Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

72) 16.08.2019 Bumerang

Chłopak, pomimo częstego bombardowania, trzymał się nieźle, robiąc będące pod wrażeniem uniki. Kto bowiem chciałby dostać taką płonącą kulą prosto w twarz? Niektóre trafiały w podłogę, niektóre w kartony.

Wkrótce wszystko bowiem stanęło w płomieniach, tylko nie on.

– Tylko na tyle cię stać?! – krzyknął stojąc w lekkim rozkroku z wyciągniętymi na boki ramionami, chichocząc pod nosem.

Tego było już za wiele. Właśnie przekroczył granice mojej uprzejmości.

Wkurzoza została przekroczona wcześniej.

Z oczu zaczął wylatywać mi dym. Wzięłam całą moją, już nie tak silną jak kiedyś, moc, i cisnęłam nią w śmiejącego się chłopaka najdokładniej jak mogłam.

Trafiony.

Prosto w brzuch.

Upadł kilka metrów dalej zwijając się z bólu.

Zrobiłam wokół nas ognisty krąg, który stopniowo się zmniejszał. Podeszłam do niego bliżej.

– Wstawaj, jeśli masz siłę walczyć – po czym go kopnęłam.

Vincent ledwo oddychał, lecz jakaś dziwna siła nie pozwalała mu zginąć. Mi w sumie też. Lucy by już dawno nie żyła.

A właśnie o wilku, a raczej fenku mowa.

W tej chwili klapa wentylacyjna została wyrzucona w dal, a z dziury w ścianie wychyliła się głowa mojej zmechanizowanej kuzynki. Uśmiechnięta, że znalazła telefon, wzięła go w ręce. I tu mina jej zrzedła. Szybka była przecież pęknięta. Wkurzyła się, nie powiem. Spojrzała w naszą stronę. Jej mina zrzedła jeszcze bardziej niż przedtem. Zrobiła zdjęcie i czekała w wentylu na dalszy przebieg akcji.

Nie zważając na obecność Luny, czekałam na ruch ze strony Vincenta. On jedynie miał otwarte swoje puste oczy, szeroki uśmiech na twarzy i szybki, dyszący oddech. Patrzył się na coś pośród mych płomieni, po czym skierował swój wzrok na mnie, a potem znów na to coś. Zaciekawiona, na co on się tak gapił, odwróciłam się dosłowne na chwilę.

I on tą chwilę wykorzystał.

Z prędkością światła wstał i pobiegł w tamtą stronę, tylko że okrężną drogą, abym nieco później go zauważyła. Nim się obejrzałam, a on to coś już trzymał w reku. A była to poniekąd zastygnięta plama z noża, która jeszcze ciepła, była w miarę plastyczna. Zrobił z niej coś na kształt bumerangu.

Zaczęłam biec w jego stronę, lecz ten rzucił swoją nową bronią, trafiając mnie w poniekąd zasklepioną ranę na szyi, czyniąc ją jeszcze większą i głębszą. Zdziwiona stanęłam w miejscu zasłaniając ręką ranę.

To był błąd.

No ale niezłego ma cela, nie powiem.

Purpurowy z łatwością złapał wracające ostrze, robiąc kilka kroków w przód przed zbliżającymi się z tyłu płomieniami. Rzucił swym dziełem jeszcze przynajmniej kilka razy, raniąc mnie w różne części ciała.

Byłam wściekła, a z każdym trafieniem coraz słabsza. Wiedziałam, że już raczej nie wygram, więc próbowałam przynajmniej się bronić. Chciałam złapać to lecące gówno, ale za każdym razem tylko raniło mnie w palce. W końcu za którymś razem udało mi się i znów stopiłam to coś.

– Serio?! Naprawdę mogłabyś już zastopować! Nie masz co w życiu robić, że ciągle topisz ludziom przedmioty?!

Byłam już bardzo słaba i trudno mi było oddychać przez tą ranę na szyi.

Ale się nie poddawałam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro