Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8


Środa, 21 grudnia 2022

Lake Lafayette, Missouri


Kilka minut po ósmej rano Shannon wkroczyła do pokoju brata. Zrobiłaby to jeszcze wcześniej, ale wyjątkowo udało jej się dospać dłużej niż do siódmej. Wynikało to między innymi z dręczących ją wieczorem myśli, przez które nie mogła zasnąć.

Shane już nie spał, gdy drzwi do jego pokoju otworzyły się bez wcześniejszego ostrzeżenia. Był w tym czasie w łazience i nie miał pojęcia o małym śledztwie rozpoczętym przez wścibską siostrę. Gdy on wmasowywał szampon w skórę głowy, Shannon poszukiwała jego telefonu. Doskonale wiedziała, że nie zabrałby go ze sobą do łazienki. Zaskoczył ją jednak tym, że nie zostawił urządzenia w losowym miejscu na niepościelonym łóżku, lecz na biurku, które od około pięciu lat niezmiennie stało w najbardziej oddalonym od drzwi kącie pokoju. Shannon nie rozumiała, jak jej brat może się uczyć, mając przed sobą szarą ścianę, a nie widok rozpościerający się za oknem. Twierdził, że to pomaga mu się skupić, jednak ją w takiej sytuacji trafiłby szlag.

Shannon znała kod potrzebny do odblokowania telefonu brata tak samo, jak on do jej komórki. Tak mu się przynajmniej zdawało. Weszła w wiadomości, ale bynajmniej nie po to, żeby dokładnie je przeglądać. Chciała sprawdzić tylko jedną rzecz i na szczęście jej nie znalazła. Później weszła w kontakty – żadnych połączeń z nieznanymi numerami, a te zapisane nie wzbudzały jej niepokoju. Po chwili wahania dla pewności postanowiła sprawdzić jeszcze jego konta na portalach społecznościowych. Zaaferowana poszukiwaniami nie usłyszała niebezpiecznie zbliżających się do drzwi kroków. Otrzeźwił ją dopiero dźwięk opadającej klamki. Zdążyła wyjść z aplikacji, odłożyć urządzenie na miejsce i odwrócić się w stronę wejścia do pokoju, zanim Shane w pełni pojawił się w progu.

– Co tu robisz? – mruknął, wycierając granatowym ręcznikiem mokre włosy.

– Nic, chciałam pogadać – odparła, wzruszając ramionami. Gdy Shane nie odpowiedział, splotła ręce na piersi i ciężko westchnęła. – Nie zamierzasz zapytać o czym?

– To ty chciałaś gadać, nie ja.

Shane rzucił ręcznik na oparcie znajdującego się obok Shannon obrotowego krzesła. Powstrzymała się od upomnienia go, żeby odniósł go do łazienki – i tak by tego nie zrobił, a tylko nastawiłaby go do siebie bardziej negatywnie.

Z mokrymi, oklapniętymi włosami jej brat wyglądał jeszcze mizerniej niż zazwyczaj. Czasem zazdrościła mu wyrazistych kości policzkowych, przecież skoro są bliźniętami, to ona też powinna je mieć. Później zawsze uświadamiała sobie, że to niekoniecznie kwestia genów, co raczej braku apetytu Shane'a, przez który jego policzki były niemal zapadnięte.

– No więc przyszłam, bo... – zaczęła nieco podenerwowana, gdy sięgnął po telefon.

– Bo chciałaś pogadać.

– Po prostu źle mi z tym, że ostatnio stale się kłócimy.

– To nie zaczynaj.

Shannon przewróciła oczami, z trudem powstrzymując się przed wybuchem. Nie chciała pogarszać swojego położenia. Shane i tak już marszczył brwi, odblokowując telefon. Wolnym krokiem oddaliła się od miejsca niewidocznej zbrodni i opadła na pozostające w kompletnym nieładzie łóżko. Miękki materac nieprzyjemnie się pod nią zapadł. Odepchnęła od siebie zszarzałą pościel.

– Prowokujesz mnie – rzuciła, nie mogąc już dłużej wytrzymać, że kompletnie ignorował ją na rzecz komórki. Może jednak coś było na rzeczy.

Shane poirytowany podniósł wzrok na siostrę. Nie dość, że weszła do jego pokoju bez pytania, to jeszcze zaczęła kłótnię zaraz po tym, jak oznajmiła, że nie chce się kłócić. Był zmęczony tym, że w jej mniemaniu rozejm wiąże się z jego całkowitym posłuszeństwem.

– O co ci chodzi?

Shannon nie odpowiedziała od razu. Pozwoliła, by jej brat chwilę pomęczył się ze swoimi myślami w akompaniamencie złowrogo brzmiącej ciszy. Gdy już się odezwała, zadbało o to, żeby nic nie zakłóciło jej poważnego tonu.

– O to, żebyś pamiętał, co dla ciebie zrobiłam.

– A ja dla ciebie niby nic nie zrobiłem, co?

Shannon zacisnęła usta i mimowolnie wstrzymała oddech. Jeszcze niedawno bez problemu uciszyłaby w ten sposób swojego brata, tymczasem zamiast tego efektu otrzymała pretensje. Już wcześniej nie podobały jej się zachodzące w nim zmiany, ale teraz naprawdę zaczynały jej przeszkadzać.

Wstała z łóżka i podeszła do niego. Tak blisko, że dostrzegła mokre plamy na jego czarnej koszulce. Musiała nieco unieść głowę, żeby spojrzeć w oczy będące odbiciem jej własnych. Shane przewyższał ją o dobre dziesięć centymetrów.

– A tobie o co chodzi?

– O to, żebyś nie grzebała mi w telefonie.

Shannon wzdrygnęła się, słysząc jego ostry ton. Oczywiście wiedziała, że Shane potrafi być równie nieprzyjemny co ona, jednak rzadko kiedy odczuwała to na własnej skórze. Nie czuła się źle z powodu grzebania w jego telefonie, lecz przez to, że ją przyłapał. Chciała, by jej ufał, jednocześnie sama mu nie ufając.

Odsunęła się od niego o krok i odwróciła wzrok, który teraz padł na niedomkniętą szafę. Z dwóch najwyższych półek zwisały ciemne rękawy i nogawki.

– Nie miałam wyboru.

– Nawet nie zaczynaj.

– Niczego mi ostatnio nie mówisz! Co niby miałam zrobić? – zapytała ciszej, sama się strofując. Wolała, żeby ich rodzice nie usłyszeli tej rozmowy.

– Daj mi więcej czasu. – Shane przetarł dłonią twarz. Nie planował znów brzmieć tak łagodnie, wręcz prosząco. To zadziało się bez jego pozwolenia. – Po prostu...

– Nie możesz skupić się na kimś innym? Lily-May jest taka... – Shannon bezradnie wykrzywiła usta, nawet nie potrafiła ubrać tego w słowa – nijaka.

– Tylko ona jest w podobnym wieku.

– Od kiedy wiek cię obchodzi?

Shane westchnął i odsunął znajdujące się przy biurku obrotowe krzesło. Musiał usiąść, oprzeć łokcie na kolanach, a czoło na dłoniach. Presja wywierana przez siostrę go przytłaczała. Naprawdę polubił Lily-May, mimo że jego zdaniem za dużo gadała. Momentami wręcz miał ochotę zatkać uszy, ale poza tym była w porządku. Jej zwykłość w żaden sposób mu nie przeszkadzała, uważał ją nawet za zaletę.

– Rozmawiałeś z kimś z gości oprócz niej?

– Chyba nie.

– To tu jest problem. – Niewiele brakowało, żeby Shannon zadowolona klasnęła w dłonie. Nie chciała jednak wyrywać brata z chwilowego zamyślenia, które najwidoczniej mu służyło. – Może spróbujesz z tą Anastasią?

– Z kim?

– No ta z blizną.

Shane parsknął, prostując się na krześle. Na jego twarzy irytacja mieszała się z rozbawieniem. Po chwili pokręcił głową, jakby wciąż nie mógł uwierzyć w słowa siostry. Błądził spojrzeniem między nią a trzymanym w lewej ręce telefonem. Przez to dostrzegł też, że jego dłoń nieznacznie drży. Zacisnął kościste palce na urządzeniu i zatrzymał wzrok na oczach siostry.

– Ty ją w ogóle widziałaś?

– Co? Przecież nie jest brzydka.

– No nie jest – mruknął.

Shannon rozciągnęła kąciki ust w szerokim uśmiechu, który sprawił, że jej brat speszony spuścił głowę. Roześmiała się krótko i zaraz zasłoniła usta, jakby to było mimowolne. Podeszła bliżej, żeby położyć dłoń na jego ramieniu. Materiał czarnej, gładkiej koszulki był wyjątkowo przyjemny w dotyku. Zależało jej, żeby Shane zmienił swój obiekt zainteresowania.

– Trochę pewności siebie, braciszku.

Shane poniekąd niespodziewanie dla nich obojga wstał i podszedł do szafy, żeby wyjąć z niej gruby, wydziergany przez babcię sweter. Nie lubił go, ale był naprawdę niezastąpiony na chłody. Poza tym zawsze rozpogadzał pochmurny wyraz twarzy babci. W sezonie zimowym robiła się bardziej zrzędliwa, więc był wręcz doskonałym wyborem.

– Wychodzimy.

Shannon bez słowa obserwowała, jak jej brat siłuje się z trafieniem w czerwony rękaw. Dopiero gdy już się z tym uporał i zatrzymał się przy drzwiach, rzucając jej zniecierpliwione spojrzenie, dotarło do niej, że w ogóle coś mówił.

– Co?

– Chcę się przewietrzyć.

– Przecież masz mokre włosy – przypomniała, wychodząc s pokoju, na co tylko wzruszył ramionami.

– Ubiorę czapkę.

Przewróciła oczami, narzekając pod nosem na jego głupotę, po czym zniknęła w swoim pokoju. Poszło znacznie lepiej, niż się spodziewała. Co prawda miała nadzieję, że Shane jej nie przyłapie, ale zdawała sobie sprawę, że istnieje niewielki procent szans, że to się zdarzy. Nie sądziła jednak, że tak szybko jej odpuści i jeszcze będzie chciał jej słuchać. Może w swojej wyobraźni nieco wyolbrzymiła zażyłość jego relacji z Lily-May.

Shane szybkim krokiem zszedł po stromych schodach. Stopnie były tak wysokie, że babcia już od dawna przestała zaglądać na piętro. Od tych prowadzących do piwnicy różniły się drewnianym obiciem.

Nie kłopotał się nawet zjedzeniem śniadania. Od razu przeszedł do niewielkiego przedsionka, w którym dwie osoby stanowiły już tłok. Ledwo wygrzebał spod butów Shannon swoje własne, a już pojawiły się przeszkody.

– A gdzie ty się wybierasz?

Pierwsze, co przyszło mu do głowy, to myśl, że nie mógł trafić gorzej. Z drugiej jednak strony stała przed nim jedyna osoba z tego domu, która nie zwróciłaby uwagi na jego mokre włosy. Podniósł wzrok na ojca, wciąż wiążąc buty.

– Chciałem odśnieżyć.

– Zrobiłem to już godzinę temu. – Frank wyjął dwie kurtki z szafy ukrytej za przesuwanymi drzwiami. Buty miał już, a właściwie wciąż na nogach. – Sprężaj się, chłopaku.

Shane szybko podniósł się z kucek. Bez słowa odebrał od ojca swoją kurtkę, a następnie przepuścił w przejściu. Od razu wyjął czapkę z rękawa i pospiesznie zakrył nią głowę. Wiążąc szalik, co jakiś czas spoglądał na stojącego przy drzwiach ojca.

– Pomożesz mi w stolarni – oznajmił Frank, gdy Shane był już gotowy do wyjścia. Dostrzegł cień niezadowolenia na jego twarzy, ale nie miało to dla niego większego znaczenia.

Wyszli na zewnątrz wprost w podmuch mroźnego powietrza. Żaden z nich się nie odzywał. Frank w żaden sposób nie zamierzał zachęcać syna do współpracy, a Shane wiedział, że stawianiem się i tak nic nie ugra. O dziwo obaj Bergerowie chcieli mieć to z głowy. Gdyby Frank naprawdę nie potrzebował pomocy, to nie skazałby się na oglądanie naburmuszonego wyrazu twarzy syna.

Nie zdążyli skręcić za dom, gdyż ich uwagę zwróciło wjeżdżające na teren zimowiska duże auto. Frank zmarszczył grube brwi – doskonale wiedział, kogo zaraz ujrzy, i ani trochę mu się to nie podobało. Przeniósł wzrok na nieco zdezorientowanego syna i kazał mu iść do stolarni.

– Coś się dzieje?

– Po prostu tam na mnie zaczekaj.

Shane skręcił za dom tak, jakby zamierzał spełnić polecenie ojca. Nie wszedł jednak do przybudówki, tylko szybkim krokiem oddalił się w stronę lasu. Wolał wykorzystać tę niespodziewaną szansę na zniknięcie. Istniała duża szansa, że jeśli ojciec porządnie się pokłóci, to zapomni o swoich planach i wróci do domu. Nawet jeśli nie, to Shane wiedział, że gdyby poczekał w stolarni, to i tak właśnie na niego spadłaby fala gniewu, więc równie dobrze teraz mógł sobie pójść, a później ze zwieszoną głową wysłuchać, że nic nie robi i patrzy tylko na czubek swojego nosa.

Frank zacisnął w pięści schowane w kieszeniach kurtki dłonie. Niespiesznie wrócił odśnieżoną trasą pod dom, żeby dopiero wtedy wejść na wyłożoną chodnikowymi płytami ścieżkę. Jego niespecjalnie lubiany znajomy zdążył w tym czasie zaparkować centralnie na środku zimowiska i wyjść ze srebrnego samochodu. Na jego gładko ogolonej twarzy gościł posępny wyraz, a podrygujące nogi świadczyły albo o irytacji, albo o zniecierpliwieniu. Z tego też powodu Frank zwolnił jeszcze bardziej.

Nie zdołał jednak złamać młodszego od siebie mężczyzny, który uparcie milczał, nawet gdy Frank zatrzymał się trzy kroki od niego. Mimo że mierzyli się wzrokiem tylko krótki moment, Bergerowi zdawało się, że trwa to godzinami. Ten człowiek nigdy nie składał mu ani przyjacielskich, ani nawet pokojowych wizyt. Jego gładka twarz, krótko ostrzyżone włosy i pełne policzki doprawdy irytowały Franka – przypominał mu przerośniętego bobasa, który jeszcze na dodatek był przewyższał go wzrostem.

– Co tu robisz?

– A jak myślisz? – odparł zdenerwowany. – Moja żona jest w ciąży, potrzebuje teraz spokoju.

– Nie zamierzam ci nic radzić. – Frank z politowaniem pokręcił głową. – To twój problem.

Oscar zaskoczony uniósł brwi, przy czym gwałtownie wypuścił powietrze z płuc. Nie mógł uwierzyć, że posądzono go o chęć uzyskania jakiejkolwiek rady od tego człowieka. Już prędzej pozwoliłby zamknąć się na miesiąc w celi, niż prosił Franka Bergera o cokolwiek, a tym bardziej o coś związanego z Louise.

– Ale twoim problemem będzie, gdy zgłosimy zastraszanie i pomówienia.

Tym razem to Frank się zdziwił. Nie spodziewał się po Oskarze niczego dobrego, ale fakt, że ten przyjechał do jego domu, żeby próbować go przestraszyć, wydawał się Bergerowi odrobinę absurdalny. Zaskoczenie jednak nie trwało długo, zaraz zostało zastąpione świeżą porcją gniewu. Frank zerknął na boki, a gdy nikogo nie spostrzegł, chwycił za brązową kurtkę Oscara, żeby powiedzieć mu co nieco z bliska.

– Jesteście ostatnimi, którzy mogą coś zgłaszać. To twoja żona wypisuje brednie w internecie.

– Raczej wasi niezadowoleni klienci – warknął, strzepując z siebie rękę Bergera. Wygładził pognieciony materiał, żeby chociaż trochę się uspokoić. Nie mógł pozwolić sobie na tyle, co Frank, to nie wpłynęłoby dobrze na jego karierę. – Louise nie stosuje takich szczeniackich zagrywek. Za to twoja żona najwidoczniej dobrze się bawi, grożąc innym.

Tym razem Frank popchnął swojego rozmówcę w stronę jego samochodu. Nie zamierzał dalej z nim dyskutować. Żałował tylko, że nie dołożył więcej siły i Oscar, mimo poślizgnięcia się na udeptanym śniegu, utrzymał się na nogach.

– Zajmij się swoją żoną, a od mojej się odpieprz.

– To niech przestanie do nas wydzwaniać.

– Panowie, wszystko w porządku?

Frank omal nie podskoczył, słysząc dochodzący z niedaleka kobiecy głos. Co gorsza, nie należał od do nikogo z jego rodziny. Zerknął przez ramię na zbliżającą się do nich postać. Rozpoznał w niej lokatorkę spod dwójki, ale chwilowo nie potrafił przypomnieć sobie jej imienia. Z tego też powodu tylko niemrawo mruknął słowa powitania, gdy przystanęła nieopodal nich. Nie potrafił zbyt długo na nią patrzeć, kolor jej kurtki bardzo przypominał okrycie Oscara.

– Zabieraj się stąd – rzucił w stronę swojego wcześniejszego rozmówcy już znacznie spokojniejszym tonem. Nie chciał wyjść na niezrównoważonego gbura. – I daj nam spokój.

– To wy dajcie spokój nam.

Anastasia odpowiedziała Frankowi na pożegnanie i przeniosła wzrok na nieznajomego mężczyznę. W barkach był równie rosły co Berger, ale jego twarz wyglądała znacznie młodziej. Duże zielone oczy wciąż śledziły gospodarza, a kąciki ust o wyraźnie zaznaczonym łuku Kupidyna wyginały się delikatnie w dół. Nie miała pojęcia, kim był. Nie usłyszała wystarczająco wiele z tej sprzeczki.

– Chciał pan wynająć domek? – zapytała, doskonale wiedząc, jak głupio to brzmi. Przecież Frank nie traktowałby tak kogoś, od kogo może zdobyć pieniądze.

– Nie... ale to nie taki zły pomysł – skierował te słowa bardziej do siebie niż do niej. Dopiero po nich oderwał wzrok od znikającego za domem Bergera. – Pani się tu zatrzymała, tak?

Gdy przytaknęła, niespiesznie rozejrzał się wokół. Nikogo oprócz nich tutaj nie było. To dobrze, nie chciał, żeby ktoś go usłyszał, a jednocześnie czułby się ze sobą źle, gdyby nic nie powiedział. Wrócił spojrzeniem do sprawiających wrażenie czarnych oczu rozmówczyni i zdecydował się ściszyć głos.

– Niech pani lepiej uważa.

– Na co?

Jego nieosłonięta żadnym szalem grdyka się poruszyła, gdy przełknął ślinę. Zanim się odezwał, wydarzyło się to jeszcze trzy razy.

– Lepiej, gdyby się pani spakowała i wyjechała. Tu nie jest bezpiecznie.

Zmarszczyła brwi, jakby nie rozumiejąc, o co mu chodzi. Może miał na myśli tylko sprawę Paula Simmonsa, może coś więcej. Żałowała, że jej się nie przedstawił. Gdyby to zrobił, mogłaby spróbować czegoś się o nim dowiedzieć.

– Dlaczego nie? Poza tym już zapłaciłam.

Mężczyzna westchnął i przejechał dłonią po ogolonej niemal na łyso głowie. Milczał przez dłuższą chwilę, prawdopodobnie ważąc słowa. Nie mógł wiedzieć, że ma przed sobą nie tylko upartą, ale też zdeterminowaną, by zdobyć informacje, agentkę specjalną.

– Nie może mnie pani po prostu posłuchać?

– A kim pan niby jest, żebym pana słuchała?

– Jestem policjantem.

– Każdy może tak powiedzieć – rzuciła, zaplatając ramiona na piersi. Z niewymalowaną na twarzy satysfakcją obserwowała, jak po chwili wahania mężczyzna odpina kurtkę i wkłada rękę do wewnętrznej kieszeni. Nic jednak nie wyjął.

– Nie wziąłem odznaki. – Szybko zapiął kurtkę, ale przez podmuchy wiatru i tak zdążył zmarznąć. – Po co miałbym panią oszukiwać?

– Skąd mam wiedzieć? Nie wiem nawet, jak się pan nazywa.

– Oscar Holden, pracuję w Odessie.

Anastasia pokiwała głową, przypominając sobie, że to właśnie ten człowiek zajmował się sprawą Paula Simmonsa. Jeżeli wydarzyło się tu coś więcej, to z pewnością o tym wiedział. Istna żyła złota w sprawie potrzebnych informacji. Szkoda, że nie mogła się przed nim ujawnić – agentce federalnej raczej chętniej zdradziłby szczegóły.

– Wciąż nie wiem, dlaczego mam pana posłuchać. Co za różnica czy jest pan policjantem, czy mechanikiem samochodowym?

– To nie jest dobre miejsce dla takich młodych kobiet jak pani – odparł, coraz wyraźniej się irytując. Jednak nawet zmarszczka, która pojawiła się między jego brwiami, nie była w stanie zniwelować łagodnego wyrazu twarzy.

– Czemu? Coś się kiedyś jakiejś stało?

– Ale pani dociekliwa.

Wzruszyła ramionami. Omal nie powiedziała, że to zboczenie zawodowe. W porę ugryzła się w język i znalazła inne wytłumaczenie. Co jak co, ale kłamanie i zmyślanie opanowała niemal do perfekcji.

– Jeśli mam stracić pieniądze, to chcę chociaż wiedzieć, że warto.

Holden nachyl się lekko w jej kierunku, ale z jego otwartych ust nie wydobył się żaden dźwięk. Anastasia dyskretnie zerknęła w stronę domu Bergerów, bo to właśnie tam uciekło spojrzenie mężczyzny. Niezadowolenie wymalowane na twarzy zbliżającej się do nich Phoebe było równe temu, które w tej chwili dopadało Anastasię.

Oscar szybko przesunął się w taki sposób, żeby stanąć plecami do pani Berger. Wszystko po to, żeby niepostrzeżenie wcisnąć swoją wizytówkę w dłoń przyjezdnej.

– W razie, gdyby coś się działo.

Kiwnęła głową na znak, że rozumie sugestię, i schowała podarunek do kieszeni kurtki. Oscar oddalił się od niej bez słowa, ale nie zdążył uniknąć pretensji Phoebe.

– Przestań nagabywać moich gości!

Holden tylko machnął ręką i wsiadł do swojego samochodu. Odjechał z piskiem opon akurat, gdy pani Berger przerzuciła swoje spojrzenie na Anastasię. Zadała kilka niewygodnych pytań, z których agentka sprawnie się wywinęła, by na koniec jeszcze spławić Phoebe stwierdzeniem, że wraca do spania. Zdziwiło ją to na tyle, że już się nie odezwała, a Anastasia znów mogła zająć się rozkopywaniem brudnych spraw zimowiska.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro