Rozdział 23
Anastasia całe popołudnie spędziła na przeszukiwaniu kont założonych przez rodzeństwo Bergerów i Paula Simmonsa na różnych portalach społecznościowych. Co prawda Facebook Shannon był prywatny, lecz Twitter już nie. Na bieżąco pisała tam różne bzdety, przez co Anastasia musiała spędzić naprawdę wiele czasu na przewijaniu wpisów do dnia śmierci Paula, a nawet jeszcze kilka miesięcy dalej. Tak na wszelki wypadek, by niczego nie przegapić. Przed tym jednak sprawdziła, czy Simmons również miał konto na tym portalu. Znalazła go, ale na pierwszy rzut oka na jego profilu nie znajdowało się nic interesującego. Z kolei na Facebooku na niego nie trafiła. Być może konto zostało usunięte po śmierci nastolatka. Co do Shane'a – jego konto na Facebooku było publiczne, jednak tablica ziała pustką. Za to Instagrama posiadała jedynie Shannon.
Twitter okazał się najlepszym źródłem informacji, mimo że wymagał najwięcej czasu. Inne portale społecznościowe praktycznie niczego nie wniosły. Anastasia spodziewała się tego już po wstępnym sprawdzeniu, dlatego to właśnie je przejrzała w pierwszej kolejności. Później mogła już w całości skupić się na jednej rzeczy.
Leżała na zaścielonym łóżku w sypialni. Włączając Twittera, przekręciła się na brzuch i sięgnęła po przygotowany wcześniej notes oraz długopis. Położyła je obok znajdującego się już na kołdrze telefonu. Przesuwała prawym palcem wskazującym po ekranie, wodząc wzrokiem po tekście. Na lewej dłoni opierała brodę, by znudzona nie wpaść nosem w komórkę podczas przewijania wpisów Shannon do czasu sprzed morderstwa Paula. Zatrzymała się dopiero trzy miesiące przed tym zdarzeniem, czyli w lipcu zeszłego roku.
Niektóre tweety Shannon były tajemnicze, inne z kolei niezwykle błahe i opowiadające albo o jej ulubionych kolorach, albo o tym, w czym przyszły danego dnia do szkoły jej koleżanki. Najwidoczniej po prostu pisała wszystko, co akurat przyszło jej na myśl. Część wpisów przepełniały jednak żal i bezradność, ponieważ Shannon chciała coś wyjawić, ale nie mogła. Najciekawsze było to, że dosłownie kilkanaście minut później stwierdzała, że i tak jest teraz szczęśliwsza, niż była przed skomplikowaniem się kilku rzeczy.
Im bliżej do dnia morderstwa Paula Anastasia docierała, tym bardziej tweety Shannon stawały się ponure i skoncentrowane już nie na codziennych sprawach, lecz na narzekaniu na swój los i pech. Niektóre z nich brzmiały, jakby co najmniej przechodziła załamanie nerwowe. Wrażenie to było szczególnie silne, gdy zestawiło się te wpisy z innymi, całkiem wesołymi sprzed miesiąca. Trzy dni przed zaginięciem Paula, Shannon ucichła. Wróciła tydzień po znalezieniu ciała chłopaka z informacją, jak bardzo nie może uwierzyć w to, co ostatnio dzieje się w jej życiu. Przez jakiś czas wpisy pojawiały się znacznie rzadziej niż wcześniej. Pod koniec października, czyli dwa tygodnie po informacji o morderstwie Paula, Shannon wróciła do udostępnienia tajemniczych tweetów. W pierwszym z nich stwierdziła, że nic nie dzieje się bez przyczyny, a ona przynajmniej zachowa wspomnienia.
Anastasia przeczytała to jeszcze raz, po czym zapisała w notesie obok informacji o wcześniejszych dziwnych wpisach. Słyszała przecież, co powiedziała Lily-May: „Biedny Paul, uwolnił się od ciebie, dopiero gdy zginął". Sugerowało to, że Shannon próbowała utrzymać kontakt z kolegą ze szkoły, niekoniecznie za jego przyzwoleniem. Lily-May wspomniała również, że Simmons nie chciał Shannon. Może to był właśnie ten pech, o którym nastolatka wspominała już od końca sierpnia. Jeżeli w tych wszystkich wpisach naprawdę chodziło o Paula, wówczas chłopak nie mógł całkowicie jej ignorować. Z czegoś te przywołane przez nią wspomnienia musiały powstać.
Po pewnym czasie Shannon wróciła do pisania o bzdetach. Najczęściej poruszanym przez nią tematem były kolory i to, w jak różny sposób mogą być one postrzegane. Anastasia czytała to już w salonie, na kanapie. Po którymś takim wpisie z rzędu uniosła zmęczony wzrok znad telefonu, automatycznie kierując go na okno. Wyjątkowo jednak to nie widok za szybą przyciągnął jej uwagę, lecz rozsunięte zasłony. Pamiętała, jak w jednym z pierwszych wypowiedzianych przez Shannon zdań w jej kierunku, znalazła się informacja, że to właśnie ona ozdobiła te zasłony. Czerwone, niebieskie i jasnożółte plamy teraz biły Anastasię po oczach. Naczytała się o nich i ich różnych odcieniach we wpisach nastolatki. W tamtej chwili pożałowała, że nie miała okazji zajrzeć do jej pokoju.
W rocznicę zaginięcia Paula Shannon nie opublikowała niczego nowego, ale podała dalej swój własny wpis o tym, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Oprócz tego Anastasia nie znalazła na jej koncie już niczego ciekawego.
Gdy odłożyła telefon, powoli dochodziła szesnasta. Zostało jej nieco ponad pół godziny do obiadu u Bergerów. Postanowiła sobie, że jeśli znajdzie się z Shannon w sytuacji sam na sam, spróbuje ją trochę podpytać o Paula i Lily-May. Ciekawiła ją bowiem zauważalna już od pierwszego dnia niechęć osiemnastolatki do przyjezdnej dziewczyny. Do niej samej Shannon była nastawiona raczej pozytywnie, więc powodem nie mogło być to, że Lily-May to gość zimowiska.
Oczy dosłownie same jej się zamykały, więc poszła do łazienki opłukać twarz. To z kolei spowodowało, że musiała poprawić rozmazany makijaż. Gdy wróciła do salonu, zostało jej maksymalnie dwadzieścia minut do wyjścia. Z racji tego, że nigdy nie lubiła siedzieć bezczynnie, znów sięgnęła po telefon. Tym razem jednak, by zadzwonić. Libby odebrała dosłownie w ostatnim momencie.
– Słucham cię, słońce.
– Jak miło.
Libby roześmiała się krótko, a Anastasia lekko się skrzywiła, doskonale wiedząc, że zaraz zepsuje przyjaciółce humor. Musiała jednak zapytać. Skutkiem tego, że na chwilę przestała myśleć o zimowisku Bergerów, było przypomnienie sobie o dawnych, lecz wciąż niezakończonych sprawach.
– Namierzyliście już Pollarda? – wtrąciła, gdy Libby tylko zaczęła zabierać się do powiedzenia czegoś.
– Wiedziałabyś, gdybyśmy go namierzyli.
Ostry ton zabrzmiał w jej uszach jak oskarżenie. Nie chciała się sprzeczać, już nawet nie chciała być wścibska, po prostu się martwiła. Świadomość, że została obrana za cel obserwacji, a być może nawet czegoś gorszego, nie była przyjemna, jednak jednocześnie nie była dla niej znowu taka straszna. Znacznie trudniejsze okazało się to, że zdjęcia dotyczyły również bliskich jej osób. Już kilka razy chciała zadzwonić zarówno do Reece'a, jak i do Chayse'a, by zapytać, czy przypadkiem żaden z nich ostatnio nie czuł się śledzony. Zawsze kończyło się jednak na otworzeniu listy kontaktów. Na tym etapie to nawet nie duma jej przeszkadzała. Wszystkie wątpliwości kręciły się wobec tego, że już wystarczająco wiele osób uważało ją za nadwrażliwą na punkcie Pollarda i Chirurga.
– Jeszcze nic mi dzisiaj nie wysłał – rzuciła, odpowiadając na nieme, lecz i tak wiszące w powietrzu pytanie. – Z Maggie wszystko dobrze?
– Dobrze – odparła sucho Libby. Zaraz jednak westchnęła, a Anastasia była niemal pewna, że zmęczona przyjaciółka przeciera teraz oczy palcami. – Connor był u niej wczoraj, ale niby go nie wpuściła.
– Może w końcu się odczepi.
– Może.
Anastasia nie była w stanie sobie przypomnieć, kiedy ostatnio rozmowa z Libby aż tak się nie kleiła. Za każdym razem, gdy poruszany zostawał temat Chirurga, powstawało między nimi dziwne napięcie. Zazwyczaj jednak dało się je rozładować zmianą tematu. Tym razem to wcale nie pomogło. Milczały jeszcze przez dłuższy moment, ponieważ żadna nie potrafiła zdobyć się na zakończenie tej krótkiej wymiany zdań.
– Zadzwonię, jeśli coś będzie się działo – oznajmiła Anastasia, uświadamiając sobie, że powoli nadchodzi czas wyjścia.
– Ja też. Uważaj na siebie.
– Ty też.
Co prawda do godziny, na którą zaplanowany był obiad u Bergerów, zostało jeszcze niemal dwadzieścia minut, ale i tak postanowiła już wyjść. Za każdym razem przychodziła około pięciu minut za szybko, teraz mogła przyjść piętnaście. Zawsze to dodatkowa okazja na przypadkowe usłyszenie lub zobaczenie czegoś.
Zajrzała do sypialni, by upewnić się, że walizka jest lekko odpięta, a róg kołdry zagięty, po czym ruszyła do wieszaka znajdującego się przy drzwiach wyjściowych. Gdy wróciła z porannego spaceru, wszystko wyglądało dokładnie tak, jak to zostawiła. Chciała zobaczyć, czy tym razem też tak będzie.
Włożyła buty, ubrała kurtkę i nawet nie wysiliła się na jej zapięcie. Legitymację służbową zostawiła w wewnętrznej kieszeni, ale broni nie chciała ze sobą zabierać. Istniało zbyt duże ryzyko, że ktoś mógłby ją zauważyć. Wolała zostawić ją pod poduszką. Walizka nie była już bezpieczną skrytką. Żadne miejsce nie było.
Zakluczyła drzwi wejściowe do wynajmowanego domku, po czym szybko pokonała drogę dzielącą ją od tych u gospodarzy. Czekała tak długo, że zaczęła odczuwać podmuchy mroźnego wiatru wkradające się pod cienki, ciemnoczerwony sweter. Rozważała już nawet zapięcie kurtki i podejście do najbliższego, czyli kuchennego okna. Wtedy jednak drzwi się otworzyły, a w progu pojawił się bladozielony Frank z dziwnie skurczonymi ramionami. Od razu omiotła całą jego sylwetkę wzrokiem, natrafiając przy tym na zakrwawiony ręcznik kuchenny, który kurczowo przyciskał do lewej dłoni.
– Gdzie trzymacie apteczkę? – zapytała, przepychając się obok niego w wejściu i zamykając za sobą drzwi.
– W kuchni.
Głos Franka zabrzmiał tak słabo, że Anastasia obawiała się jego potencjalnego omdlenia. Chwyciła go za ramię, żeby w razie czego zapobiec nagłemu upadkowi i uderzeniu głową w podłogę albo coś jeszcze gorszego. Poważnie zastanawiała się nad wezwaniem karetki, ale Bergerowie prawdopodobnie nie byliby w stanie za nią zapłacić, a od niej pewnie nie chcieliby przyjąć pieniędzy, chociaż tego nie była już taka pewna. Większy problem stanowiło to, że karetka prawdopodobnie jechałaby tutaj całkiem długo i być może niepotrzebnie. Może Frank po prostu zbladł tak na widok krwi, a nie przez utratę dużej jej ilości.
Posadziła go na skrzypiącym krześle w kuchni i rozkazała trzymać zranioną dłoń powyżej wysokości, na której znajdowało się serce. Najchętniej od razu zabrałaby mu ten brudny ręcznik kuchenny, ale wolała najpierw znaleźć apteczkę. Musiała otworzyć połowę szafek, by w końcu na nią trafić, bo Frank nawet nie wiedział, gdzie dokładnie się znajdowała. Wyjęła z niej jałową gazę, bandaż razem ze specjalnymi nożyczkami i lateksowe rękawiczki. Nie znalazła wody utlenionej, ale w gruncie rzeczy nie miała pewności, czy istniała potrzeba jej użycia. Co prawda Berger przyłożył do otwartej rany ręcznik kuchenny, ale miała nadzieję, że nie spowodowało to zakażenia. Płytkiej ranie powinno wystarczyć przemycie bieżącą wodą z kranu.
Położyła wszystkie wyjęte rzeczy na stole obok Franka i, zakładając rękawiczki, powiedziała, że powinni oczyścić ranę. Najpierw musiała jednak nakłonić go do odłożenia zakrwawionego ręcznika, co okazało się całkiem trudne. Nawet gdy w końcu jej się udało, nie widziała dobrze skaleczenia, gdyż cała dłoń Franka była poplamiona. Dopiero pod strumieniem letniej wody zobaczyła, że wcale nie wyglądało to tak źle. Fakt, rana była długa, ale nie sprawiała wrażenia bardzo głębokiej. Przypominała jej te, które nie tak dawno zagoiły się na jej własnych dłoniach, a powstały od głupiego zbierania szkła. One jednak tak nie krwawiły.
– Kiedy się pan przeciął?
– Dosłownie przed chwilą – odparł wciąż słabo.
Z powrotem usadziła go na krześle i znów poleciała mu trzymanie dłoni powyżej wysokości serca. Otworzyła jałową gazę, ale nie przyłożyła jej do rany. Wolała chwilę poobserwować, czy znów zacznie niekontrolowanie i mocno krwawić. Ostatecznie Anastasia doszła do wniosku, że Frank naprawdę musiał się po prostu przestraszyć. Co prawda kuchenny ręcznik na pierwszy rzut oka wyglądał na mocno zabrudzony, jednak tak naprawdę tylko fragment, który bezpośrednio stykał się z raną, był czerwony.
– Myślałam trochę nad tym, co ostatnio mi pan powiedział
– O czym? – Na jego twarz powoli wracały kolory.
– O zdjęciach żony... – urwała, by przypadkiem nie podać nazwiska – tamtego faceta.
Jedną dłonią przyłożyła gazę do jego lewej ręki, a drugą zaczęła owijać to bandażem. Na moment rozproszyło ją trzaśnięcie drzwiami, ale zaraz wróciła do zabezpieczania skaleczenia.
– Krążyły po całej szkole – odparł Frank, widocznie zaczynając tłumaczenie historii od jej środka.
Gdy sięgała po specjalne nożyczki, w otwartych drzwiach prowadzących na korytarz pojawiła się Phoebe. Anastasia niemal nie przeklęła pod nosem. Akurat, gdy udało jej się wyciągnąć jakieś informacje od wciąż zaskoczonego całą sytuacją Franka, pojawiła się jego żona. Już chyba wolałaby niczego się nie dowiedzieć. Przynajmniej nie wypełniłaby jej frustracja.
– Co pani tu robi? – warknęła, wyraźnie ignorując stan Franka. – Pomyliła pani godzinę czy domy?
Anastasia zerknęła na nią przelotnie, przecinając końcówkę bandaża w poprzek. Dwa powstałe sznurki obwiązała wokół dłoni Franka, by ostatecznie związać je ze sobą w kokardkę. Zdecydowała się nie chować rolki bandaża i nożyczek z powrotem do apteczki.
– Phoebe, nie bądź wredna – rzucił Berger, który wyglądał już całkiem zdrowo.
– Nie byłabym, gdybym nie miała powodu.
Wciąż stała za plecami Anastasii i wwiercała w nią wściekłe spojrzenie. Ashbee odwróciła się w jej stronę, ściągając z dłoni lekko za duże rękawiczki. Od gniewu Phoebe o wiele gorsze było dla niej nieprzyjemne wrażenie zostawione przez lateks. Postanowiła zuchwale wyminąć żonę poszkodowanego i przejść do zlewu, by wyrzucić rękawice do znajdującego się w szafce pod nim kosza na śmieci, a następnie umyć ręce. To podziałało na Phoebe jak płachta na byka. Zanim Anastasia zdążyła zamknąć drzwiczki szafki, dłoń zaciśnięta na barku odwróciła ją w drugą stronę. Byłaby w stanie błyskawicznie położyć Phoebe na posadzkę, ale postanowiła jedynie się wyprostować. Na twarzy nie pojawił się żaden grymas, mimo że w Anastasii niemal się gotowało. Naprawdę nie lubiła, gdy ktoś tak agresywnie naruszał jej przestrzeń osobistą.
– Nie życzę sobie, żebyś kręciła się tak po moim domu.
– Mogę wyjść. Mogę w każdej chwili spakować się i wyjechać – dodała spokojnym głosem, w końcu umieszczając dłonie pod strumieniem wody. – Wtedy jednak poproszę o zwrot pieniędzy.
Nie musiała tego podkreślać. Akurat to Phoebe zrozumiała już wcześniej. Jeżeli coś dotyczyło pieniędzy, pojmowała to błyskawicznie. Tak samo szybko i dokładnie obliczała w myślach ewentualne straty.
– Wystarczy, że będziesz trzymać się z daleka od mojego męża.
Anastasia pobłażliwie uniosła jedną brew i pokręciła lekko głową. Zazdrość Phoebe była co najmniej niepokojąca. Niezdrowa i nieadekwatna do sytuacji. Tylko dwa wytłumaczenia pojawiły się w głowie Ashbee i chociaż były to tylko domysły, to bynajmniej nie bezpodstawne. Albo Phoebe sama miała coś na sumieniu, albo to Frank już kiedyś ją zdradził. Inaczej nie tworzyłaby teorii dosłownie z niczego.
Nieprzyjemną wymianę zdań przerwał dzwonek do drzwi. Phoebe upewniła się, że Anastasia wychodzi razem z nią z kuchni, po czym poszła otworzyć kolejnym gościom. Agentka odwiesiła kurtkę na stojący w korytarzu wieszak. Znów przemknęła do kuchni, żeby zapytać Franka o samopoczucie. Zaraz po tym jednak szybkim krokiem ruszyła w stronę jadalni, ponieważ na podstawie rozchodzących się po domu głosów, wywnioskowała, że towarzystwa zaraz dotrzyma jej Hailie z rodziną. Anastasia nie zamierzała dopuścić do tego, by upierdliwy Teddy zajął miejsce u szczytu stołu. Może gdyby wczoraj ją poprosił, dzisiaj miałaby do tego inne podejście. Skoro jednak wybrał rozwiązanie siłowe, to planowała mu pokazać, że nie zawsze dostanie to, czego chce.
Dosłownie pół minuty po tym, jak usiadła, do pomieszczenia biegiem wpadli Teddy i Matt. Podczas gdy ten drugi obojętnie pomaszerował do innego krzesła, Teddy poczerwieniał. Nawet pasowało to do jego czupryny w kolorze rudego blondu. Włosy jego młodszego brata były ciemniejsze, co chłopiec bez wątpienia zawdzięczał genom od strony matki.
– Co tam, Teddy? – zagaiła, gdy w progu dwuskrzydłowych drzwi pojawiła się Hailie.
– To moje krzesło! – wydarł się, zaciskając małe dłonie w pięści.
– Teddy, nie zaczynaj znowu.
Chłopiec nawet nie obejrzał się na mamę, jedynie jeszcze bardziej zmarszczył jasne brwi. W końcu podszedł do tego samego krzesła co poprzedniego dnia, a swoje niezadowolenie wyraził głośnym tupaniem. Anastasia była już psychicznie przygotowana do tego, że dziś znowu Teddy pomyli jej łydkę z piłką. I tak miała tam siniaka, nic gorszego kilkulatek nie mógł jej zrobić.
Kilkanaście minut później wszyscy, którzy mieli się pojawić, siedzieli już przy stole, a Phoebe z opóźnieniem podawała pierwsze danie. Anastasia przez ułamek sekundy miała wrażenie, że gorąca zupa wyląduje na jej kolanach, ale ostatecznie trafiła ona na blat, a żadna kropla nie opuściła głębokiego talerza. Najwidoczniej Phoebe w porę zorientowała się, że zachowanie się w ten sposób zaraz po sprzeczce było zbyt oczywiste, dzięki czemu zdążyła wyprostować trzymane jedną dłonią naczynie i bezpiecznie je odstawić.
Tym razem po prawej stronie Anastasii usiadła Shannon, a nie Elise Lister. Nastolatka od czasu do czasu ją zagadywała, odciągając tym samym nieco od rozmów prowadzonych przez pozostałych. Mimo że z początku drażniło to ciekawą dosłownie wszystkich informacji Anastasię, po czasie coś jej to uświadomiło. Tutaj praktycznie nikt nikogo nie słuchał, jeżeli akurat z nim nie rozmawiał. W wielu momentach gwar był zbyt głośny, by dało się skupić na wszystkim. W takim wypadku Shannon była prawdopodobnie najlepszą osobą, która mogła tu usiąść. Na pewno najbardziej skorą do rozmów, chociaż nie na wszystkie tematy.
Anastasia zamierzała przejąć kontrolę nad tematem ich pogawędki, gdy podane zostanie już drugie danie. Tak późno, ponieważ atmosfera w jadalni z początku była dość napięta i oczyszczała się naprawdę powoli. Im było swobodniej, tym było głośniej, a więc bezpieczniej. Ten plan mogła jednak wyrzucić do kosza. Jej uwagę za bardzo pochłaniała skupiona na swoim telefonie matka Shannon. Była nim zaabsorbowana do tego stopnia, że puste talerze po zupie stały na stole już blisko dziesięć minut. Najwidoczniej nikt inny z rodziny nie śmiał wykonać pierwszego ruchu.
Phoebe siedziała na wysokości połowy stołu, tuż za drobnym Garethem. Jej krzesło było odsunięte znacznie bardziej niż to, które zajmował kilkulatek. Właśnie z tego powodu Anastasia była w stanie dostrzec telefon, który żona Franka ściskała w dłoni. Co rusz zagryzała wargę, nieobecnym wzrokiem wodziła po pomieszczeniu i wracała do urządzenia. Chwilę po tym, jak wyświetlacz się rozjaśnił, metalowe nogi krzesła głośno zaszurały na kafelkach. Phoebe w ten sposób skierowała na siebie wszystkie spojrzenia tylko po to, by powiedzieć, że za moment wróci. Starała się opuścić jadalnię zwykłym krokiem, ale jedynie głupi by nie zauważył, że coś się dzieje. Zauważenie czegoś jednak nie było równoznaczne z zainteresowaniem się daną sprawą.
Anastasia musiała szybko wymyślić, jak bez wzbudzania podejrzeń wydostać się z jadalni. Poprzedniego dnia zniknął jej z oczu Frank, nie zamierzała teraz pozwolić na to samo jego żonie. Ktoś notorycznie wkradał się do wynajmowanego przez agentkę domku, a poznanie tożsamości tej osoby naprawdę by pomogło.
– Jest gdzieś tutaj łazienka? – zapytała, przechylając się w stronę Shannon.
– Na końcu korytarza.
– Dzięki.
Odeszła od stołu znacznie ciszej niż Phoebe. Spoczęło na niej jedynie spojrzenie Shannon i Teddy'ego, który tak, jak wczoraj, wytknął w jej stronę język. Nawet jej to nie zirytowało, myślami już poszukiwała powodów, dla których Phoebe tak gwałtownie opuściła pomieszczenie.
Gdy tylko zniknęła za progiem, od razu przyspieszyła kroku. Przystanęła jednak przed wejściem do kuchni, żeby najpierw dyskretnie rzucić okiem do środka. Nikogo tam nie było. Cofnęła się, by od razu z salonu przejść do korytarza, ale wówczas coś ją tknęło. Jeżeli Phoebe wyszła z domu, najłatwiej będzie zobaczyć ją właśnie przez okno w kuchni.
Zatrzymała się dokładnie na wprost szyby, lecz tylko na ułamek sekundy. Po prawej stronie niemal natychmiast zauważyła jakiś ruch, więc postanowiła odsunąć się tak, by nie było jej widać. Wtedy jednak jej spojrzenie zatrzymało się dokładnie na sylwetce maszerującej Phoebe. Anastasia błyskawicznie przykucnęła, przy okazji lekko uderzając brodą w róg starego stolika. Zabolało mocniej, niż by się spodziewała, ale na szczęście nie wywołała tym dużego hałasu. Przyłożyła chłodną dłoń do obitego miejsca i na kuckach przemieściła się w lewo. To stamtąd szła Phoebe, więc teraz Anastasia powinna znaleźć się poza jej polem widzenia.
Wyprostowała lekko nogi, by dojrzeć, co dzieje się za szybą. Od razu rozpoznała zgoloną na jeża głowę Oscara Holdena. Pochylał się w stronę Phoebe, przy czym w jednej ręce trzymał telefon odwrócony w jej kierunku, a palcem drugiej dłoni jej wygrażał. Żona Franka stała jak wryta, wpatrując się tępo w komórkę.
Anastasia obejrzała się za siebie i, gdy nie dostrzegła nic podejrzanego, na moment się wyprostowała, by uchylić okno. Miała nadzieję, że to nie zaskrzypi. Do kuchni dostał się głos Oscara, a ona znów wyglądała przez szybę z brodą na wysokości blatu porysowanego stołu.
– Jeżeli nie odpieprzysz się od Louise, pokażę to twojemu mężowi. – Gniewne warknięcie w kuchni rozbrzmiało naprawdę cicho. – Będzie miał kolejny powód, żeby nie znosić swojego braciszka.
– Posłuchaj...
– Pożałujesz jakiejkolwiek kolejnej antyreklamy naszego biznesu. Próby kontaktu z Louise też.
Gdy do uszu Anastasii dotarły kroki, było już za późno na ucieczkę. Z kolei, zanim w pełni zdała sobie sprawę z tego, w jak beznadziejnej sytuacji sama się postawiła, nie miała już nawet czasu na wyprostowanie się. Niewiele myśląc, przechyliła się do przodu i przycisnęła kolana do posadzki. Dłońmi zaczęła ostukiwać w podłogę, szukając w myślach pomysłu, co takiego mogłaby zgubić w kuchni Bergerów i tego nie znaleźć. Gdy już naprawdę blisko rozbrzmiewające kroki nagle ucichły, podniosła wzrok na to nieproszone towarzystwo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro