69) 16.08.2019 Chusteczki nawilżane
– Cze-czemu wszyscy się n-na nas g-gapią?... – spytał niepewnie Jeremy.
– Bo jesteście nową atrakcją – powiedziałam.
– Ale... – nie dokończył Scott, bo Ola zasłoniła mu twarz ręką.
– Nic nie mów... Zasada mima – rzekła, a on się sztucznie uśmiechnął.
– No chodźcie, nie stójcie tak – powiedziałam, machając ręką.
Podeszłam do dzieci, które obległy mnie ze wszystkich stron z okrzykiem radości. Pomimo chwilowego zamieszania, impreza i tak trwała... powiedzmy, że w najlepsze. Dzieciaki wolały bawić się z nami, niż jeść, co było według mnie bardzo dziwne. Chwilami miałam ochotę, aby wręcz rzuciły się na to jedzenie i dały mi spokój.
Zazwyczaj nie lubię dzieci, ale tego dnia starałam się, tak jak one, dobrze bawić.
Jednak każda impreza ma swój koniec. Nie tylko małpki były zawiedzione. My również. Bądź co bądź, był to, jak dotąd, najprzyjemniejszy sposób zarabiania pieniędzy.
Nie no żartuję.
Nie pamiętam, abym cokolwiek za to dostała.
Ale miło naprawdę było. Mimo wszystko.
Rodzice powoli przychodzili po swoje pociechy. Zeszliśmy ze sceny, a jubilatka dosłownie wbiegła we mnie.
– Najlepsze urodziny w życiu! Ale w przyszłym roku postaraj się trochę bardziej – dziewczynka ścisnęła mnie jeszcze mocniej, przez co było mi ciężko oddychać.
– Bardzo... mnie... to... cieszy... – uśmiechnęłam się na tyle, ile byłam w stanie, trochę sztucznie, trochę prawdziwie, byle by mnie szybciej puściła.
Nadeszła chwila zbawienia i dziewczynka wróciła do swoich rodziców. Zanim wyszła z budynku, obróciła się jeszcze na pięcie i rzuciła resztkami ciasta w Jeremiego. Ze złowieszczym śmiechem wybiegła z pizzerii.
– Jak ja bardzo kuźwa kocham dzieci... – rzekł ze złością i bez zająknięcia Jeremy.
– Znam ten ból... – powiedziałam. – Jeszcze chwila i bym zezgonowała na miejscu.
– Eh... Idę to z siebie zmyć... – strzepnął z siebie resztki ciasta – Cały się lepię od tego.
– Ja też mogę to już zmyć? – spytał Olę Scott.
– Jasne. I tak długo wytrzymałeś. Widzisz? Da się? Da się.
– Jak widać... – westchnął. – Jeremy?
– Czego? – syknął.
– Zauważyłeś, że jak jesteś zły, to się nie jąkasz?
– Może – warknął, idąc w stronę łazienek.
– Pomóc wam ze zmyciem tej farbki? Może mam chusteczki nawilżane...
– Jak chcesz. Pomoc zawsze się przyda.
– Yyy... Ola? Przecież ty nawet...
– (pl) Zawsze je gdzieś upchnę – przerwała mi i puściła oczko.
– (pl) Ok... Nie wnikam...
– Ale żeby było jasne – Ola zwróciła się do Scotta. – Wy wchodzicie do damskiej. Ja do męskiej nie zamierzam.
– To się jeszcze zobaczy – odrzekł z zadziornym uśmiechem.
– To ja może wam nie będę przeszkadzać... – powiedziałam lekko się cofając.
– Nie idziesz z nami?
– Może sprawdzę co u Luny. Może później do was dojdę...
– Spoko.
– To chodź. Bo się rozmyślę – powiedziała Ola, a Scott uniósł brew – i sami będziecie musieli poradzić sobie ze zmywaniem tego.
– A, ok...
– A o czym ty myślałeś?
– Ja? O niczym... – powiedział, przecierając ręką oczy, na której została później rozmazana biała farba. – Po prostu zmęczony jestem...
– Mhmm...
– To ja zaraz wracam – powiedziałam i udałam się do pokoju z częściami.
Gdy tylko otworzyłam drzwi, widok mnie przeraził.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro