Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4.

*Louis*

Po zamknięciu się drzwi do mieszkania Gabrielli poczułem, jak mała istotka ciągnie mnie w stronę schodów. Szczerze powiedziawszy, chętnie zawitałbym wewnątrz lokalu na dłużej. Może powinienem zabawić się w jakiegoś komornika? Nie wiedziałem, że to ona uczy Charlotte. Owszem, znałem adres sióstr, ale nie skojarzyłem faktów, więc widok Gabrielle był dla mnie zaskoczeniem.

– Jak było dzisiaj na zajęciach, kruszynko?

– Super. Bardzo lubię Gabi. Śpiewałyśmy trudną piosenkę, ale potem Taylor! – Z szerokim uśmiechem wsiadła do auta i czekała, aż ją zapnę.

– Zaśpiewasz mi ją w drodze do domku? – zapytałem, pochylając się nad nią i pociągnąłem za pas.

– Tak, wujku. A ty też lubisz śpiewać?

–Chyba nie należy to do moich talentów – zaśmiałem się, zerkając w jej śliczne oczka.

Mała Lottie była kimś, kto w momencie potrafił mnie rozczulić i powalić na kolana. Nie była moim dzieckiem, ale czułem się za nią odpowiedzialny od momentu, kiedy dowiedziałem się, że była żona Harry'ego jest w ciąży. A kiedy trzymałem ja po raz pierwszy na rękach, wiedziałem, że zmieni dość sporo w naszych życiach. Zostałem jej ojcem chrzestnym. Harry nie musiał powtarzać dwa razy. Chciałem być jakimkolwiek przykładem dla tej małej księżniczki.

Lottie zaczęła śpiewać piosenkę, którą nauczyła się na zajęciach. Uśmiechnąłem się i ucałowałem delikatnie jej czółko, po czym zamknąłem drzwi. Obszedłem dookoła auto, by zająć miejsce kierowcy.

Ruszyłem spod bloków i pojechałem do siebie. Harry pracował teraz, odbierając broń, a Anabelle była teraz w swojej restauracji. Opieka nad tym aniołkiem była tylko i wyłącznie czystą przyjemnością, nawet jeżeli musiałem zachowywać się jak dziecko.

– Pani Holly zrobiła już obiadek? Burczy mi w brzuszku... – jęknęła, przerywając swój śpiew.

– Na pewno. Już czeka na nas. Co będziesz chciała robić, póki tata nie przyjdzie? – Podjechałem pod bramę, która powoli otworzyła się przed autem.

– Mmm... – zamruczała, machając nogami. – Grać w twistera.

– Nie ma opcji – zaśmiałem się, wjeżdżając na posesję.

– Dlaczego? – zapytała, mrużąc zabawnie oczy, co dostrzegłem w lusterku.

– Bo wujek się tak nie wygina. Ale mogę ci znaleźć chętnych do tej zabawy.

– Kogo, kogo? – powtarzała podekscytowana.

– Zaraz zobaczymy. – Zatrzymałem auto w garażu i wysiadłem, po czym pomogłem wyjść Lottie.

Trzymała mnie za rękę, gdy weszliśmy do domu. Najpierw zjedliśmy obiad, a dopiero później zawołałem Mike'a, Petera i Nialla.

Patrzyli na Charlotte nieco zdziwieni, chociaż cała trójka znała ja doskonale.

– Ta młoda dama...– zacząłem, gładząc jej malutką dłoń kciukiem – ... potrzebuje was na dzisiejsze popołudnie.

– Jak możemy jej pomóc? – Spytał Mike, a Niall nerwowo poprawił okulary na nosie.

– Twister! – zawołała, podbiegając do blondyna, na którego wskoczyła bez zawahania. Zaskoczony złapał ją pod pachami, podnosząc do góry.

– Nie bardzo rozumiem. – Peter potarł ręką kark i spojrzał na grę, która czekała na dywanie jak wyrok.

– Po prostu musicie się z nią pobawić przez jakieś...dwie godziny... Aż nie zaśnie.

– Nie pójdę spać. – oznajmiła, od razu zerkając na mnie przez ramię.

– No dobrze. Dla mnie to lepiej, wymęcz ich. – Pocałowałem ją w czoło i ruszyłem do swojego gabinetu.

Uśmiechnąłem się pod nosem, wiedząc, że robię im na złość, ale na pewno nie mieli teraz aż tyle do roboty. Gwiżdżąc pod nosem skierowałem się na piętro, znikając w swoim gabinecie. Mało kto mnie tam odwiedzał, kiedy miałem masę pracy. A tym razem postanowiłem zainteresować się trochę bardziej osoba Gabrielli Dawson. 

Usiadłem przed komputerem i wpisałem hasło w odpowiedni system. Stukałem palcami w szklany blat biurka, czytając wszelkie informacje na jej temat. Nie studiowała. Od roku pracowała w klubie Jima, była absolwentką szkoły muzycznej w Karolinie Północnej. Wyglądała na szara myszkę, niczym nie wyróżniająca się z tłumu. Poza jednym malutkim szczegółem... Magicznym głosem. Słyszałem go na żywo i doskonale wiem, co mówię. Miała niebywałą barwę. Będę musiał wybrać się na kolejny występ. Skoro była pracownica Daggetta, na pewno występowała tam już nie jeden raz. Widać, że robiła to z pasją. Poza tym w innym przypadku nie uczyłaby śpiewu mojej chrześnicy. Uśmiechnąłem się pod nosem, bo znalazłem okazję, żeby znów się z nią zobaczyć. Widziałem, że się mnie bała. Dawało mi to naprawdę duża satysfakcję. Odchyliłem się na krześle, patrząc na jej zdjęcie, które zajmowało cały ekran. Uśmiechała się do obiektywu, trzymając w rękach kwiat. Takie kobiety istnieją. Chyba zacznę wierzyć w anioły. 

Wyciągnąłem z małego kartonika papierosa, wsuwając go do ust. Odpaliłem używkę przy pomocy zapalniczki i zastukałem lekko stopa w drewniana podłogę. Zszedłem na dół, dopiero gdy usłyszałem, że Harry przyjechał.

– Moja córka to mały generał. Cześć. – Podał mi rękę.

– Coś się stało? – zapytałem, witając się z nim uściskiem dłoni.

– U mnie bez zmian. – Rozbawiony spojrzał na Lottie. – Ale tu widzę, że szkoła wojskowa.

Zerknąłem przez ramię przyjaciela na środek salonu, gdzie toczyła się zacięta walka o wygrana, a Charlotte miała ubaw ze wszystkiego po same pachy.

– Tatusiu, zobacz! – Pokazała palcem na moich pracowników.

– Widzę, kochanie. Bardzo się cieszę, że tak dobrze rządzisz.

Uśmiechnęła się szeroko, kręcąc czarna strzałka na kolorowym kółku. Czasami miałem wrażenie, że Lottie bardzo się przejmowała zdaniem ojca. Chciała, by był z niej dumny, chociaż miała dopiero sześć lat.

Nie wiem czy to dobrze, czy źle. Harry mógł być jej autorytetem, ale matka też nie była złym rodzicem. Nawet mogłem pokusić się o określenie, że lubiłem Annabelle, ale rzadko ja widywałem i nie narzekałem na taki stan rzeczy.

– Jim do mnie dzwonił. – rzucił w końcu Styles, a na jego słowa momentalnie się spiąłem. Zabrzmiało to tak, jakbym musiał spowiadać się rodzicowi gdzie, co i z kim robiłem tak późno poza domem.

– I co w związku z tym? – Założyłem ręce na piersi.

– Nic. Po prostu sugeruje ci, że wiem. Rozmawiałem też z Peterem.

– Na temat? – Zmrużyłem oczy.

- Tego całego zadłużenia, które jest jego wina. - dodał, wsuwając ręce w kieszenie. - Ale nie będziemy rozmawiać tutaj...

– Chodź do gabinetu. Oni się bawią. Chcę poznać twoje zdanie.

Odwróciłem się na pięcie i skierowałem się w stronę schodów. Zastanawiało mnie to, czy Harry nie dowiedział się przypadkiem czegoś nowego. Weszliśmy do pomieszczenia i usiedliśmy przy biurku. Spojrzałem na niego ciekawy.

– Więc słucham. Co wiesz i co myślisz.

– Wiem, że... – zaczął, sięgając po plik kartek i długopis. Wsunął nakrętkę do ust i pociągnął za drugą część, by móc zapisać coś na papierze.

– Ciężko to nazwać współpraca, ale Vanessa Dawson nie wzięła tych pieniędzy tak o. Jej chłopak, Bill Hawkins, jest naszym stałym klientem. Rozprowadza towar, bierze trochę działki dla siebie. Jest sumienny, po prostu wie, z kim ma do czynienia. Z kolei ona...chciała mu trochę pomóc, zarobić no i przede wszystkim wziąć na kreskę spora ilość gotówki.

– Słyszałem to od Petera, ale w większym skrócie. – Pokręciłem głową. – Co to zmienia, Harry? Dalej jest dłużna i dalej ma dwadzieścia pięć dni, by ten dług spłacić. Nie mam pojęcia jak. Nie ma pracy, nie ma oszczędności.

– Tak, ale nie widzi mi się, byś zabijał siostrę nauczycielki mojej córki.

– Nie planuję. – Położyłem dłoń na sercu i spojrzałem na ekran laptopa. Ciągle widniało tam zdjęcie Gabrielli.

– Więc skoro jesteś pewien, że nie spłaci ci długu...co zamierzasz? – zapytał widocznie skołowany.

– Nie zabiję jej, bo nie odda mi pieniędzy. Ale mogę zamienić jej życie w koszmar. Prawda? Prawda. Będzie zdesperowana.

Przejechał palcem po ustach, uważnie się we mnie wpatrując. Na koniec zwieńczył to uśmiechem, kompletnie nic nie mówiąc. Wiedział po prostu, że mam rację.

– Jak nasza broń? – Spytałem, odnosząc się do towaru.

– Dean wraca jutro wieczorem z trasy. Podobno ma dla ciebie jakaś perełkę...

– No, mam nadzieję. Posłuchaj, sprawdźcie dzisiaj nasze kasyno i nasz teren wokół centrum. Chcę się dowiedzieć czy nie zaczyna się coś dziać, czy niczego nie planują przeciwko nas.

Skinął głową, zerkając w stronę drzwi, w progu których pojawiła się drobna istotka.

– Wujek Niall wygrał. – stwierdziła, tuptając w stronę biurka.

Schowałem jedynie kartkę z zapisanym nazwiskiem do szuflady i wziąłem mała na kolana. Nie byłem zły, że przeszkodziła nam w rozmowie. Ona miała specjalne ulgi.

– No proszę. – Uśmiechnąłem się i pocałowałem ją w nos. – Chyba jedziecie do domku, co?

Pokiwała głową, ziewając.

– A jak było na lekcji? – Spytał Harry. – Mama dzwoniła, że już jest w domu. To jej też opowiesz.

– Było super! – podkreśliła, palcami bawiąc się guzikiem przy kołnierzyku mojej koszuli. – I wujek zna panią Gabi.

Harry momentalnie zmarszczył czoło. To był pierwszy raz, kiedy odbierałem ja z lekcji śpiewu.

– Znasz panią Gabi? No proszę. – Podniósł się. – Charlotte, jedziemy do domu. Proszę, idź załóż buty.

– Dobrze, tatusiu. – oznajmiła, cmokając mój policzek na pożegnanie, po chwili wybiegając już z gabinetu.

– Więcej nie będziesz jej odbierał. I mam nadzieję, że będziesz trzymał się z daleka od nauczycielki.

Zaśmiałem się cicho, pocierając oczy palcami. Boże, czy on naprawdę miał mnie za jakiegoś psychopatę?

– Nie musisz mi powtarzać, że jest nietykalna. Wiesz, z kim rozmawiasz. – odparłem roześmiany.

– Wiem. Wiem też, że nigdy nie żałujesz swoich decyzji, więc wolę zapobiec jednej, która ingeruje w nie to życie, co powinno. – mruknął, zerkając wprost na mnie.

Harry podał mi rękę na pożegnanie i wyszedł. Zostałem w fotelu, wpatrując się w komputer. Pierwszy raz od dawna nie wiedziałem, co zrobić z ofiarą.

***

Klub Jima tętnił życiem w piątek wieczorem. Klienci zamawiali kolejne drinki, artystki występowały na scenie i kusiły mężczyzny, ale nie ukrywam, że czekałem tylko na tę jedną. W całym moim życiu, które nie było jakoś spektakularnie długie, żadna kobieta nie zrobiła na mnie takiego piorunującego wrażenia. I na szczęście nikt nie zdawał sobie sprawy, że tak było. No może poza Daggettem.

Odstawiłem szklankę z burbonem na bar, wyciągając telefon z kieszeni spodni i zerknąłem na godzinę.

– Na co czekasz? – zapytał Jim, stając za barem. – Czyżby na moją pracownicę?

– A może na jej siostrę? – mruknąłem nieco złośliwie.

– Nie przyjdzie tutaj.

– Wtedy byłaby jeszcze większą idiotką niż jest. – odparłem, uśmiechając się w jego stronę.

– Od kiedy byłeś tutaj, nie przychodzi. Znalazła inne miejsce do rozprowadzania towaru. Za to jej siostra pracuje od rana do wieczora.

– Zarabia na mnie. – mruknąłem nieco ciszej, zerkając na przyjaciela. – Może kopsniesz jej jakąś podwyżkę?

Ta sytuacja wydawała mi się naprawdę zabawna. Jakby na to nie spojrzeć, wypłata Gabrielli miała iść na spłatę długu u mnie, a pieniądze pochodziły z funduszy Jima.

– Chyba będę musiał. To jej piąta zmiana, dziesięciogodzinna. Za chwilę będzie śpiewać, to coś zarobi od klientów. – Machnął ręką. Podszedł do nas barman i dolał mi alkoholu.

Wraz z jego słowami, na scenie pojawiła się Gabriella. Światła były teraz fioletowe i oświetlały jej drobną posturę. Miała na sobie czarną sukienkę na ramiączkach, przypominała satynową piżamę.

Nie wszyscy zwrócili na nią uwagę, tylko ci najbliżej sceny. Tak naprawdę po jej ostatnim występie spodziewałem się jakiegoś muzycznego klasyku. Zmrużyłem oczy, kiedy jej spokojny głos integrował się z dość wolną, nowoczesną piosenką. To nie tak, że mi się nie podobało, bo dreszcze przechodziły przez moje ciało nieustannie.

Piosenka była sensualna i wolna. A tekst bardzo odważny. Krążyła po scenie, a klienci chętnie wyciągali dłonie, by dotknąć chociaż jej nóg. Nie pozwalała im na to i powiem szczerze byłem pod wrażeniem. Mimo tego, że zależało jej na szybkim zarobieniu pieniędzy, miała do siebie ogromny szacunek. Obserwowałem ja z przyjemnością, jej grację i wyeksponowane piękno. Podeszła do statywu i wsunęła mikrofon. Wolne ręce uniosła i dotknęła palcami ramiączek sukienki, jednak nie zsunęła ich. Po chwili zakończyła piosenkę.

Nie obyło się bez głośnych owacji. Miałem wrażenie, że tym razem publiczność była o wiele bardziej zadowolona. Ja czułem się oczarowany i nieważne, w jakim repertuarze by zaśpiewała, moje ciało reagowałoby na nią w identyczny sposób. Im dłużej jej słuchałem, tym lepiej rozumiałem swojego przyjaciela, że wybrał właśnie ja na nauczycielkę dla swojej pociechy. Była idealna do tej roli.

Mógłbym jej słuchać całymi dniami i nocami. Zdecydowanie nie zamierzałem karać jej za błędy siostry. Nie potrafiłbym tego zrobić.

– Chcesz iść po autograf? – Dotarł do mnie rozbawiony głos Jima.

– Nie potrzebuje do tego twojego zezwolenia... – odparłem wytrącony z przemiłego transu.

– O ile wiem, to mój klub. Mogę nie wpuścić cię na zaplecze.

Od razu zerknąłem na niego. To żart? Zamierzał sobie ze mną pogrywać?

–Nie zrobisz tego. - oznajmiłem pewnym siebie głosem. – Dobrze wiesz, z czym będzie to się wiązać.

Nie lubiłem żadnych nakazów, zakazów. Reguły w moim przypadku były po to, by je łamać. Daggett musiał zdawać sobie sprawę, że jeżeli czegoś chcę i nie mogę dostać tego po dobroci, wezmę sobie to siłą.

– Gabriella jest zmęczona, nie wiem czy będzie chciała mieć gości. Wiesz, jak to gwiazdy. Są skomplikowane. – Uśmiechnął się. – No idź, jak musisz.

Humor wyraźnie mu dopisywał, a mnie skoczyło ciśnienie. Brałem może pewne rzeczy nieco zbyt mocno do siebie, ale taki już bylem. Jeżeli ktoś mnie znał, musiał to akceptować.

Ze szklanką alkoholu w dłoni podniosłem się z krzesła i ruszyłem w stronę zaplecza.

Wszedłem tam, omijając kilka kelnerek. Skierowałem się do pomieszczenia, gdzie była garderoba i lustra do makijażu.

Nawet przez moment przeszło mi przez myśl, by zapukać, bo przecież mogłaby się przebierać. Jednak nie byłbym sobą, gdybym nie zakradł się do środka jak cień.

Stanąłem w progu i spojrzałem przed siebie, gdzie stała Gabrielle. Miała na sobie tylko bieliznę. Odwiesiła sukienkę na wieszak, po czym schyliła się do torby, z której wyjęła spodnie i koszulkę.

Zdecydowanie widok blondynki niemalże w pełnej okazałości był bardzo satysfakcjonujący. Spuściłem wzrok na jej krągłości, sącząc małymi łykami drinka ze szklanki.

Miała bardzo ładne ciało. Nie takie, jakie zwykle mnie interesowało. W moim łóżku pojawiały się kobiety na jedną noc. Wtedy miały mnie podniecać, a nie fascynować. A Gabrielle fascynowała swoją prostotą i niewinnością.

Była szczupła, ale nie jakoś przesadnie. Na podstawie oglądania jej półnagiego ciała od tyłu mogłem wysunąć wnioski, że jednak było nieskazitelne. Jak u anioła.

Założyła spodnie i nie mogłem podziwiać jej tyłka ukrytego za białą koronką. Ubrała się w koszulkę i sweter, po czym wcisnęła sukienkę do torby i odwróciła się. Znieruchomiała, zauważając mnie w progu.

Na mojej twarzy od razu pojawił się uśmiech, którego zbyt szybko nie miałem zamiaru ściągać. Zestresowała się, tak przypuszczałem, co objęła się ramionami.

– Co tutaj robisz? – Odezwała się pierwsza.

– Słucham, podziwiam. Ogólnie dobrze się bawię.

– Przestań mnie nachodzić. – Narzuciła torbę na ramię i zaczęła iść w moją stronę.

– Odważne słowa. – Kiwnąłem głową, nie mając w planach odsunięcia się od drzwi.

– Czego chcesz? Nie mam jeszcze tych pieniędzy.

– Czy mój widok kojarzy ci się tylko i wyłącznie z pieniędzmi? – uniosłem brew. Pytanie było szczerze mówiąc zupełnie retoryczne.

– Nie. Jeszcze z bronią i morderstwem oraz policją, na którą powinnam zadzwonić. Odsuń się i zostaw mnie w spokoju.

– Za dużo byś ryzykowała, dzwoniąc tam, słonko.

– Dlatego tego nie zrobiłam i nie zrobię, ale zaczynasz mnie nękać. – Spojrzała na mnie ze łzami w oczach. – Nie wiem kim jesteś.

– Spotkaliśmy się tylko dwa razy. No trzy, jeżeli liczymy dzień, w którym się poznaliśmy – kontynuowałem swoją zabawę, ponieważ jej zeszklone oczy nie robiły na mnie odpowiedniego wrażenia. Mimo tego nie chciałem ich takich oglądać. – Louis Tomlinson.

Popatrzyła na mnie w milczeniu, po czym spuściła głowę i znów chciała przejść. Jakoś dziwnie oddychała.

– Proszę... Puść mnie – wydusiła.

– Co się dzieje? – zapytałem, marszcząc czoło.

– Nic – Oparła się ręką o ścianę i wzięła kolejny głęboki oddech.

– Chodź, odwiozę cię do domu – powiedziałem, odstawiając szklankę na szafkę i chwyciłem dziewczynę za ramię.

Pisnęła głośno i szybko mi się wyrwała. Spojrzała na mnie zalana łzami.

– Nie dotykaj mnie – wyszlochała, ledwo łapiąc powietrze. – Nigdzie... nie pójdę... z tobą.

Spojrzałem na nią dość gromiąco, ponieważ nie znosiłem sprzeciwu. Nie miała jeszcze okazji się o tym przekonać i chciałem jak najgłębiej ukryć przed nią moją ciemną stronę.

– Gabi, nie wygłupiaj się.

Szybkim gestem ręki otarła twarz i wybiegła z pomieszczenia. Wyszedłem zaraz za nią, by zobaczyć, jak przeciska się przez kelnerki i opuszcza klub tylnym wyjściem.

Nie chciałem jej gonić, bo skończyłoby się to pewnie jakaś kłótnia. Z jednej strony ciężko było mi zrozumieć, dlaczego aż tak wzbraniała się przed zwykłym odwiezieniem do domu.

Czy ja byłem groźny? No dobrze, byłem. Ale nie dla niej. Dla niej akurat byłem miły, nie mogłem jej aż tak przerażać. No naprawdę, co za głupota.

Wyszedłem jednak również tyłem, nie chcąc rzucać się w żaden sposób w oczy Jimowi. Oczekiwałby z pewnością jakiejś opowieści i moim spotkaniu z młodą Dawson.

Jakież było moje zaskoczenie, gdy pod klubem zauważyłem Gabrielle. Kucała przy ścianie z głową pochyloną w dół i schowaną między kolanami. Słyszałem, jak szlocha.

Zacisnąłem szczękę, stojąc i patrząc na nią jak kretyn. Powinienem się odwrócić na pięcie i mieć ją totalnie gdzieś, ale moje nogi jakby bez wiedzy mojego mózgu poprowadziły mnie w stronę blondynki.

Powoli ukucnąłem i dotknąłem jej ramienia. Nie krzyknęła, nie uciekła. Uniosła głowę, patrząc na mnie cała czerwona od płaczu.

– Okazanie słabości przed wrogiem to coś najgorszego, co? – mruknęła, przecierając twarz.

Cholernie mądre słowa. Dlatego ja nie miałem żadnych słabości. Jeżeli jakieś kiedyś się pojawiły, wyzbyłem się ich lata temu.

Słabe strony były bardzo złe. Wtedy wróg wiedział, gdzie ma uderzyć.

– Okej. Odwieź mnie. W razie co znajdą mnie na dnie oceanu.

Momentalnie się zaśmiałem, chociaż może dla Gabrielli sytuacja kompletnie nie była zabawna.

– Szkoda by było pozbyć się takiego talentu...

– Słyszałeś mój występ? – Uniosła brwi. Była zaskoczona, a ja tego nie rozumiałem. Może rzeczywiście myślała, że ją śledzę, ale tym razem chciałem posłuchać jej głosu. Nie miało to nic wspólnego z długiem.

Nie zamierzałem przyznać się, że jej głos w sekundzie potrafi wprowadzić mnie w hipnozę i przenieść do jakiegoś lepszego świata. Wolałem, póki co, pozostać cichym wielbicielem.

– Słyszałem – potwierdziłem, pomagając jej się podnieść z ziemi.

– Gangsterzy mają na to czas? – Wzięła torbę i spojrzała na mnie wciąż trochę przestraszona. – Dojadę do domu w jednym kawałku? Bo naprawdę nie mam siły uciekać.

– A uwierzysz, że mają też czas na takie rzeczy jak sen, zjedzenie obiadu i obejrzenie telenoweli? – rzuciłem ironicznie, skupiając na Gabi całą swoją uwagę, przez co nawet nie zauważyłem, w którym momencie pod lokalem pojawił się Michael.

– Naprawdę? – Uśmiechnęła się. No proszę, rozbawiłem ofiarę.

Nawet miałem ochotę zasugerować, że gangsterzy mają czas na robienie dzieci i ich wychowywanie. Zamiast tego otworzyłem przed nią drzwi do samochodu.

– Naprawdę. Nie zapomnijmy jeszcze o spacerach o zachodzie słońca.

– Kłamiesz – odpowiedziała i niepewnie wsiadła do środka. Obszedłem samochód i dołączyłem do niej.

– Kłamstwo to moje drugie imię. Albo ironia. Zwal jak zwał – odparłem, zerkając na Michaela. - Odwieziemy nasza artystkę do domu.

– Tak, szefie. – Skinął głową i ruszył spod klubu, nie pytając o adres.

Gabrielle wcisnęła się w fotelu, jak najdalej ode mnie i spoglądała przez okno.

– Nie gryzę – rzuciłem, przerywając ciszę.

– Nie każ mi kolejny raz rozmawiać z tobą o strachu.

– Naprawdę wyglądam na takiego przerażającego? Może to ta broda? – odpowiedziałem, ostentacyjnie dotykając mojego zarostu.

– Może tak – popatrzyła na mnie nieśmiało. – Jak moja siostra do ciebie trafiła? Robiła to już kiedyś? Skąd cię zna?

– Za dużo pytań na raz.– Pokiwałem palcem. – Ale jeżeli musisz już wiedzieć...ona mnie nie zna. Nie trafiła nigdy na mnie tylko na kogoś z mojego otoczenia.

– Och... – Otworzyła szerzej oczy i pokiwała powoli głową. – Jesteś szefem. No tak... A jak trafiła na tego kogoś? Moja siostra nie obraca się w takim towarzystwie.

– O tym powinna opowiedzieć ci sama Vanessa. Wiesz, to informacja z pierwszego źródła.

– Nie musisz być taki sarkastyczny, to nie ja ci jestem dłużna. – Wyszeptała i spuściła wzrok na swoje dłonie. – Przepraszam, że jesteś stratny.

– Oj, dobrze wiesz, że nie potrzebuje przeprosin. - zmrużyłem lekko oczy. - Twoja siostrzyczka nadużyła mojego zaufania i cierpliwości.

– Tak. Masz rację. – Skinęła głową. – Okazała ci brak szacunku, nie oddając pieniędzy w terminie.

– Chociaż ty masz trochę oleju w głowie, Gabi. – zerknąłem na nią z powagą wypisana na twarzy.

– Chciałabym się z tobą spotkać i porozmawiać o spłacie.

Spotkać? Porozmawiać? Dziwnie brzmiało to z jej ust, kiedy przed kilkunastoma minutami kazała się nie dotykać i wspominała o wyrzuceniu jej ciała do oceanu.

– Kiedy?

– Ty ustalasz warunki. – Spojrzała na mnie raz jeszcze. Tym razem nieco pewniej.

Zaczęło mi się to podobać. Ale im bardziej tak było, tym bardziej czułem w kościach podstęp z jej strony.

– Napiszę do ciebie.

– Nie masz mojego... Ach. No tak. – Kiwnęła głową.

Uniosłem kąciki ust, nie spuszczając nawet na sekundę wzroku z jej nieco zapuchniętej od płaczu twarzy. Bystra, zdolna, wręcz idealna.

Mike zatrzymał się pod blokiem.

– Jesteśmy, szefie.

Bez słowa wysiadłem z ciemnego samochodu, obchodząc go ponownie dookoła i uchyliłem drzwi przed Gabriella, podając jej dłoń. Podała mi swoją i był to nasz pierwszy obustronny dotyk. Wysiadła z samochodu, poprawiając sportową torbę na ramieniu.

– Dziękuję za podwiezienie. Mam oddać za paliwo?

– Widzę udzielił ci się mój humor.

– Tak troszkę. – Pokazała na palcach. – Dobranoc, Louis.

– Dobranoc, Gabi– odparłem, opierając się plecami o samochód.

– Nie mów tak do mnie. – Odparła sucho i poszła do klatki.

Uśmiechnąłem się i skrzyżowałem ręce na piersi, obserwując jak dość szybkim krokiem się oddalała. Ta sytuacja była całkiem zabawna, dopóki Gabriella nie zda sobie sprawy, że ma małego asa w rękawie.

Swój głos.


Od autorki: Lecimy jak burza z tymi rozdziałami :) Ale miło się patrzy na te wszystkie opinie od Was, działają bardzo motywująco! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro