Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9

To musiał być najlepszy dzień na świecie. Victoria nie mogła powstrzymać się od szczerzenia zębów w nieco szalonym uśmiechu, gdy tylko usłyszała, jak skończył się wieczór kawalerski Johna. Wprost nie mogła się doczekać żartów z Sherlocka i jego fantastycznego planu, bo, najwyraźniej, okazał się wielkim niewypałem. Ciężko było nazwać spędzenie nocy w więziennej celi „sukcesem".

Kiedy Lestrade podszedł od jej biurka, by oznajmić, że jeden z sierżantów zamknął Holmesa i Watsona, zerwała się z miejsca i ruszyła za szefem. Nie mogła przegapić takiego przedstawienia, chociaż sterta papierów na blacie wyglądała iście przerażająco. Wolała jednak zostać dłużej w pracy, niż do końca życia zastanawiać się, jak wyglądał Sherlock Holmes, gdy miał kaca.

Greg przekonał sierżanta do wypuszczenia mężczyzn, choć zajęło mu to dłuższą chwilę, po czym podeszli do drzwi celi, w której spodziewali się zastać imprezowiczów. Kobieta wiedziała, że szef nie miał zamiaru traktować ich pobłażliwie, a kiedy otworzył drzwi, zrozumiała, że czekała ją świetna zabawa.

— Pobudka! — wrzasnął Lestrade fałszywie radosnym głosem, a w celi rozległ się jęk.

Pochodził on od Johna Watsona, który spędził całą noc, opierając się o ścianę. Za to Sherlock leżał na ławce, co wcale nie znaczyło, że było mu wygodniej. Radcliffe uznała, że konsultant wyglądał na martwego, ale nieznaczny ruch jego klatki piersiowej nieco ją uspokoił.

— O mój Boże — wymamrotał John, krzywiąc się paskudnie. Chyba nawet nie zdawał sobie sprawy, gdzie się znajdował. — Greg. Czy to ty, Greg?

Victoria zachichotała, po czym przygryzła wargę, gdy chichot zaczął przeradzać się w szaleńczy śmiech. Skoro nawet Watson miał wątpliwości co do imienia Lestrade'a, musieli solidnie przesadzić z piciem.

— Wstawać. Zamierzam wsadzić was w taksówkę. Cudem udało mi się przekonać sierżanta, żeby was wypuścił — oznajmił Greg, po czym uśmiechnął się kpiąco, gdy John podniósł się z ziemi z tak ogromnym wysiłkiem, że Radcliffe zaczęła rozważać udzielenie mu pomocy. — Co za słabeusze! Nie wytrzymaliście nawet do zamknięcia barów!

— Czy mógłbyś szeptać? — poprosił John i zrobił kilka kroków w ich stronę.

— NIE BARDZO! — wrzasnął Lestrade z wyraźną przyjemnością, co obudziło Sherlocka.

Jego oczy otworzyły się gwałtownie, a on sam zerwał się z ławki, próbując usiąść. Zaczął rozglądać się po celi z tym samym niezrozumieniem, które jeszcze chwilę wcześniej gościło na twarzy Johna. Greg spojrzał na niego z politowaniem i gestem nakazał mu wstać.

— Chodźmy — powiedział i wyszedł z celi, a John podążył za nim w tempie żółwia.

Victoria skrzyżowała ramiona na piersi, wpatrując się w poczynania Sherlocka. Konsultant spróbował podnieść się z ławki, ale alkohol najwyraźniej wciąż krążył w jego krwi, bo zachwiał się mocno. Wyglądał jakby znajdował się właśnie na łodzi podczas sztormu, co było całkiem zabawne. Spróbował wstać jeszcze raz, położywszy palce na skroniach. Ku zdziwieniu kobiety, utrzymał równowagę, stając na jednej nodze, chociaż nie umiała wyjaśnić, dlaczego wydało mu się to łatwiejszym rozwiązaniem.

— Jezu, wyglądasz jak chodzące nieszczęście — parsknęła, a Sherlock skrzywił się mocno, chwiejnym krokiem podążając w kierunku wyjścia z celi.

— Zamknij się — polecił nieco bełkotliwie i wyprostował się, po czym wznowił spacer.

Ponownie się zachwiał, co poskutkowało całkowitą utratą równowagi. Wpadł na Victorię, a ona złapała go za ramiona instynktownie. Cały ciężar ciała Holmesa oparł się na niej, przyciskając ją do ściany. Nagle poczuła się bardzo niekomfortowo; wciąż pachniał swoimi perfumami, chociaż zapach ten został stłumiony przez dym papierosowy i zwietrzały alkohol.

— Wygląda na to, że naprawdę straszny z ciebie słabeusz — powiedziała i uśmiechnęła się mimo dyskomfortu.

— Zamknij. Się — powtórzył, a jego głos rozbrzmiał tak blisko jej ucha, że poczuła powiew ciepła na skórze.

Sherlock cofnął się i opuścił celę, chociaż w dalszym ciągu nie odzyskał pełnej stabilności. Victoria potrząsnęła głową, po czym podążyła za nim. Wiedziała, że nie da mu zapomnieć o tej sytuacji przez długi czas.

John dotarł już do biurka sierżanta, ale wcale nie zaczął wyglądać lepiej. Jego skóra była szara, a w sztucznym świetle lamp wydawała się gdzieniegdzie zielonawa.

— Najlepszy wieczór kawalerski wszechczasów, co? — spytała i poklepała Watsona po plecach, co spotkało się z grymasem bólu na jego twarzy.

— Był... interesujący — odparł doktor i uśmiechnął się słabo, co kobieta uznała za całkiem niezły popis gry aktorskiej.

Zapewne nie chciał, żeby Sherlock poczuł się źle, a przynajmniej gorzej. John Watson był jedną z bardziej troskliwych osób na całym świecie, zauważyła detektyw i postanowiła przestać go torturować.

— To dobrze. Chociaż nie powiem, jestem zaskoczona waszym cudownym stanem. — Spojrzała na Sherlocka, stojącego obok ściany.

Przypominał obecnie rzeźbę i to nie tylko z powodu swoich idealnych kości policzkowych. Starał się unikać jakiegokolwiek ruchu, a ona wcale się nie dziwiła. Sama przeżyła już kilka kacy stulecia, które skłoniły ją do wypowiedzenia najsłynniejszego kłamstwa świata: „Już więcej nie piję". Westchnęła i chwyciła płaszcz Sherlocka z biurka, po czym wyciągnęła dłoń w stronę mężczyzny.

— Pomóc ci? — spytała, a on posłał jej wściekłe spojrzenie.

— Nie jestem dzieckiem — wypluł, praktycznie wyrywając materiał z jej ręki, co skwitowała wywróceniem oczami.

— Mhm. Na pewno się tak nie zachowujesz — odparła i potrząsnęła głowa. — Cóż, panowie, cieszę się, że wasz dzień ssie bardziej niż mój. Jednak obowiązki wzywają.

John uśmiechnął się do niej, co wyglądało nawet szczerze. Odwzajemniła gest i powiedziała:

— Weźcie aspirynę, zjedzcie coś. W końcu wam przejdzie.

Odwróciła się i ruszyła w stronę windy. Usłyszała jeszcze głos Sherlocka:

— Przyjedź później na Baker Street!

Nie zatrzymała się, a jedynie machnęła ręką na pożegnanie. Oczywiście, zamierzała się tam pojawić. Nigdy nie przepuściłaby kolejnej szansy na wyśmianie jego doskonałego pomysłu.

***

Baker Street było pogrążone w ciszy. Victorii wydawało się, że słyszy nawet tykanie zegara, co napawało ją dziwnym niepokojem. Przez chwilę zastanawiała się, czy ktokolwiek był w domu, ale Sherlock nie wysłałby jej milionów wiadomości, gdyby zamierzał opuścić mieszkanie. Prawdopodobnie.

Weszła po schodach i przekroczyła próg apartamentu Holmesa, nie dbając o pukanie. Skoro on włamywał się do niej na porządku dziennym, nie zamierzała przejmować się takimi drobnostkami. Wolała wparować do środka, jakby sama tu mieszkała.

Ku jej zaskoczeniu, Sherlock siedział przy biurku. Wyglądał znacznie lepiej niż rano, chociaż wciąż mogła dostrzec ciemne sińce pod oczami, przypominające o zdarzeniach poprzedniej nocy. Gdy tylko stanęła na środku salonu, jego spojrzenie prześlizgnęło się po jej sylwetce.

— Co tak długo? — spytał, po czym powrócił do robienia... czegoś. — Pisałem do ciebie kilka godzin temu. I nie mów, że byłaś zajęta, bo odpisałaś.

— Odpisałam ci, żebyś się odpieprzył — przypomniała mu i opadła na kanapę z uśmiechem.

Och, jak cudownie było usiąść na czymś innym niż cholernie twarde krzesło.

— W takim razie dobrze, że nie zadałem sobie trudu, aby to odczytać.

Victoria wywróciła oczami i westchnęła. Nie powinna być zdziwiona jego zachowaniem; akurat ten aspekt był całkowicie przewidywalny, gdy chodziło o Sherlocka Holmesa. Uprzejmość nie należała do mocnych stron mężczyzny.

— Dlaczego właściwie miałam się tutaj pojawić? — spytała, po czym pozwoliła powiekom opaść.

Położyła się na kanapie, a stukanie w klawisze ustało; zapewne Holmes posyłał jej właśnie przenikliwe spojrzenie w odpowiedzi na ten przejaw swobody.

— Wczoraj w nocy mieliśmy klientkę — odparł Sherlock, a oczy kobiety ponownie się otworzyły.

Prawie się zaśmiała, gdy przypomniała sobie o wieczorze kawalerskim Johna, ale coś ją powstrzymało. Konsultant brzmiał śmiertelnie poważnie, co wystarczyło, aby wzbudzić w niej zainteresowanie.

— Jestem pod wrażeniem, że zdołałeś coś zapamiętać — mruknęła, czym zasłużyła sobie na kolejne ostre spojrzenie. — No daj spokój, chyba nie spodziewasz się, że tak szybko zapomnę ten poranek? Był przezabawny.

— Nie ma nic zabawnego w przykrych konsekwencjach najgorszej i najbardziej upokarzającej nocy w moim życiu — oświadczył wyniośle Sherlock i zmarszczył brwi.

— Jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej, każdy z nas przeżył taką noc.

— Dlaczego miałbym poczuć się lepiej, będąc porównywanym do reszty żałosnego społeczeństwa? To brzmi jak obelga.

— Udam, że nie nazwałeś mnie właśnie żałosną — powiedziała słodko Victoria, a Holmes zdziwił się nieco.

— Kiedy dokładnie to zrobiłem.

— Wolisz, żebym kopnęła cię w klejnoty? Czy może zmienimy temat i udamy, że trzymałeś gębę na kłódkę?

— Och. — Sherlock zamrugał kilka razy. — Rozumiem. Nie sądzę jednak, abyś potrafiła zrobić mi krzywdę. Świetnie walczę.

— A ja mam broń.

— Co wcale nie daje ci przewagi w walce z kimś takim jak ja.

— Jak ty? — Victoria uniosła brwi, a Sherlock uśmiechnął się kpiąco.

— Kimś genialnym.

Boże, Holmes potrafił być okropnym narcyzem. Nie potrafiła zdecydować, czy było to bardziej żałosne, czy irytujące. Zwykle nie darzyła podobnych ludzi szacunkiem, ale Sherlock stanowił zupełnie odrębny przypadek. Ten cholerny człowiek miał pełne prawo do zachowywania się z wyższością. Nie, żeby to usprawiedliwiało jego nieuprzejmość, ale... Czasami potrafiła ją zrozumieć. Przeważnie jednak miała ochotę zazgrzytać zębami i trzasnąć go w twarz czymś bardzo ciężkim.

— No tak. Dobrze, panie Genialny — zaczęła kpiącym tonem. — Może opowiesz mi o tej klientce?

— Twierdzi, że była na obiedzie z duchem.

Victoria zamrugała, zupełnie zbita z tropu, po czym wybuchła śmiechem. Czy on wciąż znajdował się pod wpływem alkoholu? Zdecydowanie brzmiał niedorzecznie i musiał zdawać sobie z tego sprawę. Przecież zdarzało mu się wcześniej nabierać na tego typu zagrywki. Jedna ze spraw opisanych przez Johna na blogu tylko potwierdzała tę tezę. Pusty Klient. Sherlock był wtedy święcie przekonany, że garnitur na jego fotelu wcale nie był zwykłym kompletem ubrań, a rzeczywistym klientem, który zniknął za pomocą odpowiedniego ustawienia luster. Nie dostrzegał oczywistego; garnitur był jedynie żartem.

— Mogłabyś przestać się śmiać? — spytał poirytowany mężczyzna, a ona zmusiła się do uspokojenia. — Klientka, rzecz jasna, wcale nie była na randce z duchem. Tylko ktoś o ogromnej inteligencji mógłby wpaść na pomysł pożyczenia tożsamości jednej z ostatnio zmarłych osób.

Ach, a więc wcale nie był pijany. Nawet jeśli ten duch był mądry, Victoria wciąż nie potrafiła dostrzec przyczyny nagłego zainteresowania tą sprawą. Kradzież tożsamości była problematyczna, ale zabranie kogoś na randkę nie kwalifikowało się jako zbrodnia.

— Skrzywdził ją? — spytała, marszcząc brwi, a Sherlock pokręcił głową.

— Moja klientka jest tylko jedną z wybranych przez niego kobiet. Nie mogę jednak znaleźć między nimi połączenia.

Ty? Nie mów, że jest coś, czego Sherlock Holmes nie potrafi zrobić — odparła Victoria i posłała mu rozbawiony uśmiech, co jedynie go zirytowało. — W porządku, opowiedz mi wszystko. Może uda mi się wpaść na jakiś pomysł.

Sherlock zaczął wyjaśniać, a ona zamknęła oczy, skupiając się na słowach mężczyzny. Najwyraźniej duch działał według określonej taktyki. Znajdował swoją ofiarę i oferował jej wspaniały wieczór, chociaż nigdy nie posunął się do nawiązania kontaktów seksualnych. Każda z kobiet opisywała go w inny sposób, ale wszystkie zgodnie twierdziły, że znalazły kogoś wyjątkowego. Na tyle wyjątkowego, aby szukać go nawet po braku odzewu z jego strony.

— A co John o tym sądzi? — spytała, gdy Sherlock skończył opisywać szczegóły.

— Sądzi, że nasz duch szukał związku na jedną noc — mruknął i wywrócił oczami.

Wyraźnie nie podobał mu się pomysł, że ktokolwiek mógłby działać w imię zwykłej żądzy albo czegoś równie prymitywnego. Radcliffe wiedziała, że podobne rzeczy się zdarzały, ale, akurat w tym przypadku, wydawało jej się to wielce nieprawdopodobne.

Dlaczego ktokolwiek zadałby sobie tyle trudu, aby zaciągnąć jakąkolwiek kobietę do łóżka? Poza tym nie uprawiał seksu z żadną z nich, sprawiając zamiast tego, że poczuły się wyjątkowe, docenione. Przemawiał do ich ukrytych pragnień, zdobywał ich zaufanie... Dlaczego? I, co ważniejsze, po co?

— To dość nieprawdopodobne, nie? — spytała, a Sherlock prychnął.

— Niedorzeczny pomysł. Byłby, oczywiście, bardzo możliwy, gdyby tylko zignorować wszelkie detale tej sprawy. Co, jak mniemam, uczynił John. Zapewne nawet o tym napisze.

Victoria zachichotała cicho, słysząc oburzenie w głosie Holmesa.

— Nasz duch musiał mieć powód, aby zadać sobie tyle trudu. Prędzej czy później ten powód stanie się jasny, a John zobaczy swój błąd. — Wzruszyła ramionami i podniosła się do pozycji siedzącej. — Masz jakieś teorie?

— Nie.

— Nie? Przecież jesteś Sherlockiem Holmesem.

— Tak, zdaję sobie z tego sprawę, dziękuję. — Mężczyzna uśmiechnął się fałszywie i wstał z krzesła, kierując kroki w stronę fotela. — Bez znajomości prawdziwej tożsamości, nie jestem w stanie odkryć motywów jego działania. Jedyną wskazówką jest związek między tymi kobietami.

— Zapewne nie wyglądają podobnie — mruknęła, a Sherlock potrząsnął głową. — To by ułatwiło sprawę... Jeśli miałby fiksację na punkcie konkretnego typu kobiet, stałby się przewidywalny.

— Jego fiksacja miałaby jednak obrzydliwe skutki — zauważył Holmes, a Victoria przyznała mu rację, ignorując gęsią skórkę, wywołaną myślą o tym, co mógłby zrobić swoim ofiarom. Widziała zbyt wiele takich przypadków. — Wyraźnie czegoś szukał...

— Ale czego?

— Mm — wymamrotał konsultant, a ona zdała sobie sprawę, że zagłębił się swoje myśli.

Jego wzrok stał się nieobecny, a Victoria mogłaby, równie dobrze, przestać dla niego istnieć. Mimo to czuła dziwną satysfakcję; Sherlock Holmes preferował samotność. Potrzebował ciszy i skupienia, a ludzie rzadko kiedy pozwalali mu myśleć. Fakt, że nauczył się tolerować jej obecność, nawet w takich chwilach, miał dla niej większe znaczenie niż powinien.

Może dlatego, że wiedziała, jak milczeć? A może chodziło jedynie o poziom swobody, jaki czuli w swoim towarzystwie? Tak czy siak cieszyła się, że udało jej się zbliżyć do niego na tyle, aby potrafił spędzać z nią czas z własnej woli, chociaż było to głupie.

Victoria wstała, wiedząc, że przyszedł czas na opuszczenie Baker Street. Sherlock znajdował się w swoim świecie, a ona nie zamierzała marnować wolnego wieczoru. Otworzyła torbę i wyciągnęła z niej długopis i niewielką karteczkę, po czym napisała:

Daj znać, gdy rozwiążesz sprawę. —VR

Odłożyła papier na jego laptopa i wyszła z mieszkania, udając się na zasłużony odpoczynek.

***

— Wciąż jej nie skończyłem.

Głos rozległ się w sypialni Victorii, a ona podskoczyła na łóżku i chwyciła za broń. Dalej była zaspana, co przyczyniło się do trudności w rozpoznaniu charakterystycznej barwy, ale nikt nie mógłby się dziwić, zważywszy na późną — a może raczej wczesną — godzinę. Słońce nie miało pokazać się jeszcze przez jakiś czas, a jedynym źródłem światła był księżyc, którego promienie wlewały się do pomieszczenia przez zasłony.

Wycelowała broń w tajemniczą sylwetkę, stojącą w progu sypialni i zdała sobie sprawę, że była ona bardzo znajoma. Wysoka, szczupła, z bardzo imponującą czupryną — musiała należeć do Sherlocka Holmesa. Zresztą kto inny mógłby włamać się do jej mieszkania w środku nocy, bez nawet cienia wyrzutów sumienia?

— Masz trzy sekundy, aby się wytłumaczyć. Potem zacznę strzelać — oznajmiła zachrypniętym tonem.

— Wciąż nie skończyłem pisać mojej przemowy świadka — odparł Sherlock, zupełnie nieporuszony groźbą kobiety.

Victoria otworzyła usta z niedowierzaniem i powoli opuściła broń. Serce wciąż biło za szybko, a słowa Holmesa wcale nie pomogły jej się uspokoić.

— Czy ty masz jakiekolwiek pojęcie, która jest godzina?!

— Tak, oczywiście. Trzecia nad ranem — powiedział spokojnie, a ona wypuściła ze świstem powietrze.

— Spałam, Holmes. Bo właśnie to normalni ludzie robią o tej porze. Nie czekają, aż pojawisz się w ich mieszkaniu po to, żeby zażądać pomocy przy pisaniu pieprzonego toastu — poinformowała go i potarła oczy. Piekły ją niemiłosiernie, zapewne za sprawą nagłej pobudki.

— Właśnie dlatego cię obudziłem. Pośpiesz się, nie mamy czasu do stracenia.

Sherlock wyszedł z jej sypialni, a ona zaczęła żałować, że nie zastrzeliła go od razu. Zdecydowała jednak, że nie chciała iść do więzienia przez kogoś tak irytującego.

— Victoria! — zawołał konsultant, gdy nie poszła za nim.

Radcliffe zazgrzytała zębami i wygrzebała się z pościeli, czując przenikliwy chłód nocy na swojej skórze. Dzięki Bogu, nigdy nie spała nago, bo sprawy zaczęłyby wyglądać bardzo niezręcznie. Nie żeby jej krótkie spodenki i cieniutki T-shirt znacząco poprawiały sytuację, ale wciąż były lepsze niż nic. Kobieta chwyciła bluzę i narzuciła ją na siebie, zanim opuściła pokój.

Ku jej zaskoczeniu, znalazła Holmesa w kuchni. Zdziwiła się jeszcze bardziej, gdy odkryła, że parzył herbatę.

— Co robisz? — spytała głupio, a on posłał jej pełne politowania spojrzenie.

— A na co ci to wygląda? Herbatę, oczywiście.

— Jestem trochę zaskoczona, że wiesz, jak to zrobić — wymamrotała i usiadła przy stole, pocierając ponownie oczy. Wciąż nie chciały przestać piec.

— Udało mi się opanować wiele trudnych umiejętności. Parzenie herbaty wydaje się przy nich niezwykle ordynarne.

Victoria spojrzała na mężczyznę, nalewającego właśnie wrzątek do dwóch filiżanek. Musiał zostawić swój płaszcz w salonie, bo ubrany był jedynie w koszulę oraz spodnie. Nie ma marynarki, pomyślała i zdała sobie sprawę, że mogła bez przeszkód przyglądać się jego pośladkom, które prezentowały się nadzwyczaj dobrze.

Przestała opierać się na łokciu, nagle zupełnie rozbudzona. Jej mózg naprawdę nie funkcjonował dobrze w środku nocy, skoro do głowy przychodziły jej takie myśli. Mogła podziwiać geniusz Sherlocka, ale przyznawanie, że jakakolwiek część jego ciała była atrakcyjna, nie wchodziło w grę.

— Dlaczego nie mogłeś przyjść tutaj rano? — wymamrotała, chcąc odwrócić swoją uwagę od... cóż, jego tyłka.

— Sen to ogromne marnotrawstwo czasu. — Odpowiedź Sherlocka zmusiła ją do wywrócenia oczami z irytacją.

— Właściwie to nie. Ludzie potrzebują snu, aby funkcjonować. Jeśli tobie zdaje się on niepotrzebny, najwyraźniej nie jesteś zbyt ludzki.

Holmes odwrócił się z dwiema filiżankami herbaty w dłoniach, a na jego twarzy wykwitł fałszywy uśmiech.

— Och, ale przecież zrobiłem ci herbatkę, Vicky — powiedział słodko i przestał się uśmiechać, powracając do zwyczajowego wyrazu twarzy, pozbawionego emocji.

— Jesteś taki kochany, Sherl — odparła w podobnym tonie, a on skrzywił się z niesmakiem.

— Nigdy mnie tak nie nazywaj, to odrażające.

— Zasłużyłeś na to. Nie lubię być wyciągana z łóżka w samym środku nocy, a już na pewno nie przez włamywacza — westchnęła i potrząsnęła głową. — Ile razy mam ci mówić, żebyś przestał to robić?

— Biorąc pod uwagę zerową skuteczność podobnych wykładów, powiedziałbym, że mogłabyś ich zwyczajnie zaniechać — powiedział, po czym upił łyk herbaty.

I pomyśleć, że mogła go jednak zastrzelić... Cóż za stracona szansa.

— Po co tu w ogóle przylazłeś? — wymamrotała i położyła dłonie na filiżance, próbując je ogrzać. — Jestem chyba najgorszą z możliwych osób, które mogłeś poprosić o pomoc.

Sherlock odstawił herbatę, mierząc ją uważnym spojrzeniem.

— Wydajesz się nie mieć żadnego problemu ze zrozumieniem koncepcji ślubu. Brałaś nawet udział w planowaniu wielu aspektów tego okropnego zdarzenia.

— Tylko dlatego, że nie dawałeś mi spokoju — wyjaśniła. — Słuchaj, wiesz na ilu ślubach byłam? Na żadnym. Nienawidzę tych szopek.

— Sądziłem, że popierasz instytucję małżeństwa.

— Małżeństwa? Jasne. Wesele, natomiast, to zupełnie inna sprawa. — Radcliffe zmarszczyła brwi. — Kosztuje fortunę, musisz zaprosić na nie całą listę osób, których przeważnie nie cierpisz, ale są twoją rodziną, a na dodatek nieustannie zamartwiasz się wszystkim, zamiast zwyczajnie cieszyć się dniem. Gdzie w tym frajda?

— A więc nie lubisz swojej rodziny? — spytał, ignorując każdą inną część jej wypowiedzi.

— Większości nawet nie widziałam. Jak mogę ją lubić?

— Co z twoimi rodzicami?

Victoria spojrzała w bok i zacisnęła zęby. Sherlock zapewne zauważył jej reakcję, ale nie potrafiła się powstrzymać. Pewne rzeczy trudno było ukryć.

— Nie żywię wobec nich żadnych uczuć — odparła cicho. — Nie rozmawiałam z nimi od lat.

— Nie żyją?

Radcliffe spojrzała na niego gwałtownie. Wyglądał na zainteresowanego, może nawet nieco podekscytowanego, ale, z nieznanych jej przyczyn, starał się powściągnąć swoje reakcje. Może sądził, że ją odstraszy?

— Żyją. Chyba. Cóż, moja matka na pewno, a ojciec nie mógłby mnie mniej obchodzić.

— Dlaczego?

— Bo był fatalnym ojcem i jeszcze gorszym człowiekiem. Był, jest... To nie ma znaczenia.

— Skrzywdził cię?

Victoria przygryzła wargę, gdy wspomnienia zalały jej umysł, a serce przyspieszyło rytm. Nie chciała o nim myśleć. Nie chciała o nim mówić. Całe życie byłoby lepsze, gdyby mogła wymazać go z pamięci. Nie istniał jednak sposób, by zapomnieć, a jakaś jej część wiedziała, że Sherlock zasługiwał na prawdę. Zasłużył sobie na nią, dając jej przestrzeń, której potrzebowała. Kiedy spytała go o powód takiej decyzji, nie umiał odpowiedzieć, ale ona wciąż doceniała ten gest.

— Nie — odpowiedziała więc i przeczesała włosy palcami. — Nie, nigdy mnie.

— W takim razie kogo?

— Mojego brata. Zawsze mnie bronił, jako jedyny. — Victoria uśmiechnęła się słabo i spuściła wzrok.

— A twoja matka?

— Nie zrobiła absolutnie nic. Pewnie się bała.

— Czy to dlatego nienawidzisz inne kobiety? — spytał, a ona westchnęła z irytacją.

— Po raz ostatni, nie nienawidzę kobiet. Czasami chciałabym jednak, aby były silniejsze. Żeby chroniły najbliższych, zamiast pozwolić strachowi dyktować warunki. To nie ma nic wspólnego z nienawiścią.

— Ale czujesz niechęć wobec...

— Wobec tych, które wolą oglądać krzywdę bliskich, zamiast działać — przerwała mu i potrząsnęła głową. — Nie wiem, jak można stać bezczynnie w takiej sytuacji.

Sherlock nie odpowiedział. Upił kolejny łyk herbaty, która zapewne zdążyła już ostygnąć. Victoria nie była pewna, czy chce kontynuować rozmowę. Nie była pewna, czy potrafi to zrobić, więc czekała na kolejne pytanie Sherlocka.

— Dlaczego boisz się ciemności? — powiedział w końcu, a ona uśmiechnęła się gorzko. Ze wszystkich pytań, wybrał to perfekcyjne.

Nie powinna być zaskoczona, ale jakaś jej część pragnęła jego pomyłki, choć ten jeden raz. Słowa zawisły jednak w powietrzu, odbierając jej możliwość ucieczki czy też kłamstwa. Nie było sensu w próbach oszustwa, gdy rozmówcą był sam Sherlock Holmes. Zresztą w tamtym momencie żadne zdolności nie zdołałyby jej uratować. Grube mury, które zbudowała wokół tych wspomnień, zniknęły, a ona została sama — kompletnie bezbronna, bez żadnej kryjówki.

— Wiedziałeś, że eliminacja jednego ze zmysłów wzmacnia pozostałe? Kiedy nie możesz dojrzeć nawet czubka swojego nosa, twój słuch wyostrza się do tego stopnia, że słyszysz nawet rzeczy, które dzieją się w zupełnie innym miejscu. — Zamknęła oczy i pozwoliła, aby wspomnienia wypełniły jej umysł. Mogła nawet poczuć zapach naftaliny oraz starych ubrań. — Mój ojciec nigdy mnie nie chciał. To dziwne uczucie, dorastać ze świadomością, że twój rodzic cię nie lubi, a nawet nienawidzi. Byłam tylko dzieckiem, więc nie umiałam zrozumieć jego pobudek, ale uwielbiał karać mnie za nawet te z pozoru nieznaczące rzeczy. Im starsza byłam, tym bardziej brutalny się stawał. A kiedy uderzył mnie po raz pierwszy... Mój brat powiedział mi, abym uciekała, jeśli spróbuje tego ponownie. Więc uciekłam. Uciekłam i schowałam się w szafie.

Victoria spojrzała na Sherlocka, który studiował jej twarz z uwagą. Chociaż raz nie wyglądał na zadowolonego z siebie albo znudzonego, co, w jakiś dziwny sposób, dało jej siłę, by kontynuować.

— Mój brat odwracał jego uwagę, gdy tylko mógł. Zbierał lanie za laniem, a ja siedziałam w szafie, słuchając jego płaczu i wrzasków. Był moment, kiedy słyszałam go nawet, gdy zamknęłam oczy. Nie mogłam spać bez włączonych świateł...

— Dalej nie możesz, czyż nie? — przerwał Sherlock, a ona poczuła ciepło napływające do twarzy. — Lampka w twoim pokoju ma czasowy wyłącznik. Światło gaśnie po godzinie, jeśli się nie mylę.

— Tak. Ja... W ten sposób jest łatwiej — przyznała niechętnie i zmarszczyła brwi w oczekiwaniu na kolejne pytanie.

— Co stało się z twoim bratem?

Victoria wzięła głęboki wdech, próbując powstrzymać łzy, które zaczęły zbierać się w kącikach jej oczu. Nienawidziła płakać w jakiejkolwiek sytuacji, ale szczególnie w towarzystwie innych osób. W jego towarzystwie.

— Nic dobrego. Nie żyje — odparła pustym tonem. — Okazuje się, że każdy ma swoje granice.

— Twój ojciec go zabił.

— Tak... i nie. Narkotyki także miały w tym swój udział.

Sherlock poruszył się niespokojnie, a ona posłała mu kpiący uśmiech, który jednak zawierał w sobie całe morze goryczy. Nie była głupia. Doskonale wiedziała, że ktoś tak genialny jak on, nieustannie poszukiwał substancji, które mogłyby przytłumić zmysły albo wprost przeciwnie — jeszcze je wyostrzyć. Mimo to nie spodziewała się ujrzeć na jego twarzy śladów zdenerwowania.

— Mój brat zaczął brać, żeby uciec od tej popieprzonej rzeczywistości, w której przyszło mu żyć. Nie umiem go winić, bo sama zrobiłabym to samo, gdybym była starsza. Kiedyś byłam zła, że wpakował się w taki bajzel, ale teraz... Teraz wiem, że to nie było proste. Nikt nie udzielił mu pomocy. Nikt nie wierzył, że faktycznie działa mu się krzywda.

— Nikt nie zauważył? — zdziwił się Sherlock, a ona zacisnęła dłonie w pięści.

— Mój ojciec był lekarzem. Okazuje się, że nie tak trudno kogoś skrzywdzić, kiedy znasz ludzkie ciało na wylot — wyjaśniła. — Przez długi czas próbował zacierać swoje ślady, ale potem przestało mu zależeć. Stało się to jednak długo po tym, jak mój brat zaczął ćpać. Nikt już nie słuchał, co miał do powiedzenia.

Przez moment panowała cisza, a Holmes ponownie poruszył się niespokojnie i spytał:

— Co się stało?

— Mój brat wrócił do domu na haju, ledwo mógł mówić. Ojciec się wściekł, zaczął go bić. Tylko tym razem nie przestał. Słyszałam krzyki, płacz, żałosne zawodzenie, a potem... A potem ciszę. Głuchą, dzwoniącą w uszach ciszę. — Victoria zamknęła oczy, a kilka łez spłynęło w dół po twarzy. — To nigdy nie miało miejsca. Nawet gdy przestawał go bić, wrzaskom nie było końca. Schemat został zaburzony, więc wyszłam z szafy i zbiegłam na dół. Zastałam ojca stojącego nad ciałem brata w kompletnym bezruchu. — Urwała na moment, gdy kolejna fala wspomnień niemalże odebrała jej oddech. — Pamiętam jego wzrok, gdy zdał sobie sprawę z mojej obecności. Nie byłam tak mała, żeby nie zrozumieć, co się wydarzyło. Zapewne podzieliłabym los brata, gdybym nie przypomniała sobie jego rady, żeby chwycić za cokolwiek ostrego i dźgnąć ojca.

Brzmiało to niedorzecznie, ale Victoria wciąż potrafiła przypomnieć sobie słony smak łez w ustach i widok krwi, pokrywającej białą koszulę oprawcy. Nie pamiętała za to szczegółów tego, co zdarzyło się później; wszystko zlało się w jedną bezkształtną plamę rozpaczy i przerażenia.

— Uciekłam, nie oglądając się za siebie — mruknęła cicho. — Nie wiem, ile siedziałam w szafie, ale kiedy odważyłam się zejść na dół, ojca już nie było. Zostałam sama z ciałem brata. Teraz zdaję sobie sprawę, że musiało upłynąć dużo czasu, bo było już chłodne, a krew zaczęła krzepnąć. Wtedy jednak sądziłam, że to wciąż mój brat, który obudzi się lada moment. Przytulałam go i płakałam, dopóki miałam siłę.

Sherlock nie odpowiedział, ale nawet z odległości mogła wyczuć jego napięcie i chęć zadania kolejnych pytań. Odważyła się na niego spojrzeć i skrzywiła mocno, gdy dostrzegła w jego oczach ekscytację, którą widywała za każdym razem, kiedy wypełniał luki w jakiejś sprawie.

— Domyślam się, że nigdy nie znaleźli twojego ojca — powiedział po chwili, a ona pokręciła głową.

— Nie. Nie szukali zresztą intensywnie. Mieli do dyspozycji jedynie zeznanie małej dziewczynki i jej matki, która z kolei nie wiedziała nic o wydarzeniach tamtej nocy. Nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, jak wiele razy ojciec katował brata. Skurwysyn uważał, żeby nie robić tego przy niej.

— Ale wiedziała, czyż nie?

— Tak. Wiedziała. — Victoria uśmiechnęła się gorzko. — Łatwiej jednak udawać, że jest się ślepym. Łatwiej nic nie robić. Nie chciała ściągnąć na siebie jego gniewu.

Sherlock spojrzał na nią z zagadkowym wyrazem twarzy, który nie miał nic wspólnego ze współczuciem albo jakąkolwiek empatią. Nie... Pytanie, które zaprzątało jego myśli, było suche i profesjonalne. Być może kobieta zaczęła tę rozmowę z innym człowiekiem, ale teraz patrzyła prosto w oczy maszyny — detektywa konsultanta, niedbającego o nic, poza rozwiązaniem zagadki.

— Dlaczego nie próbowałaś go znaleźć? W odróżnieniu od innych policjantów, z którymi miałem nieszczęście pracować, wydajesz się nawet kompetentna.

Radliffe westchnęła i posłała mu ostre spojrzenie.

— Byłam dzieckiem. Gdyby nie lata terapii, zapewne stałabym się popieprzonym dziwadłem. Nawet lata walki i radzenia sobie z traumą... Nawet cały ten czas nie mógł sprawić, że chciałabym go kiedykolwiek zobaczyć.

— Jest mordercą.

— Jest także moim największym koszmarem, Holmes — odparła i zacisnęła dłonie w pięści.

— Tym bardziej powinnaś się z nim zmierzyć.

Mężczyzna wyraźnie zdążył ustalić już plan działania, a ona nie mogła oprzeć się wrażeniu, że ta emocjonalna rozmowa przerodzi się w kłótnię. Tak bardzo chciałaby, żeby zrozumiał, dlaczego żadna z tych rzeczy nie była prosta, dlaczego nie potrafiła przełamać swojej słabości i zrobić tego, czego od niej oczekiwał. Był jednak Sherlockiem Holmesem, a każda próba wyperswadowania mu pozbawionego emocji myślenia, mijała się z celem.

— Nie chcę wracać do tego, co było — powiedziała chłodnym tonem. — Przeszłość to przeszłość.

— Ale dlaczego? — spytał Sherlock, szczerze zdziwiony jej zachowaniem.

Rzadko kiedy na jego policzkach pojawiał się rumieniec ekscytacji, ale zazwyczaj nie był to nieprzyjemny widok. Tym razem... Tym razem zrobiło jej się niedobrze. Zasługiwał na prawdę, racja, ale ona także na coś zasługiwała; chociażby na szacunek wobec jej prywatności i decyzji. Nie była jedną z jego klientek, a życie Victorii znaczyło więcej niż jakakolwiek gra.

— Moje dzieciństwo to piekło, Holmes. Zapewne bardzo cię to zdziwi, ale nie jestem socjopatką albo, co gorsza, psychopatką. Sentyment nie jest słabością, a ja nie wstydzę się uczuć. Wolę zachować resztki zdrowia psychicznego, niż próbować rozwiązać pieprzoną tajemnicę.

— Co z ciebie za policjant, skoro pozwalasz zabójcy pozostawać na wolności? Wiesz, że on może krzywdzić innych ludzi? — Sherlock wstał i zaczął krążyć wokół kuchni. — Popełnił zbrodnię i musi zostać ukarany.

— Nie udawaj, że tak bardzo zależy ci na przestrzeganiu prawa — zakpiła wściekle Victoria. — Nigdy nie chodzi o to, nie w twoim przypadku.

— Oczywiście, że nie! — krzyknął Holmes i zatrzymał się gwałtownie. Jego oczy błyszczały dziko, a na ustach wykwitł szaleńczy uśmiech. — Tyle niewiadomych... Jak zdołał uciec? Jak zdołał wtopić się w tłum? Jak...

— Przestań! — Kobieta uderzyła ręką w stół, podnosząc się z krzesła. — Ten skurwysyn zabił mojego brata! Zrujnował moje dzieciństwo! Był potworem i zasługuje na spłonięcie w piekle! Nie rozmawiamy o pieprzonej pogodzie! Nie zamierzam pozwolić ci podniecać się czymś, co zostawiło mnie z traumą na całe życie! Przyjmij do wiadomości, że nie chcę go znaleźć, bo zapewne zabiłabym go gołymi rękami, po całych dniach torturowania go na wszelkie możliwe sposoby. A on nie jest tego wart! Nie pozwolę mu zrujnować resztek zdrowia, jakie mi jeszcze pozostały!

Sherlock przyglądał jej się przez moment, a blask zniknął z jego oczu, zastąpiony pustką. Victoria spróbowała uspokoić własny oddech, ale jej dłonie trzęsły się gwałtownie. Boże, potrzebowała papierosa. Cholernie go potrzebowała.

— Nie szukaj go, Holmes — powiedziała cicho, a jej głos zadrżał nieznacznie. — Mówię poważnie.

— Wiesz, że nie mogę tego zrobić.

— W takim razie... Ty także możesz spłonąć w piekle — odparła i odwróciła się na pięcie.

Wyszła z kuchni, zatrzaskując za sobą drzwi z głośnym hukiem. Nie chciała na niego patrzeć. Nawet myśl o przebywaniu w tym samym pomieszczeniu sprawiała, że miała ochotę krzyczeć. Victoria wiedziała, że nie powinna pozwolić sobie na myślenie, że Sherlock Holmes posiadał w sobie coś ludzkiego. Na litość boską, była dumna z postępu w ich relacji. Zaczęła nawet sądzić, że jego niezręczność bywała urocza, choć rzeczywistość prezentowała się zupełnie inaczej.

Miał rację. Jej ojciec zasługiwał na karę za to, co uczynił. Pewnych rzeczy nie dało się jednak wyjaśnić, używając zimnej logiki, a strach na myśl o tym, że przyszłoby się jej zmierzyć z tym potworem, był obezwładniający. Prawdę powiedziawszy, czuła się winna. Skurwysyn zapewne żył i dalej krzywdził innych, a ona poświęciła życie odnajdywaniu takich jak on.

Nie potrafiła jednak zrobić tego, co słuszne. Nie w tej sytuacji; zbyt wiele kosztował ją powrót do normalności, do funkcjonowania w spokoju i względnym szczęściu. Sypiała przy zapalonym świetle, ale to wciąż nie była wysoka cena za odzyskanie zdrowia psychicznego, które pozwalało jej wstawać każdego dnia z myślą, że demony przeszłości nie posiadały nad nią władzy.

Victoria zwyczajnie nie potrafiła znieść świadomości, że mogłaby pozwolić komuś po raz kolejny się złamać. Nawet jeśli tą osobą byłby Sherlock Holmes — genialny, absolutnie hipnotyzujący i jedyny w swoim rodzaju mężczyzna.

***

Z dobrych wiadomości: napisałam pracę magisterską.

Ze złych: no nie wiem, co o tym rozdziale sądzić. Po angielsku brzmiał on jakoś... lepiej. Szczególnie końcówka. Z chęcią bym tutaj coś pozmieniała, może trochę stonowała dramę, ale nie mogę. Opowiadanie nie jest jeszcze skończone, a ostatni rozdział, jaki napisałam po angielsku, mocno się na tym opierał. 

Klops, moi mili. A może nie? Dajcie znać <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro