Rozdział 3
Poniedziałek, 19 grudnia 2022
Lake Lafayette, Missouri
Dzwonek do drzwi zaskoczył Phoebe. Przeniosła wzrok z wystukiwanej na telefonie wiadomości tekstowej na godzinę znajdującą się w rogu wyświetlacza. Dochodziła dopiero jedenasta. Prawdziwa głowa rodziny Bergerów, jak to lubiła samą siebie określać, gdy męża nie było w pobliżu, zablokowała komórkę i zostawiła ją na stoliku w kuchni. Przechodząc przez salon do przedsionka, zauważyła przez okno zaparkowane przed domem nieznane auto. Przyspieszyła kroku, żeby prędzej zaspokoić swoją ciekawość.
Phoebe nie potrafiłaby określić, kogo się spodziewała, ale na pewno nie na oko nieco ponad dwudziestoletniej dziewczyny z długą, wklęsłą blizną na prawym policzku. Szybko jednak odzyskała rezon i zapytała nieznajomą o powód tej wizyty.
– Rezerwowałam wczoraj domek. Nazywam się Anastasia Ashbee – dodała, dostrzegając roztargnienie na twarzy Phoebe Berger. Anastasia przed przyjazdem tutaj przeczytała wszystkie informacje ze strony internetowej zimowiska.
– Ach, to pani. Założę buty i kurtkę, i pokażę pani domek. Może wstąpi pani na chwilę? – zapytała, odsuwając się nieco od drzwi, żeby umożliwić wejście do budynku.
– Przestawię samochód w tym czasie. Tam, tak?
Wzrok Phoebe podążył w kierunku wskazanym przez brodę przyjezdnej. Przytaknęła, widząc parking, po czym zamknęła drzwi za schodzącą z ganku Anastasią. Phoebe doskonale pamiętała wczorajszą rozmowę telefoniczną z nią, jednak z uwagi na gotowość młodej kobiety do wyraźnego przepłacenia, z góry wzięła ją za osobę nieco starszą. Myśląc bardziej o wiadomości, której nie zdążyła wysłać, przygotowała się do wyjścia. Na koniec z przytwierdzonego do jednej ze ścian przedsionka zamykanego wieszaka na klucze wyjęła ten z breloczkiem w kształcie cyfry „2".
Zaczekała na świeżo odśnieżonej przez męża dróżce na wracającą z parkingu szatynkę. Jej dość sporych rozmiarów walizka nie wydawała się jakoś specjalnie ciężka. Później poprowadziła przyjezdną do domku, w którego oknach wisiały ozdobione przez Shannon firanki. Otworzyła solidne drzwi i puściła przodem młodą kobietę ubraną w parkę kolorem przypominającą kasztany.
– I jak się pani podoba?
Drewniane ściany pomalowane na wyjątkowo jasny odcień niebieskiego niezbyt przypadły Anastasii do gustu. Mimo tego z uśmiechem odwróciła się w stronę gospodyni, która akurat wrzucała drobne patyki do ceglanego kominka.
– Bardzo tu ładnie.
Kąciki pełnych ust pani Berger nieznacznie uniosły się ku górze. Rozpalając ogień, zatknęła za ucho kosmyk kręconych, sięgających do ramion włosów. Gdy w komiku szalał już płomień, podeszła do drzwi znajdujących się na przeciwległej ścianie w stosunku do wejścia, żeby zaprezentować Anastasii niewielką łazienkę. Zaznaczyła przy tym, że trzeba trochę odczekać, zanim poleci ciepła woda. Następnie otworzyła kolejne, znajdujące się obok drzwi, żeby pokazać sypialnię, w której nie znajdowało się nic oprócz małżeńskiego łóżka, nieco niestabilnej szafy i mikroskopijnej szafki nocnej, na której mieściła się tylko lampka.
– Ma pani do mnie jakieś pytania?
Anastasii nic nie przychodziło do głowy. Raczej podczas wszelakich wyjazdów zatrzymywała się w hotelach, a nie w zimowiskach czy letniskach na odludziu. Podziękowała więc zielonookiej gospodyni i wstępnie przystała na zaproszenie na późny obiad. Jeśli miała się tu rozejrzeć, jak to ujął jej przełożony, to taki wspólny posiłek mógł być do tego doskonałą okazją.
Chwilę później Anastasia została sama w domku, który w rzeczywistości wyglądał nieco lepiej niż w jej wyobraźni. Zdjęła kurtkę, mimo że temperatura w budynku nie podniosła się jeszcze na tyle, żeby teraz nie wywołać u niej gęsiej skórki. Powiesiła ją na jednym ze znajdujących się nieopodal drzwi kołków, po czym pchnęła walizkę w stronę sypialni. Nie zamierzała się rozpakowywać, ale wcześniej zauważyła, że w tym pokoju okna są zasłonięte drewnianymi żaluzjami. Identyczne znajdowały się w pomieszczeniu z kominkiem, ale tam były podciągnięte, a Anastasia uznała, że to mogłoby być nieco podejrzane, gdyby od razu odgrodziła się od wszystkich widoków za oknem.
Odpięła od paska kaburę, w której mieścił się niemal nieodłączny element jej osoby – pistolet, Glock 17 kalibru dziewięć milimetrów. Niektórzy nie rozstawali się z telefonami, a Anastasia z bronią. Z telefonem w gruncie rzeczy też nie, ale, gdy jeszcze na ten sam numer dzwonili do niej znajomi i współpracownicy, zdarzało jej się go wyłączać. Dwa miesiące temu jednak zainwestowała w urządzenie obsługujące dwie karty SIM, bo jej poprzednia komórka uległa dość znacznemu zniszczeniu.
Przykucnęła przy walizce i oparła jej wieko o jasnoniebieską ścianę, tuż przy szafie. W końcu schowała pistolet pod warstwę ubrań. Pokrowca na kajdanki nie odpięła od paska, on nie był aż tak widoczny pod ubraniem, jak kabura, a dawał minimalną przewagę nad potencjalnym agresorem. Mimo tego i mimo dobrego wyszkolenia w zakresie samoobrony, Anastasia czuła się wyjątkowo bezbronna. Nie było jednak możliwości, żeby stale nosiła pistolet przy sobie – w końcu nie przyjechała jako agentka FBI i nikt nie powinien się domyślać, że nie znalazła się tu po to, żeby wypoczywać.
Usiadła na łóżku, które nieprzyjemnie zapadło się pod jej ciężarem. Przejechała dłonią po śliskiej, granatowej pościeli i w duchu ucieszyła się, że z domu zabrała własny komplet. Nie raz spała w hotelach, których standardy prawdopodobnie nie zasługiwały na jedną gwiazdkę, bo w niektórych miastach nie dało się znaleźć innych. Wizja spędzenia nocy pod brudną pościelą wyjątkowo mocno ją obrzydzała. Ta tutaj sprawiała wrażenie wypranej, ale śliski materiał nie spełniał zbyt dobrze funkcji grzewczej w zimową noc.
Po wysłaniu krótkiej wiadomości do Libby i Maggie, Anastasia zrozumiała, że siedząc w pokoju, niczego się nie dowie. Paliła się do pracy, mimo że nie miała pojęcia, czego szukać, na co zwrócić uwagę. Dwa miesiące spędzone w archiwum były niczym półsen – niby funkcjonowała, lecz bez jakiejkolwiek energii, całkowicie przygaszona. To ściganie i tropienie przestępców ją napędzało, a nie porządkowanie papierów. Potrzebowała czynnego zaangażowania w śledztwa, żeby móc funkcjonować na odpowiednich obrotach. Ten jeden trybik wprawiał w ruch wszystkie inne.
Przeszła do głównego pomieszczenia. Chciała spojrzeć na kominek, ale wcześniej jej wzrok przykuła postać poruszająca się za oknem. Średniego wzrostu mężczyzna, który w puchowej kurtce zdawał się mieć wyjątkowo szerokie barki, posypywał piaskiem odśnieżoną ścieżkę. Nie mogła zobaczyć jego twarzy, bo zwrócony był do niej tyłem, ale jego postura pasowała do Franka Bergera, którego Anastasia wcześniej widziała na zdjęciach na stronie internetowej zimowiska. Gdy w końcu trafiła wzrokiem na kominek, zrozumiała, że nie potrafi się z nim obchodzić. W mieszkaniu żadnego nie miała, a w teoretycznie rodzinnym domu znajdował się elektryczny.
Szybko otworzyła drzwi wejściowe, a zimny wiatr z powrotem wcisnął słowa w jej gardło, gdy tylko otworzyła usta. Sprawiło to, że uwagę mężczyzny zwróciła poprzez krótki napad kaszlu. Podszedł do niej, przekładając worek z piaskiem z prawej ręki do lewej.
– Przeziębi się pani – stwierdził na powitanie, zauważając jej cienki sweter.
– Nie zamierzam tak wychodzić na zewnątrz.
– To dobrze. – Uśmiechnął się nieznacznie, wyciągając w jej stronę prawą dłoń. – Nazywam się Frank Berger, razem z żoną prowadzę zimowisko.
– Miło mi, Anastasia Ashbee. – Chciała podać mu rękę, ale wówczas zauważyła nieco przybrudzony bandaż owinięty na jego palcu wskazującym. – Co się panu stało?
Podążył za jej wzrokiem i od razu cofnął dłoń. Nawet gęsta broda nie była w stanie ukryć konsternacji, która pojawiła się na jego twarzy.
– Wypadek przy pracy. Jestem stolarzem.
– Skoro już mowa o drewnie, może pomoże mi z kominkiem?
Frank od razu się zgodził, ale przed przekroczeniem progu wyraźnie się zawahał. Spojrzał przez ramię w stronę domu i dopiero wtedy zamknął za sobą drzwi. Zaraz jednak je otworzył, żeby zostawić na zewnątrz worek z piaskiem.
– O co chodzi?
– Może mi pan szybko wytłumaczyć, jak właściwie mam tego używać?
Frankowi chwilę zajęło zrozumienie, że „to", to właśnie kominek. Podszedł więc bliżej niego i poprosił Anastasię, żeby zrobiła to samo. Wskazał na wysuniętą szufladkę, dzięki której do wnętrza kominka dostawał się tlen, co z kolei wiązało się z tym, że ogień mógł płonąć. Przestrzegł ją przed całkowitym zamykaniem szufladki i wytłumaczył, że wystarczy ją przymknąć, żeby zmniejszyć intensywność palenia się drewna. Na koniec powiedział, że jakby zamierzała wyjść, gdy ogień nie jest wygaszony, to niech i tak nie odcina całkowicie dostępu tlenu. Kominek był niedawno sprawdzany i pozostawienie go z przygasającym płomieniem na pewno nikomu i niczemu nie zagrozi.
– W domu pewnie pani chłopak zajmuje się kominkiem – rzucił, wstając z kucek.
– Nie mam kominka. Chłopaka też nie – dodała, uważnie obserwując reakcję Franka, który w odpowiedzi tylko pogładził brodę i uciekł brązowymi oczami w stronę drzwi. – Niech pan lepiej zmieni ten opatrunek.
Frank mruknął, że to zrobi, po czym zapytał, czy Anastasia jeszcze czegoś od niego potrzebuje. Otrzymał przeczącą odpowiedź, więc skierował się w stronę drzwi, do których odprowadziła go nowa znajoma. Gdy tylko przeszedł przez próg, jego wzrok od razu padł na okno od kuchni własnego domu. Zobaczył w nim żonę, jak zresztą się spodziewał. Pokręcił głową, schylając się po worek z piaskiem. Zaczął żałować, że posypał już niemal całą ścieżkę. Gdyby było inaczej, mógłby zostać na dworze jeszcze trochę dłużej, tym samym odkładając w czasie sprzeczkę.
Nie pomylił się. Phoebe naskoczyła na niego, jeszcze zanim zdążył ściągnąć buty.
– Co tak długo tam robiłeś?
– Pomagałem z kominkiem.
Frank ominął żonę, żeby dostać się do salonu. Położył się na nieco poprzecieranej kanapie i włączył duży telewizor, który był jedną z nielicznych nowych rzeczy w tym pomieszczeniu, a nawet domu. Phoebe jednak nie zamierzała tak łatwo odpuścić. Stanęła dokładnie na linii jego wzroku, na co poirytowany podniósł się do siadu.
– Znowu sobie dopowiadasz. Przecież ta dziewczyna jest tylko trochę starsza od Shannon.
– Więc wiesz już nawet, ile ma lat? Znalazłeś tę informację w kominku?
Frank przetarł dłonią twarz i zatrzymał ją nieco dłużej na ustach. Nie chciał powiedzieć kilku słów za dużo, bo przez to byłoby jeszcze gorzej. Doskonale wiedział, że jego żona była zazdrosna o każdą kobietę, z którą rozmawiał, a która nie była z nim spokrewniona, ale przecież musiał dbać o dobre samopoczucie gości.
– Zgaduję – odparł w końcu. – Miałem powiedzieć, żeby się wypchała?
– Mogłeś skierować ją do mnie.
– Od teraz wszystko będę kierować do ciebie, łącznie z nieszczelnymi rurami i niedziałającymi lampami.
– Dupek – rzuciła i wróciła do kuchni. Spojrzenie na telefon przypomniało jej jednak, że nie poruszyła jeszcze jednej kwestii. Znów stanęła na linii wzroku męża. – Jutro rano Greg przywiezie zaopatrzenie.
Frank niemal zazgrzytał zębami. Phoebe najwyraźniej czekała na jego odpowiedź, bo wciąż wwiercała w niego swoje duże, zielone oczy, których nie odziedziczyło po niej żadne z dzieci. Wyłączył więc telewizor i wstał, zdecydowany wrócić do stolarni.
– Sami możemy sobie zrobić zakupy. Nie potrzebujemy jego łaski.
– To twój brat – przypomniała, gdy ją mijał.
– To był mój brat.
– Daj spokój, Frank. Niczego mu nie udowodniono, to było bezpodstawne oskarżenie – odparła, idąc za mężem do przedsionka. Gdy nie odpowiedział, dodała: – Pogódźcie się wreszcie. Gdyby nie Greg musielibyśmy wydawać znacznie więcej pieniędzy na jedzenie. Wiesz przecież, że sprzedaje nam wszystko po niższych cenach.
– Nie prosiłem go o to – warknął, mocno zawiązując buta. Ta rozmowa powtarzała się średnio co dwa tygodnie i z każdym razem był coraz bardziej zdenerwowany. – Greg to, Greg tamto. Zachowujesz się, jakby co najmniej dawał nam wszystko za darmo. On też na tym zarabia.
– Ale sprzedając towar w sklepie, zarobiłby więcej, niż sprzedając go nam. – Phoebe odsunęła się od drzwi, gdy Frank zapiął pod szyję grubą kurtkę. – Powinieneś być mu wdzięczny.
– Nie prosiłem go o to – powtórzył, po czym wyszedł z domu i trzasnął drzwiami.
Phoebe ścisnęła nasadę nosa, czując, że od tych kłótni zaraz zacznie boleć ją głowa. Przeszła do kuchni, żeby spojrzeć przez znajdujące się tam okno. Chciała mieć pewność, że Frank nie idzie do żadnego z domków dla gości. Nie widziała go na ścieżce, czyli nie poszedł. Po wyjściu z domu musiał od razu skręcić w stronę przeciwną do tej, po której znajdowało się kuchenne okno. Wniosek z tego był taki, że Frank pewnie postanowił zaszyć się w stolarni. Zawsze uciekał od problemów.
Nie odeszła jednak od razu od okna. Zapatrzyła się na grzebiącego w śniegu chłopca ubranego w zielony kombinezon. Kręcił się przy domku numer jeden, dlatego uznała, że to syn Elise Lister, samotnej nauczycielki geografii, jak to już Phoebe zdążyła się dowiedzieć.
Przeszła do krótkiego korytarza znajdującego się między przedsionkiem a kuchnią, żeby dostać się do schodów. Z trzech par drzwi znajdujących się na piętrze, wybrała te zamontowane na przeciwległej do schodów ścianie. Zapukała dwa razy, po czym nacisnęła klamkę, nie czekając na zaproszenie. Utrzymany w jasnych barwach pokój wydawał się być sporych rozmiarów, a jednak mieściły się tam tylko najpotrzebniejsze meble, pomiędzy którymi nie było zbyt wiele wolnej przestrzeni.
Shannon leżała na łóżku akurat zwrócona twarzą w stronę drzwi. Wyciągnęła słuchawki z uszu już w trakcie monologu Phoebe.
– Co? – zapytała, podnosząc się do siadu i odkładając na bok telefon.
– Znajdź dzieciom jakieś zajęcie. Polepcie bałwany, cokolwiek.
– Ktoś narzeka?
Shannon wróciła do odpisywania koleżance, gdy Phoebe zaczęła opowiadać jej sytuację, którą widziała za oknem. Dopiero wiadomość o tym, że chodziło o syna Elise Lister, zwróciła jej uwagę. Zapewniła, że zaraz się tym zajmie, czym wyraźnie ucieszyła matkę.
Shannon wyjęła grubą, oliwkową bluzę z pomalowanej na biało i ozdobionej różnobarwnymi wzorami szafy. Mebel był brązowy, dopóki nastolatka nie złamała zakazu malowania po rzeczach innych niż kartki i płótna. Na szczęście teraz już nie obowiązywały jej żadne ograniczenia w tej kwestii. Jej rodzice zrozumieli, że i tak znalazłaby sposób na dopięcie swego. Zawsze znajdowała.
Przed wyjściem z domu zajrzała jeszcze do pokoju młodszego brata. Frankie urodził się dziesięć lat po niej i zawsze cieszył się na sezon zimowy, bo przyjeżdżały dzieci, z którymi mógł się bawić. W najbliższej okolicy nie mieszkali żadni jego rówieśnicy, a był za mały, żeby móc samemu chodzić do Odessy, w której znajdowała się jego szkoła i koledzy. Gdy tylko Shannon zaproponowała mu poznanie przyjezdnego chłopca, od razu porzucił układanie klocków. Nie zareagował na słowa siostry, żeby ubrał coś ciepłego, tylko wyminął ją w drzwiach i zbiegł na parter. Shannon sama wygrzebała z jego szafy granatowy polar, który kiedyś należał do Shane'a, jej bliźniaka.
Gdy zeszła na dół zastała młodszego brata kucającego w przedsionku. Siłował się właśnie ze sznurowadłami zimowych butów. Kazała mu ubrać polar i sama zawiązała jego buty. Później ubrała własne. Wyciągnęła z szafy z przesuwanymi drzwiami dwie kurtki, z czego tę w kolorze dojrzałych wiśni podała Frankiemu. Na koniec wcisnęła czapkę na jego niesforne blond loki i krzyknęła w stronę kuchni, że wychodzą.
Frankie od razu pobiegł w stronę chłopca w zielonym kombinezonie, jakby znał go od zawsze, a nie od dwóch dni. Zanim Shannon do nich podeszła, zdążyli już się przywitać. Garreth pomachał do niej jak wtedy z wnętrza domku zajmowanego przez niego i jego mamę, Elise. Z uśmiechem powiedziała, że zaraz do nich przyjdzie i skierowała swoje kroki do domku numer trzy. Wiedziała bowiem, że znajdzie tam dziewczynkę w podobnym wieku do jej brata i Garretha. Za to nie spodziewała się zobaczyć w drzwiach niemal swojej własnej rówieśniczki.
– Cześć. Jestem Shannon – przedstawiła się, wyciągając ukrytą w rękawiczce dłoń w stronę blondynki.
– Lily-May. Jesteś siostrą Shane'a?
Shannon nie zdarzało się to często, ale tym razem naprawdę zaniemówiła. Kto jak kto, ale jej brat bliźniak unikał przyjezdnych, a przynajmniej przez kilka pierwszych dni ich pobytu w zimowisku. Później zdarzało mu się nawiązywać kontakty z niektórymi dziewczynami, ale nigdy, przenigdy, tak szybko. Shannon nie potrafiła powstrzymać się od zmierzenia Lily-May wzrokiem. Sylwetka, której nie można było nazwać ani szczupłą, ani tęgawą i szare oczy nie przykuwały uwagi, a przynajmniej nie uwagi Shannon. Tak samo niby zupełnie niespotykane imię nie wywołało w niej żadnych emocji.
– Jestem. Chcę zorganizować dzieciakom czas, może twoja siostra chciałaby się do nich przyłączyć? – zapytała, dopiero po chwili przypominając sobie powód tej wizyty. Wskazała przy tym na znajdujących się na wysokości domku numer jeden chłopców.
– Na pewno. Dopiero co marudziła, że się nudzi. – Lily-May przewróciła oczami. – Mogę iść z wami?
– Jeśli... – niemal ugryzła się w język, żeby nie powiedzieć „musisz". Shannon była znacznie bardziej otwarta w stosunku do gości niż Shane, ale Lily-May dziwnym trafem nie przypadła jej do gustu. – Jeśli chcesz. Będziemy czekać gdzieś przy ścieżce.
Blondynka pożegnała ją zapewnieniem, że za chwilę przyjdą. Shannon wróciła do Frankiego i Garretha. Przykucnęła przy tym drugim, gdy chciał pokazać jej kobaltowy samochodzik. Nie potrafiła się nie uśmiechnąć, zauważając jego kolor. Bardzo dobrze pasował do syna Elise. Przez dłuższą chwilę obracała zabawkę w dłoniach, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, że ktoś zerka na nią z okna domku numer dwa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro