Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~40~

Następnego dnia nie obudził mnie krzyk, ani płacz, czy nawet łkanie. A cichy śmiech dochodzący z parteru. Wstałam z łóżka i zajrzałam do, jak się okazało pustego pokoju dziecięcego. Wybiegłam na korytarz, gdzie śmiech był donośniejszy. Po zejściu na parter już wyraźnie słyszałam go z kuchni. Weszłam po cichu do pomieszczenia i ujrzałam jeden ze słodszych widoków na świecie. Harry siedział przy wyspie kuchennej, trzymając na kolanach Darcy i Lou. Dzieciaki śmiały się głośno opierając o brzuch taty, który coś do nich szeptał popijając co jakiś czas zapewne kawę. Oparłam się o framugę drzwi i najzwyczajniej w świecie przyglądałam niesamowitej trójce. Mimo moich obaw Harry idealnie sprawdza się w roli ojca. A co do nas. Przemyślałam wszystko jeszcze raz i chcę spróbować. Jest szansa, że nam się uda i stworzymy bliźniakom prawdziwą rodzinę, której mi zabrakło.

– Popatrzcie kto wstał – usłyszałam zachrypnięty głos. Wybudziłam się z transu i ujrzałam tuż przed sobą bruneta z dziećmi w ramionach. Louis zawiesił na mnie wzrok i wyczułam czego chce. Przejęłam syna i przytuliłam do siebie, dając mu uprzednio buziaka w policzki na co się lekko uśmiechnął. Pogładziłam jego główkę pokrytą ciemnymi włosami i pogładziłam prawy policzek Darcy. Lewy wtulała w ramię Harry'ego.

– Moje dzieciaki – uśmiechnęłam się do siebie wpatrując się to w rodzeństwo. – Jeśli zaczęły płakać mogłeś mnie obudzić, zajęłabym się nimi – zwróciłam się do Harry'ego, jednocześnie przyłapując go na wpatrywaniu się we mnie.

– Daj spokój, to nic takiego. Byli bardzo grzeczni – zaczął, uśmiechając się. – I tak radzisz sobie ciągle sama. Nie mów, że nie przydała ci się porządna dawka snu.

– Przydała – uśmiechnęłam się. – Dziękuję za wszystko. To bardzo miło z twojej strony.

– Nie ma za co. To również moje dzieci.– odezwał się, a na określenie ,,moje dzieci" zrobiło mi się ciepło na sercu. – I tak w ogóle dzień dobry – zaśmiał się.

– Dzień dobry – odpowiedziałam. Harry przybliżył twarz do mojej i po chwili jego usta na krótko spoczęły na moich. Nie wiem czy powinniśmy całować się na początku naszego powrotu do siebie czy lepiej z tym poczekać. Ale te malinowe usta były zbyt ponętne, aby nie oddać pocałunku.

– Tęskniłem za tym. Bardzo – odsunął się lekko. – Pięknie się rumienisz – zaśmiał się cicho komentując moje czerwone policzki. Zachowuję się jak jakaś nastolatka, a ten etap już za mną.

– Szczerze, ja też – wypuściłam z ulgą powietrze i spojrzałam ponownie na synka, który starał się włożyć rączkę za dekolt mojej koszulki.

– Nie zapędzaj się młody. – Harry zaśmiał się głośno na poczynania syna i odsunął jego dłoń. – Rozbieranie mamy zostaw tacie. – brunet puścił mi oczko spoglądając na moją zaskoczoną twarz. Ze śmiechem na ustach włożył Darcy do wózka i zabrał ode mnie Louis'a. – Teraz mama sobie zje, a my pójdziemy się pobawić. – nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć brunet zniknął z kuchni, a mój wzrok odnalazł miseczkę musli z owocami oraz sok pomarańczowy na stole.

*****

– Jeszcze raz dziękuję za te dwa dni i za podwózkę – uśmiechnęłam się do bruneta. – Miał po nas przyjechać Louis ale nie odbierał telefonu. Nie wiem co się stało – mruknęłam.

– To żaden problem – odwzajemnił uśmiech i przeczesał włosy.

– Nie wejdziesz jednak? – spytałam smutno.

– Nie dam rady dzisiaj Lily. Muszę jeszcze wstąpić do firmy po dokumenty. Juto znowu konferencja. Szczerze, to czasem już tym rzygam. 

– Mówi się wymiotować. Wiesz co, prezes firmy i takie słownictwo. – ułożyłam dłoń na sercu i mówiłam udając przerażoną. Chłopak parsknął i zbliżył się do mnie. Ułożył moje dłonie na swoim karku, a swoje na moich biodrach. Delikatnie ścisnął je i przysunął twarz do mojej.

– Kocham cię Lily – wyznał, wpatrując się we mnie niezwykłymi szmaragdowymi oczyma. –Zdobędę twoje serce, nawet jeśli teraz nie jesteś za bardzo przekonana do naszego powrotu.

– To nie tak Harry. Jestem tego pewna, po prostu. Te słowa, nie obraź się ale na razie ci tego nie powiem – wytłumaczyłam spuszczając w dół głowę. Ogarnęło mnie lekkie poczucie winy, tego że nie mogę mu wyznać mojej miłości. Przez cały czas ukrywałam ją przed nim, a teraz gdy mam przed sobą ukochanego nie jestem w stanie powiedzieć, że go kocham. Jestem pokręcona.

– Poczekam tak długo jak będzie trzeba. – dwoma palcami złapał mój podbródek i uniósł do góry, zmuszając mnie tym do spoglądnięcia na jego przystojną, niesamowitą, idealną twarz. – Kocham cię – wyszeptał ponownie wpijając się w moje usta. Delikatnie przygryzł moją wargę, na co jęknęłam cicho. Pogłębiłam pocałunek przyciągając go bliżej, tak że pomiędzy naszymi ciałami nie było wolnej przestrzeni. – Muszę iść – wysapał, odsuwając się lekko. – uśmiechnęłam się na widok jego zaczerwienionych ust i podburzonej fryzury. Wspięłam się na palce i ostatni raz musnęłam jego wargi, przed wypuszczeniem go z mieszkania.

*****

Nie mam pojęcia, która była godzina. Dwudziesta druga, może później. W każdym razie ze snu wybudziło mnie torturowanie dzwonka do drzwi. Zarzuciłam na siebie bluzę i pobiegłam do pokoju dzieci. Na szczęście spały. Chcąc utrzymać ich w tym stanie jak najdłużej szybko udałam się na parter. Spojrzałam przez wizjer i ujrzałam Louis'a. Wkurzona otworzyłam drzwi i od razu tego pożałowałam. Uderzył we mnie odór alkoholu.

– Louis – zaczęłam, przyglądając się szatynowi. Ledwo stał na nogach, a w dłoniach trzymał butelkę jakiegoś trunku. – Co ty wyprawiasz? – pociągnęłam szatyna do mieszkania i zamknęłam za nim drzwi. – Błagam bądź cicho. Dzieci śpią. – upomniałam go, gdy otworzył buzię chcąc coś powiedzieć.

– Piłem – oznajmił pijackim tonem.

– To już zauważyłam. Chodź, położysz się. – zaprowadziłam Tomlinson'a do salonu i posadziłam na sofie. – Zdejmij buty i kurtkę. – poprosiłam i uchyliłam okno. Z holu zgarnęłam odświeżać i fuknęłam kilka razy w pomieszczeniach. Nienawidzę alkoholu. Gdy wróciłam do salonu chłopak leżał na sofie, a na ziemi porozrzucane były jego buty, kurtka i bluzą. Westchnęłam i poskładałam je w jedno miejsce, po czym przykryłam szatyna kocem. – Śpij. Jutro sobie porozmawiamy. Tylko żadnego strzelania przedmiotami, spacerowania po mieszkaniu. Masz być cicho, bo inaczej będziesz opiekował się dziećmi jutro na kacu. – zgasiłam światło w salonie i już miałam wychodzić, gdy Louis się odezwał.

– Nie kocham cię Lily – zaczął tym swoim przesiąkniętym alkoholem głosem. – Znalazłem sobie dziefszynę.*

– I dlatego się upiłeś? – westchnęłam, odwracając się w stronę sofy.

– Ze szczęścia – zaśmiał się, na co go upomniałam. 

W kuchni udało mi się znaleźć tabletki przeciwbólowe i wraz z butelką wody ułożyłam je na stoliku w salonie. Upewniając się, że szatyn śpi wróciłam do siebie. Położyłam się na łóżku i próbowałam zasnąć. Uniemożliwił mi to jednak głośny huk z salonu, a po chwili płacz z pokoju dziecięcego. Zabiję, zamorduję, obedrę ze skóry. Ale dopiero po jutrzejszym dyżurze z dziećmi.

*****

*zabieg specjalny dzięki pijanemu Louis'owi ♥♥♥

Bardzo chciałabym Was przeprosić za długi brak rozdziału, ale ostatnio mam dużo na głowie i nie miałam czasu na pisanie. Mam nadzieję, że wybaczycie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro