Rozdział 28.
Gabriella
Powrót do domu był czymś, czego pragnęłam od momentu wyjścia z domu przed wylotem do obcego kraju. Najchętniej wróciłabym od razu po przeszczepie do domu, jednak lekarze ciągle powtarzali o tym, że mój stan zdrowia można przyrównać do noworodka, który urodził się zbyt wcześnie.
Miałam jednak zapewnione częste wizyty w placówce medycznej w Miami, gdzie musiałam stawiać się na kontrole. Ponadto jednym z częstych gości będzie pielęgniarka, która będzie mierzyć parametry życiowe i podawać mi odpowiednie lekarstwa, co również czekało mnie w szpitalu.
Resztę grudnia oraz połowę stycznia spędziłam w klinice, badając się i wracając do zdrowia. Nie było dobrze, ale nie było też źle. Mimo słabości pozwolono mi wrócić do Stanów. Miałam odpoczywać i dużo jeść, bo moja waga spadła krytycznie.
Zdawałam sobie sprawę, że nie tylko Louis, ale również Holly będzie dbać o moja dietę i pilnować mnie wręcz jak małe dziecko przy jedzeniu.
Wiedziałam, że zwariuję prędzej czy później. Nie byłam w stanie dużo jeść, więc wybierałam wodę, ale jednocześnie miałam dużo samozaparcia, by jak najszybciej odzyskać siły.
Życie od razu wydawało się być piękniejsze, mimo że czekał mnie okres rekonwalescencji. Wiedziałam, że jednak przebrnę wszystko, byleby korzystać pełną parą, a myśli o śmierci odeszły od razu na bok. Powtarzałam sobie nieustannie, że będzie dobrze. Musiało być.
Nie pamiętałam drogi z lotniska do domu, bo przespałam ten moment. Dobrze się z tym czułam, gdyż kiedy otworzyłam oczy, byłam w naszej sypialni, w naszym łóżku u boku mojego mężczyzny.
Wpatrywał się we mnie z szerokim uśmiechem na twarzy, opierając głowę na ręce ugiętej w łokciu. Zaśmiałam się cicho i z małymi rumieńcami wtuliłam się w jego tors.
– Dzień dobry – szepnęłam. Jak dobrze było być z nim na nowo, w domu i mieć świadomość, że koszmar się skończył.
Byłam w moich czterech ścianach, pośród ludzi, których kochałam czy darzyłam jakąkolwiek sympatią. Od razu chciało się zdrowieć w takich warunkach.
– Śpiąca królewna została zbudzona, jednak nie przez pocałunek księcia... Tak chyba nie powinno być.
– Och... Już umieram na nowo. – Opadłam na łóżko, zamykając mocno oczy.
Nie usłyszałam jego śmiechu, zamiast tego poczułam miękkie usta na swoich oraz kujący zarost. Objęłam mojego mężczyznę ramionami za szyję, nie chcąc, by odsuwał się gdziekolwiek.
To było jak spełnienie marzeń. Nie żartowałam, myślałam o tym każdego dnia w szpitalu. Czułam, że mogę wszystko, jeśli tylko Louis był obok.
– Cześć, książę.
– Głodna? – dopytał, gładząc palcami mój policzek i hacząc o brodę.
– Głodna, kochanie. Chciałabym zjeść tosta. Tylko tyle – odpowiedziałam.
– Zaraz ci przyniosę. – odpowiedział cicho, nie ruszając się nawet z miejsca.
Pokręciłam głową i uśmiechnęłam się do niego. Mogłam wstawać, a potem pójść do kuchni. To naprawdę nie był problem.
Mimo wszystko Louis był cudowny, taki troskliwy od początku do samego końca. Gdzie szukać takiego skarbu, czy jest na to jakaś recepta? Nie mam zielonego pojęcia. Na mnie spadło to w jednym z gorszych momentów, chociaż starałam się o tym zapomnieć. Zrobił dla mnie o wiele więcej dobrych rzeczy niż tych złych.
– Mój ulubiony lek na wszystko — szepnęłam, przeczesując palcami jego włosy. – Będzie już dobrze, kochanie?
Uśmiechnął się szeroko, na co przygryzłam dolną wargę i znów musnęłam jego usta, przekazując w drobną pieszczotę wszystkie uczucia, głównie moją euforię.
Mogłabym z nim teraz leżeć godzinami i cieszyć się jego bliskością. Nie potrzebowałam nic więcej, był moim powietrzem. Ale wtedy przypomniałam sobie o...
– Twoje urodziny! – Poderwałam się. – Za tydzień.
– O matko... – mruknął pod nosem, przekręcając się na plecy.
– Co byś chciał na urodziny, mój kochany chłopaku? – zapytałam niewinnie, uśmiechając się szeroko.
– Wystarczy, że uśmiechniesz się tak jak teraz – odparł, zakładając ręce za głowę.
Popatrzyłam na niego z politowaniem. I tak będę musiała porozmawiać z Harrym. Nie zostawię tego. To będą trzydzieste urodziny Louisa! Muszą być wyjątkowe.
Może też powinnam urządzić mu przyjęcie niespodziankę? Ale przecież to takie proste i na pewno się domyśli.
– Wymyśl sobie prezent – nakazałam i zsunęłam się z łóżka. Usiadłam na brzegu, łapiąc palcami łańcuszek z pierścionkiem.
Zerknęłam dyskretnie na dłoń, którą trzymałam na udzie. Zapewne pierścionek wciąż będzie zlatywał... Będę musiała jeszcze poczekać, ale ciągle będę miała łańcuszek na sobie.
Wstałam i podeszłam do okna, odsuwając zasłony. Z zachwytem patrzyłam na ocean, którego fale oblewały złotą plażę w porcie.
Brakowało mi tego widoku, zresztą nie tylko tego, bo sam zapach tej "miejskości" dodawał życiowej energii. Oczywiście chętnie wybiorę się do Pembroke na jakiś moment relaksu, ale nie na zbyt długo. Gdy tylko osiągnę pełnię sił, wrócę do normalnego życia, a może wyjdę nawet krok dalej.
– Nie potrzebuję prezentów, Gabi...
– Ty mi je dałeś. Też nie potrzebowałam – odparłam, wpatrzona w jacht Louisa, na którym...na samo wspomnienie przygryzłam wargę.
Zerknęłam na krótko przez ramię na partnera, który leżał z zamkniętymi oczami na łóżku, zapewne układając sensowną odpowiedź na moje słowa. A może by tak...
– Mam pomysł. – Klasnęłam w dłonie i podeszłam do łóżka. Oparłam ręce na barierce.
– Jaki? – zapytał, uchylając powieki.
– Pójdziemy na koncert – powiedziałam szczęśliwa. Wiedziałam, co lubił słuchać i kogo szanował w świecie muzyki.
– Koncert... – powtórzył, uśmiechając się pod nosem.
– Tak. Wszystko załatwię, będziesz miał niespodziankę – kiwnęłam głową i ruszyłam w stronę drzwi wolnym krokiem.
– A ty dokąd się wybierasz? – dopytał, podnosząc się na tyle gwałtownie, że łóżko zaskrzypiało.
– Idę zrobić śniadanie. – Spojrzałam na niego przez ramię. Miałam dość leżenia, choć męczyło mnie chodzenie. Wykluczone zostały spacery, jedynie mogłam posiedzieć na tarasie czy w ogrodzie. Miałam ogromną nadzieję, że za tydzień poczuję się lepiej.
Wyszłam na tyle szybko z pokoju, by nie słuchać jego sprzeciwów. Byłam uziemiona w łóżku szpitalnym i to wystarczało.
Do kuchni dotarłam dość szybko, zupełnie nie przejmując się tym, że miałam na sobie piżamę. Holly jak zwykle kręciła się po swoim królestwie, przygotowując zawczasu syty obiad.
– Dzień dobry – powiedziałam radośnie i wpadłam w jej ramiona. Nie widziałam jej tak długo, bardzo tęskniłam. Gosposia była mi bliska i wiem, że mentalnie wspierała mnie w czasie choroby.
Zdarzyło mi się porozmawiać z nią parę razy, jednak niezbyt długo. Zawsze widziałam w jej oczach łzy.
– Oh, w końcu jesteś – oznajmiła, obejmując mnie i całując w policzek.
– I bardzo się z tego cieszę. Wariowałam tam. Ale teraz będzie tylko lepiej. – Kiwnęłam głową z uśmiechem. Miałam dużo motywacji i samozaparcia.
Odsunęła się i dotknęła mojej twarzy obiema dłońmi. Zdecydowanie była jak druga mama. Oczywiście mojej nikt nigdy nie zastąpi, ale w momentach, kiedy brakowało jej tutaj, zdecydowanie z każdym problemem mogłam zwrócić się do Holly.
Będzie z nami mieszkać, a to bardzo mnie cieszyło. Nie chodziło o to, że będzie mnie wyręczać, bo chętnie zajmę się domem, kuchnią, ale sama jej obecność dodawała otuchy.
– Więc co sobie życzysz dzisiaj na pierwsze, domowe śniadanie? – zaśmiała się, odwracając się przodem do garnków.
– Chciałabym tosty. Mogę zrobić sama? – spytałam i otworzyłam lodówkę.
– Oczywiście. – Skinęła głową.
Wyjęłam parę rzeczy do tostów, a potem włożyłam chleb do opiekacza. W tym czasie Holly przygotowała mi serię leków, które musiałam wziąć.
Dokładnie wszystko liczyła, odmierzała i ustawiła na małym talerzyku. Czułam się trochę jak schorowana sześciolatka, której trzeba było wszystko przynosić do łóżka i wmuszać.
Jednak w temacie sześciolatki, nim moje kanapki były gotowe, usłyszałam jak drzwi otwierają się z hukiem, a radosny pisk Charlotte rozbrzmiał w całym domu, kiedy biegła na piętro.
Uśmiechnęłam się pod nosem i wyszłam z kuchni. Słyszałam jak woła Louisa, biegnąc do naszej sypialni. Stęskniłam się za nią równie mocno jak za Nessą.
– Chyba przyszła najbardziej stęskniona... – zaśmiała się kobieta, wrzucając do garnka pokrojoną cebulę.
Szybkim krokiem wbiegłam po schodach na górę. Zmęczyłam się, więc złapałam się barierki i głęboko odetchnęłam, zanim weszłam do sypialni.
– Wujku Lou, gdzie jest Gabi? – spytała tym swoim słodkim głosem, rozglądając się po pokoju. Louis właśnie zakładał koszulkę.
Cicho podeszłam do dziewczynki i delikatnie złapałam ją za biodra.
Kiedy się odwróciła, miała łezki w oczach. W pierwszym momencie pomyślałam, że po prostu ją wystraszyłam, ale ona wtuliła się tak mocno w moje ciało, jakby z premedytacją chciała mi odciąć dopływ tlenu.
Pomijając już opalonego Louisa, jego ciało pokryte różnorodnymi tatuażami, w które wlepiałam swój wręcz bezczelny wzrok. Trwało to jedynie sekundy.
– Nigdy więcej nie zostawiaj mnie ja tak długo, ciociu. – Pokręciła główką, trzymając w swoich malutkich dłoniach moje policzki.
– Obiecuję – ledwo udało mi się to z siebie wydusić. Było mi jej tak szkoda. Na pewno niewiele rozumiała, mogła być też przygotowywana, że nie wrócę. Dziecko bardzo szybko się przywiązywały, a ja wiedziałam, że między nami była mocna więź. Pocałowałam ją w czoło i jeszcze raz do siebie przytuliłam.
– Mam nadzieję, że dużo śpiewałaś, gdy mnie nie było.
– Dużo – potwierdziła, nie odsuwając się nawet na krok. – Tata mnie nagrywał.
– To ja to wszystko zobaczę i za jakiś czas będę śpiewać z tobą. Niestety teraz jeszcze nie mam siły. – Głaskałam ja po włosach i tuliłam do siebie.
Była małym aniołem, o którym myślałam bardzo często w szpitalu. Nie tylko ze względu na naszą więź, ale w głowie miałam też rozmowę z Louisem odnośnie rodziny. Zastanawialł mnie to, czy kiedykolwiek będzie dane mi zostać mamą.
Teraz na pewno nie mogłam o tym myśleć i planować, ale kiedyś... Tak bardzo bym chciała. Powoli się odsunęłam i spojrzałam na słodką twarz Lottie.
– Pójdziesz z wujkiem do jadalni na śniadanie?
– A ty? – dopytała, od razu łapiąc moją rękę. O mamuniu...
– Ja się tylko przebiorę z piżamy. Dobrze?
– Nie. – Pokręciła głową, zaczynając mnie ciągnąć za rękę w stronę wyjścia.
Louis zaśmiał się, widząc jak zabiera się na nóżkach, a ja nie miałam nawet siły się opierać. Uśmiechnęłam się, bo cóż, najwyraźniej będę siedziała przy gościach w szarych dresowych spodenkach w kotki i białym topie.
– Wygrałaś – powiedziałam, śmiejąc się. W końcu zeszliśmy na dół i udaliśmy się do jadalni. Holly podała śniadanie.
– I jest nasza księżniczka Charlotte... – zaśmiała się, widząc jak dziewczynka wskakuje na krzesło i przysuwa do siebie kubek z kakao.
– Jestem głodna i przyprowadziłam królową Gabi – odparła Lottie z szerokim uśmiechem.
– I bardzo dobrze. – Pokiwała palcem i postawiła przed małą nieco ostudzone tosty.
Uśmiechałam się pod nosem, smarując tosty masłem i miodem. Zadowolona jadłam i cieszyłam się obecnością tych dwojga, którzy byli dla mnie bardzo ważni.
– A jak tam mamusia i tatuś, kochanie? – zapytał Louis, popijając kawę. Po aromacie mogłam wywnioskować, że była czarna z dodatkiem mleka.
– Lecą na wakacje, a ja zostaję z babcią Anne – powiedziała i wpakowała do ust kawałek tosta.
Od razu zmarszczyłam czoło. I zostawiali ją tak samą?
– A może chcesz przyjechać na wakacje tutaj? Odbiorę cię od babci – zaproponował, pstrykając ją w nosek.
– Hmm... – Przekrzywiła główkę w bok i uśmiechnęła się. – Taaak. Chcę być z wujkiem i ciocią.
Zaśmiał się i sięgnął po tosta, smarując go masłem i nałożył plasterek wędliny.
– Wujek Louis kontra babcia Anne, jeden do zera... – odparł radośnie.
– Niesamowita rywalizacja, naprawdę, ciekawe czemu wygrałeś? Hm... Pomyślmy. – Uniosłam brwi, patrząc na niego z lekką ironią.
– Jestem po prostu najlepszy... – westchnął, kładąc dłoń na sercu.
– Nie, kochanie. Jesteś od "kupię" – powiedziałam. Mała nawet nie zwróciła na nas uwagi.
– Może trochę. Ale ona to wykorzystuje. – Kiwnął w moją stronę palcem. – Obie wykorzystujecie moja miłość.
– Tak? Skoro już przy tym jesteśmy. Chyba chciałabym mieć tutaj stadninę – powiedziałam z powagą, a potem uśmiechnęłam się słodko.
– Stadninę... – powtórzył, patrząc mi w oczy.
– Tak. Stadninę. Konie, instruktorów. Takie małe ranczo w Miami. – Ugryzłam kolejny kęs.
Nikt nie mógł wiedzieć jak bardzo tęskniłam za droczeniem z Louisem.
Chyba nawet nie wyczuwał, że żartowałam, ale jego mina wyrażała ogromne skupienie. A co jeżeli rzeczywiście się zgodzi?
– Lubię koniki – odezwała się Charlotte.
Spojrzałam na nią z uśmiechem.
– Tak? Wiesz co, jak rodzice pozwolą, a wujek Lou nas zabierze, to pojedziemy do moich rodziców i tam pokażę ci moje konie.
– W wakacje... – oznajmiła, zerkając to na mnie, to na Louisa.
– W wakacje – potwierdził mój narzeczony, a ja skinęłam głową.
Harry wszedł do jadalni, zaraz za nim kroczył Mike. Uśmiechnęłam się i zerwałam z krzesła, by po chwili być przez nich przytulona.
– Chyba nie dostanę po pysku od szefa? – mruknął Michael w stronę ojca małej dziewczynki, obejmując mnie ramieniem dość ciasno.
– No nie wiem, ona jest półnaga – odparł Harry poważnym tonem głosu.
– Nie jestem! – zaśmiałam się, podnosząc głowę.
– Troszeczkę. – Pokazał na palcach i z szerokim uśmiechem jeszcze raz mnie objął, a potem podszedł do córki. – Zjadaj, bo jedziemy do szkoły.
– Musimy? – jęknęła niezadowolona. – Chce zostać z Gabi...
– Musimy. Gabi już się nigdzie nie wybiera, a dopiero co wróciła, więc niech odpocznie. Pożegnaj się i do auta.
– Tatuśku... – mruknęła, wysuwając dolną wargę. Harry'ego aż wmurowało w ziemię ja dźwięk tego słowa padający z jej ust. Swoją drogą...o mało co nie zakrztusiłam się tostem.
Spojrzałam na Louisa, który też wydawał się zaskoczony. Harry pokręcił lekko głową, po czym wyciągnął ręce do Lottie.
- Musimy porozmawiać, córko. Idziemy do auta.
– Mama tak do ciebie mówi – oznajmiła, patrząc na niego z dołu i dopijając swoje kakao.
– Mamie wolno. – Zabrał jej kubek, wziął ją na ręce i wyniósł. Dopiero wtedy zaczęłam się śmiać.
Louis też się nie wstrzymywał, zwłaszcza, że mała blondynka dalej kontynuowała dyskusje z Harrym. Cwaniara z niej będzie, ale nie dziwię się. Wystarczy spojrzeć, w jakim otoczeniu była wychowywana.
– Niemożliwa jest – stwierdziłam, gdy już się uspokoiłam.
– Nasze dzieci też takie będą.
Uniosłam brwi zaskoczona, ale po chwili znowu się uśmiechnęłam.
– Kiedyś na pewno.
Louis odwzajemnił mój gest, dokańczając jeść swoje śniadanie. Czy moje serce biło szybciej? Zdecydowanie tak.
Chwilę później znowu wylądowałam w łóżku i niestety nie pozwolono mi z niego wychodzić. Leżałam z komputerem na kolanach i organizowałam urodziny Louisa, komunikując się też z Harrym.
Nie był wcale zdziwiony, że wyszłam z inicjatywą jakiejś niespodzianki. Mojemu Louisowi należało się wszystko co najlepsze, zwłaszcza, że ostatnie miesiące były dla niego bardzo męczące.
Dawał z siebie wszystko i widziałam też jak to się na nim odbiło. Schudł, miał cienie pod oczami i nie chciałam go dobijać, ale w słońcu widziałam parę srebrnych nitek w jego włosach.
To wszystko był stres i szczerze mówiąc, gdyby to on był na moim miejscu, pewnie wyglądałaby podobnie albo w ogóle wyłysiałabym ze stresu.
***
Podzieliliśmy urodziny Louisa, bo nie byłabym w stanie być i na koncercie i na przyjęciu. Moja kondycja była zbyt słaba, a i tak szybko wracałam do zdrowia. Dzisiejszego dnia dostałam sporą dawkę wspomagaczy, dwie kroplówki i czułam się naprawdę dobrze.
Rankiem Louis dostał dużo całusów, życzenia i śniadanie do łóżka, a potem przeleżał ze mną pół dnia w łóżku, rozmawiając o wszystkim i o niczym.
Teraz wyszykowani jechaliśmy na arenę na koncert grupy muzycznej, której Lou słuchał. To było z jednej strony zabawne, bo było go stać na ten koncert z palcem w nosie, ale zdawałam sobie sprawę, że sam z siebie w życiu tam nie pójdzie. A przecież trzeba było spełniać marzenia, prawda?
– Spodoba ci się – obiecałam mu. Nie miał pojęcia, że zobaczy dzisiaj Coldplay.
– Jadę kompletnie w ciemno... – zaśmiał się, pozwalając mi bawić się swoimi palcami lewej dłoni.
Pokiwałam głową i przybliżyłam się, muskając jego miękkie wargi.
– Ale za to wyglądasz jak milion dolarów, kotku – zapewniłam.
Czarna koszula i brązowa kurtka zdecydowanie oddawały jego charakter, sposób jego bycia, ale zdecydowanie zabroniłam mu ubierania po raz setny koszuli w dodatku na koncert, gdzie miał się dobrze bawić, zrelaksować, a nie znów być zapiętym na ostatni guzik. Zamiast tego wybrałam mu biała koszulkę, czarne spodnie przetarciami i oraz jeansowa kurtkę. Wyglądał o wiele młodziej, chociaż miał dopiero trzydzieści lat. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. To dalej było mało wiarygodne, że byliśmy razem, a taki ideał należał do mnie.
Oparłam głowę o ramię Louisa i patrzyłam przez okno na mijane budynki.
– Będziemy za pięć minut – poinformował Michael.
Uśmiechnęłam się i zerknęłam na mojego mężczyznę w górę, zwłaszcza, że palcami dotykał mojego uda. Prowokował mnie na każdym kroku.
– Zabierz rączkę, co? – Uniosłam brew zadziornie.
– Ani mi się śni – oznajmił zadowolony, kiwając lekko głową na boki.
Zaśmiałam się, wpatrzona w jego niebieskie oczy.
– Pamiętaj... Mieliśmy stworzyć razem piosenkę – zagadnęłam.
– Chyba nie chcesz, żebym swoim fałszem odebrał nam obojgu słuch?
– Nie fałszujesz, kłamco. – Uderzyłam go w tors, a potem objęłam rękoma jego twarz. – Masz świetny głos, jasne? Zapamiętaj to. I wiesz co? Tak strasznie... strasznie cię kocham. Każdego dnia mocniej, naprawdę, Lou. Jesteś lepszą częścią nas, ale będę się starać, by ci dorównać.
Uśmiechnął się, co jedynie dało mi znak, że uległ moim namowom. Nawet nie musiał nic mówić, wystarczyło jedno spojrzenie. Wiedziałam, że zaśpiewamy razem. Miałam w głowie pomysł na piosenkę, ale do wszystkiego usiądziemy we dwójkę.
Mike zatrzymał się pod areną na parkingu, a Lou wysiadł i podał mi rękę. Sama odczuwałam ekscytację związana z koncertem. Zobaczyć takie sławy na żywo, czuć cały ten klimat...
– Tędy. – Mike poprowadził nas na tyły areny. Harry załatwił specjalne wejście, byśmy nie musieli stać w kolejkach.
Miałam ochotę wręcz skakać z radości. Nie chciałam się jednak zachować jak głupia nastolatka. Nigdy nie byłam na koncercie, więc był to dla mnie pierwszy raz. A jako miłośnik muzyki wiedziałam, że to będzie wspaniałe przeżycie.
W dodatku może poczuje jakaś inspiracje, większą siłę. Muzyka potrafiła zasklepić niejedna ranę. Muzyka była ucieczka od rzeczywistości. Koiła nerwy, wywoływała radość, potrafiła zrównać z ziemią, przygnieść poczuciem winy...
Uśmiechnęłam się do siebie, trzymając mocno Lou za rękę, gdy szliśmy korytarzami, prowadzeni przez ochronę i Mike'a. Wprowadzili nas do strefy VIP. Areną zapełniała się fanami, a scena była gotowa do wybuchu kolorów i dźwięków.
Rozglądałam się dookoła, owijając się ramionami narzeczonego w pasie. Nie było możliwe, bym go zgubiła, ale i tak chciałam mieć pewność, że jest tuż obok. Chciałam w jakiś sposób czuć dokładnie to samo co on.
– Już się pewnie domyślasz czyj to koncert. – Spojrzałam na niego przez ramię z szerokim uśmiechem.
– Domyślałem się od początku... – zaśmiał się, opierając brodę na moim ramieniu. – Nie zabrałabyś mnie nigdzie indziej...
– A może chciałam iść na koncert, hm... smyczkowy? – zapytałam zadziornie.
– Bez twojego śpiewu to żadna przyjemność – mruknął wprost do mojego ucha, przez co mocniej wcisnęłam swoje ciało w jego tors.
Koncert rozpoczął się niedługo później, wybuchając żywą muzyką i kolorowymi światłami. Patrzyłam na to, jak oczarowana, a słuchałam z jeszcze większą przyjemnością.
Cały czas trzymałam dłonie mojego mężczyzny, kołysząc się na boki wraz z nim, chociaż czasami byliśmy nawet poza rytmem. To nie było najważniejsze.
– Jak ci się podoba? – Spytałam głośno po Hymn for the weekend.
Zamiast odpowiedzi, dostałam jedynie pełen czułości i namiętności pocałunek, podczas którego trzymał mnie dość mocno za kark. To zdecydowanie mogłam zapisać w pamiętniku jako kolejna romantyczna rzecz, która Louis mnie obdarował.
Jakim cudem za każdym razem jego pocałunki tak mocno na mnie oddziaływały? Wciąż były wyjątkowe, intensywne.
Pierwszy raz byłam tak cholernie mocno zakochana. Przy nim wszystko było nowe, jakbym uczyła się na nowo życia. Tak naprawdę dzięki niemu dostałam druga szansę od losu.
Odsunęliśmy się od siebie i od razu spojrzałam mu w oczy z lekkim uśmiechem na twarzy.
– Wszystkiego najlepszego jeszcze raz, kochanie.
– Wyjdź za mnie – odparł nieco zdyszany, a jego słowa wprawiły mnie w niemałe osłupienie.
Przecież zgodziłam się zostać jego żoną już jakiś czas temu, dałam mu jasno do zrozumienia, że chce z nim spędzić każdą chwilę swojego życia aż do samej śmierci.
– Louis...
– Przyspieszmy to. Nie chcę czekać, najdroższa.
– Ale... Jak bardzo chcesz przyśpieszyć ślub? – spytałam niepewnie. Chciałam tego. To było jedno z największych marzeń, ale dalej byłam wyniszczona chorobą i nie chciałam przynosić mu wstydu takim wyglądem przed ołtarzem.
– Tak, że od jutra zapraszamy krawcowa, by uszyła ci wymarzoną suknię – mruknął, uśmiechając się.
– Louis. – Pokręciłam głową, głaszcząc jego policzek. – Nie chcesz mnie takiej za żonę.
– Ja, Louis Tomlinson, biorę sobie ciebie, Gabriello Dawson, za żonę. Tu i teraz, w makijażu i bez, w piżamie i w eleganckiej sukni...
Patrzyłam na niego z niedowierzaniem w oczach. Zaczęłam płakać, przysięgam, że nie wytrzymałam tego emocjonalnie. Przecież on był... On był najlepszy na świecie.
Obejmowałam go ciasno w pasie, słysząc jego śmiech, który przez głośna muzykę nieco niknął. Dla mnie jednak to był ten najpiękniejszy dźwięk na świecie, od samego początku, kiedy jego śmiech był dla mnie drażniący, ironiczny i bezczelny. Od początku, od naszej kolacji, miał w sobie coś, co mnie ciągnęło...W tak krótkim czasie wiele się zmieniło i nie żałuję tych zmian. Dzięki niemu wygrałam walkę ze śmiercią. Wygrałam miłość.
Uśmiechałam się w jego usta niemalże non stop, nawet jeżeli całował mnie tak mocno, że brakowało nam tchu.
– Będziemy mieć ładne obrączki? – spytałam szczęśliwa.
Oczami wyobraźni widziałam już nasz idealny ślub.
Z racji pośpiechu doszłam do wniosku, że nasza ceremonia powinna być skromna, jedynie w gronie najbliższych. Mimo to chciałam mieć piękną sukienkę. Chciałam, by Louis wyglądał jak książę, chociaż był nim każdego dnia.
– Możemy je sami zaprojektować albo wybierzemy coś u jubilera, co będzie idealne.
Pokiwałam głową i znowu się uśmiechnęłam. Czy to mi się śni?
– A... A co jeśli teraz zrobimy te wszystkie cudowne rzeczy, a potem będziemy się ze sobą nudzić?
– Ze mną nigdy się nie będziesz nudzić. Zawsze coś wymyślę.
– Ach tak? Skąd taka pewność? – Zaśmiałam się, przeczesując palcami jego włosy.
– Bo się kochamy tak kurewsko mocno... Jak wariaci. Jedno pójdzie za drugim w ogień... – mruknął w moje usta, trzymając mocno mnie za biodra.
– Zawsze – odparłam pewnym głosem. Nie miałam żadnych wątpliwości co do uczuć.
Opuściłam ręce i wsunęłam dłonie w tylne kieszenie jego spodni.
– Zawsze, Lou.
Przez chwilę całe otoczenie, koncert, zupełnie nie istniało. W mojej głowie rozbrzmiewał jedynie głos Louisa, który mówił do mnie. Cała muzyka jakby zniknęła.
Melodią były jego słowa, które koiły. Zamknęłam oczy, będąc w jego ramionach bezpieczna i kochana. Wszystko inne mogło nie istnieć.
Po chwili jednak nagle kucnął. Zaśmiałam się cicho, kiedy poklepał swoje ramiona. Złapałam jedną z jego dłoni i niepewnie przełożyłam jedną nogę. Z piskiem podniósł się do pionu, razem ze mną, dlatego szybko ułożyłam druga nogę na jego barku.
Trzymał mnie mocno, nie bałam się, ze spadnę. Śmiałam się, oglądając Christa Martina na scenie.
Mimo że to były urodziny mojego partnera, dbał o to, byśmy oboje dobrze się bawili. To był cud nie człowiek. Widziałam, jak się zmienił od naszego poznania. A może po prostu uwolnił część siebie, która zamknął pod kluczem?
Próbował izolować się od uczuć, ranił innych... Jak? Jakim cudem? Widziałam jak się zachowywał. Ba, spędził nawet święta z moją rodziną, dogadywał się z Vanessą. Chcieć to móc, ale w jego przypadku zdecydowanie kierowały nim uczucia. Cieszyło mnie to.
Koncert zakończył się niedługo później wybuchem kolorowych serpentyn. Coldplay zszedł ze sceny, a mnie Lou wyniósł ze strefy VIP.
– Już możesz mnie postawić, mięśniaku.
– A źle ci tam? – zapytał, gładząc moje łydki.
– Nie, ale szkoda mi twoich pleców.
– Mmm...odpłacisz mi się masażem – odpowiedział wyraźnie zadowolony.
– Wiedziałam, że jest haczyk.
Uśmiechnąłem się i pomachałam do Mike'a, który wszedł właśnie w korytarz.
– Louis Tomlinson jest człowiekiem, który zawsze ma jakieś "ale".
– Tak, tak, wiem. I kojarzy się tylko z długami – odparłam przedrzeniając go.
Zadarł głowę, opierając ja na moim podbrzuszu. Wytknęłam mu język, na co pokręcił głową.
– Doigrasz się dzisiaj... A są moje urodziny. Pamiętaj.
– I co? Myślisz, że ci wszystko wolno? Tak? Taki jesteś cwany? – zagadywałam go dalej. Nawet Mike zaśmiał się cicho, prowadząc nas do wyjścia.
– Dobrze wiesz, że zawsze jestem krok przed tobą.
– Nie wydaje mi się. Jesteś zdecydowanie zbyt pewny siebie. To bardzo naganne zachowanie – powiedziałam poważnym tonem głosem.
– Czy ty próbujesz go ustawić do pionu? – zaśmiał się Michael.
– Dobrze, że powiedziałeś "próbujesz". Ja jestem niereformowalny.
– No cóż, przyzwyczajaj się, że będę próbować aż do skutku – zapewniłam.
Wyszliśmy na zewnątrz i przy aucie Louis postawił mnie na nogach. Zakołysałam się, ale złapałam równowagę.
– Hej, hej... – Od razu uniósł mój podbródek.
– Wszystko okej – pokiwałam głową, poprawiając sukienkę.
W środku po prostu było bardzo duszno, a w dodatku masa emocji towarzyszyła mi przez ostatnie kilka godzin. Mimo to...nie czułam się najgorzej.
– Jedziemy do domu. I położymy się do łóżka.
– Nie. Zjemy tort. – Otworzyłam sobie drzwi, nie czekając na reakcję naszego kierowcy i wsiadłam do środka. Nie mogłam pozwolić, by na każdym kroku choroba mnie ograniczała.
Może robiłam błąd, że nie oszczędzałam się tyle, ile powinnam według zaleceń lekarza.
Ale przecież dzisiaj był wyjątkowy dzień. Nie mogłam pójść spać, tylko dlatego, że poczułam lekkie zmęczenie.
Louis też wsiadł do auta, a Mike ruszył. Przysunęłam się do narzeczonego.
Czułam na sobie wzrok Louisa. Zawsze był taki palący, przeszywający na wylot. Momentalnie przed oczami miałam nasz pierwszy pocałunek...Ten, gdy zrzucił talerze na stół i nie przejmował się niczym. Wziął, czego chciał.
Przymknęłam oczy i w drodze do domu odpoczywałam.Gładziłam mojego mężczyznę po brzuchu, wsłuchując się w szybsze bicie jego serca. Nie mogłam sobie wymarzyć lepszego życia...
– Kocham cię – szepnął nagle.
Uśmiechnęłam się jedynie. Te dwa słowa były muzyką. Muzyką tylko dla moich uszu.
– Ja ciebie też kocham – odparłam cicho.
Trwaliśmy w ciasnym uściski aż do wyjścia z samochodu przed drzwiami frontowymi domu. Dopiero potem znów przykleiłam się wręcz do Louisa i ruszyliśmy do środka. Zaprowadziłam go do jadalni, a tam Holly przygotowała tort. Dekorowałam go z nią. Był wyjątkowy i w estetyce Louisa. Zdążyła odpalić ostatnia świeczkę, nim wszyscy domownicy zebrali się wokoło, by wspólnie świętować z nami tak ważny dzień.
– Pomyśl życzenie – powiedziałam z uśmiechem.
Czy był zaskoczony? Ciężko było mi stwierdzić, ponieważ na jego twarzy widniał cień uśmiechu, ale też również mocno ściskał moją dłoń.
Kiedy zdmuchiwał świeczki, naprawdę ciekawość mnie zżerała i myślałam, czy nie wypytać go o to, co sobie zażyczył.
Zaczęliśmy klaskać, a chwilę później Louis mocno mnie pocałował.
– Mam nadzieję, że to było bardzo dobre życzenie – szepnęłam.
Zaśmiał się cicho w moje usta, przez co przed oczami miałam sytuację z początków naszej znajomości, kiedy zagrodził mi drogę i byliśmy tak cholernie blisko, czułam dokładnie te same dreszcze co wtedy.
– Najlepsze na świecie...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro