~7~
W poniedziałkowy ranek zostałam obudzona przez cichutki płacz Blake'a. Wstałam z łóżka nie budząc Harry'ego i zajęłam się naszym Maluszkiem. Jak się okazało wystarczyło nakarmienie go i trochę czułości. Zbliżała się godzina szósta trzydzieści, więc nie widziałam sensu w ponownym zasypianiu. Udało mi się ponownie uśpić syna, więc włożyłam go do łóżeczka. Zabrałam bluzę Harry'ego i udałam się do pokoju Louis'a, którego zdecydowanie trudniej obudzić. Przekroczyłam próg niebieskiego pomieszczenia i podeszłam do jasnego łóżeczka. Mały spał smacznie rozwalony na całym łóżku. Zaśmiałam się pod nosem i odgarnęłam brązowe loczki z jego czoła. Kucnęłam przy niskim łóżeczku i dotknęłam dłonią policzka chłopca.
-Lou, Kochanie czas wstawać. – brunet jak zwykle położył swoją rękę na mojej i próbował ją zdjąć, na co nie mogłam się zaśmiać. Gdy chłopiec nadal nie okazywał, że zamierza wstać sięgnęłam po bardziej drastyczne środki. Zrzuciłam z niego kołdrę i zaczęłam łaskotać jego brzuszek. Louis dzielnie walczył ze śmiechem, jednak poległ i zsunął się z łóżka na włochaty dywan.
-Już wstaję mamusiu. – wyszeptał siadając na dywanie. Przetarł piąstką oczka i ziewnął.
-Uważaj, bo mnie jeszcze połkniesz. – zaśmiałam się, a on wraz ze mną. – Pójdę obudzić Darcy, a ty możesz iść do kuchni. – wspólnie wyszliśmy na korytarz, gdzie każde z nas poszło w inną stronę. Z obudzeniem brunetki nie było problemu i po chwili we trójkę zastanawialiśmy się nad śniadaniem.
-Płatki! – krzyknęła Darcy podskakując na krześle.
-Nie! Tosty! – odpowiedział jej Louis. I tak rozpoczęła się istna kłótnia.
-Spokojnie, bez nerwów. Mogę zrobić każdemu z was coś innego. – moje słowa zakończyły ostrą wymianę zmian i wprowadziły ciszę w kuchni. Zabrałam się za śniadanie i przygotowywanie napojów. Po chwili Darcy i Lou zajadali swoje pyszności, a ja kończyłam jajecznicę dla Harry'ego i moją owsiankę.
-Dzień dobry wszystkim. – wyszeptał z chrypą w głosie Harry. Uniosłam na niego wzrok, a uśmiech sam pojawił się na mojej twarzy. Brunet stał ubrany w czarne dresy i koszulkę. Jego włosy były w artystycznym nieładzie, a silne ramiona trzymały najmłodszego Styles'a.
-Cześć tato. – odpowiedziały bliźniaki z pełnymi ustami, co nie umknęło mojej uwadze. Harry podszedł do mnie i delikatnie mnie pocałował. Spojrzałam na zafascynowanego Blake'a i pocałowałam go w czółko.
-Mmm, jajecznica. – mruknął brunet spoglądając na patelnię. Nałożyłam nasze posiłki i postawiłam talerz oraz miseczkę na stole. Przejęłam od męża syna i oboje usiedliśmy.
-Możemy dzisiaj nie iść do przedszkola? – zapytała nagle Darcy robiąc swoje słodkie oczka.
-Z jakiego powodu? – spytałam unosząc brew.
-No wiesz, mamy małego braciszka. Chcemy się nim zająć. – dopowiedział Louis. Wyczuwam jakiś spisek pomiędzy tą dwójką.
-Idziecie do przedszkola. Nie ma żadnego zostawania w domu. – odparł stanowczo Harry.
-Z resztą dzisiaj przychodzi pani rehabilitantka i lepiej żebyście nie przeszkadzali. Ja i tata musimy się nauczyć pewnych rzeczy. – wytłumaczyłam, na co bliźniaki posmutniały. –Ale obiecuję, że jak wrócicie to zrobimy babeczki. – wystarczyło tylko wspomnieć o wspólnym gotowaniu, a Darcy z Louis'em zgodnie poszli przygotować się do wyjścia.
******
Dzisiaj Harry został w domu. Chciał nauczyć się tych ćwiczeń dla Blake'a i stwierdził, że podjedzie do firmy popołudniu, a przy okazji odbierze dzieci.
Rehabilitantka przyszła około godziny jedenastej. Była to przemiła kobieta w średnim wieku. Nie dość, że była świetna w swojej pracy to jeszcze cudownie się z nią rozmawiało. Po godzinie wyszła od nas, pozostawiając nas z nowymi umiejętnościami.
Po nakarmieniu i uśpieniu Blake'a razem z Harry'm przygotowaliśmy lunch. Czuliśmy się jak kiedyś, jeszcze przed naszym rozstaniem. Niby dorośli z nas ludzie, a jednak skończyło się bitwą na jedzenie.
Gdy Harry wyjechał do firmy otoczyła mnie cisza, grobowa cisza. Blake spał, a ja nie miałam pomysłu co robić. Udałam się do sypialni w celu poczytania jakiejś książki. Na łóżku zauważyłam zieloną teczkę Styles'a, o której w ciągu ostatniej godziny wspominał chyba z pięćdziesiąt razy. I jak zwykle zapomniał o niej. Postanowiłam zrobić nie tylko sobie wycieczkę, ale i Blake'owi. Przebrałam się i zrobiłam delikatny makijaż, po czym ubrałam chłopca w słodki szary komplecik. Malec obudził się, gdy wkładałam go do nosidełka, więc zaczęłam do niego mówić. Cały czas patrzył na mnie swoimi wielkimi, zielonymi oczami. Z pewnością w przyszłości poderwie na nie niejedną dziewczynę. Z uśmiechem na ustach zabrałam nosidełko, torebkę i teczkę. Wszystko włożyłam do samochodu i upewniłam się, że Blake jest dobrze zapięty. Usiadłam za kierownicą i ruszyłam. W takiej chwili dziękowałam Harry'emu, że zmusił mnie do zrobienia prawa jazdy.
Niedługo później zaparkowałam przed firmą mojego męża. Otworzyłam drzwi i stanęłam obok samochodu. Poprawiłam materiał szarego sweterka i zabrałam torebkę z teczką oraz nosidełko. Było mi troszkę ciężko jednak dawałam sobie rady. Przekroczyłam próg firmy wzbudzając nie małe zainteresowanie. Starając się nie spoglądać na innych ruszyłam w stronę windy.
-Lily! – usłyszałam gdzieś z tyłu. Odwróciłam się i ujrzałam biegnącego Liam'a, w jak zwykle idealnym garniturze. –Witaj.
-Cześć. Gdzie tak pędzisz? – spytałam z uśmiechem.
-Do ciebie. Do Harry'ego? – spytał na co pokiwałam i wyjaśniłam powód przyjścia. –Daj nosidełko. Nie możesz się przemęczać. – powiedział szybko wyjmując z mojej ręki przedmiot. – Nie wierzę, że jako pierwszy pracownik widzę sławnego Blake'a Styles'a. – zaśmiał się Liam spoglądając na chłopczyka.
Odsunęłam się lekko i spojrzałam za Liam'a. Nagle w oddali mignęła mi jakaś kobieta. Niezwykle obfity biust, długie blond włosy. Była bardzo podobna do tej, która uprowadziła moje dzieci. Ale to niemożliwe. Cynthia jest w więzieniu, poza tym nie spodziewałabym się zobaczyć ją ubraną w czarne spodnie i białą koszulę. Wcale nie prześwitującą. Mam już chyba jakieś omamy.
-Idziemy? Winda już jest. – z zamyślenia wybudził mnie Liam.
-Tak, tak. –odpowiedziałam i podążyłam za szatynem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro