Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~15~

Również i następnego poranka nie zbudził mnie płacz Blake'a. Usiadłam zaspana na łóżku i przetarłam dłońmi twarz. Sięgnęłam po komórkę i po włączeniu jej zobaczyłam godzinę ósmą dwadzieścia. Cholera. Szybko zerwałam się z łóżka i podeszłam do łóżeczka. Niestety nie było w niej mojego synka. Przerażona wybiegłam na korytarz, a następnie na parter. W domu panowała grobowa cisza. Skierowałam się do kuchni, gdyż to właśnie tam spędzaliśmy najczęściej czas. Jak na złość przy stole siedziała jedynie jedna osoba. Harry, który pił prawdopodobnie kawę.

-Gdzie dzieci i Anne? – spytałam nie trudząc się powitaniem. Brunet uniósł na mnie znudzony wzrok i zeskanował nim od góry do dołu.

-Bliźniaki odwiozłem do przedszkola, a moja mama poszła z Blake'iem na spacer. – mruknął pod nosem i zamilkł. Wzięłam głęboki wdech i podeszłam do aneksu kuchennego. Na blacie zauważyłam talerzyk przykryty folią. Pod nią znalazłam jeszcze ciepłe gofry. Przełożyłam dwa na mniejszy talerzyk, a z koszyczka wyciągnęłam owoce. Zaczęłam je kroić i zastanawiałam się nad rozmową z Harry'm. Bez wątpienia muszę zacząć działać, jeśli chcę przywrócić spokój w naszej rodzinie.

-Jadę jutro do Portsmouth na weekend. – brunet sam ułatwił mi to zadanie.

-Razem z Cytnhią? – spytałam udając nie wzruszoną. Jednak wewnątrz mnie aż się gotowało.

-Skoro wiesz to po co pytasz. – prychnął spoglądając na mnie z wyższością. Gotowe owoce ułożyłam na gofrach i wyciągnęłam szklankę, aby nalać soku.

-Harry nie uważasz, że przesadzasz z pomocą Cynthii? Ciągle przesiadujesz w gabinecie, nie ma cię dla nas wcale. Wczoraj, gdy odwoziłam dzieci do przedszkola Darcy przez ciebie płakała. Mówiła, że już jej nie kochasz. – próbowałam grać twardą, lecz na samo wspomnienie łez na twarzy mojej córeczki oczy robiły się mokre. –Nasze dzieci też potrzebują miłości z twojej strony. Już nie wspomnę o sobie, ale nie okazałeś nawet własnej matce krzty szacunku, gdy tu przyjechała. Zaraz poszedłeś do gabinetu i tyle Harry był widziany. – mówiłam coraz szybciej. Nagle brunet zrobił coś czego się nie spodziewałam. Wstał energicznie z krzesła i szybko do mnie podszedł. Stanął tuż przede mną, przez co zmuszona byłam unieść głowę do góry. –Wolisz jechać gdzieś z tą suką niż spędzić czas z rodziną! – krzyknęłam nie powstrzymując emocji. – I gdybyś jeszcze nie wiedział idę dzisiaj na rozmowę kwalifikacyjną, więc będziesz musiał prawdopodobnie odebrać Darcy i Louis'a z przedszkola.

-Ty i praca. – prychnął. – Nie osłabiaj mnie dziewczyno. Nigdzie cię nie przyjmą i już ja o to zadbam. Nie będziesz pracować. – powiedział ostro, za co otrzymał siarczyste uderzenie w policzek. Głowa bruneta odleciała w bok pod wpływem uderzenia, a polik zrobił się czerwony. Harry szybko złapał się za niego i spojrzał na mnie ostrym wzrokiem. – Coś ty zrobiła?!

-Coś co powinnam zrobić już na samym początku. – warknęłam. – Nie będziesz decydował o moim życiu. Nie jestem głupia i radzę ci zacząć uważać. Obudzisz się i nas nie będzie. I mówię to całkiem poważnie. Zastanów się co ty wyprawiasz i czy jesteś z siebie dumny. – odsunęłam się jak najszybciej od mężczyzny. W jednej chwili kompletnie straciłam ochotę na jedzenie. –I spędź trochę czasu z Louis'em i Darcy. Niech chociaż oni przez ciebie nie cierpią. – rzuciłam na odchodne i wyszłam z kuchni. Będąc na korytarzu usłyszałam huk tłuczonego szkła. Nie wrócę tam. Harry jest dorosły i wie co robi.

I wie jakie są konsekwencje jego czynów.

*****

-I jak wyglądam? – spytałam przestępując z nogi na nogę. Anne uśmiechnęła się do mnie szeroko.

-Przepięknie. Nie jak sekretarka, a jak prawdziwa bizneswoman. – stwierdziła. Obróciłam się w stronę lustra i ponownie przyjrzałam sobie. Czarne eleganckie spodnie, biała, luźna koszula oraz czarna marynarka. Do tego również ciemne szpilki i złoty zegarek na lewym nadgarstku. Zgodnie z radą Anne włosy rozpuściłam i delikatnie podkręciłam, a w kwestii makijażu postawiłam na delikatność, która idealnie uzupełniała całość. Niestety nie mogłam sobie odpuścić ukochanej, czerwonej szminki. Czy się stresowałam? Bardzo. W końcu to rozmowa kwalifikacyjna, a do tego jeszcze Harry. Kto wie, czy czegoś nie wymyślił w kwestii mojego pójścia do pracy.

-Nie wiem czy jak bizneswoman. – zaśmiałam się i przeczesałam włosy. Spojrzałam na zegarek i westchnęłam. –Chyba już pojadę. Lepiej być wcześniej niż się spóźnić. – uśmiechnęłam się w stronę mojego synka w ramionach babci. Podeszłam do Anne i chwyciłam rączkę dziecka. – Wrócę jak najszybciej Skarbie i będziemy się znowu przytulać i bawić. – zaśmiałam się całując go w dłoń i w czoło. –Harry jest w gabinecie, jak zwykle. – przewróciłam oczami. –Przypomnij mu proszę, że o piętnastej ma odebrać dzieci z przedszkola. Ja chciałabym po rozmowie pojechać do galerii. Muszę kupić jakieś ubranka Blake'owi i bliźniakom. Strasznie szybko rosną, a z nimi nie jestem w stanie niczego wypatrzeć.

-Nie ma sprawy kochana. Biegnij już, my sobie ze wszystkim poradzimy. – Anne pogładziła Blake'a po główce, którą ułożył na jej ramieniu. Pewnie znowu zaśnie. Zabrałam czarną torebkę i teczkę z CV, po czym szybko wyszłam z domu. Wsiadłam do samochodu i wyjęłam karteczkę od Anne z adresem. Przynajmniej wiedziałam gdzie to jest. Wyjechałam z terenu naszej posesji i włączyłam się do ruchu.

Po kilkunastu minutach dotarłam na miejsce. Zaparkowałam samochód przed wysokim, częściowo oszklonym budynkiem. Wyglądał imponująco. Z teczką w ręce, torebką na ramieniu i sercem w gardle przekroczyłam próg wydawnictwa ,,Book's House"*. W środku mimo iż ponownie przeważały odcienie bieli, szarości i błękitu czuło się rodzinną atmosferę. Wszyscy byli uśmiechnięci i witali się z każdym, nawet jeśli nie znali się. Przykładowo tuż po wejściu usłyszałam powitanie od co najmniej dziesięciu osób. A ja tutaj tylko weszłam. Widząc w oddali długą, białą ladę, a za nimi dwie kobiety i mężczyznę podeszłam tam. Prawdopodnie są to główni sekretarze wydawnictwa. Gdy zbliżyłam się do nich zauważyłam tabliczki na blacie, które potwierdziły moje przypuszczenia.

-Dzień dobry. Byłam umówiona na rozmowę kwalifikacyjną. Lily Styles. –odezwałam się w stronę kobiety. Blondynka uniosła na mnie wzrok i uśmiechnęła się przyjaźnie.

-Cześć. Już sprawdzam. – powiedziała i spoglądnęła na ekran komputera. – Ach tak! Szef wspominał o tobie. Jesteś naszą deską ratunku. Od tygodnia mamy okropny bałagan i nasz szef nie daje sobie rady. – mówiła niezwykle szybko uśmiechając się przy tym szeroko. Wydaje się być niezwykle gadatliwa i zakręcona, ale w ten pozytywny sposób.

-Zobaczymy jak to będzie. – odwzajemniłam uśmiech. –Możesz mi powiedzieć jak mam dotrzeć...

-Na prawo. Tam są windy i ostatnie piętro. Dalej poradzisz sobie bez problemu. – przerwała mi. Normalnie czyta w myślach, albo po prostu moje pytania są przewidywalne.

-Dziękuję. – odpowiedziałam i ruszyłam w stronę wind.

-Powodzenia! – krzyknęła blondynka, przez co została zganiona przez starszą od niej kobietę, która siedziała po jej prawej stronie. Zaśmiałam się pod nosem i weszłam do wolnej windy. Przyglądnęłam się numerkom i szybko znalazłam ostatni – dwadzieścia siedem. Kliknęłam przycisk i oparłam się o szklaną ścianę widny. Kilka głębokich wdechów. Nim się spostrzegłam byłam na odpowiednim piętrze. Gdy drzwi windy rozsunęły się dostałam nagłego przypływu zdenerwowania. Pierwszy raz. Na drżących nogach ruszyłam małym korytarzem. Tuż po przejściu nim ukazywało się duże pomieszczenie z wielkim biurkiem, komputerem i dużą ilością szaf. To będzie chyba moje małe biuro. Po jednej jego stronie stały wygodne sofy, a naprzeciwko nich dwoje drzwi. Kolorowe kwiaty ocieplały całe pomieszczenie. Jednak nie to mnie urzekło, a wielka oszklona ściana. Zbliżyłam się do niej i spojrzałam przez nią. Widok był niezwykły. Panorama Londynu robiła wrażenie. Mój zachwyt przerwał szczęk drzwi.

-Pani to? – męski głos, już go gdzieś słyszałam. Odwróciłam się i moim oczom ukazał się mężczyzna, którego wczoraj spotkałam w sklepie.

-Tom?

-Lily? – odezwaliśmy się jednocześnie, co wywołało u nas napad śmiechu.

-Bądźmy profesjonalni, w końcu to rozmowa o pracę. Chociaż ja już podjąłem decyzję. – zaczął poważnie i zbliżył do mnie. – Tom Hiddleston, twój nowy szef. – uśmiechnął się szeroko pokazując rząd białych zębów. Wyciągnął dłoń w moją stronę. Czyli jednak możliwości Harry'ego nie sięgają tak daleko jak mówił.

-Lily Styles, w takim wypadku twoja nowa sekretarka. – ścisnęłam jego dużą dłoń, a po moim ciele przeszedł dziwny prąd.

-Co powie pani na wspólny lunch? Omówimy warunki pracy. – spytał wkładając dłonie do kieszeni idealnie dopasowanych, czarnych spodni.

-Jestem jak najbardziej za. Ale nie pani, po prostu Lily.

******

*nazwa wydawnictwa oczywiście wymyślona na potrzeby książki

Komentujcie, jestem bardzo ciekawa Waszych przemyśleń co do Harry'ego i Tom'a. I oczywiście Lily. Jest przecież pomiędzy nimi.

Mam pytanie. Co powiecie na zdjęcie w mediach przy każdym rozdziale? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro