Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

22) 26 - 27.07.2019 Telefon i nauka skoków - robot też może

Spokojnie zdążyłam przed północą. Tym razem również weszłam od tyłu. Jakoś się już do tego przyzwyczaiłam. Poza tym od strony sklepu było do niego bliżej niżeli do głównego.

Mijając drzwi do Dining Area rzuciło mi si w oczy wielkie pudło. Było to zapewne to samo, które rzekomo wyprowadził GFrey.

Nie ukrywając zdziwienia poszłam skorzystać z toalety. Tam też się zmieniłam. Następnie udałam się do biura. Tak naprawdę w samą porę, albowiem kilka minut po północy zadzwonił telefon. Zdążyłam odebrać, zanim włączył się głośnomówiący. Jak widać w tym miejscu nie było czegoś takiego, jak samoistne odrzucanie połączenia, gdy nie zdążyło się odebrać.

To był Scott. Zapytał, co tam u mnie. Jak się później okazało, był w szpitalu i tam opatrzyli mu dokładniej jego ranę. Mógł co prawda wrócić do pracy, ale tylko na nocki. By za dnia nie straszyć klientów. Chciał wiedzieć, czy jutro będę, no ale przecież ja w niedziele nie pracuję.

Usłyszałam coś w korytarzu. Pomimo tego, że byłam humatronikiem, nie chciałam, aby ktokolwiek, nawet nie wiem kto, zobaczył jak rozmawiam normalnie z kimś przez telefon. Nawet nie wiem dlaczego. Przeczucie.

Rozłączyłam się, przez co nie usłyszałam ostatniej wiadomości przekazanej mi przez Scotta.

Popchnęłam długopis, udając, że mi spadł, żeby nie wyglądało to tak sztucznie stanie przy biurku nie wiadomo po co. Wstając, zobaczyłam po jego drugiej stronie białą lisicę. Podskoczyłam z przestrachu.

– Hej – powiedziała uradowana.

– Dziewczyno, ja przez ciebie zawału dostanę – rzekłam, a ona zmrużyła powieki z niezrozumienia. – Takie powiedzenie – dodałam szybko.

– Aha... Tak czy inaczej chciałabym ci jeszcze raz podziękować. Nigdy chyba tak długo jeszcze nie byłam nierozwalona. Te dzieciaki już nie są w stanie mnie tak łatwo zniszczyć.

Uśmiechnęłam się, no bo w końcu Polak potrafi.

– Mogłabym aż skakać ze szczęścia – dodała. – Ale nie potrafię.

– Ty tak na serio? – spytałam.

– Tak.

– A próbowałaś?

– No... No ja tylko od góry raczej spadać, więc no... Nie.

– To już wiesz, co będziemy dzisiaj robić.

– A możemy tu? Nie tam...

– A czy ja coś mówiłam, żeby się stąd ruszać?

– Nie...

– No właśnie.

Wyszłam zza biurka i stanęłam niedaleko robotki. Ta oczywiście nie chciała zacząć, dopóki nie pokażę jej co i jak.

Tak więc zaczęłam. Podskoczyłam parę razy i aż zachciało mi się poskakać na skakance. Problem tylko w tym, że jej tu nie ma.

– Co to skakanka? – spytała Mangle.

– To taka linka...

– Sznurek na przykład?

– Tak.

– A łańcuch?

– Co? Nie! – zawołałam.

– Szkoda... Bo tam leży...

Nie ciągnąc dalej tematu nadeszła pora na lisicę. Na początku nie mogła oderwać się od ziemi uginając i prostując jedynie kolana, przez co myślałam przez chwilę, że się rozgrzewa, ale mój mózg szybko przegonił tą myśl, bo to przecież robot.

Nagle do głowy przyszła mi niecodzienna myśl. Zapewne normalnie wygoniłabym ją daleko precz, ale to było tym razem chyba jedyne wyjście, aby ją zostawić.

Ponownie stanęłam po drugiej stronie biurka tam gdzie krzesło. Odsunęłam je nogą, aby zbytnio nie przeszkadzało.

– Co ty robisz? – spytała.

– Skacz – rzekłam bardziej z rozkazem niżeli z uprzejmością w głosie.

– Co?

– No skacz. Na mnie skacz.

– Oj nie wiem, czy to dobry pomysł...

– Po prostu skacz.

– Może lepiej nie...

– Wiem, że tego chcesz.

– Czy ja wiem... Nie widzę powodu, dla którego...

– Skacz! – przerwałam jej krzykiem.

– Mogłabyś...

– Skacz!

– Czy ty...

– Skacz!!!

Skoczyła. Wprost na mnie, lecz w ostatniej chwili ukucnęłam, przez co przeleciała tuż nad moją głową.

Runęła około dwóch metrów dalej. Pomogłam jej wstać, choć była ciężka. Bardzo ciężka. Pomimo wszystkiego widziałam w jej oczach wewnętrzną radość. Jakbym usunęła jej tą blokadę, która nie pozwalała jej oderwać się od ziemi. Przez jakiś czas jeszcze doskonaliła swoje umiejętności, na szczęście tym razem już nie na mnie. Na początku nie mogła wybić się idealnie prosto, ale z czasem dała już sobie radę. Od czasu do czasu pochwalałam jej postępy. Skakałyśmy razem, robiąc mini zawody, która skoczy dalej. Niestety uczeń przerósł mistrza. Czasem Mangle spoglądała w kąt biura, ale upominałam ją, że łańcuch to nie jest dobra skakanka. Nawet nie zauważyłyśmy, że pomału dochodzi szósta.

Lisica chciała ze mną iść do Dining Area, ale uznałam, że tym razem wolałam zostać w biurze. Spytała się mnie, czy powtórzymy to następnego dnia, no ale przecież w niedzielę nie pracuję.

Krótko przed szóstą wyszła z biura w podskokach.

Gdy zostałam sama, praktycznie rzuciłam się na mój plecak. Byłam strasznie głodna. Zjadłam tą drożdżówkę i popiłam resztką soku. Następnie ponownie skorzystałam z toalety, tam się przy okazji zmieniłam, i tym razem wyszłam głównym wejściem.

Zamknęłam je na klucz. Nie byłam do końca pewna, czy drugie również były zamknięte, ale jakoś nie miałam wewnętrznego poczucia, że należałoby je sprawdzić.

Poszłam przez park prosto do domu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro