~22~
-Proszę pana, wszystko w porządku?-piskliwy głos wyrwał bruneta ze snu.
Harry otworzył powieki i lekko przetarł dłońmi oczy. Następnie podniósł głowę i ujrzał młodą blondynkę.
-Niech się pani odczepi.-warknął w stronę kobiety.-To moja sprawa.-podkreślił stanowczo.
Blondynka w białym uniformie wzruszyła tylko ramionami i odeszła od zielonookiego. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że zasnął oparty o ścianę.
-Lily...-mruknął pod nosem.-Cholera, ona o niczym nie wie...
Chwilę później szybko się podniósł i rozmasował obolałe ciało. Ta noc z pewnością nie należała do najprzyjemniejszych. Postanowił powiadomić żonę o śmierci Katy. Jednak dobrze wiedział, że te słowa ciężko przejdą mu przez gardło. Powolnym krokiem ruszył do sali. Przeszedł przez oddział i zatrzymał się pod odpowiednimi drzwiami. Niepewnie położył dłoń na klamce. Ostrożnie uchylił drzwi i zrobił krok do przodu.
-Lily, skarbie. To ja...-oznajmił od progu i wszedł do pomieszczenia.
Obrócił się w prawo, po czym ujrzał drobną kobietę siedząca na łóżku.
-Harry...Dopiero się obudziłam. Gdzie byłeś? Co z Katy?-zasypywała Stylesa niezręcznymi pytaniami.
Nie udzielił żadnej odpowiedzi. Niepewnie podszedł do mebla, na którym spoczywała Lily. Usiadł obok niej i musnął delikatnie jej usta. Następnie złączył ich dłonie w geście opiekuńczym.
-Harry, dlaczego nic nie mówisz? Coś nie tak z Małą? W ogóle czy ta operacja się skończyła?-kobieta nie mogła wytrzymać.-Mów do cholery!-podniosła ton.
-Lily, przepraszam...-wyszeptał, czując łzy zbierające się pod powiekami.
Już miał coś mówić, jednak przerwał mu dźwięk otwieranych drzwi. Oboje skierowali swój wzrok w kierunku wspomnianego miejsca.
-Dzień dobry, nie przeszkadzam?-do uszu Styles'ów dobiegł głos pani Clark.
Lekarka weszła w głąb sali i podeszła do małżeństwa. Jej wyraz twarzy nie wróżył nic dobrego. Była wyraźnie spięta.
-Pan już wie o wszystkim...-odezwała się.-A żona?
-Nie, jeszcze nie. Nie zdążyłem jej powiedzieć...-zaprzeczył brunet, a swój wzrok skierował w podłogę.
-Rozumiem...W takim razie, pani Styles. -kobiecie plątał się język. -Podczas operacji doszło do pewnych komplikacji. Otóż po wycięciu guza niespodziewanie nastąpił krwotok śródmózgowy. Był on tak obfity, że...-słowa ciężko przechodziły jej przez gardło.-Przykro nam, zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy, ale...Katy...zmarła.
*Lily*
Na słowa pani Clark coś we mnie wybuchło. Oderwałam się od Harry'ego, szybko zeszłam z łóżka i podbiegłam do ściany, którą natychmiastowo kopnęłam. Moje uderzenie było tak silne, że odpadł kawałek tynku. Nie zważając na nic, kucnęłam i skuliłam się. Zakryłam twarz dłońmi. Parę sekund później na podłodze zrobiła się wielka kałuża łez. Moich łez.
-Ten pieprzony guz mózgu odebrał nam córkę! Naszym marzeniem było powiększyć rodzinę i udało nam się! Ale dlaczego nasze szczęście trwało tak krótko?!-krzyknęłam przez łzy.-Czym my sobie na to zasłużyliśmy?! Czym zawiniliśmy?!-nie mogłam powstrzymać negatywnych emocji.
Nastała kilkuminutowa cisza. Kątem oka zauważyłam, że Zielonooki również zalewa się łzami. Następnie spojrzałam na panią Clark. Z jej twarzy wyczytałam wyraz współczucia.
-Wiem, że jest państwu ciężko, ale czas na...pożegnanie się z córką i...dokładną identyfikację zwłok.-odezwała się w końcu Clark.-Jeżeli nie są państwo w stanie zrobić tego teraz, to proszę przyjść później. Jednak nie możemy czekać dłużej niż pół godziny, ponieważ zwłoki muszą być szybko przewiezione z kostnicy do zakładu pogrzebowego. Proszę również, aby państwo zdecydowali się na jakąś firmę pogrzebową lub krematorium. Tylko może być mały problem, skoro mieszkają Państwo w Londynie. Ze zwłokami nie można przemieszczać się w dalekich odległościach, a zwłaszcza przekraczać granicy kraju. W takim bądź razie zostaje państwu tylko jedna opcja - pochowanie Katy na cmentarzu w Nowym Jorku. – miałam już coś odpowiedzieć kobiecie, lecz Harry mnie wyręczył.
-Proszę pani, ale jak pani to sobie wyobraża? Chcielibyśmy chociaż trzy, cztery razy w miesiącu odwiedzać naszą córeczkę na cmentarzu, ale nie będę wydawać tyle pieniędzy na bilety! Fakt, jesteśmy bogaci, ale to nie znaczy że możemy wyrzucać pieniądze w błoto! Chcielibyśmy mieć Katy przy sobie, czuć jej obecność. W Londynie. -odparł Styles, wyraźnie zniesmaczony całą sytuacją.
Kobieta milczała, zapewne rozważając inne, sensowniejsze opcje. Ostatecznie jednak wyszła z sali, pozostawiając nas bez słowa.
****
-Harry, ja nie dam rady... -spojrzałam na bruneta. Jego szmaragdowe tęczówki były przepełnione bólem i tęsknotą...Kurwa...
-Lily, dasz radę. Musimy się z nią pożegnać. Musimy się pożegnać z naszą Katy. Z naszą córeczką, z naszym Aniołkiem, z naszą Małą Kruszynką...-odparł Harry i objął mnie swoim silnym ramieniem.
Moje ręce całe drżały, a twarz była mokra i czerwona od łez. Wtuliłam się w tors Styles'a, chcąc choć na chwilę odpłynąć od rzeczywistości. Przymknęłam powieki i pomyślałam sobie o naszych trzech kolejnych Skarbach. Jak my im o tym wszystkim powiemy? A Gemma? Louis? Anne? Tom? Landon? Przygryzłam dolną wargę, chcąc powstrzymać się od głośnego krzyku. Miałam totalnie dość. Dość wszystkiego, całego życia.
-Mogą państwo się pożegnać z córką, zapraszam. -do moich myśli wdarł się głos pani Clark. Otworzyłam oczy i otarłam kolejne łzy, które spływały wolno po moich policzkach. Harry musnął moje usta, żeby dodać mi otuchy. Sam jednak wyglądał jeszcze gorzej niż ja.
-Harry, nie udawaj twardziela. Widzę, że lada moment wybuchniesz płaczem. Ale to zrozumiałe. - mruknęłam i ruszyłam za lekarką.
Harry poszedł w moje ślady, nie odpowiadając mi. Kiedy dotarliśmy już do kostnicy, zauważyłam słone łzy, które spływały nierównomiernie po jego policzkach. Przytuliłam go mocno, a on wtulił się w zagłębienie mojej szyi, w celu wzajemnego wsparcia.
-Będzie dobrze, Lily. -szepnął przez łzy. Zaprzeczyłam jego słowom ruchem głowy.
-Teraz już nic nie może być dobrze. -powiedziałam prawie niesłyszalnym głosem. Następnie oboje niepewnie podeszliśmy do chłodni.-Katy!-krzyknęłam, a widok Małej zmiękczył moje serce.-To nie może być prawda! Oddajcie mi moje dziecko!-zaczęłam panikować i krzyczeć na cały głos.-Mordercy! Zabiliście mi moją córkę!
Chciałam się rzucić na lekarkę, nie mogłam opanować emocji. Jednak mój mąż odciągnął mnie od tego pomysłu.
-Lily, skarbie...To nie jest wina lekarzy...Musisz się opanować...Wiem, że jest ci ciężko, mi też. Ale chociaż przez chwilę zachowaj zimną krew, Okey?-spytał Styles i przyciągnął mnie do siebie.
Bez zastanowienia wtuliłam się w niego. Mój nos drażnił zapach męskich perfum.
-Harry, idźmy stąd. Mam dość. -poprosiłam i rzuciłam Zielonookiemu błagalne spojrzenie.
-Zaczekaj. Nie chcesz się pożegnać z Katy? Wyrwałam się z objęć bruneta i z powrotem podeszłam do chłodni. Tym razem starałam się nie wybuchnąć, tylko zachowywać się całkiem spokojnie. Spojrzałam na Małą. Była taka blada, bez życia, a tak piękna. Jako jedyne z naszych dzieci odziedziczyła urodę i po mnie i po Harry'm.
-Mamusia i tatuś Cię kochają...-szepnęłam.-Nawet Teraz jesteś z nami... W naszych sercach.
Dłużej nie mogłam. Zwyczajnie się rozkleiłam.
-Żegnaj, Skarbie !-krzyknęłam, wyminęłam Styles'a i wybiegłam z pomieszczenia.
******************
Julia
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro