
– Ząb i włosy to pamiątki. Z kolei Sophie Shannon zabrała bransoletkę, ale wydaje mi się, że wtedy nie była jeszcze taka zdecydowana. Późniejsze zbrodnie planowała, podczas gdy Sophie zamordowała raczej w obawie o los brata. Wydaje mi się... – urwała, jednak nie dlatego że się zastanawiała. Po prostu otworzyła płaskie, karminowe pudełko, w którym znalazła swoją koszulkę. Przed podaniem dowodu dalej postanowiła skończyć myśl. – Nie jestem pewna, bo mam za mało informacji, ale określiłabym Shannon jako hedonistkę, a dokładnie zabójczynię dla emocji.
– Czyli... – zaczął Chayse z wyraźnym wahaniem – działała w sposób zorganizowany i nie tylko chodziło jej o samo zabójstwo, ale też o to, co bezpośrednio przed nim? I robiła to po to, żeby... – próbował znaleźć w głowie odpowiednie słowa, ale nie potrafił, gdy Anastasia nie odrywała od niego swojego uważnego wzroku. – Zyskać jakąś przyjemność?
– Ktoś się dokształcił od czasu naszego poprzedniego spotkania – stwierdziła z uznaniem w głosie, na które Chayse zareagował odwróceniem spojrzenia. – Skupiała się nie na akcie zabójstwa, ale na procesie. Bardzo to przedłużała. Chciała, żeby ofiara wiedziała, że zginie, a w konsekwencji była przerażona, bo to właśnie to stanowiło dla Shannon źródło przyjemności. Plus to, że decydowała o czyimś życiu.
– Brzmi okropnie – mruknął Holden i podniósł się z kucek. – Chyba czas wezwać techników.
– Na pewno. Ktoś powinien tu na nich zaczekać.
– Muszę wyjść z lasu, żeby po nich zadzwonić. Na pewno zaraz przyjdzie tu jakiś inny policjant albo nawet dwóch.
– W porządku, zaczekamy. – Chayse zerknął na wciąż kucającą przy skrzyni Anastasię, która nie zaprzeczyła. Przeglądała właśnie kolorowy zeszyt i zdawała się w ogóle nie słuchać ich rozmowy. – Ale na pewno ktoś tu przyjdzie, zanim przyjadą technicy? Nie chcę, żeby siedziała kolejne godziny w mrozie.
– Chayse, ja tu jestem – przypomniała, wcale na niego nie spoglądając. Ani ściszony ton, ani to, że akurat czytała jedną ze środkowych stron pamiętnika Shannon, nie było w stanie go uratować.
– Przyjdą na pewno. Będzie pani chciała przesłuchać te dzieciaki?
Anastasia oderwała na moment wzrok od schludnego pisma i odwróciła głowę w stronę Holdena. Z jednej strony chciała zrobić to osobiście, a z drugiej spędzenie kolejnych godzin w jakimś obskurnym pokoju przesłuchań z bolącą ręką i oddechem Pollarda na plecach nie było szczytem jej marzeń. Wolałaby być w tym czasie z Libby i Maggie. Na towarzystwo Chayse'a nie liczyła. Na pewno spędzał Wigilię z rodziną.
– Niekoniecznie. Ostatnie dni były dość wyczerpujące – wyjaśniła zdawkowo. – Są tu takie dowody, że nawet nie potrzebujecie ich przyznania się do winy. Tylko nie pozwólcie sobie wmówić, że to Shane jest mózgiem operacji. To Shannon próbowała mnie zabić. Pewnie sama też powinnam zeznawać.
– Opowiesz mi wszystko, jak będziemy czekać, aż ktoś tu przyjdzie – zawyrokował Chayse.
– To kontakt do mnie. – Oscar podał szeryfowi swoją wizytówkę. – Możemy umówić się w ten sposób, że w najbliższym czasie dostanę protokół tego przesłuchania?
– Pewnie.
Anastasia wzrokiem odprowadziła Holdena do drzwi. Później skupiła się na Woodardzie, który w międzyczasie przykucnął obok niej. Przez te dwa miesiące nic się nie zmieniło. W małej zmarszczce na czole, która powstawała przy lekkim uniesieniu ciemnych brwi, uważnie przyglądających się jej błękitnych oczach i jednym opuszczonym w dół kąciku ust mogła dostrzec troskę. Tę samą, która wcześniej ją irytowała, a która teraz nawet nieco poprawiła jej humor. Świadomość, że jednak ktoś się o nią martwi, w tej chwili nie była taka zła.
– To co się działo?
Zanim odpowiedziała, po prostu usiadła. Nogi zesztywniały jej od kucania, więc wyciągnęła je przed siebie. Oparła głowę o ścianę, ale zaraz uświadomiła sobie, jak brudna może być. Pleców jednak nie oderwała, mała ilość snu, mróz i ostatnie sprinty dały jej o sobie znać. Poczekała, aż Chayse usiądzie obok niej. Nieco żałowała, że nie zdecydował się na miejsce naprzeciwko. Wówczas bez problemu mogłaby patrzeć mu w oczy.
– Szef wysłał mnie do zimowiska Bergerów, żebym się rozejrzała. Tak naprawdę nie powiedział, co mam robić i na początku myślałam, że po prostu chce dać mi jakieś zajęcie, żebym przestała myśleć o mojej przegranej sprawie. Zresztą wiesz, o co chodzi. – Zerknęła na niego, więc w odpowiedzi kiwnął głową. – Okazało się, że jego rodzina spędza tu świąteczny urlop, brat z żoną i córkami. Pewnie słyszał, co tu się wcześniej działo, więc zrobił ze mnie darmową niańkę.
– A ty zaczęłaś na poważnie węszyć.
– Nie wiedziałam, o co dokładnie mu chodzi, więc robiłam, co mogłam.
– To na pewno.
Odwróciła głowę w jego stronę, żeby zobaczyć, czy przypadkiem nie robi sobie z niej żartów. Uśmiechał się, ale nie w kpiący sposób. Z tej odległości dołeczki w jego policzkach były znacznie wyraźniejsze. Nieco zbyt trójkątną brodę w pewnym stopniu zamaskował kilkudniowym zarostem, trochę dłuższym niż miała okazję wcześniej zobaczyć. Nie powinna tak krążyć wzrokiem po jego twarzy, ale chciała przekonać się, czy dobrze go zapamiętała. Po długości ciemnobrązowych włosów, które teraz częściowo opadały mu na czoło, mogła stwierdzić, że nie był u fryzjera od czasu ich ostatniego spotkania.
– Znalazłam informacje o śmierci Paula Simmonsa i o zaginięciu Sophie w internecie. W bazie danych za to był raport z sekcji zwłok Paula, więc dowiedziałam się, od czego zginął. Na zdjęciach było też widać, że wyrwano mu zęba. O uciętych włosach Danielle dowiedziałam się, przeglądając sprawy z okolicy w bazie danych. Zresztą... mogę przesłać ci raporty, tam wszystko jest zapisane.
– Może faktycznie tak będzie łatwiej. Pamięć mam dobrą, ale to sporo informacji – odparł, orientując się, że z głowy wyleciało mu już nazwisko właścicieli zimowiska.
– Wrócę do domu i je prześlę.
– Powiedz tylko, co stało się dzisiaj. Tego raczej jeszcze nie zapisałaś.
– A co ty nagle zrobiłeś się taki żartobliwy, co?
Wzruszył ramionami i kolejny raz wyszczerzył się w jej stronę. Gdyby stała, może nawet zmiękłby jej kolana. Teraz gdy nie żywiła już żadnych romantycznych uczuć do byłego narzeczonego, Chayse wydawał jej się jeszcze bardziej atrakcyjny. Może nawet nieco mniej gapowaty niż przed ponad dwoma miesiącami. Wtedy był zagubiony, a teraz odnajdował się w swojej roli całkiem nieźle.
– Dzisiaj, około szesnastej trzydzieści, zniknął Gareth. Jakąś godzinę wcześniej mówiłam jego matce, by dobrze pilnowała go do czasu wyjazdu, ale mnie zbyła. Pewnie dlatego, gdy nie mogła go znaleźć, przyszła prosto do mnie – dodała ciszej, bo dopiero teraz to zrozumiała. – Poszłam z nią do Bergerów, czyli właścicieli zimowiska, i jednocześnie rodziców tej dwójki nastolatków, którzy za wszystko odpowiadają. Wcześniej jeszcze... – urwała, zdając sobie sprawę z tego, co tak naprawdę się stało. Mogła po prostu skłamać, ale nie powinna. Przetarła twarz dłońmi w rękawiczkach. Tak bardzo chciała udowodnić szefowi, że jest wystarczająco profesjonalna, by wszystko zrobić w pojedynkę, że aż doprowadziła do kilku sytuacji, które zupełnie temu przeczyły. Przyznanie się do jednej z nich naprawdę mogło sprawić, że znowu wylądowałaby w archiwum albo nawet gorzej. – Chayse, mogę mieć do ciebie prośbę?
– Wiesz, że mam do ciebie słabość.
Jego niespodziewana bezpośredniość doprowadziła do tego, że w jednej chwili Anastasia przypomniała sobie dosłownie wszystko. Zapiekły ją policzki, lecz wyjątkowo jej to nie przeszkadzało. Miło było wiedzieć, że jej twarz nie była już niezdrowo blada od przeszywającego mrozu.
– Byłam świadoma tego, że ktoś kręcił się po wynajmowanym przeze mnie domku, a i tak nie dopilnowałam broni. Shannon zabrała mi ją prawdopodobnie tego ranka.
Chayse odwrócił od niej spojrzenie i na moment zwiesił głowę. Mimo tego i słabego światła wciąż dobrze widziała, że zagryzł wargę i na chwilę zamknął oczy. Doskonale wiedział, o co jej chodzi. Każda sekunda dłużyła jej się w nieskończoność, gdy czekała na jego odpowiedź.
– Chcesz, żebym tego nie zapisywał? – zapytał, nawet na nią nie zerkając.
– Jeżeli Shannon cokolwiek powie, pewnie będzie kłamać i zrzucać wszystko na brata. Równie dobrze mogłaby tak samo ściemniać co do broni.
– Ale to ty będziesz w tym wypadku kłamać, a nie ona.
– Wiem, nie powinnam. – Tym razem to ona uciekła od jego spojrzenia. – Chyba po prostu trochę się boję.
Wyraźnie odznaczająca się na szyi Chayse'a grdyka poruszyła się kilka razy, zanim znów się odezwał. Ostatecznie nic wielkiego się nie stało, ale takie sytuacje nigdy nie powinny mieć miejsca. Broń należało zawsze odpowiednio zabezpieczyć.
– Co miałbym napisać?
– Że zabrała mi ją już w leśniczówce. Byli we dwójkę, mieli przewagę. Poza tym najbardziej zależało mi na bezpieczeństwie chłopca. To akurat jest prawda – dodała nieco ciszej. Jej własny głos przez chrypkę brzmiał naprawdę obco.
– W porządku – odparł po kolejnych długich sekundach. Czuł wobec Anastasii swoisty dług wdzięczności za to, co zrobiła dla niego podczas ich współpracy. Pomogła mu, teraz chciał się odwdzięczyć. Chciał też wmówić sobie, że to jest jedynym powodem jego decyzji. – Napiszę tak w protokole. Tobie raczej prędzej uwierzą niż jej. Nawet jeśli jej brat potwierdzi jej wersję.
– Dziękuję.
– Nie ma sprawy. To co było dalej? – zapytał, by jak najszybciej przestać o tym myśleć.
– Podzieliliśmy się na grupy, żeby szukać Garetha. Shannon miała zostać w domu i pilnować dzieci. Jeszcze wcześniej miała zadzwonić na policję, ale tego nie zrobiła. Dzieci też nie przypilnowała, bo gdy Shane zaprowadził mnie do leśniczówki, ona już tam była.
– Zasadzka?
– Spójrz na to. – Wyjęła ze skrzyni czerwone pudełko, w którym znajdowała się jej własna koszulka do spania. Była niemal pewna, że Chayse ją rozpozna. – Zniknęła mi jakiś czas temu. Dodałam dwa do dwóch i domyśliłam się, że mogę być następną ofiarą.
– Czyli mogłaś zginąć?
– Nie pierwszy i nie ostatni razem, nie ma czym się ekscytować – odparła obojętnie i zamknęła pudełko.
– Jesteś nieznośna.
– Nie zaprzeczę.
– A wybór ofiar? – Wrócił do tematu, by przypadkiem nie zacząć się z nią przekomarzać. – Z tego, co kojarzę, zabójcy dla emocji szukają osób z określonymi cechami fizycznymi.
– No właśnie tutaj nie wszystko mi pasuje. Kobiety działają nieco inaczej niż mężczyźni, może stąd to lekkie odstępstwo od wzorca – dodała, przygotowując się do największych spekulacji. – Nie jestem pewna, ale mam teorię. Na pewno wyjdzie to podczas przesłuchania... Właściwie pewnie wystarczyłoby zapytać matkę Shannon.
Nie zdążyła powiedzieć nic więcej, ponieważ zainteresowały ich dochodzące z drugiego pomieszczenia głosy. Chayse pośpieszenie się podniósł i wyciągnął dłoń w stronę Anastasii. Była zbyt zmęczona, by odrzucić jego pomoc. Podziękowała, gdy otworzył jej drzwi i pierwsza wyszła na spotkanie dwóm nieznanym policjantom. Początkowo byli skonsternowani, ale po zobaczeniu odznaki przestali zadawać pytania. Po prostu zgodzili się poczekać na techników i niczego w międzyczasie nie ruszać.
– To co z tym doborem ofiar? – przypomniał Chayse, gdy tylko ruszyli we wskazanym przez Anastasię kierunku. To on oświetlał drogę, Ashbee trzymała ręce w kieszeniach.
– Zauważyłeś, że pudełka miały różne kolory? Każde było przeznaczone dla innej osoby.
– No tak, były różne.
– Shannon celując do mnie z pistoletu, powiedziała, że takiego odcienia jeszcze nie ma. Wcześniej o jednej dziewczynie stale mówiła, że jest bezbarwna. Na jej koncie na Twitterze było mnóstwo wpisów, w których nawiązywała do kolorów. Zresztą nie tylko na Twitterze to robiła – dodała, mówiąc coraz bardziej nieskładnie.
– Czyli... – zaczął, chociaż nic nie przychodziło mu do głowy – wymyślała sobie, że do kogoś pasuje jakiś kolor i na tej podstawie wybierała kogoś na ofiarę? Bez sensu.
– Nie wymyślała. Słyszałeś kiedyś o synestezji?
– Nie sądzę.
– Myślę, że Shannon ją ma – powiedziała takim tonem, jakby to miało wszystko wyjaśnić. – Dokładniej nawet chromestezję, czyli barwne słyszenie. Słysząc konkretne słowa lub dźwięki, może widzieć określone kolory. Shannon prawdopodobnie chodziło o imiona, ale nie wiem dokładnie. Może na przesłuchaniu coś wyjaśni.
– Pokręcone – mruknął, rozcierając palcami czoło. – To jakieś zaburzenie?
– Nie, to bardziej cecha jak na przykład niebieskie oczy.
– Możemy zapytać jej rodziców. Chyba że ich nie spotkamy.
– Jeżeli Shannon to ma, to jej matka prawdopodobnie też, ale może inną odmianę.
Chayse pokiwał głową, ale skupiona na drodze Anastasia tego nie zauważyła. Największą uwagę zwracała na to, żeby nie potknąć się o żadną zaspę śniegu lub wystający korzeń. Po wyjściu z leśniczówki znów zaczęły targać nią zimne dreszcze. Już nie mogła doczekać się momentu, w którym znajdzie się w nagrzanym aucie i w końcu odmarznie.
Szli dłuższą chwilę w ciszy, co z jednej strony wcale nie przeszkadzało Woodardowi, a z drugiej zabierało okazję na zadanie nurtujących go pytań. Sam też miał coś do powiedzenia. Wcale nie musiał tego robić, po prostu chciał. Jeżeli miał zamknąć ten rozdział, to przynajmniej bez niedopowiedzeń.
– Czyli ostatnie dni spędziłaś tutaj?
– Tutaj – potwierdziła jeszcze bardziej zachrypniętym głosem.
– Słaby sposób na spędzanie Świąt.
– Trochę. A ty z kim je spędzasz?
– Z rodziną, w dość dużym gronie – odparł, wciąż się wahając. – Właśnie wracałem z lotniska w Kansas City, gdy mnie powiadomiono.
– Z lo... – odchrząknęła, nie mogąc wydobyć z siebie głosu. – Lotniska?
– Odbierałem kogoś.
– Jak tajemniczy dzisiaj jesteś.
Westchnął i zerknął na jej słabo oświetloną twarz. Przyglądała mu się, wyraźnie czekając na odpowiedź. Kolejny raz pożałował, że ich pierwsze spotkanie odbyło się w takich dziwnych okolicznościach. Jeszcze bardziej jednak żałował, że postanowiła tak po prostu to uciąć. Nie zamierzał się narzucać. Ani wtedy, ani teraz.
– Odebrałem moją dziewczynę. Sam też niedługo się przeprowadzam – wypalił, idąc za ciosem.
Anastasia pokiwała głową i wróciła do wpatrywania się w drogę przed nimi. Między drzewami widziała już słabe światła. Jeszcze chwila i będą w zimowisku. Jeszcze chwila i z mieszanymi uczuciami zniknie w samochodzie, a potem odjedzie.
– Szeryf jest wybierany na cztery lata. Chyba jeszcze nie minął ten czas, prawda?
– Nie, ale od początku się do tego nie nadawałem – odparł bez zastanowienia. – Nie jestem taki jak mój dziadek.
– Wydaje mi się, że całkiem dobrze ci szło – stwierdziła zupełnie szczerze. Wolała rozmawiać o tym niż o jego związku. – Trafiłeś na trudny moment.
– Może, ale zarządzanie ludźmi chyba mi nie odpowiada.
– Skoro tak mówisz – rzuciła, gdy akurat przekraczali granicę drzew.
Na terenie zimowiska stały dwa radiowozy. Policyjne niebiesko-czerwone światła mieszały się z blaskiem kolorowych lampek zawieszonych wokół domu Bergerów. Anastasia szybko odnalazła wzrokiem białego Jeepa Chayse'a, na którym wciąż znajdowały się oznaczenia charakterystyczne dla pojazdów biura szeryfa. Z tej odległości nie widziała, kto siedział w środku. Gdy wyszli spomiędzy domków, od razu zobaczyła Holdena. Rozmawiał właśnie z Phoebe, którą obejmował Frank. Po chwili Anastasia zrozumiała, że to nie Frank, lecz Greg. Cóż, nie zaskoczyło jej to. Niedawno Holden groził Phoebe, że powie o czymś jej mężowi. Najwidoczniej chodziło o romans, którego w obliczu aresztowania swoich dzieci Phoebe nie zamierzała już kryć.
– Mam nadzieję, że tam będziesz szczęśliwszy – dodała Anastasia po kolejnej chwili ciszy. Najwidoczniej jej ostatnim wspomnieniem związanym z Chaysem miała być jego twarz w niebiesko-czerwonym blasku. Ostatecznie lepsze to, niż zbolały wzrok, którym obdarzył ją ostatnim razem. – Powodzenia ze wszystkim.
Chayse zatrzymał się, łapiąc za jej przedramię. Objął ją w znacznie bardziej przyjacielski sposób, niż gdy zobaczyli się w leśniczówce. Znów odsunął się jako pierwszy. Z niewyraźnym uśmiechem schował dłonie do kieszeni spodni i stanął trzy kroki od niej.
– Daj znać, jak dotrzesz w domu. Chyba że nie masz już mojego numeru.
– Mam, ale myślę, że ty nie masz mojego.
Uniosła nieznanie kąciki ust, gdy nie odpowiedział. Lepiej tak, niż jakby zaczął się tłumaczyć. Poklepała go po ramieniu, wspominając, że jeszcze dzisiaj wyśle mu wszystkie raporty, po czym po prostu skierowała się w stronę domku numer dwa. Nie chciała już rozmawiać z Phoebe. Z machającą jej z daleka Elise też nie. Wystarczyło, że dostrzegła Garetha na jej rękach. Nic więcej nie musiała wiedzieć. Zrobiła już to, co do niej należało. Z tymi myślami pakowała do końca walizkę.
Szybkim krokiem pokonała drogę dzielącą ją od samochodu, skutecznie unikając kontaktu z kimkolwiek. Schowała walizkę do bagażnika, wrzuciła znajdujący się w kaburze pistolet do schowka i odpaliła silnik. Nawet nie zdjęła kurtki. Nie chciała zamarznąć w oczekiwaniu, aż wnętrze auta się ociepli.
Cudem udało jej się ominąć zaparkowane na środku zimowiska radiowozy. Odmachała mijanemu Chayse'owi, po czym mocniej przycisnęła pedał gaz. Nie chciała nawet zwracać uwagi na to, jak wyglądała stojąca obok niego kobieta. Dwa miesiące wcześniej podjęła decyzję. Najwidoczniej nie było odwrotu.
W drodze do domu zadzwoniła do Maggie i Libby, które zgodziły się do niej wpaść. Maggie i tak nie miała żadnych planów, a Libby wyjeżdżała z Kansas City dopiero jutro rano. Miały zaczekać na nią w jej własnym mieszkaniu.
Pierwszy raz od dawna nie czuła się obserwowana. Żadne podejrzane auto za nią nie jechało. Nie dostała też żadnego tajemniczego SMS-a czy telefonu. Wbrew pozorom wcale jej to nie cieszyło. Nie dość, że nie miała przez to nowych wskazówek, to jeszcze czuła, że może być to cisza przed burzą. Wyjątkowo jednak nie zamierzała o tym myśleć. Już jedną burzę dzisiaj przeżyła, wyczerpała limit beznadziejnych sytuacji na ten dzień.
W recepcji luksusowego apartamentowca odebrała bukiet kwiatów. W drodze do windy zerknęła na liścik niemal pewna, że to prezent od jej byłego narzeczonego, Reece'a, z którym pozostawała w dość przyjaznych stosunkach. Pomyliła się. Wjeżdżając na jedno z najwyższych pięter, zrozumiała, że usuwając z telefonu jej numer, Chayse wcale nie usunął jej z pamięci. Szybko wysłała mu wiadomość z informacją, że dotarła do domu i podziękowaniami za bukiet.
W nieco lepszym nastroju odkluczyła drzwi do mieszkania. Nawet nie zdążyła dobrze przekroczyć progu, a po twarzy już łaskotały ją rude kosmyki włosów. Mogły się kłócić, ale ostatecznie i tak nie potrafiły się na siebie gniewać.
– Maggie będzie za kilka minut. Schodzimy do baru?
– Moment, Libby, daj mi się przebrać – odparła, zdejmując buty.
– A po co? Na pewno dobrze wyglądasz.
Anastasia pchnęła walizkę w głąb mieszkania. Przedsionek stanowił swoistą wnękę, z której przechodziło się do salonu, nie mijając po drodze żadnych drzwi. Kaburę z bronią podała Libby, po czym odwiesiła kurtkę do szafy przesuwnej.
– No tak niekoniecznie.
– Nigdy, po prostu nigdy nie możesz wrócić w całości – podsumowała Lelystra, krytycznie patrząc na zakrwawiony rękaw swetra i bandaż na ramieniu. – Jesteś na jakiś proszkach przeciwbólowych?
– Nie, a co?
– Super, czyli i tak możemy się napić! – krzyknęła za kierującą się w stronę łazienki Anastasią.
Parę minut później Anastasia znów była w windzie, tym razem z przyjaciółką. Zjechały kilka pięter. Jedną z licznych zalet wynajmowania drogiego mieszkania w luksusowym apartamentowcu było to, że wszystko znajdowało się pod nosem. Spa, siłownia, restauracja i wiele więcej w jednym budynku.
Zajęły miejsce na hokerach ustawionych przy barze, ale z zamówieniem poczekały na Maggie. Ta pojawiała się z zaskoczenia, nagle obejmując je obie za szyje.
– Maggie, co dla ciebie? – zapytała Anastasia, gdy przyjaciółka usiadła obok niej. – Ja stawiam.
– Jest tu coś bezalkoholowego?
– Od kiedy odmawiasz wina? – Libby oparła się łokciami o blat i wychyliła w stronę starszej przyjaciółki o orientalnej urodzie. – Jakieś przedwczesne postanowienie noworoczne?
– Nie całkiem.
Anastasia zerknęła na Libby, a potem znowu na dziwnie pobudzoną Margaret, która powstrzymywała uśmiech. Uderzała palcami o blat, wyraźnie czekając, aż jej przyjaciółki zadadzą odpowiednie pytanie. W końcu nie wytrzymała ich głupich pomysłów i sama postanowiła wszystko wyjaśnić.
– Dobra. Najpierw powinnyście wiedzieć, że rozstałam się z Connorem i zgłosiłam to, co robił, na policję – uprzedziła, wywołując tym uśmiechy na ich twarzach. – To dlatego, że jestem w ciąży.
Libby pisnęła, sprowadzając na nie wszystkie spojrzenia. Gwałtownie podniosła się z hokera, a potem rzuciła na szyję Maggie. Razem z Anastasią zaczęła wypytywać o jej plany. Wszystkie trzy zaangażowały się w rozmowę do tego stopnia, że nie zauważyły mężczyzny siedzącego przy jednym ze znajdujących się w rogu stolików. On za to przyglądał im się ze szklaneczką whiskey w dłoni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro