Rozdział 14.
*Gabriella*
– Jedziemy na miasto! Potrzebujesz czegoś? – zawołała mama, kiedy kończyłam po raz setny chyba w ciągu tego miesiąca układać książki na półce w inny sposób. Próbowałam wszelkich kombinacji, od prostego ułożenia alfabetycznie, po kolory a nawet wielkość książek.
– Sok! – zawołałam na tyle głośno, ile mogłam. – I chrupki! Duszki!
Ostatnia rzeczą, jaką usłyszałam przed zamknięciem drzwi, były chichoty rodziców. Ugh. Tęskniłam za Pembroke, za stadnina, nawet za sąsiadami. Ale co mi po tym, skoro najdalej gdzie wychodziłam, to był ogród? W dodatku non stop było mi jakoś chłodno i nie rozstawałam się z kocem.Ból stawów już przeszedł, ale dalej czułam osłabienie. Nie miałam siły na dalekie spacery i nie chciałam też martwić rodziców. Gdybym poszła za daleko, mogłabym zasłabnąć. No cóż... Było mi bardzo ciężko, ale czułam wewnętrzną siłę i ona pomagała mi wstawać każdego kolejnego dnia. Brałam tabletki i wierzyłam, że w końcu wszystko będzie dobrze. Po prostu wiedziałam gdzieś w głębi serca, że nie mecze się na darmo.
Trzymając się poręczy, postanowiłam spokojnie, krok po kroku, zejść na parter domu i wyjść na taras, oczywiście z kocem, który służył jako moja peleryna. Stamtąd mogłam obserwować biegające konie, które dodawały uśmiechu na mojej twarzy. Usiadłam na huśtawce, którą tata wyłożył miękkimi poduszkami i zapadłam się w nich, podkulając nogi. Patrzyłam, jak wiatr kołysze koronami drzew i czułam się dobrze, bo byłam... W domu. W miejscu, do którego mogłam wrócić zawsze. Mimo że uciekłam do dużego miasta, nie bałam się tutaj wrócić i cieszyłam się, że nie jestem sama w ciężkich chwilach. Poza tym stęskniłam się za rodzicami, bo z Vanessa nie jeździłyśmy tutaj często. Ja usprawiedliwiałam to pracą, a ona dorosłym życiem.Obiecałam sobie, że to zmienię. Bo kto wie ile czasu mi zostało? Czy wyzdrowieję? Żaden lekarz nie dawał mi gwarancji, a ja kochałam moich rodziców nad życie i jeśli miałam umrzeć, to chciałam umrzeć szczęśliwa, z myślą, że spędziłam mnóstwo czasu w domu. Z nimi.
Otarłam pojedyncza łzę wierzchem dłoni, mając jednak uśmiech na twarzy. Musiałam korzystać z życia tyle, ile się dało, aż do samego końca.
– Z tego siedzenia w domu to już chyba ogłuchłaś... – powiedziała Vanessa, która z dwiema papierowymi torbami szła w moją stronę. Boże. Moja siostrzyczka.
– Ness! Co ty tutaj robisz? – Zerwałam się z huśtawki, czego od razu pożałowałam, bo zakręciło mi się w głowie.
– Halo, halo. – Podbiegła od razu do mnie, rzucając aromatycznie pachnące jedzenie, zapewne z McDonald's, na ławkę i złapała mnie za ramiona.
Uśmiechnęłam się do niego uspokajająco i mocno się w nią wtuliłam. Ale ja się za nią stęskniłam.
– Cieszę się, że jesteś – wyszeptałam.
– Koniec ze zdrowym jedzeniem... – powiedziała przez śmiech, siadając razem ze mną na huśtawce. – Ale jemy zanim rodzice wrócą.
Kiwnęłam głową z uśmiechem i wyjęłam jeszcze ciepłe frytki. Dawno nie jadłam fastfoodów.
– Dostałaś wolne? – spytałam, zerkając na nią. Moja praca wisiała na włosku.
– Weekend wolnego to coś pięknego. – zaśmiała się, ściągając swoje botki, rzuciła je na trawę i usiadła po turecku na poduszkach, odwijając kanapkę z papieru. – Nie mogę się doczekać aż wrócisz do Miami. Muszę wypieprzyć z domu Billa. Wiesz, jak syfi w łazience?
– On mieszka u nas? – Trochę spochmurniałam. Nie podobała mi się myśl, że ten człowiek obcuje w mojej toalecie i mojej kuchni. Był dla mnie neutralny i wolałam go unikać. – Rozumiem, że dorzuca się do czynszu?
– No pewnie. Darmozjada bym nie trzymała... – zaśmiała się, wywracając oczami.
– To dobrze. – Pokiwałam głową. – Mam nadzieję, że nie przywiozłaś mojego telefonu, Ness...
– Nie no...coś ty. – Machnęła ręką.
– A swój? – Uniosłam brew i wsunęłam frytki do ust.
Pokręciła głową, mając pełne usta. Uśmiechnęłam się lekko i ucieszyło mnie to. Nie chciałam, żeby ktokolwiek wiedział, że wróciłam do domu. Poza tym na pewno wydzwaniali do mnie szef i Harry...Ich bardzo chciałam unikać, tak samo jak Louisa. Zapewne, jak wrócę do Miami, to będę musiała poszukać innej pracy. Na głowie miałam teraz poważniejsze problemy.
– Vanessa, czy... – Spuściłam wzrok, czując niepewność, ale musiałam w końcu zapytać. – Czy on się odzywał?
Blondynka od razu odłożyła połowę kanapki i wytarła usta w białą chusteczkę do zestawu. Już nawet nie obchodziło mnie to, że denerwuje ja osoba Louisa.
– Nie powinnaś o tym myśleć, wiesz? – odpowiedziała, poprawiając się w miejscu. – Coś tam dzwonił...
Po tego typu słowach miałam wątpliwości, czy mówiła prawdę. Na tyle ile znałam Louisa mogłam się domyślić, że to nie było tylko telefonowanie.
– Nie uspokoisz mnie takimi słowami. Obiecałaś, że nie będziesz kłamać. Więc mów prawdę. – Złapałam ją za rękę i patrzyłam jej prosto w oczy, nie mogąc odpuścić.
Jęknęła głośno i odgarnęła wolna dłonią kosmyki włosów za uszy, patrząc to na mnie, to na nasze splecione ze sobą palce.
– Był parę razy w mieszkaniu. – westchnęła. – Odpuścił za którymś razem. Był też ten facet...z córką, która uczysz śpiewać. Na drugi dzień przyszedł sam i chciał pogadać, ale zagroziłam mu policja.
Wiedziałam, że Harry będzie pytał. W końcu widział mnie w klinice, ale czułam, że spełnił obietnicę i nikomu nie powiedział. Zwłaszcza Louisowi.
– Tomlinson ci groził? Był nieprzyjemny? – Przyglądałam jej się cały czas, by wiedzieć, czy kłamie.
– Nie... Po prostu był jak to Tomlinson. Rzucił kilkoma obelgami, uderzył pięścią w ścianę... – wzruszyła ramionami.
Pokiwałam głową i wzięłam do ręki papierowy kubek z colą. Nie byłam w stanie zjeść nic więcej, choć opakowanie frytek to niewiele. Przez chemię sporo schudłam, ale nie miałam niedowagi, na szczęście.
– Rodzice się ucieszą, że jesteś. – Oparłam głowę o ramię siostry. Poczułam, jak żal ściska mnie za serce i gardło. – Odwiedzaj ich często, gdy ja...
– Przestań. – wciela się od razu oburzona, więc tylko objęłam ja ramionami.
Musiała być świadoma tego, że kiedyś mnie zabraknie, prędzej czy później. Taka chorobą była męcząca i bałam się jedynie, że przy dłuższym leczeniu z wycieńczenia sama zacznę błagać o śmierć. A może to ja powinnam stać zamiast Vanessy wtedy za klubem? Może już miałabym to z głowy. Może byłoby łatwiej. Niewiele w życiu przeżyłam, dopiero co wkroczyłam w dorosłość, ale choroba odcisnęła się piętnem w mojej historii. Nie bałam się, że umrę. Bałam się, że sprawię przykrość moim bliskim. To było jedyne, co trzymało mnie wśród żywych. Chciałam po prostu widzieć ich uśmiechy. Zawsze chciałam założyć własną rodzinę, wieść życie bez żadnych komplikacji. Pomijając nawet nowotwór, Louis w moim życiu był jedną wielką niewiadomą i komplikacja. Mieszał mi w głowie i w sercu, a ja nie byłam gotowa na takie wątpliwości. On nie umiał okazywać uczuć, chował się za maskami drania i to, co robił innym ludziom... To było straszne. Ja nie miałam wyjścia, moje życie mogło być odebrane teraz, zaraz, jutro. A on brał broń i decydował. Dla niego wszystko było proste. Robił to, co chciał. I szczerze mówiąc odczuwałam satysfakcję, wyobrażając sobie, jak szlag go trafia, że nie może mieć pod kontrolą. A może mi się tylko tak wydawało? Może byłam obserwowana?
– O czym myślisz? – spytała Nessa.
– O niczym istotnym. – Poklepałam ją po nodze i odwróciłam głowę, słysząc rodziców. Szli do domu z siatkami zakupów. Zaraz będą mieli bardzo miłą niespodziankę.
– Zawołaj ich. – szepnęła, chowając się za dużą jabłonią.
– Mamo! – Krzyknęłam z werandy i zaczęłam machać.
Zawrócili od drzwi wejściowych i ruszyli w moją stronę. Vanessa wyskoczyła zza pienia, śmiejąc się głośno i wołając "niespodzianka". Mama o mały włos nie popłakała się ze szczęścia i porwała córkę w ramiona. Tata z szerokim uśmiechem odstawił siatki na stół i też objął Ness w talii.
– Takie niespodzianki bardzo lubię, proszę częściej – Zaśmiał się.
– Postaram się.– zaśmiała się, wieszając się na nim jak mała dziewczynka. Obserwowałam to wszystko z szerokim uśmiechem. Dla takich chwil chciało się żyć w nieskończoność...
*
Vanessa siedziała z mamą na tarasie i piły wino, oglądając stare zdjęcia, a ja poszłam do swojego pokoju, czując zmęczenie i chłód. Jednak wcześniej poprosiłam, żeby tata do mnie zajrzał. Ułożyłam się wygodnie pod kocem, przyglądając się zdjęciom zawieszonym nad biurkiem. Były to moje wspomnienia z podstawówki, ze szkoły średniej. To były piękne czasy, takie prawie nieskomplikowane.
– Co tam, kochanie? – zapytał tata po wejściu do pokoju. Przymknął za sobą drzwi i usiadł na brzegu mojego łóżka.
Spojrzałam na niego z uśmiechem. Był moim wzorem i najlepszym przyjacielem. Zawsze o wszystkim wiedział, nawet jak mu nie powiedziałam. Rozumiał bez słów. Dodam też, że mimo swoich lat, wciąż wyglądał młodo.
– Opowiesz mi coś? – poprosiłam.
– Niech zgadnę... Po raz setny historia do spania jak poznałem mamę? – powiedział rozbawiony, kładąc się tuż obok mnie. Wykorzystałam to, by przytulić się do jego torsu i objąć lekko ręką. Mimo dwudziestu jeden lat na karku, uwielbiałam czuć się jak malutka córeczka tatusia, a wiem, że z trzema kobietami nie miał łatwo.
Zwłaszcza, że tatą został wcześnie. Ness była wpadką i nigdy tego nie ukrywali, a historia ich poznania była moją ulubioną historią.
– Opowiedz, tato.
– To było lato... – zaczął, bawiąc się moimi włosami. – Dopiero rozpoczęły się wakacje, a przed pójściem do nowej szkoły postanowiliśmy pojechać nad jezioro, całkiem niedaleko. To była też nasza pierwsza, męska impreza – odparł z powagą, na co zaśmiałam się. – Kiedy jechałem rowerem, poboczem szła dosyć drobna dziewczyna. Miała piękne, długie blond włosy. Chyba do pasa. No i taka śmieszna kolorowa sukienkę. To wszystko sprawiło, że zapatrzyłem się na nią jak ciele na malowane wrota i...o mały włos jej nie rozjechałem.
– Czyli ty przez całe życie – powiedziałam rozbawiona. Tata taki był. Spontaniczny, zabawny, lubił się wygłupiać i co najważniejsze, nieustannie patrzył na mamę z ogromną miłością w oczach.
Chciałam mieć takiego męża jak on. Podobno każda kobieta szuka mężczyzny na wzór swojego ojca. Może w jakiś sposób to było prawdziwe. Ja poczułam na partnera, który będzie mnie kochał, wspierał i potrafił rozchmurzyć w gorsze dni. No i czasami będzie mnie jakoś zaskakiwał.
– Mama wtedy tak na mnie nawrzeszczała, że miałem ochotę zatkać jej buzię. Zamiast tego... Byłem kulturalnym piętnastolatkiem, który przeprosił i pomógł otrzepać się z piasku.
– A mama krzyczała dalej, ale gdy spojrzała ci w oczy, zaniemówiła? – dopowiedziałam, doskonale znając tę historię.
– Mhm – mruknął z szerokim uśmiechem. – I zadziałało to w dwie strony.
– Tato... Jak pocałowałeś mamę po raz pierwszy, to co poczułeś? – Szepnęłam zażenowana.
– Cały wieczór nad tym myślałem, wiesz? I następne dni. Po prostu...nie mogło mi to wyjść z głowy. Cokolwiek nie robiłem, czegokolwiek nie usłyszałem, kojarzyłem tylko z nią...
Cholera. Ja też tak miałam. Tylko, że Louis nie był tym,o kim powinnam myśleć. A jednak te pocałunki na długą zapadły mi w pamięć.
– Robiła na tobie jakieś specjalne wrażenie?
– Po prostu była – stwierdził, opierając policzek na mojej głowie. – Chociaż potrafiła zaskoczyć... Na przykład ta kolacja na łące za domem babci Heather. Ale nie pozostawałem jej dłużny. Kiedy zrozumiałem, że mi się spodobała, po prostu brnąłem w to, nie zważając na konsekwencje.
– To bardzo urocze – Westchnęłam. Louis także mnie zaskoczył. Wynajął pieprzony teatr, żebym w nim zaśpiewała! I podziwiał mnie.
Tylko mnie. Stałam na środku tej ogromnej sceny, czując się jak światowej sławy gwiazda. W dodatku w tak drogiej sukni. Pieniądze nie miały dla mnie żadnego znaczenia. Gdyby ich nie miał to fakt, nie mógłby robić dla mnie tych rzeczy, ale nie byłam materialistka. Liczyły się intencje.
– Gdyby nie to wszystko...nie miałbym cudownej żony i pięknych córek – szepnął, całując mnie w czoło.
Uśmiechnęłam się wzruszona, jeszcze bardziej w niego wtulając.
– A czułeś takie dreszcze, gdy całowałeś mamę? – dopytałam.
– Oh, za każdym razem. Do dzisiaj tak mam... – zaśmiał się, przykrywając mnie ciaśniej pościelą.
– Fajnie. Też bym tak chciała. Myślisz, że jeszcze zdążę? – szepnęłam. Chciałabym przeżyć wiele pięknych rzeczy.
Ojciec momentalnie zacisnął mocniej rękę na moim ramieniu, przysuwając mnie bliżej siebie. W żaden sposób nie chciałam go urazić ani sprawić mu przykrości, ale po prostu się bałam.
– Oczywiście. Będziesz mieć gromadkę dzieci, psy, koty, konie i wszystko czego zapragniesz... – mruknął nieco łamiącym się głosem.
– I umrę jako staruszka w swoim łóżku, szczęśliwa? – zacytowałam Jacka z Titanica. Czyli film, który z tatą znamy na pamięć, a mama nas za to nienawidzi.
– Tak – zaśmiał się, trzymając usta przy moim czole, przez co poczułam pojedyncza kropelkę będąca łza na mojej skórze.
– Och, tato, nie płacz – wyszeptałam, sama czując, że mam łzy w oczach. – Jesteś najlepszym ojcem na świecie, wiesz? Nigdy nie chciałam mieć innego. Nawet jak się na ciebie obrażałam.
Zaśmiał się i przytulił mnie mocniej. Schowałam twarz w zagłębieniu jego szyi, chcąc najchętniej zostać tak na zawsze. Te ramiona dawały mi największe ukojenie na świecie. Tylko tata w pełni mnie rozumiał, więc...może powinien dowiedzieć się o Louisie?
– Nie powiesz mamie? – szepnęłam z nadzieją.
Ufałam mamie i bardzo ją kochałam, ale z tatą miałam niepowtarzalną więź od zawsze.
– O tym, że płaczemy w twoim łóżku rozmawiając o Titanicu? – zaśmiał się, pociągając nosem. – Oczywiście, że nie.
Ja również zaczęłam się śmiać. Mówiłam, że był najlepszy. I najzabawniejszy.
– Akurat nie o tym... Chciałam ci powiedzieć, że ostatnio mnie też ktoś tak zaskoczył. Wynajął dla mnie cały teatr, żebym mogła zaśpiewać i zagrać. I tylko on siedział na widowni... Był zachwycony moim głosem, występem, a ja czułam się jak gwiazda – wyznałam.
Tata zamilkł na długą chwilę, nie tylko na czas, kiedy opowiadałam mu w skrócie moje ostatnie przeżycia. Oparł głowę na dłoni, z kolei ja leżałam na poduszce, patrząc na niego z dołu.
– Więc musisz być dla niego prawdziwa gwiazda, skoro w ciebie tak inwestuje... – mruknął cicho, patrząc mi w oczy. – Widzi twój talent i go docenia.
– Nie rozumiem go, bo może mieć inne gwiazdy. Większe, lepsze, te bardziej świecące. Wiesz co mam na myśli? – Popatrzyłam na swoje dłonie i zaczęłam bawić się bransoletką.
– Wiesz... To jest tak, że czasami nie chcesz sięgać po to co proste i oczywiste. Wolisz obserwować jak coś się rozwija, zmienia. A ty właśnie taka jesteś... Zawsze skromna, poukładana, ale kiedy śpiewasz... – pokręcił lekko głową. – ...jesteś jak anioł.
Od razu spojrzałam na tatę, słysząc to porównanie. Czułam się dziwnie. Czy naprawdę tak brzmiałam?
– On mówi tak samo – wyszeptałam zaskoczona.
– Widocznie patrzy na ciebie w identyczny sposób jaki robię to ja.
Zawstydziłam się i przytuliłam do taty, zamykając oczy.
– Ale nie jest taki jak ty – powiedziałam po chwili, sennie. A potem odpłynęłam.
Oczy otworzyłam dopiero nad ranem, kiedy tak naprawdę miasteczko budziło się do życia. Jeździło dość sporo samochód, zapewne na targ z warzywami. Łóżko było na tyle ciepłe, że miałam wrażenie, że tata został ze mną na całą noc, co nawet by mnie nie zdziwiło. Bliżej stąd miał do łazienki pod prysznic, jak to zawsze tłumaczył się w takiej sytuacji. A ja doskonale wiedziałam, że korzystał z każdej okazji, żeby spędzić czas ze mną i żeby czuł, że jestem jego małą dziewczynką. Lubiłam to. Powoli wstałam i poszłam do łazienki. Musiałam się trochę odświeżyć, a poza tym, o dziwo, mój pusty żołądek dawał o sobie znać. Mama na pewno wie ucieszy, że chętnie zjem coś dobrego na śniadanie. Z szafy wyciągnęłam sweter i zakładając go, wyszłam z pokoju. Lubiłam chodzić po domu w samych grubych skarpetkach, na co nie mogłam pozwolić sobie w gorącym Miami. Cicho zeszłam po drewnianych schodach, bo Ness pewnie spała. Chociaż tutaj chciałam, by odespała wszystkie nocne zmiany w pracy. Należało się to jej zdecydowanie. Weszłam do przestronnej kuchni z dużą wyspą na środku i uśmiechnęłam się, widząc, że mama już kręciła się po pomieszczeniu, robiąc śniadanie. Przytuliłam ją od tyłu.
– Cześć, mami. Jak być taką ładną w twoim wieku, rana, bez makijażu?
Zaśmiała się na moje słowa, ale taki był fakt. Była piękna kobieta, wciąż młoda. Mogłam się chwalić taka mama wszystkim wokoło.
– Zasługa taty, wyspałam się dzisiaj – zażartowała, zalewając dla mnie kubek z kakao mlekiem.
– Spał u mnie, co? – Zjadłam kawałek banana i sięgnęłam po porcję leków.
– No a jakżeby inaczej... Zasnął jak niemowlę. – odparła rozbawiona, odwracając się do mnie przodem. – Kochanie? – mruknęła, jednak po chwili do moich uszu dobiegł męski śmiech. Co najdziwniejsze to nie był jeden mężczyzna. Mieliśmy gości?
– Tak? Mamo, to tata z kimś rozmawia? – Spojrzałam na nią, odstawiając szklankę z wodą. Wzięłam do ręki kakao zrobione przez mamę.
– Sama sprawdź – powiedziała z szerokim uśmiechem, co szczerze powiedziawszy mnie zaniepokoiło. Nie podobało mi się, że była taka tajemnicza.
Z kubkiem w ręku wyszłam z kuchni i skierowałam się do drzwi na werandę. Nie wiedzieć czemu, czułam niepokój i nie spodziewałam się, że o tej godzinie rodzice będą mieć gościa. Po podniesieniu wzroku poczułam jak moje serce znacznie szybciej bije, a oddech stal się nieco nierównomierny. To niemożliwe... Rozmowę przerwał huk rozbitego kubka, który wypadł mi z rąk. Stałam, jak wmurowana w ziemię i wpatrywałam się w Louisa, który swobodnie opierał się o barierkę i rozmawiał z moim tatą.
Louis był w Pembroke.
Był w moim domu.
Obaj mężczyźni przenieśli na mnie wzrok, przez co poczułam jak moje policzki płoną szkarłatnym rumieńcem. Przecież to jakiś żart.
– Czy to oznaka radości na mój przyjazd, Gabi? – zapytał, a na dźwięk jego głębokiego i nieco ochrypłego głosu aż zmiękły mi nogi.
–Co ty... – wykrztusiłam z siebie, czując jak moje dłonie zaczynają drzeć z nerwów. – Co ty tu robisz?
Przyjazd Louisa wiązał się z wieloma rzeczami. Po pierwsze wtargnął do mojego prywatnego świata. Po drugie widział mnie w trakcie dochodzenia do siebie. Po trzecia nie było mowy o odpoczynku, gdy on tu był. Wiedziałam, że będę musiała wracać. I wiedziałam, że przed nim nie mam już gdzie się ukryć.
– Tęskniłem – skwitował, powoli podchodząc do mnie.
Zamiast jednak zrobić cokolwiek, dotknąć mnie czy nawet pocałować, co pewnie chodziło mu po głowie, po prostu kucnął, zbierając większe odłamki niebieskiego naczynia.
– Mówiłem, że będzie w szoku... – odparł mój tata, krzyżując ręce na piersi.
Przeniosłam na niego wzrok i zamrugałam. Od jakiego czasu Louis tu był? Zdążył już zmanipulować mojego ojca?
Wycofałam się z tarasu, czując, że jeszcze chwila i zacznę panikować, a tego nie chciałam. Wpadłam do kuchni i oparłam się rękoma o blat.
– Nie wiem co się dzieje i co wam powiedział, mamo, ale on nie może się dowiedzieć dlaczego tu jestem. Rozumiesz? Proszę. Zrób to dla mnie i powiedz tacie.
– Powiedział tyle, że jest twoim dobrym znajomym z Miami i że nagle wyjechałaś, nie dajesz znaku życia... – powiedziała, gładząc cię po głowie. – Uspokój się.
– Nie może dowiedzieć się o chorobie – wyszeptałam i odsunęłam się.
Szybko weszłam na górę, potykając się i wywracając na ostatnim schodku. Hamując szloch, wstałam i wbiegłam do swojego pokoju.
Zobaczenie Louisa było dla mnie szokiem. Jednocześnie przerażało mnie to, że tutaj był i jakoś mnie znalazł, a z drugiej pewna cześć mnie chciała go widzieć. Powinnam się domyślić, że zrobi to prędzej czy później. Na pewno przypadkiem nie było to, że stało się to po przyjedzie Vanessy. Idiotka nie rozstawała się z telefonem, a ja głupia jej uwierzyłam. Przez miesiąc miałam spokój, nie denerwowałam się niczym, pomijając swoją bezradność i osłabienie.
Jednak kiedy rozległo się pukanie do drzwi, a chwilę potem do moich uszu dobiegł dźwięk naciskanej klamki, serce podeszło mi do gardła.
– Przebieram się – pisnęłam, mając nadzieję, że to zatrzyma kogokolwiek, kto stał za drzwiami.
– Widziałem cię już taka – odparł melodyjnym głosem.
– Louis, nie wchodź – nawet nie podeszłam do drzwi. Nie miałam siły się z nim szarpać. I przebierać przy nim też nie mogłam. Moje ciało się zmieniło i widniało na nim sporo siniaków. Każde przypadkowe uderzenie skutkowało śladem.
– Przecież wiesz, że nie przyjechałem tutaj rozmawiać z tobą przez drzwi.
Zamknęłam oczy, biorąc głęboki oddech, by się uspokoić. Nie zrobi mi krzywdy. Nie tutaj. Nie w domu rodziców.
– O czym chcesz rozmawiać? – Podeszłam do okna, by stać plecami do Louisa, gdy wejdzie.
– Wiesz, twoje...miesięczne wakacje w moim towarzystwie nieco się przedłużyły... – westchnął. Jego głos był znacznie wyraźniejszy, więc musiał stać w pokoju. Pewność tego dało mi ciche kliknięcie drzwi. W dodatku te słowa przepełnione były ironia, co jedynie nakierowało mnie na to, że Jim był już na skardze. Miałam wczoraj dobre przeczucia, co do pracy. Musiałam ją zmienić, bo tam nie miałam po co wracać.
– Przynajmniej były dobrym usprawiedliwieniem — mruknęłam, rysując palcem po szybie.
– Dlaczego nawet na mnie nie spojrzysz? – zapytał, a jego oddech czułam wręcz na karku.
To było takie...obezwładniające. Kogo ja próbowałam oszukać? Tęskniłam za nim... Moje kolana znowu zmiękły, a palec zatrzymał się w jednym punkcie. Dlaczego na niego nie spojrzę? Bo doskonale wiem, że resztki rozsądku wyparują.
– Spłaciłam dług. – Próbowałam grać na zwłokę.
– Zapomniałem o tym już dawno temu.
Dlaczego on to tak wszystko utrudniał? Dlaczego w momencie kiedy stał tak blisko miałam ochotę przytulić się do niego, a najlepiej znów poczuć ukojenie w postaci jego pocałunków?
– W takim razie zapytam jeszcze raz... – Powoli odwróciłam głowę i spojrzałam na niego przez ramię. To był błąd. – Co tu robisz?
Jego oczy w momencie błysnęły. Nie miał uśmiechu na twarzy, był wręcz śmiertelnie poważny, ale to nie przeszkadzało mi w zatraceniu się po prostu w nim, w jego osobie.
– Więc powtórzę jeszcze raz... – szepnął, unosząc dłoń, którą dotknął mojego policzka. – Tęskniłem.
Westchnęłam automatycznie i oparłam się plecami o parapet, bo prawie straciłam grunt pod nogami. Co ja miałam zrobić? Co powiedzieć? W jednej chwili w mojej głowie była pustka. Wpatrywałam się w jego piękne oczy i próbowałam zrozumieć, co się ze mną dzieje. Przypuszczałam, że Louis wszystkowiedzący Tomlinson, o wiele lepiej niż ja sama wiedział, czego w tym momencie chciałam. Nie mogłam się przed sobą przyznać do tego i nie chciałam nawet mówić tego w myślach.
Zamiast myśleć, po prostu zrobiłam jeden krok w stronę niebieskookiego i stanęłam na palcach, obejmując jego policzki dłońmi, a chwilę później złączyłam nasze usta w pocałunku, gdy tylko przyciągnęłam go do siebie. Chyba oboje byliśmy zaskoczeni takim biegiem spraw.
– Ja też tęskniłam – szepnęłam i ucałowałam jego dolną wargę, nie mogąc się powstrzymać.
Uśmiechnął się przez pocałunek, pozwalając mi tak naprawdę na wszystko. Nakrył moje dłonie swoimi, lekko ściskając palce. Czy to właśnie. Była moja definicja szczęścia?
Od autorki: Trochę wzruszajacy rozdział, czytając go, pociekły mi łezki :) mam nadzieję, że macie podobne odczucia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro