Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

30) 30.07.2019 Wspomnienia, pocieszenie, zakład

Bolała mnie głowa. Otworzyłam niepewnie oczy, a ku nim Scott nade mną opierający się na rękach, aby tylko do końca na mnie nie spaść. Spaliłam buraka. On zresztą też.

Mike i Vincent gapili się na nas ze zdziwieniem, jak i pewnie jakimś podtekstem w oczach. Nie zdziwiłabym się, jakby z ukrycia zrobili nam zdjęcie. Sami zresztą nie byli lepsi.

Scott sprawnie się podniósł i pomógł mi wstać. Spojrzałam na chłopaków. Oto oni, siedzący razem na dość wąskim obrotowym krześle, jeden na kolanach drugiego. Że krzesło się nie zawaliło...

W uszach mieli po jednej słuchawce, a na kolanach Mikea tablet.

Ledwo powstrzymałam się od śmiechu.

– Co się tak szczerzysz? Humor dopisuje? – spytał szorstko Vincent.

– Nic, nic... Patrzę tylko. Uroczo wyglądacie... – rzekłam.

– Yhm...

– Nie za wygodnie wam? – spytał Scott, który również nie mógł się podtrzymać od śmiechu.

– Kanapa byłaby lepsza, ale nie narzekam – rzekł Mike.

– Powiedział ten bardziej poszkodowany... – Vincent mówiąc to podniósł głowę do góry, by z pogardą spojrzeć mu w oczy. Ten wytknął mu język.

– I tak nie ma miejsca – stwierdził Mike.

– Jakbyś zrobił w końcu porządek z tymi pudłami, nie byłoby problemu.

– Szef mnie nie prosił, tylko cię.

– Ale tobie dał pendrive.

– Leży sobie w szufladzie. Mówiłem przecież, że nie narzekam.

Zaczęli się kłócić. Spytałam Scotta, o co im dokładnie chodzi. Odpowiedź to pudła. Z dyskietkami. Ze starymi dyskietkami. Nie przeglądanymi od lat. Chciałam się czegoś dokładniej od nich dowiedzieć, lecz burknęli na mnie klasycznym: "Czego?!".

Coś tam odpowiedzieli i zaczęli się kłócić ponownie.

– Myślicie, że miło się słucha waszych kłótni? – spytałam.

– Yyy... Tak – rzekł Vincent.

– Właśnie. Czekaj... Co? Nie! Mam pomysł. Może zrobicie to po prostu razem? – nieco zaakcentowałam ostatnie słowo.

– Ja razem z nim? No chyba cię powaliło do reszty.

– A to niby czemu?

– Delikatnie mówiąc, nienawidzę tego palanta.

– I vice versa, idioto.

– Wszystko, co dotkniemy, może stać się powodem kłótni – bardziej syknął, niżeli powiedział.

– A propo wszystkiego, czego się dotkniemy, Mister Sycząca Agresja. Tablet ma dwadzieścia procent.

– Co kuźwa?! Która godzina?!

– Czwarta piętnaście.

– Już po nas. To wszystko twoja wina.

– Co?! To ty chciałeś oglądać film!

– Ale ty się zgodziłeś!

– I co z tego!

Chłopaki znów zaczęli się kłócić. Śmiesznie wyglądali kłócąc się na jednym fotelu, gdy jeden siedział na drugim...

– Powiedzieć im, że mam ładowarkę? – spytałam Scotta.

– Nie musisz. Jeszcze ci ją zepsują.

– Racja.

– Hm... – zamyślił się chłopak na głos.

– Co jest?

– Potrzebujemy jakiegoś planu.

– O co ci chodzi?

– Umiesz brać kogoś na litość?

– Scott?...

– Może wtedy przestaną...

– A może by jakieś znaleźć bardziej racjonalne rozwiązanie?

– No weź...

– To naprawdę nie jest dobry pomysł... Poza tym nie potrafię... Musi być jakieś inne wyjście. Poza tym, za chwilę przecież przestaną. Chyba.

– Ty ich nie znasz. Prędzej czy później dojdzie do rękoczynów. A osobiście, fizycznie, nie mam zamiaru ich rozdzielać.

– Nie lubię wspominać... – rzekłam do niego po jakimś czasie z nutą wyrzutu.

– Chociaż trochę... – nalegał.

– Myślisz, że czemu ja... Eh... No dobra, niech ci będzie – rzekłam widząc w jego oczach prośbę niczym u szczeniaka. – Tylko wiedz, że niełatwo mnie będzie wybudzić z tego transu.

– Że co proszę?

– Zobaczysz. Tylko wiedz, że sam tego chciałeś.

Przymknęłam oczy i wzięłam kilka głębokich wdechów. Przypomnienie sobie różnych momentów z życia było zarówno łatwe, jak i trudne, zarówno do przywołania, jak i odpędzenia. Są jednak sytuacje jak i wypowiedzi, które mocno wrywają się w naszą psychikę. Nawet pomimo wielu lat.

Był styczeń, moje siódme urodziny. Chyba ferie wtedy były, ale tego akurat nie pamiętam. A może jednak nie. Byliśmy w Polsce, naszym skromnym mieszkaniu w bloku dość pokaźnego miasta. Większość zaproszonych oczywiście przyszła. Tylko Madzia była wtedy chora. To były jeszcze te czasy, w których w naszej paczce z chłopaków był tylko Samuel, a Miranda było imieniem zupełnie obcobrzmiącym. Nigdy nie zapomnę tego szczęścia, wspólnego krojenia tortu z rodzicami. Po prostu wszyscy cieszyliśmy się sobą w naszym małym gronie. Szkoda, że to były ostatnie w tym składzie. Bo gdybym wiedziała, na pewno spędziłabym je inaczej. Lepiej. Jeszcze lepiej. Każdy by tak zrobił. A przynajmniej powiedział...

Po moim policzku spłynęła łza. Ledwo widoczna. Lecz szczera rozpaczy.

– Świetnie ci idzie. Tak dalej – jego radosny głos wcale nie pasował do całej sytuacji.

Podbiegłam do mamy i uwiesiłam się jej szyi, gdy ta zbierała coś z podłogi. Odgarnęła swe rudo - pomarańczowe, kręcone włosy i spojrzała na mnie heterochromicznymi oczami z lekkim uśmiechem. Wyznałam jej, że tęsknię za tatą. Jej serdeczny uśmiech znikł z twarzy i zagościł smutek rozpaczy i tęsknoty. Zapewniła mnie, że panowie policjanci robią co w ich mocy, ale jakoś nie była pewna własnych słów. Z jej oka wypłynęła łza. Kochała go. Widać to było na każdym kroku. Spytałam ją, czy może nie wie, gdzie może być tata. Zapanowała wtedy dość długa, niecierpliwa cisza. Mama przytuliła mnie mocniej do siebie i powiedziała:

Chyba wiem. I zamierzam to sprawdzić.

Nie mogłam powstrzymać radości.

Tylko obiecaj, że dopóki nie wrócę, będziesz trzymać się blisko cioci.

Obiecuję. Mogę pójść pobawić się z dziewczynami?

Tak, leć.

To była najgłupsza decyzja w jej życiu.

Nie, nie ta o zabawie.

Może wtedy chociaż ona ze mną została.

Idąc do łazienki, przez uchylone drzwi jednego z pokoi usłyszałam rozmowę cioci z mamą. Schowałam się, żeby mnie nie zauważyły. To nie było tak, że podsłuchiwałam. Po prostu znalazłam się o takiej porze, w takim miejscu, przy wystarczająco głośnej rozmowie, próbując przy okazji się nie zeszczać.

Na pewno chcesz to zrobić? – spytała ciocia.

A mam inne wyjście? To jedyne miejsce, w którym może być teraz Dawid.

Nie idź tam.

Czemu?

To niebezpieczne

Beatka na mnie liczy.

Ale pomyśl, co jest ważniejsze. Mieć jednego rodzica, czy nie mieć ich w ogóle?

Nastała chwila milczenia.

Zastanów się. Jeśli tam jest, to najprawdopodobniej już nie żyje.

Ale jeżeli tego nie sprawdzę, nigdy nie będę mieć pewności. Zrozum, ja nie zniosę tego dłużej. Nie zniosę tego uczucia, że mogę znów go zobaczyć, ale tego nie zrobię!

Ciocia westchnęła.

I tak przecież nie będę cię trzymać na siłę. Idź, jak chcesz.

Dziękuję.

Wiedz tylko, że popełniasz błąd.

To się jeszcze okaże.

I uważaj na siebie

Jakże by inaczej?

Znów minęła chwilą ciszy.

Ale gdyby jednak... Gdyby jednak okazało się... – złamany głos mamy nie był w stanie tego z siebie wyrzucić. – Gdybym jednak nie wróciła...

Zaopiekuję się nimi.

Dziękuję...

Pobiegłam do toalety, bo już dłużej nie mogłam wytrzymać.

Zacisnęłam mocniej moje mokre oczy i zakryłam je dłońmi.

(pl) Pozwoliła jej. Ona pozwoliła jej mnie opuścić – powiedziałam lekko złamanym głosem.

Co prawda nikt nie wiedział, jak to się skończy, ale jedno było pewne. Nie wrócili. Ani ona, ani on. Już nigdy.

Wszyscy staliśmy w salonie. Mama, ubrana w letnią kurtkę, okulary przeciwsłoneczne wysoko na włosach i plecak na ramieniu. Podeszła do mnie i Łucji. Ukucnęła i nas przytuliła.

Nigdy nie zapomnę jej zapachu, który jeszcze delikatnie unosi się w ich sypialni. Jej rudo - pomarańczowe kręcone włosy, zawsze rozwiane. Wyraziście błękitnych oczu. I może byłyby zupełnie normalne, gdyby nie lawendowa połowa lewej tęczówki. To łagodne przejście zawsze było moim ulubionym, nawet do dziś.

Czasem ludzie myśleli, że to Łucja jest jej córką, nie ja. A to jedynie przez kolor włosów. Czasem się zastanawiam, jak to możliwe, że ja mam ciemnobrązowe, gdy mój tata miał czarne? Najzabawniejsze jest to, że Łucja pochodzi z rodziny taty, a jej mama podobno była adoptowana.

Długo byłyśmy wtulone w siebie. Miałyśmy tę świadomość, że to będzie dłuższe rozstanie. Nie powstrzymywałyśmy już łez.

Niestety trzeba było się pożegnać. Gdy mama wyszła, podbiegłam do okna, by móc się nacieszyć jeszcze jej widokiem, dopóki nie zniknęła w głębi parku.

Mój cichy płacz powoli przeradzał się w szloch.

Obiecaj, że nie wrócisz bez taty – To były ostatnie słowa, jakie jej powiedziałam.

Obiecuję – odpowiedziała mama.

Obietnicy dotrzymała.

Może mój szloch nie roznosił się jeszcze echem po pizzerii, ale raczej dla chłopaków powinien być już słyszalny.

Bawiłam się razem z Łucją i Sisi w jej pokoju. W pewnym momencie przyszła do nas ciocia. Wyprosiła Sisi z pokoju. Przyznam, dziewczyna nie była zadowolona. Zostałyśmy tylko my. Ja, Łucja i ciocia. Ona usiadła na dywaniku pośrodku pokoju. Widziałyśmy łzy w jej oczach. Od razu zrozumiałyśmy, że ta rozmowa nie będzie należała do łatwych i przyjemnych.

Zaczęła nam coś opowiadać. Jakąś bajkę. Nie rozumiałyśmy, po co ona to robi. Mówiła o jakiejś niewidzialności, miłości, szczęściu, szczęściu w nieszczęściu i wiecznym śnie.

Ale ciociu, my wiemy, co to śmierć – rzekła kuzynka.

Ciocia uśmiechnęła się trochę sztucznie, albowiem emocje nie pozwalały jej inaczej.

Wiesz może, co z mamą i tatą? – spytałam.

No więc... Oni... Oni... – nie mogła tego z siebie wykrztusić.

Patrzyłyśmy na nią ze zniecierpliwieniem. Z oczu cioci wypłynęła kolejna łza. Wpatrywała się przez chwilę w podłogę i westchnęła. Wzięła oddech, zwróciła wzrok w naszą stronę i powiedziała:

Oni nie żyją.

Nie miałam już siły stać. Padłam na kolana dalej przyciskając dłonie do twarzy.

(pl) Oni ni-nie żyją! – krzyknęłam przez szloch, lecz nikt mnie nie rozumiał.

– Ej, ty płaczesz? – spytał nagle Mike.

– Co?! – spytał z oburzeniem Vince.

– Nie ty! Czy ty zawsze musisz być w centrum uwagi?! O nią chodzi!

– A no faktycznie...

– Ja kobiet nie rozumiem. Mają za dużo wahań nastroju w zbyt krótkim czasie.

– Może ma okres? – spytał Vince, a Mike wzruszył ramionami.

– W sumie jak tak płacze, to kogoś mi trochę przypomina... – rzekł Vince.

– Nie patrz się tak na mnie!

– Czy ty zawsze musisz być w centrum uwagi?...

Nie zważałam na ich komentarze. Byłam zbyt zajęta opowiadaniem historii. Sama sobie. Zawsze tak było. Jak już opowiadać, to do końca.

Nie miałam już sił. Przewaliłam się na bok i przytuliłam kolana. Przez szloch czasem nie mogłam złapać oddechu.

Szłam razem z ciocią za rękę. Łucja trzymała się jedynie blisko. Ona nie chciała, by ktokolwiek ją dotykał. Reszta szła również w pobliżu cioci lub wujka.

Lecz wszyscy próbowaliśmy nie zgubić się w tłumie.

Wszyscy idąc w jednym kierunku.

Wszyscy w tym samym celu.

Wszyscy z tą samą myślą.

Wszyscy ubrani na czarno.

Był czerwiec. Nie było ani za gorąco, ani za zimno. Czasem mało takich dni w Polsce...

Minął miesiąc od kiedy się dowiedziałam, ale dopiero w tej chwili do mnie to dostatecznie dotarło. Myślałam, że to sen, zły koszmar. Że wybudzę się z niego i wszystko będzie po staremu. Jednak ten sen trwał i trwa nadal. Kiedy się z niego wybudzę? Może wtedy, gdy sama zasnę na wieki...

Miałam na sobie czarną sukienkę, opaskę ze sztucznymi kryształkami na moich rozpuszczonych, falowanych ciemnobrązowych włosach i pełno łez w oczach. Patrzyłam głęboko w dal, tam, gdzie od letniego słońca mieniła się dębowa trumna.

Przez całą mszę i ceremonie nie mogłam powstrzymać się od płaczu. Łucja próbowała mnie jakoś pocieszyć na tyle, na ile sama mogła. Ona też przecież straciła kogoś bliskiego. Ja rodziców, ona wujostwo. Sama swoich rodziców praktycznie nie znała, więc strata kolejnych członków rodziny nie była łatwa.

Długo staliśmy przy grobie.

Nigdy nie zapomnę tego czarnego marmuru ze złotym napisem:

"Ashley i Dawid Feniks

Zmarli w 2010 roku".

Chociaż nazwisko pochodziło z rodziny mamy, oboje uznali, że będzie lepiej przy nim zostać. Dla naszego dobra. Szczególnie mojego i taty. Nie wiem czemu. Wiem tylko, że je zmienił. Nie wiem, jakie miał kiedyś. Nigdy go o to nie pytałam i już nie zapytam, bo nigdy go już nie zobaczę. Nigdy już ich nie zobaczę, chyba że sama umrę.

Z drugiej strony wiem, że tam gdzie są, są szczęśliwi. Patrzą na nas z góry i towarzyszą nam na co dzień.

Pokój ich duszom.

(pl) Cze-czemu ja?... Cze-czemu mi?... – piszczałam niewyraźnie pomiędzy gwałtownym nabieraniem powietrza, a kolejnym wybuchem ryku.

– Wie ktoś, czemu ona mówi? – spytał Vince, lecz pozostali zaprzeczyli głowami.

– Wie ktoś, czemu płacze? – spytał Mike i spotkał się z tą samą odpowiedzią.

Scott się zająknął i rzekł:

– To znaczy... Miała was tym płaczem rozdzielić... No i proszę, udało się. A czemu ona ten... To nie wiem.

– Cwana bestia – rzekł Vince.

– Ale mój plan.

– Oj tam, oj tam.

– No i co teraz?– spytał Mike. – Damy jej się wypłakać?

– Nie przejdzie. Odwodni się – rzekł Vince.

– To co powiedziałeś, było w miarę mądre, ale czy to było czułe?... No nie wiem – rzekł Scott.

– Czułe nie czułe, nie obchodzi mnie to. Sam byś coś lepiej zrobił.

– Czyli?

– Nie wiem, przytul ją albo... Nie wiem zresztą.

Scott uśmiechnął się i podszedł do mnie. Ukucnął, pomógł mi usiąść i mnie objął. Nie wyrywałam się. Nie miałam sił. Wręcz potrzebowałam tego. Bliskiej obecności drugiej osoby. Odwzajemniłam uścisk. Chłopak uśmiechnął się czule głaszcząc po głowie, próbując mnie uspokoić, a ja wypłakiwałam się w jego koszulę.

Po jakimś czasie już spokojniej nabierałam powietrze. Powoli wracałam do rzeczywistości. Z czasem mogłam już otworzyć oczy od sklejonych łzami rzęs. Kątem oka dostrzegłam, jak chłopaki robią mi, a raczej nam zdjęcie. Zapewne kolejne. Nie byłam z tego powodu zadowolona. Ale przynajmniej się nie kłócili. W mojej głowie już obmyślałam plan, co tu zrobić, aby zostali w takim stanie dłużej.

– Założę się, że nie wytrzymacie nawet tygodnia bez kłótni – powiedziałam nagle, gdy mój głos nie był już piskliwy.

– Kontynuuj – rzekł zainteresowany Mike.

– Jeśli wytrzymacie co najmniej tydzień bez kłótni, to pomogę wam z tymi pudłami.

– Umowa stoi – powiedzieli w tym samym czasie Mike z Vincentem.

– Nie martw się. To zawsze Mike wszczyna kłótnie, więc wystarczy, że będzie siedział cicho – rzekł Vince.

– Ja wszczynam? No chyba ty!

– Chyba wiem, co mówię!

– Znów zaczynacie? – spytał Scott patrząc na nich, nie przestając głaskać mnie po głowie.

– Eh, dobra. Tydzień i nie będę musiał grzebać w tych pudłach – rzekł Vincent.

– Nie taka była umowa – powiedziałam.

– Oj tam, oj tam. Na jedno wychodzi.

– Za taki tok myślenia czekać cię będzie kara. Tylko, że póki co w zawieszeniu.

– Już to widzę – powiedział z lekką ironią w głosie. – Niby jaka?

– Zawsze chciałem zobaczyć Vincenta w warkoczach... – rozmarzył się Mike.

– Świetny pomysł – skomplementowałam. – Do tego jego włosy akurat się nadają.

– Widzisz, Vince? Jak ja coś wymyślę...

– Zamknij się.

– Będziesz musiał potem w nich chodzić cały dzień – dodałam

– I pewnie jeszcze przy ludziach, tak? – spytał z ironią.

– Tak, bo czemu nie.

– Świetnie. Już nie mogę się doczekać...

– Za tydzień. Koniec zakładu, początek warkoczy.

– Nie odważysz się.

– Pożyjemy, zobaczymy.

Wybiła szósta.

– O, a jednak dwadzieścia procent wystarczyło – zauważył Mike. – Zostało nawet jeszcze... Dwa.

– Aż dziwne, że nie było żadnych animatroników – powiedział Vince do Mikea.

– Muszę się zbierać... – powiedziałam to do Scotta z trudem, albowiem nie miałam najmniejszej ochoty się stąd ruszać. Było mi zbyt ciepło i wygodnie. Najchętniej, to bym poszła spać, lecz najpierw należałoby zebrać się do domu.

– Odprowadzić cię? – spytał Scott.

– Nie trzeba. Dam radę.

– Ale dla mnie to nie byłby żaden problem – nalegał.

– Na prawdę nie musisz. Już dobrze się czuję.

– Jak uważasz – powiedział wzdychając, po czym uwolnił mnie ze swego uścisku pocieszającej przyjaźni.

– Oj, masz całą mokrą koszulę... – zauważyłam

– To nic, wyschnie.

– Zawsze możesz ją ściągnąć, aby wyschła szybciej – zaproponował Vince unosząc podwójnie brwi.

– Dzięki. Jednak uważam, że te moje dziewięćdziesiąt osiem stopni Fahrenheita sprawi, że szybciej wyschnie, niż w temperaturze pokojowej.

– Jak wolisz.

Przez chwilę miałam laga mózgu, co było widać. Gapiłam się jak sroka w gnat lub wół na malowane wrota a oni na mnie jak na idiotkę.

– To... Ja już lepiej pójdę... – powiedziałam niechętnie wstając i pospiesznie wychodząc z biura, by uniknąć jeszcze większej kompromitacji.

Zanim wyszłam z budynku, wstąpiłam jeszcze do toalety. Na szczęście nikogo w niej nie było. Umyłam czerwoną od płaczu twarz, wytarłam ją w ręczniki papierowe, wydmuchałam nos i przetarłam oczy. Dopiero gdy moja skóra trochę zbledła, a oczy stały się znów białe, mogłam udać się do domu.

~~~~~~~~~~~~~~~

98 °F  to około 36,6 °C

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro