Rozdział 26
Po rozmowie z Shanem Anastasia od razu chciała wrócić do wynajmowanego domku. Jej plany jednak mogły zmienić się z minuty na minutę, co właśnie się stało, gdy zauważyła wychodzącą z budynku obok Lily-May. Dziewczyna założyła na głowę szarą czapkę i rozejrzała się wokół przed zejściem z niskiego ganku. Ominęła Anastasię wzrokiem zupełnie tak, jakby jej nie zauważyła.
Ashbee przyspieszyła, minęła drzwi wejściowe domku numer dwa i już chwilę później znalazła się o krok za blondynką. Poprawiła torbę na ramieniu, starając się narobić przy tym jak najwięcej hałasu. Lily-May i tak się nie odwróciła, nawet nie spróbowała zerknąć za siebie.
– Możemy chwilę pogadać? – zapytała, zrównując się z o kilka centymetrów wyższą od niej szesnastolatką.
– Nie mam ochoty.
Lily-May spróbowała kopnąć leżący nieopodal ścieżki kamyk, jednak zamiast tego tylko rozrzuciła odgarnięty na bok śnieg. Sapnęła, na moment się zatrzymując i otrzepując spodnie na wysokości łydki. Gdy podniosła wzrok, Anastasia już stała dokładnie naprzeciwko niej.
– Tylko chwilę.
– Czego znowu chcesz? – warknęła.
Agentka ugryzła się w język. Była stanowczo zbyt bliska odpowiedzenia w równie nieprzyjemny i agresywny sposób. Pogrzebałaby tym swoje szanse na przeprowadzenie tej rozmowy. Znów musiała dogonić Lily-May, która oddalała się od niej długimi i szybko stawianymi susami. Lekko chwyciła ją za łokieć, ale ta od razu wyszarpała rękę. Jej reakcje były zbyt gwałtowne, by mogły wynikać jedynie z niechęci do Anastasii.
– Uważaj na siebie.
– Co?
– Po prostu uważaj... i spędź trochę czasu z rodzicami – dodała, wycofując się z pomysłu powiedzenia Lily-May, by lepiej nie oddzielała się od rodziny.
Nastolatka jedynie zmarszczyła blade czoło i zmrużyła oczy, żeby następnie po prostu wyminąć Anastasię. Ashbee nie widziała w Lily-May potencjalnej ofiary, więc nie popędziła za nią po raz kolejny. Przez moment po prostu stała z rękoma w kieszeniach kasztanowej parki i wpatrywała się w plecy nastolatki. Zaobserwowała, jak tamta najpierw zwalnia krok, a później się zatrzymuje. Co stało się po tym, Anastasia nie wiedziała. Sama szybko się odwróciła i ruszyła w stronę wynajmowanego domku. Obejrzała się za siebie, dopiero przy drzwiach. Lily-May powoli przemierzała drogę do sąsiedniego budynku. Ich kontakt wzrokowy trwał tylko krótką chwilę.
Zamek szczęknął, klamka opadła, a Anastasia wchodząc do środka, omal nie potknęła się o drugą parę swoich butów. Ostatecznie przeszła nad nimi. Wygięła się w stronę drzwi, żeby je zamknąć. Płócienna torba zsunęła się z jej ramienia i zawisła na zgiętym łokciu, po drodze zahaczając o ciemnobrązowe trapery. Były nieco cieńsze od czarnych, które Anastasia miała akurat ubrane.
Oparła torbę o błękitną ścianę obok drzwi i jeszcze raz rzuciła okiem na położenie butów. Nosiła je poprzedniego dnia. Gdyby wieczorem zostawiła je dokładnie w tym miejscu, podczas dzisiejszego wyjścia raczej by je zauważyła. Przykucnęła i przeniosła wzrok o kilkanaście centymetrów w lewo. Znajdowały się tam ziarenka ciemnego piasku, które po wyschnięciu musiały oderwać się od podeszew. Najwidoczniej po powrocie z nocnej wyprawy do lasu to właśnie w tamto miejsce odłożyła buty.
To tylko jeszcze bardziej zmotywowało ją do włamania się do leśniczówki. Musiała dowiedzieć się, co tak bardzo ciągnęło tam rodzeństwo Bergerów. Uparła się, mimo że tak naprawdę mogło to być związane jedynie z tym, że w lesie bliźnięta miały więcej spokoju niż w domu z apodyktyczną matką i wcale nie lepszym ojcem. Anastasia nie zamierzała dopuścić do siebie prawdopodobieństwa takiego wyjaśnienia. Jeżeli w leśniczówce nie znajdzie żadnych konkretów, skończy z kompletnym zerem, bo właśnie tym były poszlaki niepoparte niczym niż innym niż jej przypuszczenia. Mogła łączyć poszczególne zbrodnie, szukać motywów i podejrzanych do woli, lecz dopóki nie miała żadnego dowodu, było to zwykłe gdybanie. Nadinterpretacja i nadanie nadmiernego znaczenia niektórym faktom, jakby to prawdopodobnie skwitował jej przełożony.
Zdjęła buty i przesunęła obie pary w lewo, żeby nie znajdowały się już w samym przejściu. Odwiesiła kurtkę na jeden z czterech przymocowanych do ściany drewnianych kołków, po czym odwróciła się i schyliła po niemal pustą torbę. Od razu podeszła do aneksu kuchennego, wypakowała na blat opakowanie plastrów i trzy puszki gazowanych napojów różnych producentów. Naiwnie liczyła na to, że chociaż minimalnie będą różnić się grubością materiału, z którego zostały wykonane, ale na pierwszy rzut oka wcale się na to nie zapowiadało.
Oparła się o blat, wyjmując telefon z kieszeni. Chciała załatwić jeszcze jedną sprawę przed pogrążeniem się w wycinaniu i zginaniu aluminium, które doprowadziło ją do zaklejenia trzech opuszek. Właśnie z tego powodu kupiła dzisiaj nowe opakowanie plastrów – przed rozpoczęciem pracy nad podkładką planowała zabezpieczyć za ich pomocą każdy palec. Dopiero wracając do zimowiska, uświadomiła sobie, że łatwiej i lepiej byłoby po prostu kupić parę rękawiczek z grubego materiału. Nie chciała jednak tracić jeszcze więcej czasu, więc nie zdecydowała się na powrót do Odessy.
Kliknęła w ikonkę Twittera i szybko wyszukała profil Shannon. Ostatni wpis został opublikowany godzinę temu. Przeczytała go kilka razy, ale niepokój jedynie się nasilił. Coś tu nie grało.
Początek był bezbarwny, ale koniec będzie efektowny.
Anstasia odłożyła telefon na blat i z rękoma splecionymi na piersi przeszła się do okna umiejscowionego na lewo od kominka. Nie odsuwając półprzezroczystej firanki, wbiła wzrok w drzwi wejściowe do domu Bergerów. Przez Shannon określenie „bezbarwny" kojarzyło jej się jedynie z Lily-May. Anastasia nie sądziła jednak, żeby to właśnie szesnastolatkę miała na myśli Shannon. Ten wpis mógł dotyczyć dosłownie wszystkiego, a i tak do głowy jako pierwsza przyszła jej Sophie Timms. Niektóre artykuły również określały jej zniknięcie jako początek serii niefortunnych zdarzeń w tej okolicy. Nie znaleziono jednak żadnych dowodów na to, że ktoś pomógł zniknąć Sophie. Z drugiej strony, gdyby sama uciekła, prawdopodobnie pojawiałyby się już jakieś nowe informacje o niej.
Było coś znajomego w tym dopasowywaniu kolorów do ludzi przez Shannon. Coś, co budziło w Anastasii mieszane uczucia oraz niezbyt przyjemne wspomnienia sprzed kilku lat. Nieprzyjemne czy nie, pozwoliły jej teraz doszukiwać się przyczyny takiego zachowania osiemnastolatki. Żałowała, że przy obiedzie spytała ją jedynie o swoje imię, a nie również o Garetha. Nie chciała tak ryzykować. Gdyby mogła, od razu popędziłaby do Shannon i poznała jej zdanie na temat Sophie, Paula i Danielle.
Nie znalazła ani motywu, ani kryterium wyboru ofiar. Udało jej się wywnioskować, że wszystko łączyli Bergerowie, jednak to jedynie zawężało krąg poszukiwań. Zresztą z każdą sprawą coś wspólnego miał również Holden. Właśnie przez tyle niewiadomych zaczęła doszukiwać się odpowiedzi w niemal absurdalnych i niczym niepopartych wnioskach. Jej głowy wciąż nie opuszczało to spojrzenie, którym obdarzyły ją bliźniaki kilka dni wcześniej na pomoście. Wywołało w niej podobny niepokój do tego, który odczuła po przeczytaniu ostatniego wpisu Shannon. Zwykłe przeczucie, któremu co prawda nie ufała, lecz jednocześnie jednak nie była w stanie się go pozbyć.
Otworzyła trzy puszki, przy czym napiła się tylko z jednej. Krzywiąc się, wylała wszystko do zlewu. Wyjęła z szuflady nożyczki i odcięła denka. Chwilę później porównywała już grubość trzech puszek. Na oko wyglądały identycznie. Rozcięła wszystkie trzy, decydując się na zrobienie podkładek o różnych wielkościach. Opłukała powstałe płaty aluminium, a następnie wytarła je ściereczką kuchenną, jednocześnie starając się je wyprostować. Na moment zostawiła kawałki na blacie, by zabezpieczyć opuszki palców plastrami.
Rozłożyła wszystko na stoliku w salonie, lecz nie szukała już instruktażowego filmu. I tak nie udało jej się kupić linijki, więc znowu musiała wycinać wszystko na oko. Upewniła się jedynie, że podkładki będą różnić się miedzy sobą rozmiarem. Każda z nich wyszła większe niż ta wczorajsza. Zapowiadało się dobrze. Teraz Anastasii pozostawało zakraść się do lasu i je przetestować. Shane niby mówił, że ją oprowadzi, ale nie miała żadnej pewności, że zabierze ją do leśniczówki.
Ostrożnie sprzątnęła ostre ścinki ze stołu. Niektóre spadły na panele, ale postanowiła, że pozbiera je dopiero po wyrzuceniu tych większych i schowaniu nożyczek do szuflady. Nie zdążyła nawet dojść do aneksu kuchennego, gdy głośne pukanie w drzwi omal nie doprowadziło jej do upuszczenia wszystkiego na podłogę. Szybko otworzyła szafkę pod zlewem i wyrzuciła skrawki aluminium do śmietnika. Nożyczki zostawiła na blacie, ponieważ dźwięk z sekundy na sekundę stawał się coraz donośniejszy.
Przekręcenie klucza w zamku wystarczyło, by drzwi gwałtownie poleciały w jej stronę. Zdążyła jedynie wystawić przed siebie ręce. Ciężar błyskawicznie sprawił, że zaparła się nogami o podłogę. Gdyby nie ubierała kapci na skarpety, prawdopodobnie prześlizgnęłaby się aż do następnej ściany. Obciążanie zniknęło jednak tak szybko, jak się pojawiło, a po drugiej stronie pół otwartych drzwi usłyszała męski głos. Nie zrozumiała słów.
Odsunęła się od wejścia, czym umożliwiła wkroczenie do budynku zataczającemu się Frankowi. Udało jej się nie skomentować jego stanu, ale do osiągnięcia tego niezbędne okazało się zaciśnięcie zębów. Niekoniecznie miała ochotę na dyskusję z ledwo stojącym na nogach i cuchnącym alkoholem mężczyzną w średnim wieku, lecz po chwili zastanowienia dotarło do niej, że może coś ugrać. Frank pewnie nie będzie nawet pamiętać, że się tutaj pojawił.
– Ja na... pogw... powg...pog...
– Pogawędkę? – zapytała głośno i zamknęła za nim drzwi. Gdy ekspresyjnie przytakiwał, pomogła mu dotrzeć do kanapy, na którą od razu ciężko padł. Omal nie zrzucił ręką jej laptopa zostawionego blisko krawędzi stolika do kawy. – O czym chce pan rozmawiać?
Stała nad nim z rękoma opartymi na biodrach, jakby zaraz miała go skarcić za głupie zachowanie. Zresztą miałaby rację. Zamiast tego czekała, aż przestanie się przekręcać na kanapie i zacznie odpowiadać. Zacisnęła zęby, gdy powolnym wzrokiem przesunął po całej jej sylwetce. Powątpiewała, że w tym stanie wyraźnie ją widział. Może podwójnie i przez to nagle nie mógł się napatrzeć.
– To o co chodzi?
– Co? – burknął nieco zaskoczony.
Wzięła głęboki wdech. Chciała wyciągnąć od Franka informacje, tymczasem on zzieleniał, jakby zaraz miał zwrócić cały przyjęty alkohol. Wciąż nie przyzwyczaiła się do wyglądu jego twarzy bez brody, a teraz doszedł do tego jeszcze mętny wzrok i nieustannie lekko rozwarte wargi. Nawet nie wiedziała, gdzie tutaj trzymają miski, które może uchroniłyby kanapę lub podłogę od spotkania z zawartością żołądka Franka. Ostatecznie po pomieszczeniu jedynie rozeszło się głośne beknięcie, na które musiała aż przymknąć oczy, by się nie skrzywić.
– Dlaczego tak się pan schlał? – zapytała, przenosząc ciężar ciała na drugą nogę. Nie chciała siadać obok Franka na kanapie.
– N-nie jestem pij-pijany.
– Jasne.
Odwróciła się na chwilę, by przejść bliżej aneksu kuchennego i zabrać jedno z czterech twardych krzeseł stojących przy kwadratowym stole z jasnego drewna. Ustawiła je na przeciwko zasypiającego Franka. Wychyliła się, żeby szturchnąć go w ramię. Podziałało, otworzył oczy.
– I po co to piwo? – Zapach był zbyt charakterystyczny, by go nie rozpoznała. Berger jedynie wzruszył ramionami. – Nikomu nie powiem.
– Pod moim dachem – mruknął, wbijając wzrok w podłogę.
– Co takiego?
– Ostatnio... coś o zdjęciach.
Jego bełkotanie i duszący odór spożytego przez niego alkoholu, przyprawiały Anastasię o ból głowy. Myślała chwilę, rozcierając palcami czoło, które teraz nieustannie marszczyła. Robiła to, dopóki nie zorientowała się, że nie odkleiła plastrów. Gdyby Frank był w nieco lepszym stanie, pewnie już by je zauważył. Tymczasem niemal bezwładnie półleżał na kanapie z nogami wyciągniętymi pod stolikiem do kawy.
– Zdjęcia żony tego policjanta? – zapytała, na co Frank po chwili przytaknął. Faktycznie tego dotyczyła ich ostatnia rozmowa, którą przerwała Phoebe. Dziwne, że to zapamiętał. – Co z nimi?
– Holden... ten p-policjant – dodał dla jasności. – Co za świnia.
– A to dlaczego?
Frank spróbował nieco się podnieść, ale skończyło się to na tym, że prawie spadł z kanapy. Anastasia jednak nie popędziła mu na ratunek, nie chciała po raz kolejny męczyć rąk jego ciężarem. Czekała więc niecierpliwie, aż Berger sam usadowi się odpowiednio na sofie. Musiała powtórzyć pytanie, by zaczął mówić.
– Chłopak zg... – przerwało mu nagłe czknięcie – zaginął, a on m-mówił, że się znajdzie.
– To ma coś wspólnego ze zdjęciami? Zdjęciami jego żony – uściśliła, bo Frank znowu spojrzał na nią tak, jakby niczego nie rozumiał.
Ciężką ręką podrapał się po gładkiej brodzie, po czym przycisnął tył głowy do oparcia kanapy. Przymknął na moment oczy, ale zaraz je otworzył i gwałtownie obejrzał się na drzwi. Znów opadł cały na sofę.
– To ten ch-chłopak.
– Ten chłopak je rozesłał?
– Zrobił.
Mimo że Anastasia brała to pod uwagę, ta informacja lekko ją zaskoczyła. Dopiero co bliźniaki znalazły się na szczycie listy jej podejrzanych, a już musiała wracać do analizowania Holdena. Nawet podczas pierwszego spotkania wydał jej się nieco podejrzany, lecz nie on pierwszy i nie ostatni. Na pewno nie była w stanie zebrać o nim tylu informacji co o Bergerach, więc nie mogła połączyć go tak łatwo z tymi incydentami. Z drugiej strony to on prowadził wszystkie trzy śledztwa i wszystkie trzy położył. Wciąż się zastanawiała, jakim cudem nadal powierzano mu takie sprawy. Może i Frank podpowiedział jej motyw, ale ten dotyczył jedynie Paula Simmonsa. Nawet gdyby wykluczyła Sophie z grona ofiar, wciąż pozostawała Danielle Ferry, która zeznała, że napastnik był średniego wzrostu. Zdaniem Anastasii policjant był całkiem wysoki, jednak nauczycielka mogła inaczej to postrzegać.
– Skąd pan to wie?
Zanim Frank zebrał się do odpowiedzi, w kieszeni dżinsów zawibrował jej telefon. Wyjęła go, a gdy zobaczyła na wyświetlaczu kolejny nieznany numer, zerknęła na Bergera. Mężczyzna po raz kolejny wyglądał, jakby nie mógł się zdecydować, czy iść spać, czy wymiotować. Po chwili namysłu zdecydowała się otworzyć wiadomość.
Miniaturka zdjęcia, do której nie załączono żadnego podpisu, niczego jej nie przypominała. Zauważyła jedynie ciemną kolorystykę, dlatego zawczasu maksymalnie rozjaśniła ekran. Jeszcze raz spojrzała na Franka, który teraz również wbijał w nią wzrok. Powtórzyła wcześniej zadane mu pytanie i już bez zbędnego czekania, otworzyła zdjęcie.
Skręt żołądka był niemal tak gwałtowny, jak kołatanie w klatce piersiowej. Mocniej ścisnęła drżącą dłoń na urządzeniu. Na zdjęciu nie było widać zbyt wiele, ale Anastasia doskonale wiedziała, gdzie zostało wykonane. Zrobiono je z pozycji kierowcy przez przednią szybę, a reflektory auta, którego ani skrawek nie widniał na zdjęciu, oświetlały znak informujący o wjeździe do zimowiska. Poprzedniego późnego wieczoru kręciła się po lesie, lecz nie słyszała żadnego samochodu. Albo podjechał w innej godzinie, albo nawet innej nocy. Niezaprzeczalnie był tutaj, nie wymyśliła sobie tego. Coraz odważniej z nią pogrywał.
– ...potwierdził. Co się tam świeci?
Anastasia praktycznie nie usłyszała odpowiedzi na zadane Frankowi pytanie. Dopiero pod koniec otrząsnęła się na tyle, by przenieść na niego wzrok i zablokować telefon. Wciąż trzymała urządzenie w dłoni, gdy Berger palcem opadającej wciąż ręki wskazywał na jasne panele.
Z początku Anastasia myślała, że coś mu się przewidziało, ale gdy spojrzała w odpowiednim kierunku, zrozumiała. Błyskawicznie schowała telefon do kieszeni i pochyliła się w tamtą stronę. Nie zeszła jednak z krzesła. Doskonale bowiem wiedziała, co miał na myśli. Nie posprzątała dokładnie. Podkładki co prawda włożyła do kieszeni, zanim zgarnęła ze stołu pozostałości aluminium, ale podłogi nie zdążyła już doprowadzić do porządku.
– Sreberka – rzuciła, wierząc, że w tym stanie Frank przyjmie wszystko. On jednak spojrzał na nią spod ściągniętych brwi. – Takie od cukierków. Trochę mi się podarły.
– Gdzie te... cukierki?
Wzruszyła ramionami i zmusiła się do uśmiechu, mimo że mięśnie jej twarzy zadrgały w ramach protestu.
– Wszystkie zjadłam.
Pokiwał głową i znów zaczął bełkotać. Tym razem wcale go nie słuchała. Zamiast tego wysłała wiadomość do Libby i dodała, że niedługo zadzwoni. Numeru, z którego zostało wysłane zdjęcie, może i nie miała zapisanego, ale nie wyglądał zupełnie obco. Nie potrafiła jednak przypisać go do nikogo konkretnego.
Po kolejnych dziesięciu minutach, w trakcie których Frank omal nie usnął na kanapie, zaproponowała, że odprowadzi go do drzwi. Nie stawiał oparu, gdy zaczęła ciągnąć go za ramię, by podnieść go z sofy, ale jednocześnie nie zachowywał się, jakby rozumiał cokolwiek. Na szczęście nie ściągnął ani butów, ani kurtki, więc mogła po prostu otworzyć drzwi i wyprowadzić go za próg.
Szybko wybrała numer Libby, która odebrała równie błyskawicznie.
– Dostałaś zdjęcie?
– Dałam numer do sprawdzenia – rzuciła Libby, uprzedzając następne pytanie. Oprócz jej głosu słyszalny był również szelest kartek. – To zdjęcie wykonano w okolicach tego twojego zimowiska?
– Bezpośrednio przed nim. A ten numer... nie przypomina ci czegoś?
– Przypomina, dlatego powiedziałam, że mają szybko sprawdzić. Poza tym czegoś szukam – mruknęła, a kartki przestały szeleścić. Tylko na moment.
Anastasia przytrzymała telefon barkiem i zgarnęła resztki aluminium z podłogi. Gdy już to zrobiła, zaczęła chodzić w kółko po salonie. Libby co prawda w ogóle się nie odzywała, ale nie przerwała połączenia. Anastasia więc liczyła na to, że jednak szybko uzyska jakieś informacje. Kilka razy westchnęła, próbując pośpieszyć przyjaciółkę. Bez skutku.
– Nie wierzę...
– W co? – Anastasia od razu przystanęła. Wyjaśnienia jednak nie nadchodziły. – Cholera jasna, Libby, mów coś.
– Kojarzysz ten numer, bo pojawił się w sprawie Chirurga. Zupełnie na początku. Widać, że masz wszystko wykute na blachę – dodała nieco weselej, doprowadzając przyjaciółkę do prychnięcia.
– Czytałam akta tyle razy, że mogłabym cytować zeznania.
– Z pewnością – odparła przeciągle Libby. – Należał do jednej z ofiar, jej telefonu nigdy nie znaleziono.
– Do kogo dokładnie?
– Nie zaprzątaj tym sobie teraz głowy, słońce.
Zdaniem Anastasii Lelystra zabrzmiała zbyt spokojnie. Była jednak świadoma, że łatwo można wyprowadzić ją z tej pozornej równowagi.
– Libby!
– Wiesz, że nie mogę udzielać ci takich informacji.
– Wiesz, że mnie to nie obchodzi – rzuciła, naśladując jej już nieco poirytowany ton. – Nikt się nie dowie.
– Ty lepiej martw się swoją sprawą.
– Masz na myśli kaprysy Shepherda?
Perlisty śmiech Libby nieco rozluźnił spięte przez nową wiadomość mięśnie Anastasii. Informacja, do kogo należał numer, pomogłaby jej jednak jeszcze bardziej, a przynajmniej wprowadziłaby jej myśli na inne tory. Przestałaby zamartwiać się tym, że Pollard jest w pobliżu, a mogłaby zacząć od nowa analizować jego sprawę. Mimo świadomości, że odwróciłoby to jej uwagę od zimowiska, i tak nie mogła przestać przebierać nogami w oczekiwaniu na dodatkowe wieści od Libby. Gdy chodziło o Chirurga, wszystko inne schodziło na dalszy plan.
– Dobra, w takim razie zapytam cię o coś innego. Wciąż uważasz, że Pollard nie jest Chirurgiem?
– An... – jęknęła bezradnie. – Nigdy nie powiedziałam, że na pewno nie są tą samą osobą. Po prostu muszę zweryfikować twoje ustalenia. Może znajdę lepszego... innego podejrzanego – poprawiła się błyskawicznie, ale jednak zbyt późno, by Anastasia nie zaczęła zaciskać zębów.
– To strata czasu – skwitowała, cudem powstrzymując się od wdania się w kolejną dyskusję. Mogłaby wymyślić dziesiątki argumentów, ale obie były ich doskonale świadome i żadna nie miała czasu po raz kolejny ich słuchać. – Jeszcze trochę i komuś znowu coś się stanie. Na twoim miejscu sprawdziłabym spis ostatnio zaginionych kobiet w okolicy.
Anastasia rozłączyła się, zanim Libby cokolwiek odpowiedziała. Zgodnie z jej oczekiwaniami przyjaciółka nie próbowała do niej oddzwaniać ani nie pisała wiadomości. Znały się na tyle dobrze, by wiedzieć, że w takich chwilach najlepiej na nie obie działało po prostu pozostawienie spraw swojemu biegowi. Emocje opadną i do gry znów włączy się chłodna głowa.
Zdjęcie znaku informującego o wjeździe do zimowiska też nie wydawało jej się już aż takie straszne. Pollard lub, zdaniem Libby, Chirurg nie mógł jej nic zrobić wśród ludzi. Poza tym była niemal pewna, że nawet nie chciał. Wolał ją dręczyć na odległość, to znacznie bardziej do niego pasowało. Nie była celem gry, lecz zawodnikiem. Obawiała się jednak, kto otrzyma rolę pionka.
Potrząsnęła głową, jakby to mogło pomóc w pozbyciu się niechcianych myśli. Odkleiła plastry z nieporanionych palców i wyrzuciła je do śmietnika. Przełożyła podkładki z kieszeni bluzy do kurtki, żeby później ich nie szukać. Najchętniej od razu poszłaby się przewietrzyć w jednym konkretnym kierunku, lecz godzina wciąż była wczesna, a prawdopodobieństwo natknięcia się na kogoś spore. Mimo tego podeszła do znajdującego się nieopodal kominka okna i wyjrzała na zewnątrz. Nie dostrzegła nikogo na ścieżce, okolica domu Bergerów też wyglądała spokojnie. Nie było sensu zwlekać.
Zajrzała do sypialni, żeby zabrać leżącą pod poduszką broń, ale wycofała się z tego pomysłu. Przyjeżdżając tutaj, bardzo ciężko było jej zacząć wychodzić bez pistoletu. Teraz ta potrzeba znacznie osłabła. W gruncie rzeczy nie było to prawdziwe śledztwo. Większość informacji, które zdobyła, były osiągalne dla każdego innego człowieka. Poza tym znajadowała się niemal na pustkowiu, nie w gangsterskiej dzielnicy.
Włożyła buty, kurtkę, obwiązała szyję szalem i wyszła. Chłodne podmuchy wiatru smagały ją po twarzy. Zeszła na ścieżkę i dyskretnie rozejrzała się wokół. Wciąż żadnej żywej duszy. Jednak ledwo weszła między domki i już do jej uszu zaczął docierać odgłos, którego intensywność stopniowo wzrastała. Gdy Anastasia zorientowała się, że to nadjeżdżający samochód, od razu zawróciła. Srebrne auto minęło ją niemal przy drzwiach budynku, z którego dopiero co wyszła. Kierowca zaparkował tuż za samochodem Grega Bergera.
Oscar Holden wysiadł w rozpiętej kurtce i bez żadnej czapki na głowie czy szalika na szyi. Wyglądał dokładnie tak, jak Anastasia go zapamiętała. Naprawdę nie sądziła, że Danielle Ferry mogłaby określić wzrost tego mężczyzny jako średni. Może i nie był gigantem, ale bez wątpienia blisko było mu do metra i dziewięćdziesięciu centymetrów. Nie pasował do szczątkowo opisanego przez nauczycielkę napastnika. Holdenowi raczej nie zdołałaby się wyrwać.
– Dzień dobry! – krzyknęła w jego stronę, gdy szybkim krokiem skierował się do domu Bergerów.
Błyskawicznie się odwrócił. Uniósł ciemne brwi i również zaczął iść w jej stronę. Na pyzatej twarzy malowało się niezadowolenie.
– Nie wyjechała pani?
– Jak widać – odparła niemrawo. Nagłe pojawienie się Holdena było szansą na wprowadzenie w życie czegoś, o czym już nieco wcześniej myślała, ale czego zasadności jednocześnie wciąż nie była pewna.
– To niedobrze.
– Nie pracuje pan dzisiaj?
– Słucham? – Splótł ramiona na szerokiej klatce piersiowej.
– Nie ma pan na sobie munduru.
– Nigdy nie przyjeżdżam tu w mundurze. Zresztą... – przerwał i na moment obrócił się za siebie. – Powinna była mnie pani posłuchać i stąd wyjechać.
– Mogę mieć do pana jedną prośbę?
Przejechał dłonią po ogolonych krótko włosach, nawet na moment nie odwracając dużych zielonych oczu od Anastasii. Długie rzęsy w połączeniu z delikatnymi, chłopięcymi rysami twarzy naprawdę sprawiały, że głowa policjanta nijak się miała do ciała. Całokształt ratował jednak głęboki, niski głos.
– Jaką?
– Wiem, że jest Wigilia i pewnie ma pan ciekawsze zajęcia, ale gdybym nie odezwała się do... – Zastanowiła się przez chwilę, o której najpóźniej powinna trafić do leśniczówki. Teraz musiała zrezygnować z tego pomysłu, bo na horyzoncie pojawiła się Phoebe. Wychodziła właśnie z domu otulona niezapiętą kurtką. – Gdybym nie odezwała się do dziesiątej wieczorem, mógłby pan tu zajrzeć?
Holden zmierzył ją spojrzeniem, odsuwając się o krok. Jeżeli wcześniej coś podejrzewał, teraz dała mu dość jasny znak. Nie oczekiwała jednak, że zrozumie. Nie rozwiązał trzech spraw, których akta czytała, a to mógł być jedynie wierzchołek góry lodowej.
– Będę pod telefonem – odparł, wyraźnie przyglądając się bliźnie na jej policzku.
– Co pan tu znowu robi?! Nawet w Święta męczy pan ludzi?! – wydarła się Phoebe już z daleka.
Anastasia odwróciła się plecami do całej tej sceny, jeszcze zanim Holden przestał lustrować ją wzrokiem. Teraz pozostało jej wierzyć, że się nie pomyliła i nie zepsuła wszystkiego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro