Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~22~

Szybkim krokiem udałam się na taras przy podwórku. Pociągnęłam klamkę szklanych drzwi i zamknęłam je natychmiast nie chcąc wpuszczać do domu zimnego powietrza. Mimo niskiej temperatury, która dała o sobie znać tuż po wyjściu na zewnątrz usiadłam na podwyższeniu tarasu. Skuliłam się i objęłam ramionami nogi, licząc, że doda mi to trochę ciepła. Przymknęłam oczy i uniosłam twarz. Zimny wiatr owiewał moją twarz, sprawiając, że długie włosy powiewały. Uchyliłam powieki, aby ujrzeć granatowe niebo, a na nim Księżyc przesłonięty chmurami. Do moich uszu wkradł się dźwięk otwierania drzwi. Nawet nie drgnęłam. Ciężkie kroki same dały mi znać kto zbliża się do mnie. Chwilę potem kroki ucichły, a miękki materiał koca okrył moje ramiona.

-Jest bardzo zimno Lily. Wejdź do domu, bo jeszcze się przeziębisz. – wyszeptał Harry. Nie odpowiedziałam mu, lecz naciągnęłam mocniej materiał na ciało. Brunet mruknął coś pod nosem i usiadł obok mnie.

-Przepraszam Lily, nie wiem co we mnie wstąpiło. – zaczął łącząc ze sobą swoje dłonie. Spoglądnął na nie, a następnie na wprost na ogród. –Jestem po prostu o ciebie zazdrosny. Jesteś najlepszym co mnie w życiu spotkało.

-I dlatego wolałeś ode mnie Cynhtię? – spytałam zimnym głosem, na co Harry westchnął.

-Naprawdę nie wiem dlaczego to zrobiłem. Wydaje mi się, że po prostu....ona mnie omamiła. Nie wiedziałem co robię. Byłem głupi.

-Nadal jesteś głupi Harry. – przerwałam mu szybko, na co Styles zaśmiał się.

-Racja. Nadal taki jestem. Ale również nadal chcę was odzyskać. Rozumiem, że ten twój szef to tylko przyjaciel.

-Mówiłam przecież, że tak. Z resztą jest ode mnie dużo starszy.

-Przepraszam Lily. – Harry odezwał się po chwili cichym głosem, a jego głowa spoczęła na moim ramieniu. Dreszcz przeszedł jego ciało przez co okryłam go kawałkiem koca.

-Dam radę. – szybko zareagował na mój czyn odsuwając się ode mnie.

-Nie chcę żebyś był potem chory. – odpowiedziałam i ponownie go okryłam. Tym razem nie dyskutował.

-Mam pomysł Lily. Powiedziałaś, że mam się postarać aby was odzyskać. Chciałbym zabrać was na weekend. Wiem, że Blake jest jeszcze za mały na podróże, ale pojedziemy my i bliźniaki. Moja mama z wielką chęcią zaopiekuje się Małym. Z pewnością dołączą się jeszcze chłopaki z Gemmą. A ja będę mógł spędzić czas z wami i oddać się wam w całości.

-Nie wiem Harry. Nie powinnam zostawiać Blake'a na cały weekend. Jest jeszcze malutki.

-Proszę Lily. Zgódź się. To dla naszego związku. O ile chcesz go jeszcze ratować. – jego głos stał się smutny i jakby oschły.

-Chcę, oczywiście, że chcę. – odparłam z głośnym westchnięciem. – Dobrze, możemy jechać.

-Cudownie. Bardzo ci dziękuję, że się zgodziłaś. – Harry nie mógł powstrzymać szczęścia. Cały podskakiwał obok mnie, a szeroki uśmiech nie mógł zniknąć z jego twarzy. Nawet nie wyobrażacie sobie jak wielką ochotę miałam, aby dotknąć jego słodkich dołeczków w policzkach. –Załatwię z mamą aby zaopiekowała się Blake'iem. Myślałem, żebyśmy wyjechali w piątek po południu jak wrócimy z pracy i zostaniemy do niedzieli. Wieczorem wrócimy.

-A gdzie tak w ogóle chcesz jechać?

-Swanage. Znalazłem tam dom do wynajęcia. Widok na zamek i morze. Będziecie zachwyceni. Możesz mi zaufać. Mam tylko nadzieję, że dzieciaki wytrzymają trzy godziny podróży.

-Dadzą radę. Gdyby to było pięć to byłoby dość trudno znaleźć im tyle zajęć, ale trzy. Damy radę. – posłałam w stronę męża delikatny uśmiech.

-Jeszcze raz ci dziękuję. – odparł, a jego dłoń dotknęła mojej. Chwycił moją rękę i przysunął do ust. Ucałował dłoń i przyłożył do swojego policzka. –Zrobię wszystko żeby było jak dawniej. Wszystko. – dodał z naciskiem na ostatnie słowo przymykając oczy z rozkoszy.

******

W środku nocy zbudził mnie okropny płacz. Zerwałam się z łóżka i podeszłam do małego łóżeczka. Blake wylewał z siebie litry łez, kopiąc przy tym nóżkami.

-Mamusia już jest przy tobie Kochanie. Nie płacz. – wyszeptałam biorąc dziecko w ramiona. W odróżnieniu od moich oczekiwań, chłopiec zaczął jeszcze bardziej płakać. Sprawdziłam czy nie trzeba zmienić mu pieluchy, bądź czy nie dokucza mu głód. Nic z tych rzeczy. Ułożyłam chłopca na ramieniu i zaczęłam spacerować po sypialni próbując go uspokoić. Nic jednak nie wskazywało na to, że płacz szybko minie. –Może boli cię brzuszek. – zaczęłam mówić sama do siebie. Ułożyłam Blake'a na swojej połowie łóżka i zaczęłam delikatnie masować jego brzuch. Pomogło przez chwilę, gdyż płacz powrócił.

-Co się dzieje? – z zamyślenia wybudził mnie zaspany głos Harry'ego. Brunet usiadł na łóżku przecierając oczy.

-Nie wiem co z Blake'iem. Ciągle płacze. Sprawdziłam czy czegoś nie potrzebuje, ale wszystko jest okey. Nie wiem już co robić. – z bezsilności sama załkałam. Gdybym mogła wzięłabym cały ból Malucha na siebie. Nie ma nic gorszego, jak widok płaczącego dziecka.

-Jest przed drugą. – odezwał się Harry wstając. –Musisz się położyć Lily. Idziesz rano do pracy. – brunet podszedł do mnie i kucnął obok. Dłoń ułożył na główce chłopca. –Nie ma gorączki. Co ci jest syneczku? – spytał gładząc dużą dłonią policzki dziecka. Po chwili Harry wziął Blake'a w ramiona i ułożył go w pozycji pionowej opierając na swoim ramieniu. Okrył go szczelnie kocykiem i zaczął kołysać, śpiewając przy tym kołysankę. Sama usiadłam na łóżku zakrywając twarz dłońmi. W głowie zaczęło mi szumieć. Z jednej strony płacz Blake'a i głos Harry'ego, a z drugiej pukanie do drzwi. Pukanie do drzwi?

-Mamo. – cichutki głosik, a raczej jego właściciel otworzył drzwi sypialni. Uniosłam głowę, a gdy wzrok mój i Louis'a spotkały się, chłopiec podbiegł do mnie i rzucił się w moje ramiona.

-Co się stało Skarbie? – spytałam całując Malca w czoło.

-Dlaczego Blake płacze? Śnił mu się potwór?

-Nie wiem Kochanie. A dlaczego ty nie śpisz? – spytałam okrywając Małego kołdrą.

-Nie mogę spać przez Blake'a. Bardzo głośno płacze.

-Darcy śpi?

-Tak. – wyszeptał. –Tato zaśpiewasz mi kołysankę? – Louis spytał niepewnie. Wzrok Harry'ego skierował się najpierw na małego bruneta, a następnie na niemowlę.

-Idź. – podniosłam się z łóżka i wzięłam w ramiona najmłodszego Styles'a. Harry oddał mi go obiecując, że wróci jak najszybciej, po czym wyszedł z Louis'em z sypialni.

Harry nie wrócił od Lou, a ja męczyłam się z Blake'iem do szóstej rano.

*****

-Co się stało Lily? – głos Tom'a wybudził mnie, przez co podskoczyłam na biurku, przypadkowo strącając dłonią długopisy.

-O Boże. – powiedziałam głośniej niż myślałam. Szybko schyliłam się aby pozbierać przybory.

-Wystarczy Tom, ale jak wolisz inaczej to dobrze. – brunet zaśmiał się dźwięcznie. Uniosłam wzrok i przyglądnęłam się mężczyźnie. Dzisiaj zdecydowanie mniej oficjalnie. Czarne, dopasowane spodnie, biała koszulka i czarna kurtka. I do tego nieśmiertelnik na szyi, o ile się nie mylę.

-Przepraszam najmocniej. Po prostu, nie spałam dzisiaj dużo. – westchnęłam prostując się na fotelu.

-Harry?

-Blake. – odpowiedziałam powodując tym samym uśmiech na twarzy Hiddleston'a.

-Jest słodki.

-Bo jest moim synem.

-Oczywiście. To wszystko wyjaśnia. – dodał przez co oboje się zaśmialiśmy. – Ale teraz tak na poważnie. Lily widzę, że nie jest z tobą najlepiej. Wiem, że wy kobiety potraficie świetnie działać z makijażem, ale, bez obrazy Lily, te wory od oczami nie świadczą dobrze.

-Mały strasznie płakał przez kilka godzin. Nie mogłam go uspokoić. Ani ja, ani Harry. Blake zasnął dopiero nad ranem, wtedy kiedy ja musiałam budzić bliźniaki do przedszkola. – westchnęłam zakrywając twarz rękoma. Tom obszedł biurko i stanął obok mnie, po czym odwrócił w swoją stronę mój fotel.

-Spójrz na mnie Lily. – wyszeptał odciągając moje dłonie z twarzy. –Wrócisz teraz do domu i porządnie się wyśpisz.

-Tom, nie mogę tak. Przecież jest tyle pracy...

-To polecenie służbowe. I nie przewiduję odmowy. – odparł z uśmiechem, którego nie odwzajemniłam. Nie chcę żeby inni pracownicy myśleli, że dostaję wypłatę za nic. – No uśmiechnij się trochę Lily. Słońce świeci. – odpowiedział z uśmiechem. Swoje duże dłonie przysunął w stronę mojej twarzy i palcami ułożył moje usta w uśmiech. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro