Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~32~


Czując promienie Słońca rażące moją twarz uchyliłam lekko powieki. Pod wpływem ostrego światła zmuszona byłam je ponownie zamknąć. Ostatecznie przełamałam się i otworzyłam szeroko oczy. Widok jaki zastałam, zdecydowanie nie wynagradzał poprzedniej czynności. Siedziałam na kawałku blachy, coś jak fragment dachu. Dookoła mnie znajdowały się połamane drzewa i krzewy, pływające samochody, dachówki, drewna i przedmioty codziennego użytku takie jak fotele, kuchenki czy dziecięce zabawki. Bicie mojego serca niebezpiecznie przyspieszyło. Co tu się stało w ogóle? Dopiero po chwili powróciły wspomnienia. Plaża, uciekający ludzie, Harry i fala. To musiało być tsunami. Rozejrzałam się ponownie próbując znaleźć mojego męża. Niestety nikogo nie było.

-Harry! – krzyknęłam głośno czując ból i pieczenie gardła. –Harry! – zawołałam kolejny raz i kolejny. Nie otrzymałam jednak żadnej odpowiedzi. –Harry. – wyszeptałam płaczliwie. Zostałam tutaj sama. Gdzie jest Harry? Dlaczego wszystko musi się sypać do cholery! Mam chociaż nadzieję, że żyje i nic mu nie jest. Chociaż tyle.

Po moich policzkach spłynęły słone łzy. Chciałam iść szukać bruneta, lecz nawet nie byłam w stanie się podnieść. Poczułam silny ból nóg i co dziwne dopiero teraz spojrzałam na siebie. Moje ubrania były mokre i lekko poszarpane, potargane włosy odstawały w każdym kierunku, a ciało pokrywały liczne zadrapania i siniaki. Jednak to nie było najgorsze. Jedna z moich nóg miała wbity mosiężny pręt. Od rany odchodził fragment zdartej skóry i krew, która spływała po kończynie na blachę, tworząc wielką plamę. Nie czułam tej nogi, nie czułam bólu, kompletnie nic z nią związanego. Pewnie dlatego nie spoglądnęłam na nią na początku. Druga noga była w lepszym stanie. W prawdzie również odrapana i czerwona, ale nie tak pokiereszowana jak poprzednia. Spojrzałam na kończynę z prętem. Mój brzuch zaczął wariować i o mało co nie zwymiotowałam. Postanowiłam nie patrzeć na nią.

Teraz pojawił się problem. Jak mam się stąd wydostać? Nie wiem gdzie jestem, czy ktokolwiek przeżył, a na dodatek pewnie za chwilę się wykrwawię. Z bezsilności położyłam się na metalu i zamknęłam oczy. Spod przymkniętych powiek wypływały strumienie łez, które zaznaczały mokre ścieżki na policzkach.

-Harry! – wrzasnęłam na cały głos. Jedyne co tym zdziałałam, to wystraszyłam siedzące na drzewie nieopodal ptaki. Zakryłam twarz dłońmi i załkałam głośno. Czułam się tak okropnie. Ja sama, wobec tego kataklizmu.

-Lily? – usłyszałam nagle krzyk. Mimo bóli podniosłam się do siadu i rozglądnęłam. Miałam nadzieję, że to Harry. Ale ten głos, nie należał go niego. –To ty. – osoba, która pojawiła się przede mną tylko utwierdziła mnie w tym. To był Fabien, z którego rodzicami wczoraj spożywaliśmy kolację. To takie popieprzone, jeszcze dzisiaj rano cieszyłam się naszymi wakacjami, a teraz nie jestem pewna czy przeżyję. –Boli cię coś? – spytał ostrożnie pokonując ostatnie metry.

-Noga. – powiedziałam wskazując zmasakrowaną kończynę. Fabien spojrzał na nią, a następnie szybko się odwrócił i zwymiotował. Nie dziwię mu się.

-Muszę cię jak najszybciej stąd zabrać. Chodź. – wymruczał zbliżając się do mnie. Zastanawialiśmy się jak najlepiej będzie mu mnie przenieść i ostatecznie chłopak wybrał wzięcie na ręce ,,jak pannę młodą". Splotłam ręce za jego karkiem i starałam się jak najmniej ruszać.

-Jak mnie znalazłeś? – spytałam ciężko oddychając. Chłopak z pewnością był zmęczony drogą, gdyż musiał uważać na wszystkie przedmioty zatopione we wodzie i nie widoczne z naszej wysokości, a do tego jeszcze mój ciężar.

-Byłem w sali do bilardu w hotelu, gdy przyszło tsunami. Wyszedłem na dach, miałem szczęście, bo woda nie dotarła tam w dużych ilościach. Potem przyleciał jakiś śmigłowiec i zabrali mnie do najbliższej wioski. Zorganizowali stamtąd samochody, które mają zawieść najciężej rannych do szpitala. Zgłosiłem się na ochotnika i teraz szukam poszkodowanych. – wytłumaczył wzmacniając uścisk.

-Wiesz może coś o Harry'm? Widziałeś go? Znalazłeś? – spytałam szybko, czując nieprzyjemne ukłucie w miejscu, gdzie pręt wbił się w nogę. Za jakie grzechy Boże.

-Nie. – wyszeptał smutno. –Ale nie widziałem go również wśród ofiar śmiertelnych. Być może uratował się i jest w innej wiosce. Nie wiem.

-A co z twoimi rodzicami?

-Nie mam pojęcia. Byli wtedy w naszym domku. Mam nadzieję, że nic im nie jest. – powiedział wpatrując się przed siebie pustym wzrokiem.

-Będzie dobrze. Zobaczysz. – próbowałam jakoś pocieszyć chłopaka, lecz nie bardzo mi to wychodziło. Oboje zostaliśmy rozdzieleni ze swoimi rodzinami, więc znaliśmy ten ból spowodowany niewiedzą o życiu bliskich.


*****

Słońce świeciło w zenicie, gdy dotarliśmy do jakiejś wioski. Czułam jak moja druga noga drętwieje i nie mogę nią poruszyć. Zewsząd docierały do mnie różne krzyki, każdy w innym języku. Do tego wielka duchota i piekące gardło. Fabien położył mnie na jakiejś macie i odszedł. Zaczęłam wołać za nim, przez co ciemnoskóre kobiety patrzyły na mnie jak na odmieńca. Chłopak wrócił szybko z butelką i materiałem. Szmatę owinął wokół mojej nogi próbując zatamować krwawienie.

-Napij się. Tyle ile dasz rady. – wyszeptał i pomógł mi się podnieść. Jedną ręką podtrzymywał moje plecy, a drugą pomagał mi upić trochę cieczy. Można by pomyśleć, że wypiję od razu całą butelkę, lecz wysuszone gardło nie chciało przyjąć nawet łyka. –Za chwilę przyjedzie samochód po rannych. Zaniosę cię tam, ale nie mogę jechać z tobą. Nie bój się, oni się tobą zajmą. Naprawdę. Mam prośbę. Gdybyś gdzieś spotkała moich rodziców przekaż im, że żyję.

-Oczywiście. – wyszeptałam lekko się uśmiechając.

Zgodnie ze słowami Fabien'a przyjechał samochód z przyczepą. Chłopak przeniósł mnie i ułożył w rogu na kocu. Dookoła mnie stali ludzie w różnym stanie. Wszyscy jednak wpatrywali się we mnie. Nie mogąc znieść tych spojrzeń zamknęłam oczy. Otworzyłam je dopiero gdy pojazd stanął. Pasażerowie samochodu zaczęli wychodzić z przyczepy i każdy rozchodził się w różne strony. Nagle ktoś wszedł na i zbliżył się do mnie.

-Pomogę ci. – mężczyzna odezwał się po angielsku i wziął mnie na ręce. Jęknęłam, gdy noga z prętem lekko się wykrzywiła. Nieznajomy spojrzał na ranę i jak najszybciej ruszył w stronę wielkiego, szarego budynku, którym był szpital. Przecisnął się przez tłum ludzi i wbiegł do zatłoczonego budynku. –Mam ciężko ranną! – krzyknął głośno, a chwilę później przybiegła do nas jakaś kobieta w stroju lekarza. Rzuciła okiem na moją nogę i spojrzała na mężczyznę.

-Proszę za mną. – czując uciążliwy ból w klatce piersiowej zamknęłam oczy. Zaczęliśmy się przedzierać przez tłum ludzi, co wiedziałam bez zmysłu wzroku. Mnóstwo głosów, a do tego co chwilę ktoś trącał moje nogi co powodowała ból niemożliwy do opisania.

Po kilku minutach zrobiło się zdecydowanie ciszej. Zniknęły głośne głosy, zostały zamienione na kaszel, pojękiwania i szuranie butów. Uchyliłam powieki i ujrzałam niewielką salę z wieloma łóżkami. Praktycznie każde było przez kogoś zajęte.

Mężczyzna położył mnie na jednym z wolnych posłań i szybko odszedł. Jego miejsce zajęła lekarka.

-Jak się pani nazywa? – spytała zakładając rękawiczki.

-Lily Styles. – wyszeptałam. Kobieta stanęła przy zmasakrowanej nodze i przyglądnęła się jej.

-Boli panią? – spytała dotykając pewnych miejsc na kończynie. Nie wiem czy to dobrze, czy źle ale moją odpowiedzią za każdym razem było ,,nie". To aż dziwne, gdyż jeszcze chwilę temu czułam ogromny ból. –Proszę poczekać, zaraz wrócę. Gdyby coś się działo proszę krzyczeć. – powiedziała szybko bezuczuciowym tonem i odeszła.

Przymknęłam oczy i spoglądnęłam na sufit. W tej chwili przestał się liczyć dla mnie mój stan zdrowia, najważniejszy był Harry. Gdzie jesteś Kochanie? Wszystko z tobą dobrze?

-Mary McCurty? Devin Durty? Sam i Max Norton? – nowością stał się głos jakiegoś chłopca. Spuściłam wzrok i natrafiłam nim na blondyna, który nie mogł mieć więcej jak dwanaście lat. Chłopczyk w dłoniach trzymał notes i chyba ołówek. Chodził między łóżkami i czytał nazwiska.

-Hey, mały! – krzyknęłam chcąc zwrócić jego uwagę. Blondyn podszedł do mnie i nachylił się nam moją twarzą. –Szukasz poszkodowanych? – spytałam, a on przytaknął. –Możesz poszukać mojego męża? Nazywa się Harry Styles, a ja jestem Lily Styles.

-Jak go znajdę to go do pani przyprowadzę. – powiedział rezolutnie zapisując krzywym pismem moje i Harry'ego imię oraz nazwisko.

-Dziękuję. Leć już. – powiedziałam gładząc go dłonią po policzku. Blondynek wykrzyczał jeszcze kilka nazwisk, a gdy nikt się nie zgłosił wybiegł z sali.

Harry wróć do mnie, proszę.

Po moich policzkach spłynęły samotne łzy. Nagle dopadł mnie atak potwornego kaszlu. Mimowolnie podniosłam się lekko i po kilkunastu sekundach nieustającego kasłania opadłam na niewygodną poduszkę.

W pewnej chwili przy moim łóżku pojawiła się dwójka mężczyzn, a za nimi zobaczyłam lekarkę, która mnie zbadała. Nieznajomi pociągnęli moje łóżko na kółkach w nieznanym mi kierunku. Jak się później okazało zostałam przewieziona do innej sali, w której znajdowały się jeszcze cztery łóżka. Dwa były zajęte. Na jednym leżał mężczyzna, którego ciało było zakryte przez bandaże, a na drugim mała dziewczynka. Miała zamknięte oczy, a jej klatka piersiowa ledwo się unosiła.

Przeniesiono mnie na dużo wygodniejsze łóżko i podpięto do kroplówki.

-Pani Styles, tak? – kobieta w średnim wieku upewniła się co do mojego nazwiska. –Po wstępnych oględzinach pani ciała jestem w stanie stwierdzić jedno. Pani lewa noga jest w dobrym stanie, jedynie ma pani skręconą kostkę. Ale co do prawej nogi... - przerwała kręcąc głową w geście niewiedzy. –Prawdopodobnie będziemy musieli amputować ją pani. – zakończyła, a ja zobaczyłam mroczki przed oczami.

Najpierw gwiazdeczki, a później ciemność.

I w sumie to tylko ciemność.


***********
Hej!

Z racji dzisiejszego Sylwestra, czyli ostatniego dnia roku dodaję kolejny rozdział. Muszę jednak dodać, że jest to  przedostatni rozdział Our Family :c (czyli jeszcze jeden rozdział i epilog)


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro