~25~
Następnego dnia zostałam brutalnie obudzona. Małe rączki Darcy zaczęły uderzać moją twarz i szarpać całym ciałem. Do tego nieustający krzyk.
-Co się stało? – spytałam otwierając oczy, co dziewczynka potraktowała jako znak do zaprzestania swoich czynności.
-Louis jest kosmitą! – krzyknęła tak głośno, że Harry podniósł się przytykając dłonie do uszu.
-Ciszej dziecko. Co cię opętało? – burknął zielonooki pocierając dłonią brodę.
-Louis jest kosmitą! Zjedli go i wypluli! – krzyknęła, po czym tak po prostu wybiegła z pokoju. To nie jest normalne.
Podniosłam się szybko z łóżka i narzuciłam na plecy rozpinaną bluzę. Harry westchnął i również wstał, po czym oboje skierowaliśmy się w stronę tymczasowej sypialni bliźniaków. Po przekroczeniu progu jasnego pomieszczenia zauważyłam, że Darcy leży na swoim łóżku okryta kołdrą tak, że widać było tylko jej szmaragdowe oczy. Zbliżyłam się do drugiego posłania, które należało do małego bruneta. Chłopiec zakrył się kołdrą tak mocno, że wystawały mu jedynie kosmyki włosów. Usiadłam na rogu łóżka i odchyliłam materiał. Chłopiec jęknął i chciał się ponownie zakryć, lecz skutecznie temu zapobiegłam. Spojrzałam na syna i zaniemówiłam. Całe jego ciało pokrywały plamy w różnych odcieniach czerwieni. Przerażona dotknęłam jednej z nich, licząc na jakąś reakcję ze strony ciała dziecka, lecz nic się nie stało. Ułożyłam dłoń na czole sprawdzając, czy Lou nie ma gorączki. Nie miał jej.
-Boli cię coś? – spytał Harry kucając obok łóżka.
-To. – odpowiedział smutno Maluch pokazując na plamy. –To swędzi. – westchnął i podrapał jedną z nich na dłoni. Od razu zrobiła się bardziej czerwona.
-Nie rób tak, bo będzie jeszcze gorzej. – westchnęłam. –Jedziemy do szpitala, nie ma innej opcji. – oświadczyłam wstając. Louis słysząc cel naszej podróży szybko skulił się pod kołdrą i załkał.
-Hej Lou. – zaczął cicho Harry. Spojrzał na mnie i dopiero potem całkowicie zajął się naszym synem. Wiem, że Styles się stara. Jak na razie wszystko idzie ku dobremu końcowi w kwestii naszych kontaktów. Ale zaufanie do Harry'ego, sama nie wiem jak mógłby je odbudować. Może wystarczy po prostu zakończyć kategorycznie kontakty z Cynthią i poświęcić się rodzinie i pracy? Tak jak było do tej pory. – Nie bój się. Pan doktor zbada cię i potem wrócimy do domu. A wiesz co, czuję, że nie będziesz chodził przez jakiś czas do przedszkola więc będziesz mógł sobie długo spać w domu. – Louis wychylił głowę spod kołdry i spojrzał na Harry'ego. Wysunął dłoń w jego stronę na znak potrzeby przytulenia. Brunet usiadł na skraju łóżka i objął mocno naszego syna. Chłopiec zarzucił swoje dłonie na jego kark i ułożył głowę na ramieniu mojego męża. Niedługo później zamknął oczka i zasnął, o czym świadczył równy oddech.
-Muszę go przebrać. Połóż go na łóżku. – Harry ułożył Lou na materacu, a ja popróbowałam przebrać dziecko. Po kilku próbach w końcu mi się to udało.
-A co ty tu jeszcze robisz? – Harry zwrócił się w stronę Darcy przyglądającej się wyglądowi brata.
-Boję się o Louis'a. Jest dziwny. – skrzywiła twarz siadając na łóżku jednocześnie odrzucając energicznie kołdrę.
-Nie wiemy. Musi go zbadać lekarz. Chodź, pomogę ci się ubrać. – Harry przeczesał włosy i zabrał małą do łazienki, aby mogła się umyć. W tym czasie przygotowałam ubrania dla dziewczynki i zostawiłam na jej łóżku. Nie chcąc zostawiać Lou samego kucnęłam obok mebla, na którym spał i przyglądałam się chłopcu.
Harry wrócił chwilę później. Został z bliźniakami i pozwolił mi się spokojnie przygotować. Później Styles przebrał się i mogliśmy wyruszyć do szpitala. Brunet posadził Lou, który zdążył się już obudzić, w foteliku. Chłopiec był jednak jeszcze senny, przez co ziewał i drzemał co chwila. Nie ukrywam, że poranna wizyta w szpitalu nie była szczytem moich marzeń, lecz jak trzeb to trzeba.
Zaparkowaliśmy przed średniej wielkości, białym budynkiem szpitala. Harry wziął na ręce naszego syna, a ja chwyciłam rączkę Darcy, nie chcąc aby się zgubiła. Przekroczyliśmy próg szpitala i zarejestrowałam syna w recepcji. Mieliśmy szczęście, gdyż nie było przed nami nikogo. Harry chciał wejść do gabinetu razem ze mną i Louis'em, lecz ktoś musiał zająć się za ten czas Darcy. Poszłam więc sama z Małym.
*****
-I co mu jest? – Harry zerwał się z krzesełka, gdy tylko otworzyłam drzwi gabinetu. Louis szedł obok mnie dzielnie, dzierżąc w dłoni naklejkę Dzielnego Pacjenta. Chłopiec podszedł wolno do swojego ojca i wtulił się w jego nogi. Brunet szybko zareagował i wziął na ręce dziecko, którego ramiona owinęły szyję zielonookiego.
-Dostał uczulenia na jedną z traw, która rośnie na tutejszym wybrzeżu. Podobno to dość częste u przyjezdnych. Dostaliśmy receptę na maść i jakieś lekarstwa. Po tygodniu plamy powinny zniknąć. – wyszeptałam dotykając czoła Malucha. –Trzeba sprawdzać czy nie ma gorączki i najlepiej byłoby wrócić do domu, żeby nie miał już więcej kontaktu z trawą. No i Lou nie pójdzie na razie do przedszkola. *
-Przepraszam Skarbie. Mogłem się dowiedzieć, czy w okolicy nie można na coś zachorować. – Harry wziął na siebie całe uczulenia Louis'a. Ze smutnym wzrokiem sunął po twarzy dziecka, po czym pocałował je w czoło.
-Nie obwiniaj się Harry, skąd miałeś wiedzieć, że może do czegoś takiego dojść. Z resztą lekarz mówił, że ta alergia mogła się objawić w każdym innym miejscu, gdzie Lou miałby kontakt z tym gatunkiem traw. Przynajmniej wiemy już co mu jest i jak sobie możemy z tym poradzić. – posłałam moim mężczyznom uśmiechy, po czym skierowałam ich wraz z Darcy do samochodu. Po odwiedzeniu szpitalnej apteki wróciłam do samochodu. Wspólnie pojechaliśmy do rezydencji, gdzie po spakowaniu i posprzątaniu budynku udaliśmy się w drogę powrotną.
*****
Gdy Harry zaparkował przed domem było przed pierwszą po południu. Pogoda nie była najgorsza, ale i nie była szczytem marzeń. Zdecydowanie lepiej było w Swanage. Wysiadłam z samochodu i pomogłam wygramolić się z niego Darcy, a potem Louis'owi. Dzieci pognały w stronę domu, a raczej dziewczynka, gdyż mały brunet sunął wolno z powodu nie za dobrego humoru. Swędzące plamy nie dawały mu spokoju. Pomogłam mężowi z torbami i mimo jego próśb o zostawienie walizek, wzięłam dwie z nich za rączki. Wniosłam każdą pojedynczo po schodkach, a następnie wciągnęłam do wnętrza budynku. Ustawiłam je z boku, aby nie przeszkadzały i zajmowały całego holu, po czym zdjęłam obuwie i bomberkę.
Głosy dochodzące z wnętrza domu pokierowały mnie w stronę salonu. Przeczesałam włosy i przełożyłam ja na lewe ramię, licząc że choć trochę ten zabieg poprawi mój wygląd po podróży. W salonie na sofie siedziała Anne, która ściskała Louis'a. Swoją drogą chłopiec nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy. Darcy natomiast tuliła się do Gemmy siedzącej na fotelu obok. Wręcz łasiła się do niej jak kot.
-Lily! – okrzyk Anne zwrócił moją uwagę. Podeszłam do kobiety i objęłam ją.
-Witaj Anne. Blake był grzeczny? – moje Maleństwo było priorytetem.
-Oczywiście. Prawie w ogóle nie płakał. Niedawno go nakarmiłam i teraz leży w łóżeczku. – powiedziała z uśmiechem brunetka, wskazując mebel w rogu pomieszczenia.
-Hej Gemma. – przywitałam się z dziewczyną i ją również objęłam. – Darcy nie rób tak. – skarciłam dziewczynkę, która przyczepiła się do nóg siostry Harry'ego.
-Cześć Lily. Mi to nie przeszkadza. Po prostu chyba się stęskniła. – odparła Gemma broniąc Darcy. Już nie pierwszy raz. Ale muszę przyznać, że słodkie oczka mojej córki działały na wszystkich.
Zbliżyłam się do łóżeczka, gdzie pod kocykiem leżał mój malutki skarb. Szybko wzięłam chłopca w ramiona i przytuliłam. Bardzo się za nim stęskniłam. Podałam Blake'owi mój palec wskazujący. Drobna dłoń dziecka zacisnęła się mocno na mojej kończynie i delikatnie nią machała.
-Odniosłem walizki na piętro. – westchnął Harry stając w progu salonu. –Cześć mamo. Hej Gemma. – brunet przywitał się z kobietami uściskiem i całusem w policzek. Zwrócił się w moją stronę i widząc małą istotkę w moich ramionach szybkim krokiem podszedł do mnie. Stanął obok, a ja odwróciłam się lekko w jego stronę.
-Hej Mały. Jak tam? Nie rozrabiałeś? – spytał stając obok mnie. Odwróciłam się lekko w stronę mężczyzny, który objął mnie w tali jednym ramieniem. Drugim sięgnął w stronę naszego dziecka i pogładził nim pulchny policzek Blake'a.
-A teraz dzieci powiedzcie, dlaczego Louis stał się kosmitą. – Anne zwróciła się w naszą stronę kładąc dłonie na biodrach. Spojrzeliśmy po sobie z Harry'm, po czym wybuchliśmy śmiechem. Lou chyba nie było do śmiechu, gdyż skrył głowę pod ozdobnymi poduszkami i przycisnął je do uszu.
*****
Usiadłam na łóżku rozczesując palcami jeszcze wilgotne włosy. Przymknęłam oczy i wyprostowałam nogi. Opadłam plecami na wygodne łóżko i westchnęłam. Mimo, że nasz wyjazd był całkiem przyjemny to nie czuję się jakoś bardzo wypoczęta. Chyba potrzebowałabym kilku dni tylko dla siebie. To nie jest tak, że nie kocham moich dzieci....czy nawet Harry'ego. Po prostu zaczyna męczyć mnie już ta rutyna, w którą powoli wpadam.
Nagle do moich uszu dotarł dzwonek telefonu. Odwróciłam się chcąc sięgnąć po telefon Harry'ego, lecz brunet odrzucił szybko czytaną książkę i chwycił urządzenie.
-Zaraz wracam. – wyszeptał i zniknął za drzwiami sypialni. Miałam ochotę krzyczeć i zrzucić czymś ciężkim. Czyżby znowu zaczynały się jakieś tajemnice? Może ten wyjazd miał tylko mnie udobruchać? Brunet wrócił po kilku minutach pocierając twarz. Odłożył komórkę na poprzednie miejsce i jak gdyby nigdy nic wrócił do czytania strony. Przyglądnęłam się mu i zauważyłam, że jego wzrok cały czas jest utkwiony w jednym miejscu. Coś jest nie tak.
-Kto dzwonił? – spytałam łagodnie siadając ponownie. Brunet mruknął coś pod nosem, pewnie licząc, że zaprzestanę wypytywania.
-Kto dzwonił? – ponowiłam pytanie trochę ostrzej. Harry położył książkę na kolanach i zaczął wodzić wzrokiem po ścianach sypialni. Biło od niego zestresowanie i lekki strach.
-Cynthia. – powiedział cicho nie patrząc mi w oczy.
-Miałeś z nią skończyć tuż po naszej ostatniej poważnej rozmowie. – brunet przełknął nerwowo ślinę, ciężko przy tym oddychając. – czekaj, czekaj. Ty tego w ogóle nie zrobiłeś? – spytałam jednocześnie oburzona i zaskoczona.
-Wiesz no....nie myślałem, że to będzie tak trudne.
*************
*Nie mam pojęcia czy jest akurat coś takiego. Jest to twórczość mojej wyobraźni.
Wyjazd miał tylko uspokoić i uśpić czujność Lily?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro