Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7.

*Gabriella*

Siedząc przy stole, dłubałam widelcem w porcji jajecznicy, która znajdowała się na zielonym talerzu. Nie miałam kompletnie apetytu, zwłaszcza, że w mojej głowie kłębiły się myśli odnośnie rozmowy z siostrą. Powinna wiedzieć, że nie musimy się zapracować na śmierć, by spłacić jej dług.Teraz miała same nocne zmiany w hotelu. Dziwiło mnie to, Vanessa raczej wolała pracować w dzień.

– Ness – zaczęłam i powoli podniosłam na nią wzrok. – Pójdziemy dzisiaj kupić kuchenkę.

Dziewczyna podniosła wzrok znad telefonu. Miała ogromne cienie pod oczami. Na pewno praca dawała jej w kości i czasami musiałam ugryźć się w język, by nie palnąć, że ta sytuacja wyniknęła na jej własne życzenie. Chociaż...dzięki niej miałam zapewnione leczenie.

– Kuchenkę...kupić... – mówiła jakby nie była w ogóle obecna. – Jasne.

– Tak. Nie musimy już zbierać pieniędzy dla Louisa. A kuchenki potrzebujemy. I wolałabym, aby wszystkie pieniądze znajdowały się na moim koncie. Dla bezpieczeństwa. Obiecuję, że będę ci dawać, jeśli będziesz potrzebować.

– Czekaj, czekaj... – wtrąciła, momentalnie się budząc. – Jak to nie musimy zbierać pieniędzy?

– Nie musimy. Rozmawiałam z nim i wzięłam dług na siebie. Da ci już spokój. Od teraz ja spłacam dług. Możesz mi natomiast powiedzieć, czemu bierzesz same nocne zmiany w hotelu? Przecież wtedy nic się nie dzieje. – Podniosłam się, żeby zebrać talerze. I tak nie zjem nic więcej.

– Jak to z nim rozmawiałaś? Gabi, coś ty narobiła? Przecież wiesz, kim jest! – mówiła oburzona, ignorując moje drugie pytanie.

Poszłam do kuchni i włożyłam naczynia do zlewu.

– Ty też wiedziałaś, gdy brałaś pieniądze od jego człowieka.

– Nie wiedziałam, że to on dyryguje nimi wszystkimi... – odparła wyraźnie speszona. – Nie wiem nawet, dlaczego pofatygował się wtedy do klubu...

Odwróciłam się do niej, opierając dłonie na krześle.

– Nie wiesz? A ja wiem. Bo to jest gangster. Pilnuje swoich interesów. Człowiek, który jest nieobliczalny. Nie dotrzymałaś umowy, a on chciał wyciągnąć konsekwencje. Teraz się nim nie martw. Nie musimy mu oddawać pieniędzy. Załatwiłam to inaczej... I odpowiedz na moje pytanie. Nie jestem idiotką. Ta twoja praca... Coś jest nie tak. – Uważnie obserwowałam siostrę. Miałam złe przeczucia i chciałam poznać prawdę.

– Nocki są lepiej płatne. – wzruszyła lekko ramionami. – A skoro nie muszę się martwić o pieniądze, będę mieć więcej na swoje wydatki...

– No nie wiem, bo od teraz ja będę kontrolować nasz budżet. I jeszcze jedno. Miałaś mnie nie okłamywać, a robisz to w tym momencie. To ja sprzątam bałagan, który narobiłaś i nawet nie mogę liczyć na szczerość. To nie jest w porządku, Ness! – Podniosłam głos, czując łzy w oczach.

Odepchnęłam się od krzesła i poszłam do swojego pokoju, kończąc naszą rozmowę. Oddychałam szybciej niż zwykle. Gdy się denerwowałam, wpadałam w ataki paniki. Taki jeden przeszłam przy Louisie.

– Nie okłamuję! – usłyszałam jedynie z salonu. Teoretycznie nie wiedziałam, czy mówi prawdę czy nie. Po prostu miałam jakieś dziwne przeczucie, że coś nie gra tak jak powinno.

Usiadłam na łóżku i próbowałam się uspokoić. Za parę minut miałam lekcję z Charlotte, później z Ritą, a wieczorem szłam na zmianę do klubu. Teraz mogłam zwolnić i nie przepracowywać się tak, jak to było przez ostatnie dwa tygodnie. To był okropnie trudny okres i ledwo wyrabiałam, a zmęczenie dawało się we znaki. Na dodatek czułam większe osłabienie przez chorobę. Nie mogłam sobie na to pozwolić. Nie chciałam okazywać swojej słabości, zwłaszcza, że przez najbliższe tygodnie musiałam być gotowa na każde zawołanie Tomlinsona.

Dopiero wtedy sobie uświadomiłam, że przecież to on może przyprowadzić tutaj malutką Lottie. Nie chciałam, żeby wyminął się z Vanessą. Była na tyle wzburzona, że mogłaby mu wygarnąć parę rzeczy, a to doprowadziłoby do ostrej wymiany zdań.

Moja siostra mogłaby pogorszyć sytuację, która na razie była stabilna. Śpiewanie nie było dla mnie karą. Jeżeli tylko tyle mu wystarczy, będzie cudownie.

Przebrałam się i umalowałam, zanim zadzwoniono do drzwi. Pobiegłam otworzyć, nie dając szans Vanessie. Na szczęście w progu stanął pan Styles z córką. Uśmiechnęłam się, ale moja mina zrzedła, gdy zauważyłam, że mężczyzna trzyma rękę na temblaku.

– Dzień dobry. Co się stało? – Spytałam zmartwiona i podałam dłoń Charlie.

– Tatuś miał wypadek w pracy. Idziemy śpiewać?

– Już idziemy. Przykro mi, panie Styles.

– Jest w porządku. Małą odbierze Louis albo mama. Miłego śpiewania, kochanie. – Pochylił się i z czułością pocałował ją w czoło.

Charlotte pomachała mu na pożegnanie i pobiegła do salonu. Zamknęłam za nim drzwi i spojrzałam na siostrę, która opierała się o framugę drzwi kuchennych. Uniosłam brew w niemym zapytaniu, ale tylko wzruszyła ramionami i wróciła do kuchni. Miałam nadzieję, że to nie Louis przyjedzie po małą, a jeśli już, to Ness będzie w swojej sypialni.

***

Wytarłam dłonie w czarny fartuszek, odwracając się w stronę półki z alkoholami i wzięłam do ręki wódkę. Nie spodziewałam się takiego ruchu tak naprawdę w środku tygodnia. Może było jakieś święto, o którym po prostu zapomniałam? Albo szef urządził jakąś imprezę dla znajomych?

Nogi odmawiały mi posłuszeństwa i ciągle powtarzałam sobie, że niedługo kończę zmianę i wrócę do domu. Dziś było naprawdę ciężko, nie miałam siły uśmiechać się do klientów.

– Gabi – usłyszałam głos za sobą, dlatego ocierając pot z czoła zerknęłam na szefa. – Obsłuż stolik pod sceną. Ważni goście.

Ugh. Naprawdę? Wyglądałam jak siedem nieszczęść, a miałam jeszcze iść do gości poza bar?

– Muszę? – Mruknęłam do siebie, czego już nie usłyszał.

Wlokłam nogami, przechodząc przez tłum. Wyprostowałam się, gdy dotarłam do klientów pod sceną. Wymusiłam uśmiech.

– Co mogę dla państwa podać?

– To pani tak tutaj pięknie śpiewa... – oznajmił mężczyzna, na oko miał z czterdzieści lat.

– Tak, czasem występuję. – Kiwnęłam głową.

– Dzisiaj też możemy liczyć na usłyszenie pani anielskiego głosu?

– Dziś nie śpiewam, przykro mi. – Posłałam im przepraszający uśmiech. Nie występowałam codziennie. Po tylu ciężkich zmianach, Daggett dał mi wolne od sceny.

Klient był wyraźnie zawiedziony, dlatego zapisałam na małej kartce zamówienie na kilka butelek drogiego alkoholu. Spokojnie wróciłam do baru, mając ochotę już po prostu wrócić do domu, położyć się do łóżka. Ale najpierw prysznic.

Kazałam Stacey zanieść alkohol na tamten stolik, bo sama nie miałam już siły. Poszłam na zaplecze, żeby napić się kawy. Przy okazji sprawdziłam telefon.Przyznam szczerze, że nie zdziwiły mnie nieodebrane wiadomość. Gorzej było z połączeniami. Numer zastrzeżony.

Pośpiesznie napisałam do mamy, że zadzwonię rano, po czym jeszcze raz spojrzałam na rejestr połączeń. Nie mogłam oddzwonić.

Wzdrygnęłam się, kiedy telefon zaczął wibrować w mojej dłoni. Wcisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam do ucha.

– Halo? – spytałam niepewnie, przymykając drzwi od pomieszczenia, by odciąć się od hałasu.

– Czekam w samochodzie przed barem.

– Słucham? – Wydusiłam zaskoczona. Czy to był Louis? Tak... Chyba tak.

Zwłaszcza, że chwilę później usłyszałam jego śmiech, który był bardzo charakterystyczny.

– Bentley. Pośpiesz się. – odpowiedział, rozłączając się.

– On chyba sobie żarty robił – powiedziałam do siebie w szoku.

Przecież pracowałam, nie mogłam tak po prostu wyjść. Pobiegłam do szefa. Jeśli mnie nie puści, nie wyjdę.

– Jeszcze tu jesteś? – zapytał zdziwiony, wydychając jednoczenie dym papierosowy.

– Szef wie? – Spojrzałam na niego zaskoczona. Zaczęłam rozwiązywać fartuszek.

– Tak. Ale już idź, bo zaraz będę miał setki telefonów, że zginęłaś...

– Dziękuję, szefie. – Wróciłam na zaplecze i szybko zgarnęłam swoje rzeczy.

W pośpiechu wybiegłam przed klub, a tam zauważyłam szarego, matowego Bentleya.

Nawet nie wiedziałam, jak powinnam się zachować. Nie miałam pojęcia, czego chciał. Nie byliśmy nawet na dzisiaj umówieni...

Niepewnie podeszłam do auta i otworzyłam drzwi. Ujrzałam go na tylnym siedzeniu. Nie chciałam tam wsiadać, ale nie miałam wyjścia. Myślałam, że będzie uprzedzał mnie o terminach.

– Śmiało, śmiało – odparł, klepiąc miejsce obok siebie.

Westchnęłam i wsiadłam, zamykając za sobą drzwi.

– Czemu nie dałeś mi znać wcześniej? Pracowałam, Louis.

– Słabo idzie ci sprawdzanie. Dzwoniłem godzinę temu... – zerknął na mnie, kiedy auto ruszyło.

– To nie jest zabawne. Louis, mógłbyś wcześniej dawać mi znać... – poprosiłam go delikatnie. Nie chciałam go zdenerwować.

Nie wyglądał na zadowolonego, mimo że kilka minut wcześniej się śmiał. Należał do tego typu ludzi, których humor zmieniał się w ciągu sekundy.

– Jedz do mnie – mruknął dość chłodno do Michaela, który siedział za kierownicą.

Atmosfera była cholernie gęsta i zaczęłam podejrzewać, że ma to coś wspólnego z ręką ojca Charlotte. Chyba razem pracowali, a na pewno się przyjaźnili. Nie miałam pojęcia kim jest Harry Styles, ale obstawiałam, że pracował nielegalnie.

Wyjęłam telefon i przeglądałam inne wiadomości, żeby czymś się zająć.Rzeczywiście po zerknięciu na godziny okazało się, że Louis miał rację. Nie chciałam się jednak do tego przyznawać.

Włączyłam galerię i uśmiechnęłam się pod nosem, widząc zdjęcia z domu rodzinnego. Czując tęsknotę, zaczęłam oglądać fotografie, na których byli moi rodzice, farma, konie, Vanessa.Tęskniłam za tym spokojem, który miałam w Pembroke. Z drugiej strony dopiero mieszkając sama, uczyłam się dorosłego życia i nie chciałam tego zmieniać.

Z zamyślenia wyrwało mnie to, że samochód gdzieś się zatrzymał. Po podniesieniu głowy dostrzegłam, że znajdujemy się na stacji benzynowej.

– Szefie, potrzebujesz czegoś? – Mike odwrócił głowę i spojrzał na Louisa.

– Ja muszę siku – szepnęłam.

– Zaprowadź ja do toalety i kup mi papierosy – burknął na tyle niemiło, że poczułam dreszcze na całym ciele.

Wysiadłam, nie czekając na Michaela. Poczułam ulgę, nie będąc w jednym miejscu z tym okropnym facetem. Jego potworny humor psuł mój. Spojrzałam na Michaela i ruszyliśmy do środka.

– Nie ucieknę przez okno – powiedziałam, zanim otworzył usta.

– Bądź miła. – ostrzegł. – Nie jest w humorze.

Naprawdę? Za cholerę tego nie zauważyłam. Gdyby mógł, zamordowałby każdego po kolei, łącznie ze mną.

– Nie rozkazuj mi, Mike. – Ruszyłam w stronę korytarza z toaletami.

Zrobiłam siku i umyłam ręce. Oj, jak ja nie chciałam tam wracać. Po co ściągał mnie dzisiaj, skoro nie miał humoru?

Niechętnie wróciłam do kierowcy. Stał przy kasie i płacił. Wziął fakturę, po czym zaprowadził mnie do auta.

– Ciesz się, że sam nie mogę cię zabić... – powiedział pod nosem.

– A co takiego ci zrobiłam? – Spojrzałam na kierowcę.

– Daje ci dobrą radę, a... – uciął, kiedy Louis wysiadł z samochodu, opierając się o karoserie.

– A ja biorę ją do serca. Wysikałam się. – Oznajmiłam, kiwając głową i zwracając się teraz do Louisa.

– Jakiś kłopot? – zapytał z uniesioną brwią.

– Nie. – Michael otworzył drzwi.

Skinęłam głową i wsiadłam do środka.

Wzięłam głęboki wdech i wytarłam spocone z nerwów dłonie w materiał moich spodni. Szlag by to. Czy on musiał mieć zawsze kontrolę nad wszystkim?

Naprawdę to nie będzie miły wieczór, takie miałam przeczucie. Byłam zmęczona, a jeszcze musiałam uważać na słowa.

Chłodny powiew wieczornego wiatru wdarł się do samochodu, gdy Louis znów zajął miejsce obok mnie. W dłoni trzymał ofoliowana paczkę papierosów. Dzięki temu mogłam zauważyć, że kostki jego obu dłoni były pozdzierane.

– Biłeś się? – spytałam cicho, zamiast ugryźć się w język. Moja ciekawość dawała się we znaki.

– Nie. – odpowiedział rozbawiony.

– To czemu masz zdarte palce? – Wskazałam na jego dłoń.

– Bo jest nieznośny. – wtrącił Mike, odjeżdżając ze stacji.

– Lepiej uderzyć w coś niż w kogoś. Prawda? Chyba tak brzmi ta złota zasada...

– Nie znam takiej zasady. Nie biję rzeczy. – Westchnęłam i spojrzałam na swoje dłonie. Co mnie obchodzi jakiś gangster? Póki nie przystawia mi broni do skroni, jest dobrze...

– No tak. Bo przecież jesteś tak niewinna, tak jak twoja siostrzyczka... – odparł lekko ironicznym tonem.

– Czemu wspominasz o mojej siostrze? – Momentalnie odwróciłam głowę w jego stronę.

– Tak sobie... Żeby było trochę zabawnie.

– Nie widzę w tym nic zabawnego.

– Mam specyficzne poczucie humoru, skarbie.

Nie odpowiedziałam już. Oparłam głowę o zagłówek i zamknęłam oczy. Jazda mnie uspokajała i zaczynała usypiać. Choć walczyłam ze snem, sam nadszedł.

***

Mięciutka poduszka, która znajdowała się pod moim policzkiem, tak cudownie pachniała...Owocowo.

Szybko otworzyłam oczy, zdając sobie sprawę, że nie tak pachnie moja pościel. Płyn czy proszek, który kupowałam, nie dawał takiej miękkości materiałom. Czasami czułam się jakbym miała papier ścierny na ciele Dotknęłam jedwabnej pościeli i rozejrzałam się po nieznajomej sypialni. Jak przez mgle pamiętałam, że ktoś niósł mnie z auta po schodach. Boże, to był dom Louisa. Zasnęłam w jego pieprzonym samochodzie. Owinęłam się cienką kołdra, ponieważ zrobiło mi się dość chłodno. Zbyt gwałtownie wybudziłam się że snu, w dodatku nie miałam na sobie mojego swetra. Na myśl, że mnie rozebrał, przeszedł mnie dreszcz przerażenia. Widział mnie już pół nagą, kolejny raz byłam tego nieświadoma. Powoli wstałam, moje palce zetknęły się z bardzo miękkim dywanem. Sypialnia była duża i pięknie urządzona, ale widać, że nikt tu nie sypiał.

Wzięłam głęboki wdech, podchodząc powoli do okna. Miałam stąd widok na tę cudowną fontannę, jednak nieco z ukosa. Powinnam wyjść? Na pewno powinnam wyjść, ale ten dom był jak labirynt. I byłam przekonana, że nie da się stąd wyjść niepostrzeżenie.

Odłożyłam kołdrę i sięgnęłam po moje rzeczy. Założyłam skarpetki i sweter. Naprawdę, nie musiał aż tak mnie rozbierać...

Wyjęłam telefon z torebki i sprawdziłam godzinę. Dochodziła dziewiąta. Nie rozumiałam, po co mnie w ogóle tutaj przywiózł, skoro nawet nie mógł ze mną rozmawiać. Kiedy zebrałam się, by iść w stronę drzwi, o mały włos nie dostałam zawału, widząc w progu pokoju właściciela całej posesji. Czy on musiał chodzić jak duch?

– Louis. Mógłbyś pukać – mruknęłam nieśmiało i przeczesałam palcami włosy. Usłyszałam swój żołądek, który dał znać o głodzie.

– Słyszałem to już... – mruknął nieco zachrypniętym głosem. – Chodź, zjesz coś.

– Dalej nie masz humoru, prawda? – Przyjrzałam mu się.

– Skąd przypuszczenie, że nie mam humoru?

– Bo widzę. Zachowujesz się jak wczoraj. Strasznie nieprzyjemnie. Nie chcę ciągle z tobą rozmawiać w gniewie. – Przyznałam szczerze.

Nie lubiłam go, nie przekonał mnie do siebie niczym, co robił, ale nie chciałam mieć w nim wroga.

– Jak wczoraj? – zapytał, idąc w moją stronę.

Pokiwałam tylko głową, nie wiedząc co odpowiedzieć. Przecież mi się to nie śniło. Powinien pamiętać, jak się zachowywał.

– Dlatego tutaj jesteś, Gabi. – szepnął.

– By ci go poprawić?

– Tak.

Nienawidziłam tych jego krótkich odpowiedzi. Mimo że coś potwierdzał lub zaprzeczał, nie byłam pewna, jak się zachować.

– Postaram się zrobić wszystko, co w mojej mocy – odparłam cicho i ostatni raz na niego spojrzałam, po czym wyszłam z pokoju. Wiedziałam, że pojawi się za mną, jak cień. Ale teraz moim celem była jadalnia lub kuchnia.

Mój żołądek aż bolał z głodu. Czułam jak się niemiłosiernie się zaciska. Zapewne byłam wtedy w stanie zjeść konia z kopytami... Wyszłam z korytarza i skręciłam w prawo, by dojść do schodów. Okazało się, że byliśmy w prawym skrzydle domu. Zbiegłam na dół w samych skarpetkach, bo nie miałam pojęcia gdzie są moje buty, a nie było mi teraz potrzebne. Poślizgnęłam się na marmurowej podłodze i wpadłam na Harry'ego Stylesa, który wyszedł zza rogu i zderzył się ze mną torsem.

– Uwaga – objął mnie ręką w talii i przytrzymał.

Przełknęłam ciężko ślinę, patrząc na niego. Wyglądał dzisiaj wyjątkowo przyjaźnie.

– Uciekasz przed kimś? – dopytał.

– Przed Louisem, zabrał mi buty – zaryzykowałam i zażartowałam, wskazując ręką na moje nogi.

Zaśmiał się całkiem głośno, puszczając moje ciało i poprawił wolna ręką swój temblak.

– Najlepszy złodziej na świecie, Louis Tomlinson. – kiwnął palcem w stronę schodów.

Odwróciłam się i spojrzałam na Louisa, który schodził do nas.

– Idę ukraść trochę jedzenia, bo Louis mnie głodzi – poskarżyłam się.

Na jego twarzy dostrzegłam uśmiech i to całkiem szeroki. Nim zdążył się odezwać, pobiegłam truchtem w stronę innych pomieszczeń, szukając mojego azylu. W końcu wpadłam do jadalni, otwierając dwuskrzydłowe drzwi. Uderzył we mnie zapach kawy i świeżego pieczywa. Przy stole stała starsza kobieta i poprawiała nakrycie.

– Dzień dobry – Uśmiechnęłam się do niej i podeszłam bliżej.

– Wyczuwam głodomora... – oznajmiła z szerokim uśmiechem.

– Tak troszeczkę. Strasznie burczy mi w brzuchu – przyznałam i spojrzałam na pięknie zastawiony stół. – Wow... Dawno nie widziałam tyle jedzenia.

– Czeka nas dzisiaj duże śniadanie. Siadaj, dziecinko.

– Dużae? – Zajęłam miejsce i spojrzałam na kobietę.

Zerknęła na Louisa, który rozmawiając z Harrym wszedł do jadalni. Zajął miejsce tuż obok mnie, co przyprawiło mnie o niemały dyskomfort. Musiałam jednak stanąć na wysokości zadania.

– Przyjaciele... – kontynuowała, nalewając ci soku jabłkowego do szklanki.

– Och, rozumiem. I pani przygotowała to wszystko sama? – Zapytałam ciekawa, biorąc bułkę z koszyka i skubiąc ją nad talerzem.

– Tak. Uwielbiam gotować.

– Jest najlepsza gospodynią, jaka można sobie wymarzyć. – oznajmił Louis, zwracając tym moją uwagę.

– Dziękuję, kochany – Uśmiechnęła się do niego molo. Ooo, to akurat było bardzo słodkie.

Życzyła nam smacznego i wyszła, a dwóch mężczyzn zajęło swoje miejsca. Cierpliwie czekałam aż zaczną jeść, żebym i ja mogła to zrobić.

– Nie krępuj się. – mruknął Louis, sięgając po pieczeń.

Przekroiłam bułkę na pół i zamyśliłam się, sama nie wiedząc co wziąć. W końcu sięgnęłam po prostu po masło i był to najlepszy wybór. Połączenie świeżego pieczywa i masła sprawiło, że poczułam smak domowego śniadania.Przy stole toczyły się bardzo żywe, męskie rozmowy. Słuchałam ich jednym uchem, skupiając się na zapełnieniu mojego brzuszka. Dziwił mnie fakt, że gosposia wspomniała o dużym śniadaniu, kiedy tak naprawdę przy stole siedziała nas trójka. Może po prostu ich żołądki były bez dna?

Byłam ciekawa co takiego wymyślił Louis, ale o to zamierzałam zapytać go po śniadaniu. Mój telefon zaczął dzwonić, przez co rozmowa ucichła. Speszona szybko wyciągnęłam komórkę. Na ekranie pojawiło się imię mojej siostry. To nie był najlepszy moment na te rozmowę. Jadłam śniadanie z pieprzonym Louisem Tomlinsonem. Przypuszczałam, że po prostu się martwiła, bo nie wróciłam na noc do domu.

– Odbierz. – mruknął Louis, unosząc do ust kubek z kawą.

– Halo? – Odwróciłam się bokiem do nich.

– Co się z tobą dzieje? – zapytała jakby z ulgą.

– Nic mi nie jest. Wrócę do domu niedługo i porozmawiamy. Nie mogę teraz gadać.

– Gdzie jesteś, Gabi?

– U Louisa. Potem, Ness. – Rozłączyłam się i wyciszyłam telefon.

Nie chciałam słuchać jakiś przesadnych osadów na temat tego, że nie powinnam się tu znajdować. Wolałam załatwić to u nas, a nie kiedy wszyscy obecni skupiali uwagę na mnie.

– Awansowałem już z "ten gangster" na "Louis" – stwierdził, zakładając ramię na oparcie mojego krzesła.

Spojrzałam na niego zaskoczona tym komentarzem. Harry za to się zaśmiał i pokręcił głową.

– Wyżej już nie da rady awansować – odparłam.

– Zdziwiłabyś się, słońce.

– Gabriella – powiedziałam głośno i dobitnie.

– Zachowujecie się jak dzieci. – stwierdził Harry, patrząc na nas z rozbawieniem.

– Czasami trzeba się pobawić w kotka i myszkę – dodał Louis, zerkając na mnie z uśmiechem.

– Ty jesteś tym kotkiem? Chyba bardziej kocurem. –Powiedziałam i sięgnęłam po miskę z sałatką. Louis wyciągnął rękę, żeby mi poprzeszkadzać, więc uderzyłam go lekko w dłoń. – Daj się najeść.

– Kocury są dokładnie takie jak ja. Chytre, przebiegłe i nikomu nieznane.

– I trzeba się oswoić, żebyś był miły... – skwitował brunet, na co zaśmiałam się, opierając się o krzesło.

Zaczęłam jeść sałatkę i na tym zakończyło się moje śniadanie. Kawę wypiliśmy na tarasie. Rozmawiali między sobą, a ja wystawiałam twarz do słońca i przygotowywałam się mentalnie na dzisiejsze starcia z Louisem. Przecież nie karmił mnie za darmo. Otoczenie było naprawdę przyjemne dla oka, dla duchowego spokoju. Może dlatego właśnie mieszkał w takim miejscu? Był bardzo nerwowym człowiekiem, chociaż dzisiejszego poranka wcale na takiego nie wyglądał.

– Będę się zbierał. Aha, Gabriella – usłyszałam swoje imię i podniosłam wzrok na Harry'ego. – Przywiozę Charlotte w sobotę, dobrze? Już nie może się doczekać.

– Pewnie. O której?

– Dwunasta.

– O dwunastej w sobotę będę zajęta – celowo podkreśliłam ostatnie dwa słowa i posłałam Louisowi znaczące spojrzenie.

– Charakterna. – Harry kiwnął głową z uznaniem i rzucił krótkie "cześć", po czym wszedł do willi.

– W południa się nie spotykamy, kwiatuszku. – rzucił Louis, przysuwając papierosa do ust.

Jego słowa brzmiały co najmniej ironicznie.Nie odpowiedziałam na nie. Skuliłam nogi na leżaku i objęłam je rękoma, wpatrując się w piękny ocean, który widniał na końcu ogrodu. Louis miał bezpośrednie dojście na plażę, zapewne prywatną. Był tak obrzydliwie bogaty...

– W takim razie co tutaj robię? Czego dziś oczekujesz? – spytałam po krótkiej chwili.

– W zasadzie...chciałem, żebyś zaśpiewała dla mnie wczoraj wieczorem. – podkreślił, lekko machając rękoma. – Więc musisz nadrobić.

– Przepraszam, że zasnęłam. Ale mogłeś mnie obudzić, Louis.

– Nie reagowałaś nawet jak niosłem cię do pokoju. – zaśmiał się, zerkając na mnie. – Nie mówiąc o rozbieraniu.

Przygryzłam wargę i odwróciłam głowę w drugą stronę. Czułam, jak moje policzki zaczynają płonąć. Mówił o tym tak beztrosko, ale ja wciąż pamiętałam, kim był. Rozbierał mnie i dotykał, a ja byłam tak wyczerpana, że nie dałam rady zareagować. Przynajmniej spałam w wygodnym łóżku. Tylko, cholera, nie wzięłam dawki leków.

– Vanessa pewnie czeka na ciebie, więc odwiozę cię do domu.

Dzięki Bogu, zbawienie. Jednak czułam w tym haczyk. Jeszcze przed chwilą mówił o nadrabianiu.

– Odwieziesz mnie? A moja pokuta? – Spojrzałam na niego, marszcząc brwi.

– A czy powiedziałem, że ona będzie dzisiaj? Skoro tak bardzo chcesz...

– Nie wiem, mącisz mi w głowie. – Przyznałam i podniosłam się. – Oddaj mi buty, złodzieju.

Zaśmiał się, gasząc peta w popielniczce i dołączył do mnie, górując jednak dość mocno wzrostem. Podążał krokami za mną, gdy się cofałam. Pragnęłam dotknąć drzwi, jednak zamiast tego była chłodna ściana. Nie miałam już gdzie uciec. Powoli zaczęłam przesuwać się w prawo, by natknąć się na wyjście, cały czas obserwując Louisa. Uśmiechał się rozbawiony, bo w zasadzie sytuacja była... zabawna. Zastawił mi jednak ręką drogę, więc kiedy próbowałam odejść w lewo, zrobił dokładnie to samo. Zmrużyłam lekko oczy, podnosząc głowę. Był zdecydowanie za blisko, mogłam poczuć zapach męskiego żelu pod prysznic.

– Louis? – szepnęłam. Czułam się niekomfortowo, gdy był przy mnie, a tym bardziej w takiej odległości.

– Lubię jak wymawiasz moje imię.

– Wolałabym, żebyś się odsunął – poprosiłam słabym głosem. W oczach miał taką dzikość, której jeszcze nie widziałam.

–Boisz się? - szepnął, przechylając głowę. – Myślisz, że cię skrzywdzę? – dodał, unosząc mój podbródek palcem wskazującym.

Patrzyłam mu w oczy i nie rozumiałam jego spojrzenia. Tak często spoglądał na mnie inaczej. Jakby miał wiele twarzy. A zapewne miał. Nie wiedziałam, który Louis jest bliższy temu prawdziwemu.

– Myślę, że jesteś bezwzględny i mam prawo się bać, ale gdybyś chciał mnie skrzywdzić, zrobiłbyś to już dawno – wyznałam.

– Bingo, aniele. – szepnął, puszczając moją twarz, przez co momentalnie wszystkie dreszcze zniknęły. Zniknął za drzwiami tarasowymi, zostawiając mnie z ciężkim oddechem i dudniącym sercem. Jednak to nie był atak paniki.



Od autorki: Wybaczcie zwłokę, jednak nauka i przeprowadzki dają w kość :) Mam nadzieję jednak, że rozdział będzie dla Was rekompensatą :) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro