~16~
Tom przejął ode mnie moją teczkę i po zostawieniu jej w swoim gabinecie dołączył do mnie. Wspólnie weszliśmy do windy i zjechaliśmy na parter. Przez cały czas mężczyzna rzucał dowcipami, które naprawdę były śmieszne. Po wyjściu z windy skierowaliśmy się korytarzem wprost, gdzie mieściła się firmowa restauracja. Co chwilę mijały nas różne osoby, które witały się bądź skinały głową w stronę Tom'a. On uśmiechał się do nich szeroko i odpowiadał tym samym, a jednocześnie pięknym uśmiechem przyprawiał mnie o zawał serca. Niedługo później byliśmy u celu. Restauracja, która miała być nie wielka okazała się być dość sporych rozmiarów. Pomieszczenie było utrzymane w ciepłych barwach, a świece i poduszki tworzyły cudowny klimat. Po restauracji krążyli ubrani w idealnie wyprasowane uniformy kelnerzy, a większość stolików była zajęta przez elegancko ubrane osoby.
-Chodźmy tutaj. – Tom ułożył dłoń w dole moich pleców i poprowadził mnie w odpowiednią stronę. Nie będę ukrywać, że poczułam delikatne dreszcze. Podeszliśmy do dwuosobowego stolika znajdującego się na uboczu. Hiddleston odsunął mi krzesło, a gdy usiadłam przysunął je. Prawdziwy dżentelmen. – Za chwilkę wrócę. – posłał mi uśmiech, po czym odszedł w głąb restauracji. Gdy zniknął mi z pola widzenia wzięłam kilka głębokich wdechów i szybko wyjęłam z torebki małe lusterko. Skontrolowałam swój wygląd i schowałam je na poprzednie miejsce. Fakt, że mężczyzna miał lada chwila wrócić przyprawiał mnie o szybsze bicie serca. Co się ze mną dzieje?
Jak przewidywałam Tom wrócił do mnie po chwili z jakimiś dokumentami w dłoni. Ułożył je na stoliku i po poprawieniu marynarki usiadł.
-Musiałem pójść po umowę dla ciebie. – powiedział głębokim głosem spoglądając mi prosto w oczy. I wcale, a wcale nie zadziałał tym na mnie. Kogo ty oszukujesz Lily?
-Oczywiście nic się nie stało. – uśmiechnęłam się lekko splatając palce.
-A więc omówimy wszystko, ale najpierw coś zamówimy. Jestem okropnie głodny. – jęknął i wywrócił oczami, okazując ,,powagę sytuacji". Jakby za dotknięciem magicznej różdżki zjawił się obok nas kelner i podał karty. Otworzyłam menu i zaczęłam przeglądać ofertę. Po długich zastanowieniach zdecydowałam się na sałatkę z kurczakiem i grzankami, natomiast Tom wybrał makaron z jakimś sosem i krewetkami. Oddałam kartę i oparłam się wygodnie o krzesło.
-Więc jaka to umowa? – spytałam zakładając nogę na nogę. Brunet uśmiechnął się lekko odrywając wzrok od dokumentów. Przyglądnął mi się i wrócił wzrokiem do tekstu.
-A więc będziesz pracować jako moja prywatna sekretarka, od poniedziałku do piątku. Praca od dziewiątej do szesnastej. Swoje biuro już widziałaś. Co do twoich obowiązków, będziesz zajmowała się moimi spotkaniami, konferencjami i tym, aby moi pracownicy oddawali na czas poprawione teksty i takie tam. Może się zdarzyć, że będziesz musiała jechać ze mną w delegację. Jednak rzadko wyjeżdżam, częściej ściągam wydawców i pisarzy do siebie. – uśmiechnął się podstępnie przy ostatnim zdaniu. –Jeśli nie będziesz mogła przyjść do pracy zadzwoń dzień wcześniej, ewentualnie około siódmej rano do mnie. Numer już masz. A jeśli chodzi o twoją pensję, to proponuję tyle. – powiedział podsuwając mi umowę, na której napisano kwotę. Było to dużo pieniędzy jak na taka pracę.
-Nie za dużo to jak za pracę sekretarki?
-Sekretarki, ale w jakim miejscu. – powiedział tryumfalnie wskazując rękoma to co nas otacza.
-Rzeczywiście. – dodałam lekko zaskoczona. – Tak sobie myślę, że skuszę się na tą ofertę. – stwierdziłam z uśmiechem, a Tom wcisnął mi w dłonie dokumenty abym mogła się z nimi zapoznać.
Nagle doszedł do mnie cudowny zapach, a tuż po nim kelner z naszymi zamówieniami. Postawił przed nami talerze i po upewnieniu się, że niczego więcej nie potrzebujemy odszedł.
-I jak? Smakuje? – spytał Tom odrywając mnie od jedzenia.
-Tak. Jest przepyszne. – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Sałatka była cudowna. Może kiedyś zapytam kucharza o przepis.
-Cieszę się, że ci smakuje. – odpowiedział mi uśmiechem i oboje wróciliśmy do posiłku. W jego połowie przerwał nam dzwonek mojego telefonu. Przeprosiłam i szybko wyjęłam go z torebki. Odblokowałam ekran i spotkałam się z wielkim zaskoczeniem. 20 nieodebranych połączeń od ,,Harry" oraz kilka wiadomości. Włączyłam przychodzące wiadomości i odczytałam je.
,,Gdzie ty jesteś do cholery?"
,,Masz przyjechać za chwilę do domu. Musimy porozmawiać"
,,Nie rozumiesz co do ciebie piszę?!"
,,Na dodatek nie odbierasz"
,,Wstydziłabyś się"
Czułam jak z każdą kolejną wiadomością wzbiera się w mnie coraz więcej złości. Szybko odpisałam Styles'owi, że jestem na rozmowie kwalifikacyjnej i gdyby mnie słuchał to by o tym wiedział.
-Chłopak? – spytał Tom przerywając ciszę. Uniosłam na niego wzrok i wzięłam głęboki wdech.
-Mąż. – odpowiedziałam z jadem. –Przepraszam. – dodałam zdając sobie sprawy z tego, jak mógł zabrzmieć sposób w jakim powiedziałam o Harry'm.
-Nic się nie dzieje. Kryzys? – odsunął talerz od siebie i ułożył splecione dłonie na stoliku.
-Tak. Ale mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze.
-Nie jestem specjalistą w dziedzinie związków, ale gdybyś chciała kiedyś porozmawiać to zapraszam. – posłał mi uśmiech, który nie dało się nie odwzajemnić.
-Dziękuję ci. A teraz pozwolisz, że podpiszę tę umowę szefie. – Tom zaśmiał się pod nosem pocierając dłońmi brodę.
*****
Totalnie nie przejmując się Harry'm, po spotkaniu z Tom'em udałam się do galerii handlowej. Wreszcie mogłam na spokojnie przejść się po sklepach i zobaczyć co oferują. Mimo dwóch godzin w galerii nie kupiłam nic dla siebie. Wybrałam za to ciuszki dla Blake'a oraz bliźniaków. Cała trójka niezwykle szybko rośnie, a co za tym idzie – szybko wyrasta z obecnych ubrań. Po drodze do domu zahaczyłam jeszcze o jedną z lepszych cukierni w mieście, gdzie kupiłam kolorowe babeczki dla Lou i Darcy. Potem prosto do domu. Zaparkowałam samochód na podjeździe, gdy wybiła piętnasta trzydzieści. Samochód Harry'ego znajdował się tuż przed moim, więc musiał już przywieźć bliźniaki. Zabrałam papierowe torby z zakupami i weszłam do domu.
-Jestem! – krzyknęłam zdejmując szpilki. Przez ciążę odzwyczaiłam się od butów na obcasie, przez co teraz bolały mnie stopy.
-Mama! – krzyk Darcy rozniósł się po domu, a po chwili drobne ręce dziewczynki objęły moje nogi.
-Hej Skarbie. – mruknęłam kucając. Pocałowałam ją w czoło i odgarnęłam brązowe loki z czoła. –Jak było w przedszkolu?
-Fajnie. Ja i Nick zbudowaliśmy wysoką wieżę i pani Alison nas pochwaliła. – wszędzie ta Cynthia. Nawet w przedszkolu!
-To cudownie. – odpowiedziałam z uśmiechem. – Gdzie Louis i babcia?
-Są w salonie. Lou bawi się z Blake'iem. – dziewczynka chwyciła moją dłoń i pociągnęła do salonu. Tak jak mówiła moja córka, wspomniane osoby znajdowały się w pomieszczeniu.
-Lily. – zaczęła podekscytowana Anne. – I jak? Mów.
-Dostałam tę pracę. – odpowiedziałam, na co kobieta pisnęła.
-Wiedziałam, że ci się uda. – szybko do mnie podeszła i objęła.
-Wiesz może co chciał ode mnie Harry? Dzwonił do mnie i pisał w czasie spotkania. Mówiłam mu przecież, że mam rozmowę. – dodałam czując napływ złości.
-Nie wiem Kochana. Od samego rana chodzi jakiś poddenerwowany i strach się go o cokolwiek pytać. Teraz jest chyba w waszej sypialni. – skinęłam głową i po przywitaniu się z moimi małymi mężczyznami udałam się do sypialni. Weszłam do środka i zobaczyłam Harry'ego oraz walizkę. Brunet biegał od szafy do leżącego na łóżku bagażu.
-Co ty robisz? – spytałam unosząc brew do góry. Położyłam marynarkę na oparciu fotela i założyłam ręce na piersi.
-Pakuję się. Nie widać? – odparł oschle.
-Widać, ale z jakiego powodu?
-Jadę jutro z Cynthią do Portsmouth. Mówiłem ci to chyba z dziesięć razy. – dodał nawet na mnie nie spoglądając.
-Tak jak ja tobie o mojej rozmowie kwalifikacyjnej. –odparłam z wyższością.
-I tak jej nie dostałaś, więc nie potrzebnie traciłaś czas.
-I tu się zdziwisz, od poniedziałku pracuję. – oznajmiłam dumnie, a Harry zatrzymał się. Trzymaną koszulkę rzucił na łóżko i wyprostował się. Przyglądnął mi się i zbliżył.
-Nie dasz sobie rady. – warknął.
-Już ty się o to nie martw. Lepiej zastanów się nad tym wyjazdem i tym co robisz. Naprawdę nie zależy ci na rodzinie? Na dzieciach? Na żonie? – spytałam czując napływ łez. Ten człowiek od kilku dni potrafi manipulować moimi emocjami w stu procentach.
-Nie potrzebuję żony, która nie popiera moich decyzji. – warknął po czym trącił mnie ramieniem i wyszedł z sypialni trzaskając drzwiami.
**********
Oj Harry, Harry...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro