Rozdział 26
Victoria Radcliffe była wkurzona — delikatnie mówiąc. Jako detektyw nauczyła się oczekiwać nieoczekiwanego, ale to... Jak miałaby przewidzieć coś takiego? Nikt o zdrowych zmysłach nie spodziewałby się, że ich kochanek dozna cholernego olśnienia tuż po satysfakcjonującym spełnieniu. Fakt, że chodziło o Sherlocka Holmesa, człowieka znanego ze swojego ekscentrycznego zachowania, nie zmieniał za wiele. Wciąż była wściekła i odrobinę zażenowana.
Naprawdę nie sądziła, że zachowa się romantycznie; musiałaby postradać zmysły, oślepnąć i ogłuchnąć, żeby choć rozważać podobny scenariusz. Mimo to jakaś mało racjonalna część jej umysłu poczuła się dotknięta jego pospieszną ucieczką z mieszkania. Zapewne nie był nawet świadomy swojego zachowania, jednak... Cóż, może faktycznie była głupia, sądząc, że dostrzegła w jego oczach coś, kiedy jej dotykał. Niezwykle specyficzny błysk, który pozwolił jej sądzić, że rzeczywiście pragnął dać Victorii przyjemność — nie tylko ze względu na jej oczekiwania.
— Kurwa — zaklęła, przecierając oczy.
Jej reakcja zakrawała o bezsensowny dramatyzm. Sama przekonywała go do zmiany zdania, gdy chodziło o seks, a jeden z użytych argumentów dotyczył właśnie przejrzystości umysłu tuż po. Oczywiście nie wzięła pod uwagę możliwości, że Sherlock faktycznie dozna olśnienia, ale rozwiązał dzięki temu sprawę, z czego powinna być przecież zadowolona.
Poza tym nie przestał jej ignorować, wprost przeciwnie; to ona unikała go z pełną premedytacją. Nie wiedziała, jak powinna zachować się w jego towarzystwie — z różnych względów. Czy powinna chociaż spróbować wyjaśnić mu, jak niewłaściwa była jego reakcja? Nie umiała nawet wytłumaczyć swojego gniewu w zdroworozsądkowy sposób, czyli jedyny, który Sherlock mógłby zaakceptować.
Dodatkowo nie chciała poruszać sprawy swojego brata. Próbowała zadzwonić do niego już kilkukrotnie, za każdym razem kończąc połączenie, zanim zdążyło się rozpocząć. Wiedziała, że Holmes nie będzie zadowolony z jej zachowania; oskarży ją, ponownie, o kierowanie się strachem, podczas gdy ona będzie gromić go wzrokiem za, jak zwykle, trafną analizę sytuacji. Naprawdę bała się tego spotkania, a odzyskane emocje stały się niemalże przytłaczające.
Westchnęła i podniosła wzrok znad blatu biurka. Wybrała zaskakująco właściwy moment, jako że w biurze wybuchło dziwne poruszenie, wywołane przez cywila nieustannie proszącego o wskazanie mu kierunku. Zmarszczyła brwi, gdy jeden z policjantów machnął dłonią w jej stronę, ale szybko zrozumiała dlaczego. Gdy tylko cywil odwrócił się do niej, otworzyła usta, a serce zamarło na moment.
Wyglądał jak jej ojciec. Być może jego twarzy brakowało zmarszczek i pewnej twardości, ale podobieństwo wciąż było niepodważalne. Nagle zdała sobie sprawę z dwóch kwestii — nie tylko pamiętała oblicze swojego oprawcy lepiej, niż sądziła, ale także miała wyjątkowe szczęście, nie musząc patrzeć na nie dzień w dzień, przyglądając się sobie w lustrze.
— Kurwa — powtórzyła ponownie i wstała na drżących nogach.
Przez chwilę pragnęła uciec. Odwrócić się na pięcie, puścić się szalonym biegiem przed siebie, zupełnie jakby gonił ją sam diabeł. I choć było to niezwykle kuszące rozwiązanie, wiedziała, że uczyniłoby z niej tchórza — jeszcze większego niż do tej pory. Miała szansę zmierzyć się z własnym strachem i — po raz pierwszy — spróbować go pokonać. Jeśli chciała kiedykolwiek czuć się z siebie dumna, musiała wziąć się w garść.
— V-victoria? — zająknął się mężczyzna, gdy w końcu stanął przed nią.
Jego głos rozbrzmiał głębią, która rezonowała w powietrzu, mając dziwnie uspokajające działanie. Nie słyszała w nim nienawiści czy jadu, a jedynie znajomą niepewność.
— Luke, jak mniemam. — Uśmiechnęła się łagodnie, z zaskoczeniem przyjmując łatwość, z jaką przyszło jej zdobycie się na ten gest.
Mężczyzna skinął głową, przez moment przypatrując się jej w milczeniu, zanim wskazał krzesło i spytał:
— Mogę usiąść?
Nie czekał jednak na odpowiedź, zwyczajnie siadając przed biurkiem. Cisza, która zapadła, była raczej niezręczna. Detektyw również opadła z powrotem na swój fotel i zerknęła w stronę biura Lestrade'a, znajdując go zajętego pracą. Dobrze, pomyślała. To wystarczająco trudne nawet bez komplikacji.
— Sherlock się z tobą skontaktował? — spytała, a on parsknął rozbawiony.
— Nie nazwałbym tego w ten sposób. Włamał się do mojego mieszkania, po czym nakazał przyjście tutaj. Kiedy odmówiłem, wydedukował wszystko o moim życiu i zagroził, że wykorzysta to przeciwko mnie — wyznał i uniósł brwi. — Świetny materiał na chłopaka.
— Skąd wiesz, że... — Zmarszczyła czoło. — Powiedział ci?!
— Poniekąd. Wydawał się święcie przekonany, że jesteś na niego wściekła, a spotkanie ze mną naprawi sprawy. Patrząc na twoją minę, to chyba dość niedorzeczny pomysł.
Victoria westchnęła ciężko. Nie, zmuszenie jej do spotkania z Lukiem nie mogło naprawić czegokolwiek, skoro Sherlock ewidentnie nie rozumiał problemu. Mimo wszystko ta krótka rozmowa z bratem wystarczyła, by uświadomić ją, że wcale nie obwiniał jej o każdą złą rzecz, jaka spotkała go w życiu. Wydawał się wręcz spokojny.
A to z kolei napawało ją zdenerwowaniem. Czy miała go przeprosić? Traktować, jakby nic się nie stało?
— Dlaczego tu jesteś? Tak naprawdę — spytała bezpośrednio, a on ponownie zmarszczył brwi.
Zapewne spodziewał się tego pytania, jako że nie zdradzał oznak zaskoczenia czy niepewności. Przyglądał się jej z zaciekawieniem, co udzieliło odpowiedzi, jeszcze zanim otworzył usta.
— Chciałem cię zobaczyć. Poznać cię — oświadczył prosto.
— Dlaczego? Jestem jednym z powodów, dla których twoje życie wyglądało jak koszmar.
— Technicznie rzecz biorąc nawet bym nie istniał, gdyby sprawy potoczyły się choć odrobinę inaczej. — Luke wzruszył ramionami i odwrócił wzrok. — Nie, żebym był wybitnie wdzięczny za własną egzystencję.
— Cóż, ja również bym nie była — wymamrotała. — Co sprawia, że ta sytuacja jest dla mnie jeszcze dziwniejsza. Spodziewałam się, że będziesz... zły, co najmniej. I powinieneś.
— Dlaczego? Bo zrobiłaś to, co uważałaś za słuszne? Bo uratowałaś siebie? Rozumiem to. W zasadzie zrobiłem to samo.
Victoria zamilkła na moment, zastanawiając się, jak powinna odpowiedzieć na tę szczerość. Nie chciała go skrytykować, ale pozwolenie mu na powtórzenie jej własnych błędów nie wydawało się dobre. Miała przecież spróbować naprawić sytuację, nawet jeśli nie wierzyła, że było to możliwe — nie tak do końca.
A jednak wciąż tu był, wpatrując się w nią z irytującym spokojem, bez jakichkolwiek pretensji czy wyrzutów sumienia. Nie wahał się, a niewielki uśmiech na jego twarzy sprawiał, że Victoria czuła się jeszcze gorzej. Czy ona również zachowywała się tak samo lata temu? Nie dbając o jakiekolwiek negatywne skutki swojego egoizmu? Cholera, nawet kilka tygodni temu wierzyła, że postępowała słusznie i zrobiłaby dokładnie to samo, gdyby ktoś pozwolił jej cofnąć się w czasie.
Teraz, wpatrując się w obrzydliwie znajome oczy Luke'a, rozumiała, w jak wielkim błędzie była. Byli, oboje.
— Popełniłeś błąd. Tak samo jak ja — powiedziała słabo, a on uniósł brwi.
— Czyżby?
— Tak. Zdecydowanie tak — mruknęła i wzięła głęboki wdech. — Sądziłam, że mogę zostawić przeszłość za sobą. Zamknęłam rozdział, udając, że mogę żyć normalnie, jakbym nie była do reszty pojebana. Jakby to, co przeżyłam, nie było całkiem pojebane. Ale potem dowiedziałam się o twoim istnieniu i zdałam sobie sprawę, że przez moje zachowanie ktoś jeszcze musiał przejść piekło. Poczucie winy... — Pokręciła głową, gdy gardło zacisnęło się niemalże boleśnie. — Uwierz mi, nie chcesz tego doświadczyć.
Luke wpatrywał się w nią spokojnie, mrugając od czasu do czasu. Spodziewała się, że odejdzie, zacznie krzyczeć czy zakpi z jej słów, ale on jedynie milczał przez większą część minuty, która wydawała jej się całą wiecznością.
— Nie powinnaś czuć się winna — powiedział w końcu. — To tylko jego wina.
— Nie. Nie tylko. Też tak sądziłam, ale bycie obojętną na jego zbrodnię nie czyni mnie niewinną. Wiedziałam, że był niebezpieczny. Wciąż nie zrobiłam niczego, by go powstrzymać. Poczucie winy powinno było przyjść znacznie wcześniej.
— Byłaś przerażona. Przeżyłaś traumę. Pragnęłaś zapomnieć i nikt nie może cię obwiniać za...
— Zabił mojego brata — przerwała stanowczo, obserwując, jak wyraz twarzy Luke'a ulega zmianie. — Jest mordercą, a ja pozwoliłam mu pozostawać na wolności przez większość mojego życia, udając, że to była słuszna decyzja. Byłam ślepa. Poddałam się demonom przeszłości, jednocześnie desperacko wmawiając sobie, że zostawiłam je za sobą.
Luke nie odpowiedział. Zamiast tego pochylił się w przód i oparł łokcie o biurko. Jego twarz wyglądała ponuro, co wcale nie dziwiło Victorii. Świadomość, że twój ojciec nie był jedynie potworem, notorycznie dopuszczającym się przemocy, ale również zimnokrwistym zabójcą, zmieniała absolutnie wszystko.
— To wciąż tylko jego wina — powiedział w końcu nieobecnym tonem mężczyzna, uśmiechając się smutno. — Wiesz... Próbowałem cię nienawidzić, kiedy tylko dowiedziałem się o twoim istnieniu. A potem zrozumiałem, że byłaś jedynie ofiarą, a obwinianie ofiary nigdy nie jest właściwe. — Urwał i zamknął oczy na sekundę. — Nie mogę zmusić się do myślenia choćby o spojrzeniu na niego raz jeszcze, ale nie mogę też znieść myśli, że moje milczenie da mu szansę na skrzywdzenie kogoś innego. Przyzwolenie — wypluł, ukrywając twarz w dłoniach.
— Dokładnie, Luke. Wierz mi... Być może wtedy byłam ofiarą, ale teraz wcale się nią nie czuję. Czuję się winna właśnie przez to, że dałam mu przyzwolenie. Byłam zaledwie dzieckiem, ale dorosłam wiele lat temu. Już dawno powinien siedzieć za kratkami.
Cisza, która zapanowała między nimi wydawała się znacznie bardziej komfortowa niż poprzednia. Victoria nie pokusiłaby się o stwierdzenie, że udało im się nawiązać jakąkolwiek więź, ale jej wcześniejsze zmartwienia odeszły w niepamięć. Sherlock miał rację — znowu.
— Wybacz mi, proszę — mruknęła cicho, krzywiąc się. — Wybacz, że nie przyszłam do ciebie od razu, gdy się dowiedziałam. Cholernie bałam się twojej reakcji.
Uświadomiła sobie, że czekało ją jeszcze spotkanie z triumfującym Sherlockiem, co jedynie pogłębiło grymas na twarzy.
— Nic z tego nie jest proste. Postąpiłem przecież w ten sam sposób i, gdyby nie ten twój pomyleniec, również trzymałbym się z daleka.
— Tak, za niego również przepraszam. Bywa... trudny.
— Domyśliłem się — parsknął Luke. — Nie oceniam. Jeśli czujesz się z nim dobrze, nic innego nie powinno być ważne. Nie wydaje się facetem, który skrzywdziłby cię z premedytacją. A ty za to nie wyglądasz na laskę, która nie umie o siebie zadbać.
Wstał, a ona poszła w jego ślady, chociaż kompletnie nie wiedziała, co dalej. Wyraźnie zamierzał zakończyć spotkanie w dobrych relacjach, ale czego oczekiwał? Uścisku dłoni? Przytulenia? Niezręcznego uśmiechu i poklepania po ramieniu?
Zanim zdążyła pogrążyć się w napadzie paniki, Luke uśmiechnął się i wyciągnął rękę w jej stronę. Nie mogła nie zauważyć dołeczków w jego policzkach, które czyniły jego twarz nieco mniej znajomą. Ich ojciec nigdy nie uśmiechał się w ten sposób.
— Powinniśmy czasem skoczyć na kawę — powiedziała Victoria, wiedziona instynktem.
Zarumieniła się, zdając sobie sprawę z własnych słów nieco za późno, ale Luke jedynie pokiwał głową.
— Jasne. Tym razem poczekam, aż sama zadzwonisz — stwierdził lekkim tonem, po czym odwrócił się i odszedł, zostawiając ją z zaskakującym poczuciem szczęścia.
Ulga zalała jej ciało, zabierając ze sobą również nieco gniewu na Sherlocka. Zapewne nie to było jego intencją, ale podjęte przez niego działania zabrały z jej barków niezwykle duży ciężar. Wciąż, co prawda, zachowywał się jak kompletny idiota, ale... Czy naprawdę mogła go za to winić w nieskończoność?
***
Sherlock czuł się całkowicie zagubiony. Nigdy w swoim życiu nie doświadczył aż tak skrajnej konsternacji z powodu zachowania drugiego człowieka. Prawdę powiedziawszy zdawał sobie sprawę z własnych... ograniczeń w relacjach międzyludzkich, ale przez krótki moment wydawało mu się, że zaczyna rozumieć je nieco lepiej.
Tymczasem panna Radcliffe postanowiła wyprowadzić go z błędu swoją irracjonalną, całkowicie nielogiczną reakcją. Dlaczego właściwie była zła? Sprawiała wrażenie zadowolonej z ich wspólnej kąpieli — zadbał o to własnoręcznie. Nalegała zresztą na to, by pozwolił jej odwzajemnić te starania!
Czy żałowała? Czy postąpił jakkolwiek niewłaściwie?
Ze zdumieniem zdał sobie sprawę, że nie chciał jej rozczarować — w którejkolwiek dziedzinie, nawet jeśli w niektórych, jak sama to ujęła, był kompletnie tępy. Nie spodziewał się, co prawda, że sprawy przybiorą taki obrót — nawet teraz myśli o tym konfundowały jego umysł — ale wciąż odwiedził jej mieszkanie z wyraźną misją upewnienia się, że nie naruszył granic ich delikatnego układu, zmuszając do spotkania z Mary. Pragnął również, tak po prostu, ją ujrzeć, co tylko podsyciło ekscytację.
Trzymanie jej blisko, dotykanie nagiej, mokrej skóry bez poczucia winy czy niechęci... Ku jego zaskoczeniu było to równie naturalne i całkowicie odmienne od tego, co czuł przy Janine. Victoria nie oczekiwała od niego ani czułości, ani nawet zainteresowania jej fizycznością, ale wciąż doceniała jego starania, by okazać jej wsparcie, choć nie do końca umiał to zrobić. Rozumiała go.
Tylko dlaczego on nie rozumiał jej?
Może mylnie ocenił sytuację, dał się zwieść, a ona wcale nie czuła przyjemności, gdy ją dotykał? Nie, jego umysł nie był aż tak zamglony, by popełnić karygodny błąd, jakim bez wątpienia byłoby pomylenie oznak podniecenia i seksualnego napięcia z bólem czy dyskomfortem.
— Sherlock? Sherlock! — Głos Johna dotarł do niego z zaświatów, zmuszając do odepchnięcia rozmyślań na bok.
— Kiedy tutaj przyszedłeś? — spytał, a Watson wywrócił oczami.
— Pół godziny temu? Mówiłem do ciebie, na litość boską!
— A ja nie słuchałem. Poważnie, Johnie, nie powinieneś być tym zdzwiony — odparł Sherlock, co tylko bardziej zirytowało jego przyjaciela.
Ostatnio fatalnie radził sobie z interpretacją ludzkich zachowań.
Poruszył się w fotelu z ekscytacją, kiedy zrozumiał, że wizyta doktora mogła stanowić odpowiedź na wszelkiego jego problemy. Wszakże John, choć kompletnie ślepy na wszelkie ważne kwestie, zdawał się doskonale rozumieć kobiety. Sądząc po stanie jego małżonki, zapewne zdarzyło mu się uprawiać seks — przynajmniej raz, choć statystyki przemawiały na korzyść większej ilości stosunków.
— Potrzebuję twojej pomocy, Johnie — oświadczył Sherlock, a Watson przez moment mrugał z niedowierzaniem, by w końcu opaść na fotel z całkowicie zbędną dozą dramatyzmu.
— Myślałem, że prędzej piekło zamarznie niż...
— Nie mam czasu na teologiczne dyskusje — przerwał konsultant, mrużąc oczy. — To sprawa niecierpiąca zwłoki.
— Przecież dopiero rozwiązaliśmy sprawę — burknął doktor. — Wpadłeś do mojego domu niczym huragan, żeby oznajmić swój geniusz, pamiętasz?
— To było dawno, John, nadążaj!
— Dwa dni temu, Sherlock.
— I od tego czasu Victoria się do mnie nie odzywa! — wrzasnął Holmes, podczas gdy brwi Johna uniosły się w zaskoczeniu.
— Przepraszam, czy ty zamierzasz poprosić mnie o radę w związku?
— W czym?
— W związku. No wiesz, relacja dwojga ludzi, darzących się...
— Nie bądź niedorzeczny, Watson, chodzi jedynie o seks.
— ...uczuciem. Co?! — wykrzyknął, kiedy zorientował się, co oznajmił jego przyjaciel. — O. Mój. Boże. Czy ty chcesz mi powiedzieć, że chodzi ci tylko o seks?! Czyś ty do reszty zwariował?! Victoria nie zasługuje na takie traktowanie, po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiła!
— O czym ty mówisz? — zdziwił się Sherlock, po czym wywrócił oczami. — Och, nieistotne, znając ciebie to i tak nic mądrego. Musisz wyjaśnić mi, dlaczego Victoria nie odzywa się do mnie od dwóch dni, mimo tego, że nasze intymne kontakty zdawały się ją satysfakcjonować.
John przez moment wpatrywał się w niego z idiotyczną miną — nawet jak na niego — po czym ponownie usiadł. Mrugał, jakby coś wpadło mu do oka, a jego twarz zaróżowiła się nieco.
— Czy... Hm. Czy wy...? Ty... Czy ona...
— Czy ty masz właśnie wylew? — spytał Holmes, a John poczerwieniał jeszcze bardziej.
— Wybacz, geniuszu, nigdy nie spodziewałem się, że będziesz mnie pytał o takie tematy.
— A kogo miałbym spytać? Znasz Victorię, uprawiałeś już, jak mniemam, seks, stanowisz więc dobre źródło informacji. Przynajmniej tak sądziłem, dopóki nie zacząłeś się jąkać i pąsowieć.
— Och, dobrze już, nie musisz mnie nieustannie obrażać! — warknął John, po czym potarł oczy. — Czy jesteś pewny, że jej złość ma coś wspólnego z waszymi... intymnymi kontaktami?
Sherlock zastanowił się przez moment. Zważywszy na to, że widział ją po raz ostatni, gdy opuszczał łazienkę tuż po niesamowitym doznaniu, jakim był orgazm... Ciężko było mu sobie wyobrazić, że chodziło o cokolwiek innego. Przekazał więc tę informację Johnowi, z politowaniem obserwując skrajne zażenowanie na twarzy mężczyzny.
— Czyli wy naprawdę... Hm, no dobrze. Ale dlaczego postanowiłeś wybiec z łazienki, Sherlock? Dlaczego nie zostałeś z Victorią?
— Ponieważ doznałem olśnienia. Rozwiązałem sprawę.
John otworzył usta ze zdziwienia, po czym odchylił głowę, opierając ją na zagłówku.
— Sherlock... Czy ty naprawdę zostawiłeś swoją partnerkę tuż po waszym pierwszym zbliżeniu, bo rozwiązałeś sprawę?!
— Czy ja mówię niewyraźnie?! Dlaczego zawsze muszę...
Urwał, gdy poduszka uderzyła go w twarz.
— Ponieważ mówisz czasami tak niedorzeczne rzeczy, że ludzie wolą dać ci szansę na przemyślenie swoich słów, zanim ponownie otworzysz usta.
Obrócił głowę w prawo i dostrzegł Victorię, przyglądającą się scenie z rozbawieniem. Nie wydawała się zła, a on momentalnie uświadomił sobie, że wyglądała znacznie lepiej niż wtedy, gdy widział ją po raz ostatni. Choć wtedy była naga, pomyślał bezsensownie i zmarszczył czoło, próbując zrozumieć, dlaczego taka myśl w ogóle pojawiła się w jego głowie.
— Victoria, okropnie mi przykro, że ten imbecyl... — John pospieszył z przeprosinami, które wydały się Holmesowi zupełnie niezrozumiałe.
Postanowił jednak ich nie podważać, obserwując ich wpływ na panią detektyw. Kobieta machnęła ręką, przerywając wypowiedź doktora, po czym wgryzła się w trzymane w dłoni jabłko.
— Ten imbecyl nie zrobił niczego, czego nie można by się po nim spodziewać. Mam ci przypomnieć, co wyczyniał na twoim ślubie? — parsknęła śmiechem.
— Skoro nie jesteś zła, dlaczego... — zaczął Sherlock, ale ona postanowiła przerwać również i jemu.
— Ponieważ byłam. Poczułam się cholernie głupio, bo twoje zachowanie sprawiło, że zaczęłam uważać całą tę sytuację za nic nieznaczący, fizyczny akt, chociaż dla mnie było to coś więcej.
Coś więcej?, pomyślał Holmes i zamrugał. Nie wydawała się jedną z tych kobiet, potrzebujących czułości oraz zapewnień o uczuciach. Wiedziała zresztą, że oczekiwanie podobnych rzeczy było głupotą, gdy chodziło o niego. Przypomniał sobie jednak, jak bezsilny, bezbronny czuł się, kiedy go dotykała. Mimo to nie znajdował się w żadnym zagrożeniu, ufał jej. Pozwolił sobie na utratę kontroli, bo wiedział, że była tuż obok i nie pozwoliłaby, aby ktokolwiek wykorzystał ten moment słabości.
— Och. Och! — zawołał, gdy dotarło do niego, dlaczego Victoria poczuła się zraniona.
Nie tylko on był przy niej bezbronny. Nie tylko on stracił kontrolę — wiedział o tym doskonale, widział to na własne oczy i pragnął ujrzeć jeszcze wiele razy. Satysfakcja, którą odczuwał, gdy jej ciało poddawało się jemu niczym wspaniały instrument, wyryła się głęboko w jego umyśle, ale nawet idealnie zapisane wspomnienie nie wystarczało; chciał przeżyć to jeszcze raz, chociaż nie do końca znajdował w tym jakąkolwiek logikę. Chciał ponownie trzymać ją w ramionach, kontrolować sytuację, wiedząc, że kobieta mu ufała.
Chciał, by ona także rozumiała, że nigdy nie zawiódłby jej zaufania. Doceniał je, nawet jeśli potrzebował wiele czasu, aby w pełni zdać sobie z tego sprawę. Było czymś więcej niż aktem fizycznym — zupełnie tak, jak powiedziała.
— Johnie, czas na ciebie — oświadczył stanowczo, a Victoria uśmiechnęła się lekko, nie spuszczając z niego wzroku.
— Ja... A co z moją sprawą?!
— Napisz mi sms, jestem pewny, że zdołam rozwikłać ją zdalnie, prawdopodobnie w dziesięć sekund.
Detektyw przygryzła wargę w geście rozbawienia. Poklepała Johna po ramieniu, gdy mijał ją w drodze do drzwi, ale wciąż patrzyła na Sherlocka, zupełnie jakby nie mogła doczekać się, aż zostaną sami. Przez moment zastanawiał się, co powinien powiedzieć, choć jeszcze przed chwilą doskonale wiedział. Tymczasem jej spojrzenie skutecznie pozbawiło jego umysł przejrzystości.
— Dlaczego już nie jesteś zła? Co się zmieniło?
— Cieszę się, że zrozumiałeś swój błąd, Sherlock. Natomiast wiem, jak bardzo... nietypowe jest to wszystko. — Machnęła dłonią, wskazując najpierw na siebie, potem na niego. — Nie powinnam wymagać od ciebie, że nadrobisz lata w zaledwie kilka dni. Co nie zmienia faktu, że jeśli jeszcze raz zostawisz mnie samą po seksie, zamierzam cię postrzelić — oświadczyła wesoło i ruszyła w stronę kanapy, którą zajmowała podczas każdej wizyty na Baker Street.
— A więc... Nie byłaś rozczarowana — upewnił się, a ona przymknęła oczy.
Odłożyła wcześniej jabłko na stół — bezpośrednio na blat, co w normalnych okolicznościach poirytowałoby go do granic możliwości — by teraz pieczołowicie oblizywać palce. Albo raczej trzymać go w niepewności, sądząc po złośliwym uśmiechu.
— Nie, nie byłam, Holmes. Okłamywanie cię nie ma większego sensu, o czym doskonale wiem, ale i tak obiecuję tego nie robić. Przynajmniej nie w tej sprawie.
— Nie miałoby to sensu z co najmniej kilku powodów — zgodził się. — Jestem w stanie cię przejrzeć. A poza tym okłamując mnie w tej sprawie, pozbawiasz się szans na satysfakcję, czyż nie?
— Wiesz, że niektóre kobiety udają orgazmy, żeby ich mężczyznom nie było przykro? — spytała Victoria, odwracając głowę w jego stronę.
— Nie lepiej byłoby zwyczajnie wytknąć im nieadekwatne umiejętności?
— Większość mężczyzn nie patrzy na to tak jak ty, Sherlock. Mają swoje ego, ciężko byłoby im przełknąć wiedzę, że nie są w stanie zadowolić swojej kobiety.
— Nie wydawało mi się to dość trudne — mruknął Holmes, a ona zarumieniła się nieco.
— Nie zawsze jest tak prosto — stwierdziła jednak ze spokojem, mimo zawstydzenia. — Fakt, że sam zdecydowałeś się mnie dotknąć, chociaż o nic nie prosiłam...
— Chciałem — zaznaczył od razu, a ona pokiwała głową.
— Tak. Chciałeś. I sam ten fakt był dla mnie tak cholernie niesamowity, że nie potrzebowałam dużo, Sherlock. Zakładając, że to nie był ostatni raz, kiedy postanowiłeś mnie dotknąć...
— Nie był.
— ...z chęcią pokażę ci, co jeszcze możesz zrobić, żeby było mi dobrze. Nie będę cię okłamywać, Sherlock. Ty również mnie nie okłamuj. Nigdy, w niczym — powiedziała, a wesołość zniknęła z jej głosu.
— Nie mogę ci tego obiecać — oznajmił konsultant, zmuszając Victorię do wywrócenia oczami. — Mogę jednak zapewnić, że nie będę udawał przyjemności.
Radcliffe zachichotała, jakby powiedział coś śmiesznego.
— Mężczyźnie znacznie trudniej udać orgazm, Sherlock.
Zamrugał, po czym uświadomił sobie, że Radcliffe miała rację. Odchrząknął poirytowany, ale uznał, że widok szczerego rozbawienia na jej twarzy nieco rekompensował mu popełniony błąd.
— Z technicznego punktu widzenia nie jest to niemożliwe, choć wymagałoby czegoś więcej niż jedynie dobrej gry aktorskiej. Niemniej zgadzam się, że kobiety mają tutaj większe pole do popisu. Zapewniam jednak, że uczynię, co w mojej mocy, abyś nie musiała czegokolwiek udawać. Nie satysfakcjonuje mnie przeciętność, w niczym.
Zupełnie niespodziewanie wzrok Victorii się zmienił; nabrał intensywności, głębi, którą po raz pierwszy widział jakiś czas temu, kiedy drażniła się z nim niczym Irene Adler. Być może wtedy próbowała jedynie udowodnić mu swoją wyższość, ale teraz wiedział, że stało za nim coś więcej.
Instynktownie zbliżył się do niej, stawiając powolne kroki, z każdym kolejnym czując coraz większą satysfakcję; nie przestawała przyglądać się mu z nieskrywanym zainteresowaniem, co schlebiało mu w dość specyficzny sposób. Nigdy nie zależało mu na tym, by ktokolwiek doceniał jego wygląd — nie w sensie atrakcyjności. Chciał robić wrażenie profesjonalnego, nienagannego zarówno w higienie jak i stylu; zauważył, że otwierało to wiele dróg i możliwości. Zwrócenie na siebie uwagi pięknych kobiet — przynajmniej w trywialnym, powierzchownym tego słowa znaczeniu — było jedną z nich, ale nigdy nie stanowiło priorytetu.
Jak wiele rzeczy zmieniało się, gdy chodziło o nią.
— Nie składaj obietnic, których możesz nie dotrzymać — stwierdziła niewinnie Victoria, ale jej głos, zachrypnięty, odrobinę gardłowy, zdradził prawdę.
Znała go zbyt dobrze, by sądzić, że faktycznie nie dotrzymałby danego słowa. A skoro wiedziała... Być może próbowała go jedynie sprowokować? Podstępem skłonić do udowodnienia swoich racji?
Uśmiechnął się drapieżnie, co zwykle odstraszało ludzi. Nie ją. Nigdy ją. Przekrzywiła głowę, gdy kucnął przy kanapie, zrównując ich twarze. Nachylił się jeszcze bardziej z zamiarem pocałowania kobiety — co stało się dla niego dziwnie naturalne — ale ona przyłożyła palec do jego ust, odwzajemniając uśmiech.
— Nie tak prędko, Sherl — stwierdziła, a on po raz pierwszy nie skrzywił się, słysząc to idiotyczne zdrobnienie. — Najpierw musimy porozmawiać o czymś jeszcze.
Nie spodziewał się, że kiedykolwiek nadejdzie moment, gdy będzie wolał oddawanie się prymitywnym czynnościom, zamiast rozmawiania o sprawie. A jednak perspektywa dyskutowania o Luke'u, bracie Victorii, wcale nie napawała go entuzjazmem, w przeciwieństwie do wdrażania obietnicy w życie.
— Jesteś pewna, że to nie może poczekać? — spytał, a ona parsknęła śmiechem.
— Nie może, Sherl. Właśnie doznałam olśnienia!
Gdyby już wcześniej nie zrozumiał, dlaczego była zła...
Cóż, teraz nie miałby już żadnych wątpliwości.
***
Przyznać się, kto sądził, że tylko ściemniam z tym "nowym rozdziałem"?! XD
Nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszę. Rozdział po dwóch latach - nie wiem, czy to wattpadowy rekord, ale na pewno MÓJ ZAJEBIŚCIE NIECHLUBNY REKORD, którego naprawdę nie chciałabym przebić, never ever.
Niemniej rozdział skończony, być może nie na tyle dobry, żeby wyjebać z kapci, ale JEST i cholerka TAK STRASZNIE SIĘ CIESZĘ.
Mam nadzieję, że Wy również.
A poza tym rozmowa Sherlocka z Johnem bardzo mnie bawi i planuję dodać więcej takich smaczków XD
Anyway... Do następnego! Obiecuję (i jest to sherlockowa obietnica, a nie elvuszowa), że nie potrwa to 2 lata XD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro