Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12) 23 - 24.07.2019 Scott, Kukła, kanapka

Zdębiałam. Moim oczom ukazał się ten gadatliwy chłopak z dziennej zmiany. Nie wiedziałam co robić.

– Ja się chyba nie przedstawiłem... – powiedział nieśmiało brunet próbując jakoś rozluźnić sytuację.

– No nie...

– Jestem Scott...

– Betty...

Nastała chwila dość niezręcznej ciszy. Nasza wymiana zdań nie kleiła się ani trochę.

– Ta... I to by było chyba na tyle z tej rozmowy... – chłopak podrapał się po karku.

– Na to wychodzi... – czułam się nieco niekomfortowo. Nie lubiłam za bardzo przebywać sam na sam z obcymi ludźmi, a do robotów już ździebko się przyzwyczaiłam.

– A może... mógłbym... Ci jakoś pomóc?... – zapytał niepewnie.

– Dam sobie radę sama... – odpowiedziałam bez dobrze uwidocznionej odwagi.

– Na pewno?...

– Tak... W końcu... To już trzecia zmiana... moja... jest...

– No tak... To może ja... już... – zaczął gestykulując.

– Nikt cię przecież nie wygania... – powiedziałam, aby wyjść na miłą.

– Dzięki... – rzekł z lekkim uśmiechem.

Znów nastała niekomfortowa cisza.

– Jak chcesz... – zaczął. – Mogę przeglądać kamery...

– Ok...

– A ty?...

– Ja... Ten... No... – zdałam sobie sprawę, że to idealny moment, by jakoś się stąd wymknąć. – Kontrolować animatroniki – powiedziałam szybko.

– Co?

– Tak. Kontrolować animatroniki idę.

Miałam nadzieję, że to wystarczyło.

– A nie możesz... przez kamery?...

– Nie – rzekłam wartko.

– Aha ok... – w jego głosie można było usłyszeć nutkę podejrzenia.

Nagle zegar na ścianie wybił pełną godzinę. Obejrzałam się z nim i okazało się, że już była dwunasta.

– To ja... Lecę... – powiedziałam cofając się.

Idąc tyłem trafiłam w kartony. Dwa spadły na podłogę sama też straciłam równowagę. Szybko wstałam, lecz plecak, który miałam na jednym ramieniu zsunął mi się z ręki.

– Jakby co... To wiesz gdzie jestem – powiedział.

– Spoko.

Obróciłam się i poszłam prosto korytarzem. Chciałam jak najszybciej oddalić się z tego miejsca. Scott jeszcze coś do mnie zawołał, ale nie zwróciłam na niego uwagi. Minęłam zakręt. Usłyszałam mechaniczne kroki. Schowałam się w jednym z pomieszczeń. Tam dopiero mogłam się zmienić w humatronika. Wychyliłam się lekko zza ściany i zobaczyłam Springtrapa.

– O, hej Liv – rzekł królik.

– Hej – lekko się uśmiechnęłam.

– Słuchaj... Wiem, że to dziwnie zabrzmi, ale... sorry za brata. On po prostu... Często mówi to co myśli.

– Spoko...

– Myślę, że teraz może mu być trochę głupio...

– Jemu? Głupio?

– No czasem bywa.

– Dobra, nieważne. A jak ty uważasz? Powinnam zostać, czy nie?

– W sumie... Nie ma powodu, żebyś odeszła.

– Dzięki.

– Nie ma za co.

Uśmiechnęłam się, a królik odwzajemnił. Cieszyłam się, że chociaż jedna osoba, jeśli tak to mogę nazwać, nie była na mnie wrogo nastawiona.

– Idziemy? – spytał Springtrap.

– Jasne – odpowiedziałam i wyszłam z pomieszczenia.

Po drodze spotkaliśmy Lunę rozmawiającą z Toy Chicą. Zamieniłyśmy ze sobą parę zdań. Kuzynka próbowała mnie wydać, pytając z zakresu wiedzy o humatronikach. Coś jej się z tym nie udało. Dowiedziałam się za to, że Springtrap miał kiedyś z nimi do czynienia. Zdziwiłam się. Nie pytałam o szczegóły, bo wyraźnie nie chciał o tym rozmawiać.

Poszliśmy dalej. Toster siedział przy stoliku razem z Mangle. Spojrzałam na nią i zrobiło mi się jej szkoda. Była taka, jeżeli tak to nazwę, porozkładana na części pierwsze i złożona byle jak do kupy.

Nagle wszyscy zesztywnieli. Zrobiłam to samo, aby nie wyróżniać się z tłumu. Dopiero po paru chwilach wszystko wróciło do normy.

– Często tak nagle... – nie mogłam odnaleźć słowa – stajecie się nieruchomi? – nie mogłam się powstrzymać nad zadaniem tego pytania, choć może nie powinnam.

– Co znaczy jak często? – spytał zdumiony Springtrap.

– No... Y...

– To zależy jak często kamera jest włączona – odpowiedział jak widać domyślając się o co mi chodziło.

– No tak. Głuptas ze mnie... – moja ręka spotkała się z czołem dla jeszcze większej wiarygodności.

– E tam od razu... – podszedł do nas Toster, a ja się lekko uśmiechnęłam na jego słowa. W sumie chyba pierwszy raz. – A wiesz może kto jest w biurze?

– Em... Taki jeden – powiedziałam. – Widziałam go może ze dwa razy.

– A-ha... Ok...

Próbowałam udawać przekonywującą, choć to ostatnie to była szczera prawda. Cicho zaburczało mi w brzuchu. Miałam ochotę sprawdzić, co mają w tutejszej lodówce.

– Wie ktoś może gdzie jest kuchnia? – spytałam.

– Prosto korytarzem a potem...

– Sama nie trafię. Wiem to - przerwałam mu.

On spojrzał się na mnie wzrokiem pytającym, czy aby na pewno sobie z niego nie żartuję.

– Ja to wiem – kontynuowałam swą wypowiedź.

– Eh... – westchnął. – Niech ci będzie.

Szliśmy wzdłuż głównego korytarza. Bo obu stronach znajdowały się mniejsze pokoje. Jak na pizzerię, muszę przyznać, był to duży budynek. Opinia sprzed lat w ogóle się w tej sprawie nie zmieniła. Doszliśmy do łazienek.

– Nie patrz tam – polecił Toster.

– Czemu? – zrobiłam gest przeciwny jego woli. Ujrzałam coś, czego nie chciałabym zobaczyć. Freddy paradował sobie w najlepsze w damskiej toalecie i sama nawet nie wiem, co on tam robił. Wytrzeszczyłam oczy.

– I weź tu mów...

Potrząsnęłam głową, chcąc wyzbyć się z głowy widzianego obrazu.

– Może lepiej zapomnijmy o wszystkim i chodźmy dalej...

– No ty na pewno...

– Co?

– Nic.

– Powiedz.

– Nie.

– No weź.

– Po prostu ja nie zapomnę, bo jestem robotem.

– Aha.

– No tak.

– To tyle?

– No tak.

– Dobra, nieważne...

Nagle mi się coś przypomniało. Wytrzeszczyłam oczy i spojrzałam na niedźwiedzia.

– Co znowu? – spytał

– Plecak! – krzyknęłam.

– Co plecak?

– Zostawiałam tam kanapkę! Co tam kanapka. Wszystko tam zostawiłam! Cały plecak zostawiłam!

– Dobra, dobra, spokojnie.

– Jakie spokojnie?! Chodź! Nie ma czasu do stracenia! – chwyciłam robota za rękę i chciałam biec. Ten uległ mi, patrząc na mnie jak na idiotkę, bo w przeciwnym razie najprawdopodobniej nie ruszylibyśmy z miejsca, a ja coś bym sobie chyba naciągnęła.

Toster przewrócił oczami. Nagle usłyszeliśmy muzykę, a raczej pozytywkę. Niedźwiedź mocniej ujął mą dłoń i wnet stało się coś nieprawdopodobnego. Znaleźliśmy się w biurze. Toster mnie puścił. Ja ruszyłam dalej. Moja siła pędu była zbyt duża, aby od tak wyhamować. Oczywiście, bo jakby inaczej, znów się potknęłam, o własne nogi, bo czemu by nie. Już leciałam prawie na Scotta, lecz i tym razem stanęło się coś nieprzewidywalnego. Wielka kukła, jak widać, również postanowiła "się potknąć". Nasze tory lotu się spotkały, przez co ja zepchnęłam jego lub on mnie. To nie ma większego znaczenia. Scott tylko trochę od nas obojga oberwał. No, może trochę więcej niż trochę. Spadł z krzesła i miał naderwany policzek.

Upadłam na podłogę, a obok mnie leżała Kukła. Strasznie bolała mnie głowa. Miałam zdarte kolano i łokieć. Może tego drugiego nie było widać, bo miałam bluzę, ale czułam to.

– Nic ci nie jest? – spytał Toster podbiegając do mnie.

To wszystko działo się tak szybko, że nie zdawałam sobie jeszcze z tego sprawy. Dopiero ból pomógł przywrócić mnie na ziemię.

– Moja głowa... – złapałam za nią ręką, czując pulsujący ból. Mocno zacisnęłam oczy i lekko się skuliłam.

– Usiądź chociaż. Proszę.

Wystawiłam delikatnie rękę, bo sama nie byłam w stanie prócz tego za bardzo się ruszyć. Robot pomógł mi usiąść.

– Ile widzisz palców? – spytał, wystawiając je.

– Cztery... Nie! Sześć... Dobrze?...

Golden Freddy spojrzał na swoją rękę, potem na mnie, a potem jeszcze raz na wystawione dwa palce i rzekł:

– No prawie...

Złapałam się za skroń i po chwili zerknęłam w bok. Kukła leżała obok, jakby nieprzytomna, a przynajmniej wyłączona. Scott spoczywał pod fotelem i zakrwawiał policzkiem podłogę, a Toster po prostu kucał obok i mi się przyglądał, jak gdyby nigdy nic.

Dopiero po chwili doszłam w miarę do siebie i mogłam na trzeźwo ocenić sytuację.

– Rany, przecież nim się trzeba zająć! Co się tak gapisz, zrób coś! – krzyknęłam przerażona.

Toster przewrócił oczami i wziął Kukłę przerzucając przez ramię.

– Tylko tyle?! – krzyknęłam. – Przecież on się zaraz wykrwawi! Trzeba zadzwonić po pogotowie!

Toster puścił Kukłę, przez co odbiła się od ziemi jak stara piłka kauczukowa.

– Żadnego pogotowia tu nie będzie – powiedział stanowczo.

– Niby czemu?! – spytałam oburzona.

– Wyobrażasz sobie co by było potem? Policja zaczęłaby badać jak doszło do wypadku, aż w końcu wezwaliby sanepid. A musisz przyznać, że to miejsce nie należy do najczystszych. Poza tym spójrz na niego! – krzyknął, a ja zrobiłam, co chciał. – Przecież... Przecież... No błagam cię! Pogotowie?! Do takiego... czegoś? – gestykulował.

– Jest nieprzytomny – rzekłam.

– Zaraz się wzbudzi.

– Nie wybudzi się.

– Jak się postarasz, to może i faktycznie. A teraz jak naprawdę chcesz coś zrobić, to tam masz apteczkę – wskazał na jedną ze ścian, na której była mała metalowa skrzyneczka. Najważniejsze, żeby przemyć ranę. Może jakoś sama się zagoi. Jak nie, to będzie trzeba przyłożyć coś chłodnego. Jeżeli to też nic nie da, to może faktycznie dopiero będzie trzeba zrobić ALE – zaakcentował to słowo – to dopiero jak wszystko zawiedzie. Zrozumiałaś?

Dalej byłam w lekkim szoku, lecz niepewnie kiwnęłam głową. Spojrzałam na leżącego chłopaka ze zmartwieniem.

– To ja go wezmę. Znów zresztą... – rzekł Toster i ponownie podniósł Kukłę. – A ty miej się na baczności. I nie panikuj. To tylko wszystko pogorszy. Może potem wrócę. Może. Trzymaj się.

Toster znikł, a ja zostałam sam na sam z nieprzytomnym chłopakiem. Zmieniłam się z powrotem w człowieka. Podeszłam do niego cała drżąc. Ukucnęłam obok i odsunęłam krzesło. Rozejrzałam się dookoła. O dziwo koło biurka leżał mój plecak. Ciekawość jednak dała górę i do niego zajrzałam. Na pierwszy rzut oka nic nie zginęło, lecz ze środka czuć było przyjemny chłód. Przypomniało mi się o kanapce. Wyjęłam ją. Przynajmniej miałam chwilowy chłodny okład.

Odłożyłam gwałtowne kanapkę, bo mi się coś bardzo ważnego przypomniało. Przecież musiałam sprawdzić, czy oddychał!

Delikatnie położyłam go na plecach, przyłożyłam ucho do jego nosa obserwując jego klatkę piersiową.

Na szczęście oddychał.

Usiadłam i zamknęłam oczy próbując przypomnieć sobie jak wyglądało układanie człowieka do pozycji bocznej. Gdy mi się to udało, wykonałam czynność tak, aby jego jeszcze trochę krwawiący policzek znajdował się na górze.

Podeszłam do apteczki. W niej znalazłam wodę utlenioną, bandaże, gaziki i jakieś tabletki. Wzięłam trzy pierwsze z wymienionych rzeczy i wróciłam do Scotta.

Na wszelki wypadek jeszcze raz sprawdziłam, czy oddychał. Nie chciałam, aby mu się coś większego stało. Nigdy nikogo jeszcze nie reanimowałam.

~~~~~~~~~~~~~~~~~

Jakby ktoś nie wiedział, zdjęcie w mediach przedstawia Freddego w damskiej toalecie.

Jeżeli ci się spodobało, możesz pozostawić po sobie gwiazdeczkę i komentarz. To mnie motywuje do dalszej pracy <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro