~14~
2 tygodnie później
-Harry, my nie możemy tak stać i nic nie robić. Nie będziemy przecież czekać, aż to przerodzi się w jakieś straszne choróbsko. -oznajmiłam stanowczo, spoglądając na bruneta.
-Faktycznie. Przecież lada moment może ją złapać jakiś poważny wirus. -mój mąż przyznał mi rację, po czym podszedł do łóżeczka Katy.
Otóż od dwóch dni naszą najmłodszą pociechę męczyła gorączką. Była bardzo osłabiona, nie miała apetytu. Razem z Harry'm podejrzewaliśmy przeziębienie.
-W takim razie ja zadzwonię na ostry dyżur, a ty zadzwoń do wszystkich i popytaj, czy nie mogą przez ten czas zająć się bliźniakami i Blake'iem. Przecież nie będziemy ich brać ze sobą do szpitala i patrzeć jak sami łapią te wszystkie choroby. -zadecydował Zielonooki.
Od razu przystanęłam na jego decyzję. W czasie kiedy on dzwonił do szpitala, ja udałam się na korytarz. Wyciągnęłam telefon z kieszeni spodni, a następnie odblokowałam urządzenie. Weszłam w moją listę kontaktów, początkowo wybierając numer do Anne. Po dwóch sygnałach usłyszałam znajomy głos.
-Lily, witaj skarbie. -kobieta przywitała się. -Coś się stało, że dzwonisz?-spytała z nutką zaniepokojenia w głosie.
-Właściwie to tak.-przytaknęłam.-Katy złapała jakiś wirus...-westchnęłam głęboko. -Razem z Harry'm musimy udać się z nią do szpitala, a nie mamy z kim zostawić bliźniaków i Blake'a.-wyjaśniłam.
-Kochana, bardzo Cię przepraszam, ja nie mogę. Od rana jestem poza miastem. Wybacz. - Anne posmutniała.
-Jasne, nic się nie stało. Doskonale cię rozumiem. No nic, może zadzwonię do Landon'a.-odparłam, po czym pożegnałam się z kobietą.-Na razie, Anne.
Następnie szybko zakończyłam połączenie. Tym razem wybrałam numer do naszego zaufanego przyjaciela rodziny. Po niespełna trzech sygnałach do moich uszu dobiegł radosny głos.
-Hej, Lily!-krzyknął Landon pełen energii.-Ostatnio coś rzadko dzwonisz, co tam u was?
-Słuchaj, coś niedobrego dzieje się z Katy. Ma podwyższoną temperaturę, jest osłabiona. -wytłumaczyłam, niespecjalnie podzielając emocje chłopaka. -No i chciałam się spytać, czy przypadkiem nie mógłbyś się zająć bliźniakami i Blake'iem? Bardzo cię proszę, Landon.-błagałam.
-Będę za dziesięć minut. -odparł szybko, po czym rozłączył się.
Lekko się uśmiechnęłam. Ktoś zgodził się popilnować naszych dzieci. Schowałam telefon na poprzednie miejsce i powróciłam do sypialni. Podeszłam do bruneta i wtuliłam się w jego tors.
-Landon zaraz tu będzie.-oznajmiłam, czując jak silne ramiona obejmują moje plecy.
****
-Dzieci mają obiad w lodówce. Włącz im bajkę, pobaw się z nimi. Cokolwiek, tylko żeby się nie nudziły. - wyprawiłam Landon'owi krótki monolog, dotyczący opieki nad dziećmi.
-Lily, spokojnie. Nie pierwszy raz się nimi zajmuję. -zapewnienia czarnowłosego przekonały mnie.
-Wiem. Po prostu boję się o nich. -argumentowałam. -Zadzwonimy, jak będziemy wychodzić ze szpitala. -dodałam.
Harry schylił się i podniósł nosidełko. Pożegnaliśmy się jeszcze z naszym przyjacielem i opuściliśmy dom. Następnie przeszliśmy przez ogród, udając się do połyskującego w słońcu Range Rover'a. Pomimo, iż był początek marca, pogoda sprzyjała. Zielonooki uchylił tylne drzwi i przypiął nosidełko. Chciałam mieć czujne oko na naszą córeczkę, więc również zajęłam miejsce z tyłu. Harry oczywiście usiadł za kierownicą. Brunet włożył kluczyki do stacyjki, a po chwili włączył się do ruchu.
-Do jakiego szpitala jedziemy?-spytałam z nadzieją, że droga będzie krótka.
-Do szpitala ogólnego przy ulicy Whitehall*. -odpowiedział. -Czyli jakieś pięć minut stąd.
Styles jechał naprawdę szybko, bo nim się obejrzałam, zaparkował na szpitalnym parkingu. Wyszedł z pojazdu, obszedł go dookoła i zjawił się obok mnie. Pomógł mi wyjść, a następnie ostrożnie wyciągnął nosidełko z Małą. Zamknął samochód pilotem i razem ruszyliśmy w kierunku wejścia głównego na SOR. Szybko znaleźliśmy się w środku.
-Pójdę zarejestrować Katy, a wy usiądźcie na krzesłach.-Harry podał mi nosidełko, a sam ruszył do rejestracji.
Usiadłam na jednym z krzeseł, a nosidełko ułożyłam na ziemi przed sobą. Doglądałam Małej, upewniając się, że wszystko jest w porządku. Po około pięciu minutach obok mnie zjawił się Zielonooki. W prawej dłoni ściskał stertę papierów.
-I jak? Udało się ją zapisać?-spytałam, przejmując od niego kartki.
-Mhm.-mruknął potwierdzająco.-Musimy wypełnić papiery, a za chwilę ponoć ma przyjść lekarz.-odparł i zajął miejsce obok mnie.
Kiedy skończyłam, akurat podszedł lekarz. Byłam zdziwiona, myślałam , że to potrwa trochę dłużej. Blondyn w średnim wieku przywitał nas uściskiem dłoni.
-Witam Państwa. Nazywam się Mike Hudson i jestem pediatrą. Przejdziemy teraz na oddział dziecięcy i pozwolą Państwo, że zbadam dziewczynkę.-wyjaśnił kulturalnie.
Wraz z brunetem wstaliśmy jednocześnie z siedzeń. Mój mąż podał blondynowi dokumenty Małej. Lekarz przejrzał je uważnie, po czym stwierdził, że możemy iść. Umiarkowanym krokiem ruszyliśmy za mężczyzną. Oddział pediatryczny znajdował się na tym samym piętrze, więc nie mieliśmy kłopotu z wchodzeniem po schodach. Kiedy znaleźliśmy się w gabinecie, rozsiedliśmy się na krzesłach, które znajdowały się naprzeciwko biurka.
-No więc Katy od dwóch dni ma podwyższoną temperaturę, jest osłabiona, nie chce jeść. Postanowiliśmy odwiedzić szpital, w obawie, że może się to przerodzić w jakąś straszną chorobę. -zaczęłam, wprowadzając lekarza w sytuację.
-Wiem, czytałem kartę pacjentki. Na początek obejrzę Małą, a później najprawdopodobniej zrobimy badania CRP.- blondyn przedstawił nam plan działania. -W takim razie proszę rozebrać córkę z górnej części garderoby.
Niezawodny brunet zdjął Katy sweterek i bluzeczkę. Następnie podał ją lekarzowi, który przystąpił do oględzin. Mężczyzna osłuchał płuca naszej córeczki. Później sprawdził jeszcze temperaturę.
-Trzydzieści osiem i dwa. Ma gorączkę.-oznajmił, kręcąc głową z niezadowolenia. - Najprawdopodobniej to jakiś wirus. Jednak nie jestem pewien. Zanim przystąpimy do badania CRP, zrobimy prześwietlenie całego ciała. Wiedzą Państwo, tak dla pewności, musimy wykluczyć wszelkie choroby wewnętrzne.
Przełknęłam ślinę i chwyciłam mocno dłoń bruneta. Następnie wstaliśmy z dotychczasowych siedzeń i ruszyliśmy za doktorem do drugiego pomieszczenia. Katy została ułożona pod wielką aparaturą, a nas poproszono o zajęcie miejsc w rogu gabinetu. Po niedługim czasie blondyn podszedł do nas. Przejęłam od niego Małą, ubrałam ją i ułożyłam wygodnie w nosidełku.
-Umm, nie wiem jak to powiedzieć...-zaczął wyraźnie zestresowany medyk.
-Coś się stało z Katy?-zerwałam się z siedzenia jak poparzona. -Proszę powiedzieć!
Lekarz głęboko westchnął, bojąc się naszej reakcji.
-...No więc...Wykryłem u dziewczynki...Guza mózgu.-na te słowa oboje zaniemówiliśmy.
-Cholera!
*******************
*Nazwa Ulicy jest przypadkowa.
Julia
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro