Rozdział 25
UWAGA: uprasza się o przeczytanie tej wstępnej notki. Poniższy rozdział zawiera treści przeznaczone dla pełnoletnich (no, powiedzmy 16+ ujdzie xd). Jeśli ktoś nie chce czytać, spokojnie możecie ominąć ostatnie akapity - zorientujecie się które. Rozdział wyjątkowo długi, także przepraszam, ale rozdzielanie go nie miało sensu :)
Chyba nikt na jej miejscu nie spodziewałby się porażającego uczucia pustki; nie, gdy jej życie dopiero zaczęło się układać. Parę tygodni wcześniej była szczęśliwa, niemalże niewyobrażalnie. W końcu wydarzyła się rzecz absolutnie niemożliwa, a ona sama mogła uznać się za osobę wyjątkową — przecież zmusiła Sherlocka Holmesa do zmierzenia się z własnymi uczuciami, czego nikt nie potrafił dokonać.
Victoria wiedziała, jak głupio postąpiła, pozwalając sobie uwierzyć, że życie mogłoby pozostać nieskomplikowane i beztroskie. Nic nigdy nie wyglądało w ten sposób, a przynajmniej nie w jej rzeczywistości. Powinna się domyślić, że nadchodziło coś, co spieprzy sprawy w mgnieniu oka.
Była zmęczona — szczerze wykończona. Sen zaczynał brzmieć raczej jak naiwne życzenie, którego spełnienie stało pod znakiem zapytania. Gdy tylko kładła się do łóżka, imię brata tłukło się jej w głowie, zastępując każdą myśl. Luke — kolejne dzieło potwora, którego zwykła nazywać ojcem. Kolejna ofiara.
Znacznie łatwiej było poddać się pustce, niż pozwolić, by przytłaczające poczucie winy pochłonęło jej ciało. Victoria nigdy nie zamierzała doprowadzić do krzywdy innej osoby — a już na pewno nie swojego brata, o którego istnieniu nawet nie wiedziała. Nie zrobiła jednak nic, by powstrzymać potwora, a zamiast tego żyła w silnym przekonaniu, że udało jej się uciec od okropnej przeszłości, powracającej w koszmarach po dziś dzień. Sądziła, że podjęła dobrą decyzję — jedyną, jaką mogła. Ale nie zmieniało to wiele...
Wciąż nie zapobiegła tragedii, a uporczywe pytanie rozbrzmiewało w jej umyśle, powoli doprowadzając ją do szaleństwa: jak przeprosić za coś, co z definicji było niewybaczalne?
— Radcliffe... Moje biuro. Teraz. — Głos Lestrade'a dotarł do jej uszu, a ona zdała sobie sprawę, że nie poruszyła się od długiego czasu, uporczywie przypatrując się tej samej kartce.
Niechętnie wstała i podążyła za szefem, chociaż doskonale widziała jego wściekłość. Kroki Grega wydawały się znacznie głośniejsze, co zapewne miało związek z niespodziewaną ciszą w biurze. Żołądek Victorii zacisnął się boleśnie.
— Co się z tobą dzieje? — spytał detektyw, gdy tylko usiadła naprzeciwko i spuściła wzrok.
— Nic.
— Myślisz, że jestem głupi, do cholery? — spytał, a ona skrzywiła się mocno.
Nie, wcale tak nie uważała, ale wyznanie mu prawdy wydawało się rzeczą kompletnie niemożliwą.
— Mów albo cię zawieszę — zagroził Lestrade.
Victoria uniosła wzrok i zmusiła się do spojrzenia w jego oczy. Bez wątpienia mógł ją zawiesić — w końcu nie wykonywała swoich obowiązków najlepiej — a poważny wyraz twarzy dowodził, że był gotowy na podjęcie takich działań.
— To sprawa osobista, Greg.
— Nawet, kurwa, nie zaczynaj — warknął w odpowiedzi i potrząsnął głową. — Chyba nie jestem jakimś przypadkowym typem, co? Nigdy nie widziałem cię w takim stanie. Vic, spójrz na siebie. — Machnął ręką z wściekłością, po czym westchnął. — Widziałem zwłoki, które wydawały się zdrowsze.
— Dzięki, od razu czuję się lepiej — zakpiła, chociaż nie zamierzała z nim dyskutować.
Miał rację; brak snu kompletnie nie pomagał w odzyskaniu blasku. Ani w wykonywaniu obowiązków, jak przystało na kogoś o jej randze.
— Vic... Czy on... No wiesz, skrzywdził cię jakoś? — spytał Lestrade, wyraźnie odnosząc się do Sherlocka.
Natychmiast potrząsnęła głową.
— Nie, nie chodzi o Holmesa — odparła.
— No to o co, w takim razie?!
Victoria przymknęła oczy i pochyliła się w przód, opierając ciężar na łokciach.
— Zjebałam, okej? I nie mam pojęcia, jak mam wszystko naprawić, bo, szczerze mówiąc, nie sądzę, by w ogóle się dało.
— Zabiłaś kogoś? — zakpił Greg, ale ona jedynie uśmiechnęła się gorzko.
— Równie dobrze mogłabym to zrobić. Jestem pewna, że były czasy, gdy śmierć wydawała mu się wybawieniem. Aktem łaski.
Lestrade zamrugał, wyraźnie nie wiedząc, o kim mówiła ani co dokładnie miała na myśli. I chociaż nie rozumiał słów Victorii, zdecydowanie zdał sobie sprawę, że jej problem musiał sięgać znacznie głębiej, niż mu się początkowo wydawało. Spojrzał na nią z uwagą, a na jego czole pojawiła się zmarszczka.
— Victoria... — zaczął, ale ona jedynie pokręciła głową i przymknęła oczy.
— Nie możesz mi pomóc, Greg.
— W takim razie... Zmiataj stąd. Mary czeka na ciebie na dole — powiedział Lestrade.
Detektyw uniosła powieki i natychmiast dostrzegła na jego ustach paskudny uśmiech. Czy on właśnie powiedział...
— Mary?
— Tak, Mary Watson. Wiesz, żona Johna?
— Dlaczego miałaby...
Victoria zamilkła i wywróciła oczami. Oczywiście. Sherlock. Powinna wiedzieć, że w końcu zmusi kogoś do udzielenia jej pomocy, bo sam wyraźnie nie miał pojęcia, jak się za to zabrać. Ale dlaczego, na litość boską, wybrał Mary?
Świeżo upieczona pani Watson nie należała do jej ulubionych ludzi na świecie. W końcu niemalże udało jej się zabić Sherlocka — nawet jeśli uratowała mu także życie. Nie było łatwo zapomnieć o czymś tak istotnym i zwyczajnie wybaczyć, choć Radcliffe zdawała sobie sprawę, że w dużej mierze przejmowała się niepotrzebnie. Rozumiała motywy, które pchnęły Mary do podjęcia takich, a nie innych działań. Troszczyła się o Holmesa — po prostu Johna kochała mocniej.
Victoria nie umiała jednak wyrzucić z głowy wspomnienia porażającej rozpaczy na wieść o stanie Sherlocka. Nigdy więcej nie chciała przechodzić przez coś podobnego, a towarzystwo Mary nieustannie zmuszało ją do cofnięcia się w czasie.
Sherlock musiał zauważyć jej ostrożność i dyskomfort. Dlaczego, wobec tego, uważał Mary za najlepszą osobę do pomocy? Detektyw westchnęła i wstała, wiedząc, że unikanie zabójczyni z licencją było kompletnie bezcelowe. Mogła ukrywać się, ile chciała, ale Watson wciąż potrafiłaby ją wytropić.
— Doskonale — powiedziała, po czym posłała Lestrade'owi urażone spojrzenie, które zignorował z wesołym uśmiechem.
Wyszła z jego biura i udała się na sam dół, przygotowując się na spotkanie, które miało być okropnie niezręczne.
***
— A więc... Victorio. Sherlock twierdzi, że wykazujesz oznaki klinicznej depresji — stwierdziła Mary, a detektyw wywróciła oczami z chłodnym rozbawieniem.
— Poważnie?
— Zapewne porównał twoje zachowanie z jakimś podręcznikowym — przyznała kobieta i wzruszyła ramionami. — Znasz go zresztą. Nie jest ekspertem, gdy chodzi o... cóż, ludzkie emocje.
Victoria nie odpowiedziała. Zamiast tego upiła łyk kawy oraz kontynuowała wpatrywanie się w panią Watson z niechętnym zainteresowaniem.
— Dlaczego tu jestem? — spytała w końcu, a Mary uśmiechnęła się łagodnie.
— Bo on naprawdę chce ci pomóc. Nie wie tylko jak i czuje się przez to winny.
— To nie jego wina. To ja jestem winna i nikt więcej. Nie oczekiwałam od niego troski czy czułości — odparła Vic, krzywiąc się mocno. — Nawet mu to powiedziałam.
— Tak, zgadza się, ale... Jednak jest trochę winny, czyż nie? Otworzył stare rany, nie pytając cię, czy zdołasz to przetrwać.
Detektyw wzruszyła ramionami. Nie było sensu zaprzeczać, że zachowanie Sherlocka należało do tych z gatunku nieczułych. Czuła się odrobinę skrzywdzona, ale wiedziała, że nie powinna obwiniać go za podjęcie takiej, a nie innej decyzji. W końcu odnalazł kryminalistę, który wciąż przebywał na wolności przez jej błędy — przez jej strach i tchórzostwo. Nie, nie mogła go winić.
— Słuchaj... Tu nie chodzi o Sherlocka. Prawdopodobnie sądzi, że będę mieć mu to za złe do końca życia, ale... Nie chodzi o niego.
— Wiem — odpowiedziała Mary, ponownie się uśmiechając. — Nie jesteś jak większość ludzi. Wystarczy spojrzeć na twoją niechęć wobec mnie; skrzywdziłam Holmesa, ale wciąż potrafisz ocenić całą sytuację ze spokojem, kierując się logiką. Rozumiesz, co mną kierowało, nawet jeśli sama podjęłabyś inną decyzję. Nie chce mi się wierzyć, że nie potrafiłabyś potraktować w ten sam sposób Sherlocka. Musisz wiedzieć, że postąpił, w pewnym sensie, słusznie.
Victoria przez moment przyglądała się Mary, po czym skinęła sztywno głową.
— Owszem. Chciałabym móc zrzucić na kogoś winę, ale to ja spieprzyłam sprawy. I nie wiem, co z tym zrobić.
— Och, nie kłam, Vic. Oczywiście, że wiesz, tylko nie potrafisz się do tego zmusić. Co, swoją drogą, jest dość naturalne. Ludzie mają tendencję do unikania skrajnie nieprzyjemnych sytuacji.
Detektyw westchnęła i pochyliła się nieco, opierając łokcie o blat stołu.
— Dobra, masz rację. Zapewne wszystko potoczy się nie po mojej myśli. I nie spodziewam się czegokolwiek innego, bo już dawno temu przestałam wierzyć w cuda. Poza tym... Gdyby ktoś powiedział mi, że mogłabym mieć spokojne, szczęśliwe dzieciństwo... — urwała i zacisnęła zęby w złości.
— Zdajesz sobie sprawę, że twój brat także nie chce zeznawać przeciwko ojcu, zasłaniając się dokładnie tym samym powodem? Chce zostawić przeszłość za sobą, licząc na to, że nigdy go nie dogoni — powiedziała Mary i spojrzała w okno. — Sama także liczyłam na to przez długi czas. Pozwoliłam sobie na beztroskę, ale obie wiemy, że gdyby nie Sherlock...
Nie musiała wcale kończyć; Victoria doskonale pamiętała heroizm Holmesa — aż za doskonale. Jego głupota i odwaga doprowadziły do wielu rzeczy — także do zmiany w ich relacjach, czego na pewno nie mogłaby zapomnieć, nawet gdyby chciała.
— Nie wiem, co mu powiedzieć — przyznała cicho i przymknęła oczy z bólem. — Chyba głównie ze względu na to, że... Gdybym miała szansę cofnąć się w czasie, podjąć inną decyzję... Prawdopodobnie bym tego nie zrobiła. Wszystkie lata spędzone w zaprzeczeniu, na oszukiwaniu samej siebie, pozwoliły mi stanąć na nogi. Nauczyłam się żyć, zamiast w nieskończoność gonić za duchami przeszłości, zeżarta przez własną obsesję.
— Dlaczego nie powiesz mu właśnie tego? — spytała Mary, a Victoria otworzyła oczy.
— Bo nie to chciałabym usłyszeć na jego miejscu.
— A więc wolałabyś kłamstwa?
— Wolałabym usłyszeć, że ktoś popełnił błąd. Ogromny, na dodatek. Wolałabym słuchać o szczerym żalu i skrusze.
— Ale przecież żałujesz, czyż nie?
— Przecież właśnie powiedziałam, że zrobiłabym wszystko tak samo. Jak mogłabym nazwać to żalem?
Mary uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami.
— Zdecydowałaś się ocalić siebie, co jest naturalnym instynktem. Często prowadzi do błędnych wyborów, owszem, ale... Czasami nie da się inaczej. Nie zmienia to faktu, że czujesz żal. Choćby za to, że życie zmusiło cię do zrobienia czegoś, z czego nigdy nie będziesz dumna. Żal za to, że cena za twoją wolność okazała się tak wysoka.
Victoria przez chwilę milczała, pozwalając, by słowa Mary wsiąknęły głęboko w jej umysł. Kobieta miała poniekąd rację. Nie było sensu zakrzywiać rzeczywistości, nawet jeśli wymuszało to na niej konieczność przyznania się do słabości. Mimo to chciałaby znaleźć jakiś sposób, który dawałby jej szansę na zyskanie przebaczenia...
Zdawała sobie sprawę, że podobne pragnienie należało określić mianem głupiego i niezwykle próżnego, ale detektyw zależało nie tylko na jego zrozumieniu, ale także na odzyskaniu spokoju ducha i pozbyciu się przytłaczającego poczucia winy. Jakaś jej część potrzebowała usłyszeć, że tchórzostwo było uzasadnione, że nie zrujnowało jego życia doszczętnie. Jak każdy inny człowiek pragnęła wybaczenia — nawet jeśli była to jednocześnie jedyna rzecz, której nie powinna pragnąć.
— Nie ma sensu w torturowaniu samej siebie, Victorio — powiedziała cicho Mary. — Niezależnie od jego reakcji, nie możesz zrobić nic, by naprawić swoje czyny. Nic. Możesz jedynie postawić na szczerość i mieć nadzieję, że to wystarczy, by przekonać go do pomocy.
Jej słowa brzmiały dość ostro, ale — mimo wszystko — były słuszne. Nie powinna nieustannie szukać idealnego rozwiązania, skoro takie nie istniało — nie w tym przypadku. Niektóre rzeczy były, zwyczajnie, nie do naprawienia.
— Po prostu... Ciężko żyć ze świadomością, że moje czyny doprowadziły do czyjegoś cierpienia — przyznała i uśmiechnęła się gorzko. — Myślałam, że... Nigdy nie będę musiała zmierzyć się z tą myślą. Jestem detektywem, na litość boską, pomagam ludziom.
Mary przez moment milczała, ale jej wyraz twarzy zmienił się nieznacznie. Zmarszczka pojawiła się na czole, a oczy zdawały się spoglądać przez Victorię, gdy zagłębiła się we własnych myślach.
— Zabiłam wielu ludzi, Vic. To nie to samo... To wręcz gorsze. Ale na początku także było mi ciężko zaakceptować własną brzydotę. Odebranie komuś życia jest, mimo wszystko, absolutnie odrażające. Nawet jeśli to życie należy do kogoś zepsutego do szpiku kości. Zawsze zostawia ślad na czyjejś duszy — powiedziała i spojrzała w stronę okna. — Nie jest łatwo nie darzyć nienawiścią samej siebie, ale ja znalazłam sposób, by pozwolić sobie na szczęście. A skoro ja byłam w stanie tego dokonać... Sądzę, że tobie także się uda. I, o ironio, poznanie brata może ci w tym pomóc. Nigdy nie wiesz, czy cię nie zaskoczy.
Nie mogła znaleźć odpowiedzi na słowa Mary. Nie mogła także uwierzyć w to, że ich rozmowa zostawiła ją z poczuciem... spokoju. Być może nie była to znaczna poprawa, ale przynajmniej potrafiła zmusić się do wyobrażenia sobie rozmowy z Lukiem. Poczucie winy wciąż tliło się w jej głowie, wciąż jej ciążyło, ale otępienie zaczęło powoli się wycofywać, pozwalając jej na zrozumienie, że — w istocie — nie mogła naprawić wszystkiego, a pewne rzeczy należało, po prostu, zaakceptować.
— Nigdy cię nie przeprosiłam — powiedziała Mary, a detektyw spojrzała na nią ze zdziwieniem. — Za postrzelenie Sherlocka.
— Twoje przeprosiny niczego nie zmieniają — odparła Victoria, a Watson wzruszyła ramionami.
— Dla ciebie, owszem. Ale zranienie go... Cóż, sądzę, że potrafisz zrozumieć, jak winna się czuję.
— Zrobiłaś to, co musiałaś. Co uważałaś za konieczność.
— I zrobiłabym to znowu. Nie znaczy, że tego nie żałuję.
Znaczący uśmiech pojawił się na jej twarzy, a Victoria nie mogła nie odwzajemnić tego gestu. Mary nigdy nie chciała rzeczywiście skrzywdzić Sherlocka. Zapewne byłaby skłonna poświęcić własne życie, by uratować jego. Jednak pewne zdarzenia zmusiły ją do podjęcia takiej, a nie innej decyzji, a Victoria potrafiła zrozumieć jej wybór — teraz bardziej niż kiedykolwiek.
— Cóż, to ty zadzwoniłaś po pogotowie, więc chyba nie powinnam winić cię w nieskończoność. — Radcliffe wywróciła oczami, a Mary zaśmiała się w głos.
— Całe szczęście, że to zrobiłam. To była naprawdę niezwykła przygoda, obserwować Sherlocka w pogoni za zrozumieniem własnych emocji. Nigdy nie znudzi mnie widok jego skrajnej dezorientacji.
Victoria parsknęła i uśmiechnęła się do samej siebie, a wspomnienie miny Sherlocka powróciło do jej umysłu. Tak, zdecydowanie potrafił być zabawny. Nie mogła także zignorować nagłego ciepła, które zalało jej ciało, gdy zdała sobie sprawę, że to sam Sherlock postanowił zorganizować spotkanie z Mary. Skąd wiedział, że kobieta okaże się pomocna? Zgadywał, czy stało za tym coś więcej?
— Zasługuje na miłość — powiedziała Mary, a detektyw podniosła wzrok. — Jest dobrym człowiekiem. Cieszę się, że znalazł kogoś, kto potrafi to docenić. Kto potrafi go docenić. Nie pozwól sobie zapomnieć, że zależy mu na tobie, bardziej niż sam jest w stanie pojąć. Nawet jeśli cię odpycha... Nie da się tak po prostu wyłączyć uczuć. I nie pozwól mu myśleć inaczej.
Victoria uśmiechnęła się i pokiwała głową, a ciepło wciąż rozchodziło się po jej ciele. Świadomość, że faktycznie się o nią troszczył, była jedną rzeczą, ale... Mimo wszystko chciała usłyszeć takie słowa od kogoś innego. Dzięki temu wszystko wydawało się bardziej realne i... niezwykle ekscytujące.
— Nie zamierzam. Dzięki, Mary — powiedziała i posłała kobiecie pełne wdzięczności spojrzenie.
— To nic wielkiego. Od czego ma się przyjaciół?
***
Victoria była wykończona. Rzadko czuła potrzebę leżenia i zatapiania się w swoich myślach, ale spotkanie z Mary wprawiło ją w dziwny stan; wszystkie emocje powróciły do niej jednocześnie, a ona nie potrafiła się w nich odnaleźć. Musiała zwolnić się z pracy, żeby powstrzymać nagły wybuch płaczu; gdy tylko znalazła się z powrotem w mieszkaniu, zaczęła szlochać, aż w końcu zasnęła, wycieńczona lawiną uczuć. A kiedy się obudziła, na dworze panowała ciemność.
Pomimo wcześniejszego znużenia, zdecydowała się na wzięcie długiej kąpieli, by zregenerować siły — zarówno te fizyczne, jak i psychiczne. Nie mogła się doczekać, aż gorąca woda obmyje jej ciało, zabierając ze sobą napięcie oraz zmęczenie — zupełnie jak najlepsze lekarstwo. Z ciężkim westchnieniem wpadła do łazienki i natychmiast zrzuciła z siebie wszystkie ubrania.
Gdy tylko uspokajający szum wody wypełnił pomieszczenie, poczuła się lepiej; pozwoliła sobie na myślenie. Skupiła się na Mary oraz ich niespodziewanej więzi. Myślała także o Luke'u i spotkaniu, które musiała w jakiś sposób przeżyć. Wszystko to wydawało się przytłaczające, lekko mówiąc, ale jednak czuła się gotowa, by zmierzyć się z konsekwencjami swoich działań. A to, samo w sobie, stanowiło pierwszy krok do zwycięstwa.
Zgubiła się w swoich myślach na tyle mocno, że kompletnie nie zdawała sobie sprawy z upływającego czasu. Woda zaczęła robić się zimna, ale Victoria nie chciała rezygnować z odpoczynku; dolała jedynie gorącej, parującej wody, wraz z pachnącym płynem, po czym zamknęła oczy.
Podskoczyła, nieco przerażona, gdy drzwi otworzyły się szeroko, a Sherlock wszedł do środka bez zastanowienia. Momentalnie poczuła złość, pomieszaną ze wstydem, ale — tym razem — nie zamierzała zachować się jak nastolatka. Jej ciało wciąż przykrywała piana, a woda sięgała niemalże brody. Spojrzała na Sherlocka z wściekłością, ale on był na tyle uprzejmy, że przyglądał się jedynie zakrytym częściom ciała.
— Sherlock... Sugeruję, byś odwrócił się i wyszedł — powiedziała chłodno, ale on jedynie zmarszczył brwi.
— Już widziałem cię nago — oświadczył bezpośrednim tonem, a ona westchnęła.
Miał rację. Wciąż pamiętała swoje zażenowanie. Wtedy intensywne spojrzenie Sherlocka zdawało się wypalać dziury w jej skórze. Teraz było niemalże przyjemne; mógł patrzeć gdziekolwiek, a wciąż wybrał te części, które zostały ukryte przed jego wzrokiem, co tylko potwierdzało tezę, że interesował się nią nie tylko w platonicznym sensie.
— Tylko dlatego, że naruszyłeś moją prywatność. Brzmi znajomo, nie? — powiedziała suchym tonem, ignorując nagły przypływ ciepła w ciele.
— Więcej niż raz, ale kto by liczył — odparł Sherlock, niemalże automatycznie. Wyglądał jakby chciał dodać coś jeszcze, ale zrezygnował.
Victoria domyślała się, o co właściwie chciał spytać — spotkanie z Mary. Nie odpisała w końcu na którąkolwiek z wiadomości, co, niewątpliwie, doprowadziło go do szewskiej pasji; jego obecność w łazience stanowiła tego najlepszy dowód. Mimo to detektyw chciała choć na chwilę uwolnić się od towarzystwa — chociaż na jeden wieczór. Potrzebowała oczyścić umysł, pogodzić się z niespodziewanym kierunkiem, w jakim zaczęło podążać jej życie.
Jakaś jej część czuła złość, że zdecydował się pozbawić ją czasu dla siebie, ale, z drugiej strony, cieszyła się, że go widzi. Jego twarz nie zdradzała niczego niezwykłego, choć potrafiła dostrzec w jego oczach coś, co przekonało ją do dobrych intencji mężczyzny.
— Wszystko poszło zgodnie z twoim planem. Możesz przestać się zadręczać — powiedziała więc i uśmiechnęła się lekko, przymykając oczy.
— Nie zadręczałem się. Byłem jedynie ciekaw, czy moje podejrzenie okazało się prawdziwe. — Jego odpowiedź rozbrzmiała z irytacją, a Victoria jedynie skinęła uprzejmie głową.
Kłamał, o czym doskonale wiedziała.
— Tak, miałeś rację. Możesz więc odwrócić się i opuścić moją komnatę, by wrócić do... do robienia tego, co planowałeś robić.
Ku jej zaskoczeniu umilkł na moment, a pomieszczenie pogrążyło się w ciszy. Przerwało ją dopiero szeleszczenie materiału; otworzyła jedno oko i spojrzała w stronę Sherlocka, zastając go w dość jednoznacznej pozycji — odpinającego kolejne guziki koszuli.
— Co się dzieje? — spytała zdezorientowana, choć jednocześnie dziwnie zafascynowana widokiem jego nagiej, bladej skóry, stopniowo coraz bardziej widocznej spod rozchodzącej się na boki tkaniny.
— Nie dołączę do ciebie, mając na sobie ubrania, czyż nie?
Victoria jedynie kontynuowała wpatrywanie się w niego z kompletnym zagubieniem, co wcale nie przeszkodziło mu w dalszym pozbywaniu się odzienia. Znalazła słowa dopiero wtedy, kiedy koszula opadła na podłogę, zostawiając go półnagiego. Nie był to pierwszy raz, gdy widziała go w takim wydaniu, ale nigdy wcześniej nie mogła bezkarnie przyglądać się jego ciału bez poczucia winy i wstydu.
Sylwetka Holmesa nie należała do tych wyrzeźbionych do perfekcji, a jednak bez problemu przykułaby wzrok każdej kobiety. Zarysy mięśni na jego płaskim brzuchu były oczywiste, co jedynie potwierdzało tezę, że w jakimś stopniu musiał o siebie dbać, utrzymywać ciało w dobrej kondycji. Nie przypominał, mimo to, któregokolwiek z atletycznych chłopców, w których lubowała się Olivia. Wyglądał zwyczajnie, w najlepszym tego słowa znaczeniu.
Może chodziło o jego pewność siebie czy absolutny brak wstydu, ale Victoria nie mogła się powstrzymać od śledzenia jego ruchów z uwagą i ekscytacją, która szybko przejmowała kontrolę nad jakimikolwiek logicznymi myślami. Gdy rozpiął pasek, a zaraz za nim rozporek, poczuła nagłą suchość w ustach.
— Sherlock... — wymamrotała, ale on zignorował jej niepewność. — To nie jest wanna dla dwóch osób.
— Sprawdźmy tę teorię.
Victoria ledwo zdążyła odwrócić wzrok, zanim Holmes pozbył się spodni oraz bielizny. Kusiło ją, by spojrzeć, ale ciągle nie umiała pozbierać myśli i w pełni ogarnąć sytuacji. Zaledwie kilka dni temu wydawał się kompletnie zagubiony we własnych reakcjach, kiedy całowała jego szyję; tymczasem teraz pozbywał się wszystkich ubrań z zamiarem dołączenia do niej w kąpieli.
— Sherlock...
— Przesuń się — rozkazał, a ona zdała sobie sprawę, że nie potrafi się oprzeć stalowej nucie w jego głosie.
Zaledwie chwilę później woda zakołysała się, gdy Sherlock wszedł do wanny i zaczął powoli opuszczać się w dół. Najpierw poczuła jego uda, tuż obok swoich, potem dłonie, splatające się wokół jej talii i przyciągające ją bliżej. Potem czuła już wszystko; jego klatkę piersiową, gorący oddech drażniący wrażliwą skórę jej szyi, jego erekcję na swoich plecach.
Niemalże boleśnie zdawała sobie sprawę, że jego ręce nie znajdowały się już na jej talii, a zamiast tego przesunęły się wyżej, by spocząć tuż pod piersiami, gdzie — bez wątpienia — mógł poczuć szybkie, rwane bicie serca.
— Czujesz się skrępowana? — spytał Sherlock, a ona odchrząknęła.
Nie. Nie był przecież pierwszym mężczyzną, który trzymał ją w tej pozycji, ale nigdy nie spodziewała się, że akurat on posunie się do czegoś takiego z własnej woli. Robili postępy, gdy chodziło o fizyczny kontakt, ale... Ale nie sądziła, by był gotowy na coś tak intymnego. Nie dzieliły ich już żadne bariery.
— A ty? — odparła cicho, a jego broda oparła się na jej ramieniu.
— Mm... Niekoniecznie, nie. — Umilkł, ale ona nie miała wątpliwości, że zamierzał kontynuować wypowiedź. — Janine uwielbiała wspólne kąpiele. Musiałem się... przyzwyczaić. — Detektyw wywróciła oczami i prychnęła, ku zaskoczeniu mężczyzny. — Co?
— Ależ nic. Właśnie wspomniałeś o swojej byłej, trzymając swoją bardzo nagą... hm, obecną partnerkę? — powiedziała i westchnęła. — Nie najlepszy ruch, Holmes.
— Janine nic nie znaczyła, przecież wiesz. Była jedynie środkiem do celu.
— Co wcale nie znaczy, że mam być zadowolona z waszego układu.
— Nie do twarzy ci z zazdrością, pani detektyw — oświadczył, ale ona jedynie wzruszyła ramionami, a jego dłonie przesunęły się nieco w górę, ocierając się o jej piersi.
Przez moment nikt się nie odzywał, aż w końcu Victoria zdołała się rozluźnić. Znajdowanie się w jego objęciach było całkiem przyjemne; gładkość skóry Sherlocka czyniła sytuację jeszcze lepszą, podobnie jak zapach i ciepło ciała. Mogłaby trwać tak w nieskończoność, chociaż jej umysł nieustannie podsuwał jej inne scenariusze.
Nagle zaczęła jednak myśleć o czymś innym — o nim i o Janine. Przyznał się — i to całkiem dobrowolnie — że dzielili jakiś rodzaj intymności. Na litość boską, Victoria sama słyszała chichoty kobiety, gdy znajdowała się z Sherlockiem w łazience. Nie powinna więc być zaskoczona na wieść o ich... fizycznej bliskości.
Mimo to nie potrafiła przestać się zastanawiać, jak daleko sięgała owa bliskość. Szczerze wątpiła, że Holmes kiedykolwiek będzie zainteresowany seksem — nawet z nią — ale jego ciało zdawało się funkcjonować całkiem normalnie, a erekcja, która wciąż dotykała jej pleców, stanowiła tego najlepszy dowód. Czy umiałby jednak zmusić się do czegoś tak ekstremalnego jak seks, tylko po to, by osiągnąć cel?
— Po prostu zadaj pytanie, Victorio — wymamrotał Sherlock, a ona ponownie wywróciła oczami.
Oczywiście, że rozszyfrował milczenie bezbłędnie, nawet nie patrząc na jej wyraz twarzy.
— Uprawiałeś z nią seks? Z Janine?
Konsultant nie poruszył się choćby o milimetr; zapewne spodziewał się podobnego pytania. Prychnął jedynie pogardliwie, wspominając dawny związek.
— Nie, ku jej wielkiemu rozczarowaniu. Nie mogła zrozumieć, dlaczego nieustannie odmawiałem.
— No ale... właściwie dlaczego? — spytała z pozornym spokojem, chociaż wiedziała, że nie ukryje przed nim walącego serca.
— Bo mnie nie interesowała.
Victoria przełknęła ślinę, próbując podjąć decyzję, czy powinna zadać kolejne pytanie. Najwyraźniej zastanawiała się jednak zbyt długo, bo Sherlock westchnął ciężko i — jak mniemała — wywrócił oczami.
— A czy... Ktoś cię kiedyś interesował? Kiedykolwiek?
— Czy próbujesz właśnie nieudolnie spytać mnie o to, czy kiedykolwiek uprawiałem seks?
— Um... Tak? — Zarumieniła się wściekle, czego, co prawda, nie mógł zobaczyć, ale wciąż zapewne czuł falę gorąca, która zalała jej ciało.
Przez chwilę nie odpowiadał, ale Victoria była pewna, że szukał jedynie odpowiednich słów. Jeśli rozmawianie na jakikolwiek temat sprawiało mu trudność, seks znajdował się na wysokiej pozycji. Podejrzewała, że wszystko, co wiązało się z intymnością, wydawało mu się niegodne uwagi. Czy zmieniał swoje poglądy tylko ze względu na nią? Czy faktycznie ciekawiło go, jak wyglądałoby zatracenie się w wirze emocji i trudnych do zdefiniowania uczuć, które dało się porównać do czystej ekstazy?
Dreszcz przebiegł jej po plecach, a uścisk Sherlocka przybrał na sile. Jego ciało nagle zaczęło sprawiać wrażenie twardszego, bardziej zaznaczonego na tle jej miękkiego, mniejszego. Musiała przygryźć wargę, powstrzymując się od potrzeby poruszenia się, otarcia się o niego.
— Seks nigdy mnie nie interesował. Uważałem go za niepotrzebną, kompletnie bezcelową aktywność. Zajmuję się jedynie rzeczami, które mają znaczenie. Nie poddaję się także prymitywnym żądzom, które zdają się kontrolować większość ludzi — oświadczył nieobecnym tonem i wypuścił ze świstem powietrze. — Mycroft zawsze twierdził, że seks mnie alarmuje, że nie jestem w stanie go zrozumieć. Ale zawsze byłem; po prostu nigdy nie widziałem w nim jakiejkolwiek wagi.
Victoria chciała się odezwać, skomentować jego słowa, ale wyraźnie nie skończył mówić. Poza tym... Jego kciuk zaczął kreślić niewielkie okręgi na jej skórze — zdarzało mu się to ostatnio dość często, zawsze wtedy, gdy myślami znajdował się daleko. Przez moment nie umiała zebrać myśli; zmusiła się jednak do zachowania skupienia, wsłuchując się w każde kolejne słowo.
— Postrzegałem go jako oznakę słabości. Nie ze względu na sentyment, jaki bez wątpienia się z nim wiąże, w większości przypadków. Seks sprawia, że ludzie zachowują się, w pewnym sensie, jak zwierzęta. Tracą kontrolę, przestają myśleć, a tego jednego nie mógłbym się wyzbyć. Seks to chaos, bałagan i, z tego co mi wiadomo, sporo płynów ustrojowych. Dlaczego miałbym skazywać się na coś takiego, skoro służyłoby to jedynie rozproszeniu uwagi – i to niezwykle prymitywnemu?
Coś w jego pełnym logiki głosie sprawiło, że poczuła rozbawienie. Sherlock zawsze musiał wszystko analizować — nawet te rzeczy, które absolutnie do analizy się nie nadawały. Tylko on potrafił określić pełen namiętności akt z chłodem i niemalże chirurgiczną precyzją... Mimo to Victoria nie zamierzała go wyśmiewać; jego ton zawierał w sobie coś jeszcze, niewielką iskrę zwątpienia, która nie występowała zbyt często. Właściwie nigdy.
Odchrząknęła więc jedynie i przesunęła się lekko, odwracając głowę, by spojrzeć na niego kątem oka.
— No właśnie, dlaczego? — zakpiła rozbawiona. — Sądzę jednak, że spoglądałeś na sprawy ze złej perspektywy — powiedziała cicho i obserwowała, jak kącik jego ust drży.
— Mówisz to, bo chcesz uprawiać ze mną seks? — spytał ironicznie, czym zmusił ją do zaciśnięcia zębów.
— Nie! To znaczy... Tak, chciałabym, ale nie skłamałabym, żebyś tylko zgodził się zmienić zdanie — oświadczyła klarownym tonem, który zaskoczył nawet ją samą. — Naprawdę uważam, że twoje spojrzenie przypomina raczej analizę kliniczną. Nie jest złe, ale... kompletnie mija się z celem.
— Dlaczego?
— Seks jest chaotyczny, Sherlock, ale ty błyszczysz w chaosie. Seks jest uzależniający, podobnie jak narkotyki, którymi zwykłeś się raczyć. Nie wspomnę już nawet o tym, że haj, który się z nim wiąże, jest absolutnie niesamowity. Uderzenie adrenaliny, szum krwi, dudniący w uszach, chaotyczne myśli przelatujące przez umysł... A potem cisza. Przez chwilę czujesz się lekki jak piórko, niemalże znieczulony, ale nie w złym tego słowa znaczeniu. Zupełnie jakbyś mógł zrobić wszystko.
Przelotnie zauważyła, że jego uścisk stał się jeszcze mocniejszy. Przez sekundę walczyła z samą z sobą, bo pragnienie odwrócenia się w stronę Sherlocka i szeptania bezpośrednio do jego ucha stała się niezwykle silna. Coś w powietrzu się zmieniło, wpływając na jej głos, sprawiając, że napięcie zaczęło budować się głęboko w ciele Victorii. Była niemalże boleśnie świadoma tego, jak dawno nie czuła tej ekstazy, o której mówiła. Agonię potęgował fakt, że to akurat Sherlock stanowił odbiorcę słów — mężczyzna, który zdołał w jakiś sposób wkraść się do jej serca.
— Chciałam tylko powiedzieć, że... — wzięła głęboki wdech, po czym wypuściła go powoli — ...choć seks może wydawać się prymitywny, chaotyczny, bezsensowny, jest także cholernie świetny.
Sherlock nie odpowiedział; przez chwilę trwał w napięciu, aż w końcu rozluźnił się całkowicie. Victoria nie wiedziała, co spowodowało nagłą zmianę, ale miała wrażenie, że coś kliknęło w jego genialnym umyśle — i naprawdę pragnęła dowiedzieć się co.
— Zaczynam zdawać sobie sprawę, że wiele rzeczy, które określałem mianem niegodnych uwagi, może okazać się niezwykle przyjemną odskocznią. Nie sądziłem, że można użyć tego sformułowania w logicznym zdaniu, ale... Nasza relacja nie wydaje się mnie ograniczać ani w jakikolwiek sposób tępić moich zmysłów. Uczyniła mnie bardziej podatnym na błędy, ale te zdarzały się, niestety, nawet bez twojej obecności. Nawet wtedy, gdy zamierzałem trzymać cię na dystans. Sentyment zdążył się pojawić, niezależnie od mojej woli, co zmusiło mnie do zmiany taktyki. Doszedłem do wniosku, że rozsądniej będzie zaakceptować rozwój zdarzeń... i wszystko, co się z nim wiąże. Pozbycie się tych uczuć okazało się nie tylko niewykonalne, ale również na tyle pochłaniające, że nie byłem w stanie myśleć. Co jest, szczerze mówiąc, absolutnie szokujące.
Victoria parsknęła śmiechem i oparła głowę na jego ramieniu.
— Tutaj się zgodzę. Sherlock Holmes, który nie może myśleć... — zacmokała, po czym uśmiechnęła się z satysfakcją. — Nie masz pojęcia, jak zaskoczona tym wyznaniem jestem. Przyznałeś się właśnie do bycia człowiekiem.
— Również jestem zaskoczony tym, że czuję się jak człowiek. Czasami. O dziwo nie należy to do skrajnie nieprzyjemnych doznań.
— Doprawdy?
— Owszem. Na przykład obecne doznanie zaklasyfikowałbym jako całkowicie przyjemne — odparł i przeniósł jedną dłoń na jej ramię, by przesunąć palcem po skórze. — Nigdy w pełni nie doceniałem twojej urody, a jednak... Najwyraźniej gdzieś po drodze zacząłem na nią mimowolnie reagować. To absolutnie żałosne, ale zdarzają się momenty, gdy oczekuję tej reakcji. Na początku byłem jedynie ciekawy – i szybko się tej ciekawości pozbyłem, możesz mi wierzyć. A przynajmniej dopóki nie wróciła, ze zdwojoną siłą. Skoro już zapisała się w moim umyśle... Nie sądzę, by ignorowanie tej potrzeby nosiło znamiona sensu.
Jej serce przyspieszyło tak mocno, że ciężko było oddychać. Jego słowa, choć — jak zwykle — niebezpośrednie, mgliste, wydawały się całkowicie jasne. Stały się jeszcze bardziej klarowne, kiedy palce Sherlocka otarły się o jej pierś — niepewnie, niemalże przypadkowo. Jednak gdy chodziło o niego, przypadki stanowiły rzadkość.
— A więc... Nie masz pojęcia, jak do tego doszło, ale przyznajesz, że faktycznie cię pociągam? W najbardziej ludzki, prymitywny sposób? — spytała cicho, chociaż nie potrafiła powstrzymać zalążka figlarnego uśmiechu, który wpełznął na jej usta.
— Tak. I nie. Powody mojego zainteresowania nie mają nic wspólnego z żądzami, kontrolującymi większość ludzi. Śmiem twierdzić, że mają one związek tylko i wyłącznie z tym, kim jesteś. Od początku nie zwracałem uwagi na to, że jesteś piękną kobietą, według standardów społeczeństwa. Nigdy też nie zacznie mieć to dla mnie znaczenia. Zacząłem zauważać twoją urodę, owszem. Otworzyłem także oczy na pewne aspekty życia, które do tej pory nie były ważne. Tak, seks jest jednym z nich. Ale twoja fizyczność jest tutaj obojętna.
Na moment przestała oddychać. Zamarła, zalana niespodziewanymi uczuciami, które uniemożliwiły jej ruch. Oczekiwała wyjaśnień, powodów, wyjaśniających zmianę zachowania. Ale nie spodziewała się aż takiej szczerości i słów, których nie umiała nawet opisać.
Nie próbował jej skomplementować czy sprawić, by poczuła się dobrze z samą sobą. Nie, jak zwykle kierował się logiką, odpowiadając na pytanie w precyzyjny sposób — ni mniej, ni więcej. Ale dla niej... Jego słowa były wszystkim. Mogła czuć się seksowana, piękna, atrakcyjna; mężczyźni często określali ją podobnymi, nieznaczącymi przymiotnikami. Sherlock nie dbał o żaden z nich — interesował się nią ze względu na to, kim rzeczywiście była. Jakimś cudem mężczyzna, który w każdym calu przypominał socjopatę, sprawił, że poczuła się nie tylko piękna, ale także doceniona w najbardziej głębokim sensie.
— Sherlock... — wyszeptała drżącym głosem, a on spiął się wyraźnie.
— Zamierzasz się rozpłakać? — spytał, nieco zaalarmowany, ale Victoria jedynie uśmiechnęła się, wbrew buzującym emocjom.
— Nie, nie sądzę. Po prostu... Dziękuję — powiedziała, wprawiając go w jeszcze większą dezorientację. — Potrzebowałam tych słów.
Potrzebowała znacznie mniej, ale nie zamierzała narzekać.
— Tak, twoje pytanie dało mi to dosadnie do zrozumienia — odparł Holmes z ironią, po czym umilkł.
Victoria zamknęła oczy, pozwalając sobie na chwilę relaksu. Zmęczenie dawało jej się we znaki; emocjonalna karuzela sama w sobie mogła wyczerpać, a przecież nie tylko ostatnie minuty były dla detektyw intensywne. Poza tym... Cieszyła się z możliwości chłonięcia jego dotyku, bez konieczności trwania w skupieniu; jej myśli zaczęły krążyć wokół wszystkiego i niczego, a zadowolone westchnienie wyrwało się z ust.
Stan błogiej nieświadomości nie trwał jednak długo; Sherlock poruszył się nieznacznie, a jego ciepły oddech wzbudził ciarki na szyi. Pytanie, które rozbrzmiało w powietrzu zaledwie moment później, zmusiło Victorię do zamarcia w bezruchu.
— Czy mogę cię dotknąć?
Potrzebowała kilku sekund, żeby dojść do siebie. Przełknęła ślinę i powiedziała:
— Przecież już mnie dotykasz. — W odpowiedzi otrzymała parsknięcie, a jej twarz zarumieniła się mocno.
Nie chodziło jedynie o zawstydzenie, ale także o ekscytację; palce Holmesa przesunęły się powoli wzdłuż jej ramion, gładząc skórę, a gdy opuszki otarły się o piersi, Victoria przestała oddychać.
— Sherlock... N-nie musisz — wyjąkała po wyjątkowo długiej minucie, wypełnionej lekkim, łagodnym dotykiem.
Nie wiedziała, czy robił to specjalnie, ale zdołał ponownie obudzić jej ciało, które jeszcze kilka chwil wcześniej trwało w błogim rozluźnieniu.
— Oczywiście, że nie muszę — zgodził się, chociaż jego głos zdradzał napięcie, którego nie pomyliłaby z czymkolwiek innym. Brzmiał nieco mroczniej niż zwykle, co mimowolnie przywołało do jej głowy niezwykle barwne myśli. Zacisnęła uda, co nie uszło jego uwadze. — Natomiast jestem pewien, że tego chcesz. I wydaje mi się, że ja także.
— Wydaje ci się?
— Mm...
Zanim zdążyła odpowiedzieć, zmusił ją do odchylenia głowy i zamknięcia oczu, gdy przesunął palec, kreśląc niewidoczną linię od jej obojczyka do mostka. Nie zatrzymał się jednak na wysokości piersi, a schodził coraz niżej, wzbudzając całą gamę doznań. Skóra Victorii paliła wszędzie tam, gdzie jej dotknął, nawet mimo stygnącej wody. Stała się jeszcze bardziej świadoma ciepła, które biło od jego ciała, a także swojego własnego podniecenia, które zdawało się sięgać każdej komórki.
Ledwie jej dotknął. Nie mogła uwierzyć w to, jak reagowała na jego poczynania; to ona była doświadczona, to ona powinna doprowadzać go do szału najbardziej niewinnymi gestami. Tymczasem nie mogła nic poradzić — znajdowanie się tak blisko niego przypominało sen, który miał się nigdy nie spełnić, zakrawając raczej o skrywaną głęboko fantazję niż cokolwiek innego.
Jednak gdy jego dłoń ponownie przesunęła się w górę i objęła jej pierś, sen zamienił się w coś tak rzeczywistego, że Victoria poczuła chęć, by jęknąć bezwstydnie — zupełnie tak, jakby robiła to, gdyby na miejscu Sherlocka znajdował się ktokolwiek inny. Ruchy mężczyzny były wypełnione wahaniem, ale nie przeszkadzało jej to — szczególnie wtedy, gdy jego kciuk otarł się o sutek, podczas gdy druga ręka wciąż spoczywała na brzuchu, przesuwając się po nim niespiesznie.
— Przyjemnie? — wyszeptał do jej ucha, szukając potwierdzenia, że, w istocie, radził sobie całkiem nieźle.
Miała wrażenie, jakby jego głos zdołał dotknąć każdej części ciała, wzbudzając dreszcz tak silny, że mimowolnie się poruszyła.
Cholera... Jego pytanie, choć podyktowane zwykłą chęcią upewnienia się, że — jak zwykle — doskonale zdołał rozszyfrować, co należało zrobić, w uszach Victorii brzmiało niemalże niegrzecznie, a ona sama pragnęła wsłuchiwać się w kolejne słowa, jedynie podsycające ogień tlący się w ciele.
— Tak — odparła jednak, a on zamarł na ułamek sekundy.
Podejrzewała, że zaskoczył go jej własny głos, wypełniony drżeniem i pragnieniem — daleko mu było do zwyczajowego twardego, nieustępliwego tonu. Jej odpowiedź brzmiała bardziej jak prośba, desperackie błaganie, by nie przestawał. I w pewnym sensie właśnie tego chciała — by kontynuował. Chciała jednak znacznie, znacznie więcej...
Palce Sherlocka zacisnęły się lekko na jej sutku, a zaskoczone westchnienie opuściło usta Victorii. Holmes nie wziął jej reakcji za oznakę bólu — był na to zbyt inteligentny. Mimowolnie poruszyła nieco, dociskając swoje ciało do jego, jakby mogła go tym zmusić do przesunięcia dłoni tam, gdzie znajdowało się pragnienie. Był tak blisko... Jego opuszki poruszały się wzdłuż niewidzialnej linii, tuż poniżej pępka, nie przekraczając jej nawet o milimetr. Wciąż czuła napięcie mięśni za każdym razem, gdy schodziły niżej, w nadziei, że może tym razem pójdą dalej.
Zupełnie niespodziewanie zdała sobie sprawę, że Sherlock musiał czuć się zagubiony. Zapewne wiedział, co powinien zrobić, ale nie mógł być pewny jak. Wątpiła, by dotykał w ten sposób jakiejkolwiek innej kobiety — jej skóra stanowiła dla niego nowe doświadczenie, obce. Nie chciał jej skrzywdzić ani rozczarować; interesowała go jedynie perfekcja, nawet w kompletnie prozaicznych czynnościach. A doprowadzenie Victorii do stanu ekstazy bez wątpienia nie było prozaiczne — nie dla niego.
— Dotknij mnie, Sherlock — powiedziała cicho. — Jesteś mistrzem obserwowania ludzi, ocenienia ich reakcji. A są sytuacje, gdy nawet ja nie zdołałabym cię oszukać. Dotknij mnie i zobacz, co się stanie.
Nagle jego wahanie zniknęło — podobnie jak jej umiejętność miarowego oddychania. Palce Holmesa zsunęły się dół, w końcu przekraczając granicę; zatrzymały się dopiero na prawym udzie, po jego wewnętrznej stronie.
— To jest... Zaskakująco przyjemne — oświadczył, a jego nos otarł się o szyję.
Jeszcze kilka dni temu to ona trzymała go w podobnym położeniu, czego świadomość przyprawiła ją o uśmiech. Ten jednak zniknął bardzo szybko, gdy uwaga Victorii skupiła się na dłoni Sherlocka, która chwyciła jej udo i przesunęła je, zmuszając do rozchylenia nóg. Umysł Radcliffe zamienił się w bezużyteczną plątaninę chaotycznych myśli, przerywanych jedynie impulsami przyjemności.
Holmes pocałował ją w szyję, pozwalając swoim palcom na wznowienie wędrówki.
— Czy tak powinno być? — wymamrotał, wyraźnie oczekując od niej odpowiedzi.
— Sherlock... — wyszeptała Victoria, odchylając głowę. — Seks jest przyjemny. Każdy jego aspekt.
— Na to wygląda.
Dłoń Holmesa znalazła się między jej udami, a ona straciła ochotę, by odpowiadać. Jak na kogoś niedoświadczonego, doskonale wiedział, gdzie powinien jej dotknąć. Victoria nie zdołała powstrzymać jęku, który wyrwał się z jej ust, brzmiąc znacznie bardziej gardłowo niż poprzedni. Sherlock potrzebował zaledwie chwili, by odnaleźć najwrażliwsze miejsce.
— Sherlock... — Błaganie w jej głosie sprawiło, że zamarł, nieco zaniepokojony.
— Robię coś źle? — spytał od razu, a ona jedynie potrząsnęła głową i poruszyła biodrami, bezwstydnie ocierając się o jego palce.
— Nie... Proszę, nie przestawaj. Proszę — powtórzyła i uniosła ramię, by zapleść dłoń wokół jego karku.
Palce zacisnęła na miękkich, wilgotnych lokach, rozkoszując się ich teksturą. Pragnęła dotknąć go całkowicie gdzie indziej, ale nie zamierzała przyspieszać pewnych spraw; bała się, że nawet drobny gest mógłby przebić bańkę i wybudzić ją z pięknego snu.
Palce Sherlocka poruszały się w równym tempie, doprowadzając ją do szaleństwa. Na początku brakowało jego ruchom intensywności; dotyk był zbyt lekki, zbyt bezpieczny, żeby nie potrafiła zapanować nad swoimi reakcjami, ale gdy chwyciła jego dłoń, zwiększając nacisk, nie zdołała powstrzymać głośnego jęku. Wystarczył ten jeden gest, by uświadomić go, że wcale nie musi kierować się delikatnością. A potem... A potem wszystko przestało mieć znaczenie, pogrzebane pod całą gamą barw, dźwięków, zlewających się w spójną całość — rozkosz.
Spełnienie przyszło niemalże znikąd, odbierając jej oddech i resztki świadomości. Przez moment miała wrażenie, że unosi się w powietrzu, pozbawiona wagi oraz jakichkolwiek trosk. Jak przez mgłę czuła jego usta na swojej skórze, które zdawały się przedłużać stan błogości. Kiedy jednak zdołała otworzyć oczy, zdała sobie sprawę, że wciąż znajdowała się w łazience.
— Jesteś pewny, że nie robiłeś tego nigdy wcześniej? — wymamrotała po upływie kolejnej minuty, gdy odnalazła siłę, by się odezwać.
— Całkowicie. Niezwykle łatwo cię zaspokoić — oświadczył, a ona nie mogła nie zauważyć napięcia w jego głosie.
Nie było związane ani ze zdenerwowaniem, ani z czymkolwiek negatywnym; świadczyło o jego podnieceniu i porażającej chęci, by je odpędzić. Sherlock Holmes nie cierpiał utraty kontroli — szczególnie gdy chodziło o jego działania, emocje... wszystko. Tymczasem Victoria nie pragnęła niczego innego, jak odwrócić się do niego przodem i pokazać, że czasami odpuszczenie nie wiązało się wcale ze słabością. Mimo to siedziała w miejscu, powstrzymywana przez własną niepewność.
— To jednak dość zrozumiałe. Ty także nie robiłaś tego od długiego czasu, czyż nie? — spytał, nieświadomy jej wewnętrznej bitwy.
Sherlock wyraźnie próbował skupić się na czymkolwiek innym niż swoje podniecenie — padło akurat na Victorię, choć wybór był dość ograniczony. Mimo to podjął złą decyzję; gdy poruszyła się nieznacznie, spiął się i zacisnął na moment powieki, co dostrzegła kątem oka. Starał się powstrzymać pragnienie, by przysunąć się bliżej w poszukiwaniu rozładowania napięcia.
— Zgadza się — przyznała bez skrępowania i obróciła głowę mocniej w jego stronę. — Dziękuję.
— Za co? — zdziwił się Holmes, ale ona tylko się uśmiechnęła.
— Za to, jak dobrze się czuję, rzecz jasna. Nie musiałeś tego robić.
— Chciałem.
— A teraz ja chcę się odwdzięczyć — oznajmiła, zanim zmieniła zdanie, a on zamarł.
— Nie ma takiej potrzeby. To przejdzie. Zawsze przechodzi.
Coś w sposobie, w jaki mówił o swojej erekcji, sprawiło, że miała ochotę zachichotać, ale powstrzymała się na czas. Na pewno by mu tym nie pomogła, szczególnie zważywszy na jego niewinność.
— Sherlock... — wyszeptała i zmusiła się do ruchu.
Obróciła się, odrobinę niezgrabnie, po czym umieściła swoje uda po bokach jego. Po raz pierwszy mogła spojrzeć bezpośrednio w oczy Sherlocka i — jak zawsze — przez chwilę zatraciła się w ich barwie. Zwykle jasne tęczówki wydawały się ciemniejsze, być może za sprawą przytłumionego światła, a może za sprawą źrenic — mocno rozszerzonych.
— Mogę cię dotknąć? — spytała, idąc w jego ślady, i obserwowała drżenie kącika ust mężczyzny. — Nie bój się odpuścić. To nie zmieni tego, kim jesteś.
Przez moment milczał, ale — w końcu — skinął sztywno głową i zacisnął dłonie na krawędziach wanny. A ona zrobiła dokładnie to, co chciała — dotknęła go, delikatnie, wolno. Patrzyła na jego reakcje, szukając miejsc, które sprawią mu największą przyjemność. Najwyraźniej miał łaskotki na brzuchu, co zapewne uznałaby za całkiem urocze, gdyby nie jego ciężki, rwący się oddech i niskie pomruki, które rozbrzmiewały w powietrzu za każdym razem, gdy natrafiała na wrażliwy punkt.
Kiedy w końcu objęła jego erekcję, pomruk zamienił się w udręczony jęk — głęboki i zupełnie niepodobny do Sherlocka, którego znała. Mimowolnie poczuła, jak jej własne podniecenie zaczyna się ponownie budzić, ale odepchnęła je na bok. Ta chwila miała być głównie dla niego — nawet jeśli poniekąd również dla niej.
Chciała dać mu czas na przystosowanie się do nowej sytuacji. Nie zamierzała się z niczym spieszyć. A przynajmniej nie zamierzała, dopóki mimowolny ruch jego bioder nie powiedział jej, że dawno przestał analizować sytuację. Jakaś jego część na pewno chciała zachować świadomość, ale nawet on nie mógł pozostać chłodną, logiczną maszyną, gdy jej dłoń wciąż poruszała się w subtelny, aczkolwiek stanowczy sposób. W tamtym momencie Sherlock Holmes był ludzki do granic możliwości.
Nie potrzebował wiele, by dać się zepchnąć poza krawędź przyjemności. Victoria obserwowała, jak jego usta otwierają się w niemym wyrazie ekstazy. Zdecydowała, że był to widok niemalże hipnotyzujący — mogłaby oglądać nieustannie, a i tak nie miałaby dość. Uśmiechnęła się, po czym pocałowała go w policzek, szepcząc:
— Mówiłam, że to cholernie niesamowite uczucie.
Ku jej zaskoczeniu oczy Sherlocka otworzyły się gwałtownie, a on sam wyszczerzył zęby w niemalże maniakalnym uśmiechu.
— Chyba muszę się zgodzić, że seks może, w istocie, przypominać narkotyki. Właśnie doznałem olśnienia. Muszę zadzwonić do Johna!
— C-co? — wyjąkała Victoria, kompletnie zdezorientowana.
— Rozwiązałem sprawę! Czy to nie wspaniałe?
Detektyw odsunęła się od niego z wyrazem skrajnego niedowierzania.
— Sherlock... Czy ty naprawdę chcesz mi powiedzieć, że podczas gdy ja byłam zajęta zaspokajaniem ciebie, ty rozwiązywałeś sprawę?! W międzyczasie?!
— Oczywiście, że nie. Myślenie było wtedy niemalże niemożliwe. Niemniej jednak orgazm to zdecydowanie potężne i przyjemne zjawisko. Najwyraźniej doskonale oczyszcza także umysł. Możesz się przesunąć? Naprawdę muszę zadzwonić do Johna.
Był niemożliwy. Cholernie niemożliwy.
***
Ogłoszenie parafialne: nie cierpię tego rozdziału po polsku.
Ogłoszenie parafialne numer dwa: nie porzucam tego opowiadania, ale szykuje się tutaj korekta, która pozwoli mi ponownie wczuć się w klimat, jako że oficjalnie dobrnęłam do końca napisanych wcześniej angielskich rozdziałów. Czeka mnie sporo pracy, ale może się uda...
Ogłoszenia parafialne numer trzy: bardzo Wam dziękuję za ilość komentarzy, gwiazdek, pytań, wsparcia... No za wszystko! Chyba inaczej bym nie zmusiła się do skończenia tego rozdziału.
Szczególne podziękowania dla WhitleyStar oraz Shirlejka, które mnie nieustannie męczyły, wszędzie gdzie się dało. Podziękujcie paniom. Albo i nie XD
No i... Macie swojego SHERLOCKA W WANNIE.
Oto dzieło Shirlejka. Za nie również możecie podziękować XD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro