Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 23

Victoria nie czuła potrzeby, by obwieszczać swoje przybycie na głos. Baker Street stało się dla niej drugim domem szmat czasu temu, a wszyscy wydawali się traktować jej obecność jako coś zupełnie normalnego. Weszła do budynku i od razu skierowała się do mieszkania Sherlocka. Usadowiła się na ulubionym miejscu mężczyzny — fotelu, który wyglądał na wybitnie wygodny, a który jednocześnie starała się omijać szerokim łukiem. Nie chciała naruszać przestrzeni Holmesa — przynajmniej do tej pory. Teraz ten pomysł nie wydawał jej się wcale taki zły.

Może chodziło o zmianę w ich relacjach? A może zwyczajnie zrozumiała, że Sherlock potrafił zachowywać się całkiem normalnie, gdy chodziło o nią?

Poprawiła pozycję i przymknęła na moment oczy. Spodziewała się poniekąd, że zastanie Holmesa w domu; obiecał przecież pomóc jej w rozwiązaniu tajemniczej sprawy, która wciąż powracała do Victorii w snach. Detektyw nie zdziwiłaby się, gdyby konsultant podporządkował całe swoje życie szukaniu odpowiedzi na pytanie, kto był sprawcą morderstw. Jego zachowanie na miejscu zbrodni utwierdziło ją w tym przekonaniu, podobnie zresztą jak sama wizyta w jej mieszkaniu w samym środku nocy.

Radcliffe poczuła chęć uśmiechnięcia się, gdy wspomnienie ich pocałunku pojawiło się przed jej oczami; nie do końca spodziewała się aż takiej intymności tak wcześnie w związku. Zaskoczył ją, bez wątpienia, ale wcale nie czuła się tym rozczarowana — wprost przeciwnie. Zdążyła już przyzwyczaić się do jego bliskości, a myśl, że być może podzielał ten sentyment, brzmiała nadzwyczaj nęcąco.

Czy była głupia, zachowując się jak nastoletnia dziewczyna, wstępująca właśnie w pierwszy, poważny związek? Zapewne. Victoria niemalże nie poznawała samej siebie; rzadko odczuwała potrzebę uśmiechania się do ludzi albo wpatrywania się w ekran telefonu z idiotycznym, rozmarzonym wyrazem twarzy, a ostatnio zdarzało się to nagminnie. W pewien sposób wydawało się to niedorzeczne, a ona doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Mimo to w końcu czuła się szczęśliwa i nie zamierzała robić nic, by pozbyć się tego uczucia. Zasługiwała na nie.

Drzwi mieszkania otworzyły się z jękiem, ukazując wysoką, znajomą sylwetkę należącą do nikogo innego, jak Sherlocka Holmesa. Wpadł do środka i zatrzymał się, gdy tylko jego spojrzenie padło na Victorię, skuloną w fotelu.

— To mój fotel — powiedział spokojnie, a ona wzruszyła ramionami.

— Nie jest podpisany, czyż nie? — odparła, uśmiechając się kpiąco.

Już sam widok zdezorientowania na jego twarzy wprawiał ją w doskonały humor. Prawie zachichotała jak mała dziewczynka, co byłoby dość osobliwym zachowaniem, zważywszy na zarówno jej wiek, jak i zawód. Przesunęła się nieco, aby znaleźć wygodniejszą pozycję, a Sherlock zmarszczył brwi.

— Zejdziesz z niego, jeśli powiem ci, że znalazłem mordercę? — spytał poirytowany, ale Victoria nie przywiązała do tego żadnej wagi.

Zerwała się z krzesła, słysząc jedynie ostatnie słowa. Jak? Jak mógł znaleźć sprawcę w tak krótkim czasie, podczas gdy ona próbowała dokonać tego od miesięcy?! Mimowolnie poczuła ukłucie zazdrości, ale zdusiła je w zarodku; zawiść nie była potrzebna. Jego geniusz pozwalał mu na rozwiązywanie spraw, ale miał swoją cenę — niezwykle wysoką.

— Jak? — powiedziała, a wyraz twarzy Sherlocka zmienił się niemalże natychmiastowo.

Uśmiechnął się cwanie, przyglądając jej się z daleka.

— Och, mam kogoś w środku.

Victoria zamrugała, a westchnienie wyrwało się z jej ust. Wiggins. Musiało chodzić o niego. W końcu pracował dla Sherlocka, chociaż nie miała pojęcia, dlaczego konsultant ufał komuś, kogo poznał w melinie narkotykowej. Chociaż... Może nie było to wcale dziwne, zważywszy na to, jak wiele razy razem oddawali się uciechom narkotycznego haju?

— Czego się dowiedziałeś? — spytała i skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej.

— Głównie tego, że ludzie się boją — odpowiedział Sherlock, po czym zdjął płaszcz i zastąpił go beżowym szlafrokiem, jeśli dobrze widziała.

Chwilę później usadowił się w swoim fotelu, zanim Victoria zdążyła powrócić na miejsce. Wywróciła za to oczami z rozbawieniem i pokręciła głową.

— To akurat nie jest zaskakujące. Każdy by się bał, gdyby seryjny zabójca krążył po dzielnicy, zabijając, jak mogłoby się wydawać, niewinnych ludzi. I to bez żadnych świadków.

Sherlock złączył koniuszki palców przed twarzą i uśmiechnął się nieznacznie; wyglądał tajemniczo, a jego oczy błyszczały z satysfakcją. Victoria poczuła niezdrową ekscytację, chociaż jakaś jej część wiedziała, że podobna mina nie zwiastowała niczego dobrego.

— Tak, przypuszczam, że możesz mieć rację — stwierdził, wyraźnie rozbawiony. — Ale, prawdę mówiąc, są przerażeni ze względu na jakąś miejską legendę. Mit, powtarzany nieprzerwanie od kilku lat.

Victoria zamrugała, próbując zrozumieć w pełni słowa Sherlocka. Legendę? Jaka legenda mogłaby być straszniejsza niż prawdziwy zabójca?

Cóż, na pewno musiała mieć związek z faktyczną serią morderstw. Może dokładnie opisywała sposób, w jaki sprawca pozbawiał życia swoje ofiary? A może skupiała się bardziej na samej ideologii, stojącej za wszystkim? Nie byłoby to znowu takie dziwne; seryjni zabójcy często czuli potrzebę, aby uzasadnić swoje czyny, nadać im sensu, nawet jeśli inni nie umieli go dostrzec.

Radcliffe podeszła do Sherlocka i usiadła na ramieniu fotela. Ku jej zdziwieniu dłoń Sherlocka dotknęła jej talii niemalże automatycznie, co natychmiast przywołało wspomnienie Janine, zajmującej dokładnie to samo miejsce. Prawie pożałowała swojego zachowania, ale odepchnęła od siebie głupie myśli, zanim zupełnie się rozkojarzyła.

— Zamierzasz wyjaśnić mi, o co tu chodzi? — spytała, po czym umilkła, czekając na odpowiedź.

Kciuk Sherlocka przesuwał się w górę i w dół, gładząc jej biodro, chociaż był to gest całkowicie nieświadomy, sądząc po nieobecnym wzroku, błądzącym po pustej przestrzeni. Widziała podobne zachowania już wielokrotnie, gdy stukał palcami o jakąś powierzchnię albo poruszał nogą, nie dbając o świat wokół. Może rytm pozwalał mu się skupić, zorganizować myśli. Niemniej jednak nie umiałaby zaprzeczyć, że czuła się dziwnie... normalnie, czując jego bliskość.

— Ta legenda... Mówi o samozwańcu, który próbuje oczyścić dzielnicę ze zbrodni i deprawacji. Wybiera na swoje ofiary osoby pozornie niewinne, które twierdzą, że zostawiły kryminalne życie za sobą, chociaż, w rzeczywistości, są zepsute do szpiku kości — powiedział Sherlock i zmarszczył brwi. — Każdy z zabitych był kiedyś ćpunem. Każdy zajmował się także dystrybucją narkotyków.

Victoria zamarła, słysząc jego słowa. Dilerzy? Jak? Nie mieli przy sobie żadnych narkotyków, a ich ciała zostały znalezione daleko od typowych miejsc handlu. A jednak... Jak mogła przeoczyć coś tak oczywistego?

— Morderca jest głęboko przekonany, że, w istocie, oczyszcza miasto — kontynuował Sherlock, ignorując oznaki jej zdenerwowania. — Ma także stały dostęp do narkotyków, na dodatek najlepszych jakościowo. Czytałem raporty z autopsji. Użyte przez niego substancje były niemalże zbyt czyste, żeby marnować je na dawanie ludziom nauczki.

— Sherlock... — mruknęła ostrzegawczo Victoria, ale on jedynie wywrócił oczami.

— Nie ćpam — powiedział i westchnął. — Nie o tym, zdaje się, rozmawiamy.

— W porządku — odparła, przesuwając się nieco, gdy jej pośladek zaczął mrowić. — Co jeszcze udało ci się ustalić?

— Podejrzewam, że sam także był kiedyś uzależniony. Albo przynajmniej osobą o szerokiej wiedzy dotyczącej narkotyków i anatomii. Doskonale wiedział, w jaki sposób wstrzyknąć substancje, aby zadziałały błyskawicznie.

— Ale... — zaczęła, a Sherlock spojrzał w jej stronę. — Wciąż nie sądzę, aby potrafił wbić się w odpowiednie miejsce w ułamku sekundy. To wymaga precyzji, jak sądzę.

— Nie. Nie sądzę, by miał zaledwie sekundy. Właściwie to wciąż jedna z nielicznych tajemnic w tej sprawie. Może zdołał w jakiś sposób przekonać swoje ofiary, aby same wstrzyknęły sobie narkotyk? A może użył innej metody...

Zamilkł, a Victoria zmrużyła oczy. Wyraźnie nie cierpiał świadomości, że coś wciąż mu umykało; jego czoło zdobiła głęboka zmarszczka, a spojrzenie błądziło nieobecnie po pomieszczeniu. Wydawał się dziwnie spokojny, chociaż spodziewała się, że będzie chodził po pokoju jak opętany, poszukując odpowiedzi na pytania z niemalże desperackim zacięciem. A jednak siedział w bezruchu, zupełnie jakby spodziewał się, że spoglądanie w pustą przestrzeń może mu pomóc.

— Czyli... Tak naprawdę nie wiesz wcale, kim jest zabójca? — spytała, odchrząknąwszy wcześniej, gdy zdała sobie sprawę, że wpatrywała się w niego dobrą minutę.

— Nie znam jego nazwiska, ale wiem, że jest sprytny i przebiegły. Wybiera ofiary z ostrożnością, chociaż miałaś rację; żadna z wskazanych przeze mnie lokalizacji nie była dobrym miejscem na poszukiwanie. Ludzie się boją, ale ich brak współpracy nie jest podyktowany strachem, a czystą niewiedzą.

— Więc gdzie... poluje? — powiedziała, a Sherlock uśmiechnął się z ekscytacją.

— Tak, to dobre pytanie, czyż nie?

Victoria poczuła nagły zastrzyk adrenaliny, kiedy pomyślała sobie o ich własnym polowaniu. Nie czuła się tak podekscytowana od tygodni — a przynajmniej w kontekście życia zawodowego. Nie było jednak nic lepszego niż spoglądanie w przyszłość z nadzieją, że być może uda im się w końcu odnaleźć zabójcę, który wydawał się niemalże nierzeczywisty. Może będzie mogła pożegnać koszmary?

— Powiedziałeś Lestrade'owi? — spytała po chwili ciszy, a Holmes zmarszczył brwi.

— A jaki byłby tego cel?

— Och, no nie wiem... Nie, żeby Greg był głównym śledczym w tej sprawie — zakpiła Victoria, a Sherlock westchnął poirytowany.

— Świetnie sobie radzi.

— To samo można powiedzieć o mnie.

— Owszem. Postanowiłem jednak się od tego powstrzymać, w razie gdybyś postanowiła wybuchnąć płaczem albo nakrzyczeć na mnie za bycie nieczułym.

— Krzyczę na ciebie, bo potrafisz zachować się jak kompletny dupek — stwierdziła z rozbawieniem. — Teraz powiedziałbyś jednak prawdę.

— Zawsze mówię prawdę. Ludzie niezbyt doceniają podobne podejście.

— Kłamczuch. Okłamałeś nawet własną matkę, mówiąc, że jestem twoją dziewczyną, panie Jestem-Zawsze-Szczery.

— Czy to było kłamstwo, jeśli sprawy potoczyły się w wiadomy sposób?

— Hm, tak? — parsknęła. — Czy to w ogóle znasz definicję słowa kłamstwo?

— Nie bądź niedorzeczna — prychnął Sherlock. — Sztuka zwodzenia nie ma przede mną tajemnic.

— Podobnie jak skromność — mruknęła, wywracając oczami. — I kilka innych rzeczy.

— Niby jakich?

Victoria zamilkła na moment, próbując zdecydować, czy aby na pewno powinna wykorzystać tę chwilę na zabawę. Sherlock wydawał się szczerze zainteresowany odpowiedzią, a ona nie umiała powstrzymać myśli, że nie wyłapał oczywistego sarkazmu w jej głosie. Zapewne spodziewał się odpowiedzi pełnej komplementów i pochwał, zamiast wyliczania licznych niedoskonałości.

Powoli zsunęła się z ramienia fotela, prosto na kolana mężczyzny. Wystarczyłoby przerzucić nogę za jego uda, by siedziała na nim okrakiem; mimo to nie zamierzała stawiać go w aż tak niekomfortowej sytuacji.

— Cóż... Na przykład teraz nie masz pojęcia, co powinieneś zrobić, hm? — wyszeptała mu do ucha, a jego ciało zesztywniało, chociaż wcale nie próbował jej odepchnąć, co samo w sobie stanowiło dobry znak.

Serce Radcliffe przyspieszyło wyraźnie, a na jej usta wstąpił cwany uśmiech. Olivia miała rację — coś w świadomości, że musiała go nauczyć dosłownie wszystkiego, było dziwnie ekscytujące. Właściwie nie miałaby nic przeciwko, aby ich lekcje zaczęły się dokładnie w tamtej chwili, ale nie chciała go wystraszyć. Więc, zamiast przycisnąć usta do jego pulsu, siedziała bez ruchu, czekając na jakąkolwiek reakcję.

Przyjęła rozluźnienie Sherlocka z ulgą, a gdy jego dłonie ponownie spoczęły na jej talii — tym razem z większą niepewnością — pozwoliła swojej głowie opaść, opierając czoło na jego obojczyku.

— To całkiem... — zaczął Holmes, a ona jedynie wymamrotała coś prosto w jego skórę, obserwując, jak zadrżał pod wpływem jej dotyku. — ...miłe. Co dziwne, muszę przyznać.

— Chyba mogłabym się do tego przyzwyczaić — zgodziła się i obróciła głowę, tym razem świadomie ocierając się ustami o jego szyję.

Nawet jeśli był zaskoczony czy niepewny, nie zrobił nic, by ją powstrzymać; jego dłoń powędrowała wyżej, podążając za krzywizną jej pleców, zupełnie jakby czuł potrzebę, aby zbadać każdy ich centymetr — jakby chciał zapamiętać, jakie uczucie wzbudzała w nim jej bliskość.

— Powinienem być obrzydzony. Nie jestem — mruknął cicho, mrużąc oczy i ustawiając głowę pod innym kątem.

Detektyw wiedziała, że nie zmieni się z dnia na dzień, chociaż zrobił ogromny postęp. Wciąż był jednak sobą — każde jego działanie nosiło znamiona geniuszu, udowadniając wszystkim, że nic nie mogłoby stępić jego umysłu. Mimo to był także lepszy — przynajmniej w jej oczach.

— To niezwykle miłe, Holmes — zaśmiała się i wyprostowała, by na niego spojrzeć.

Jego zdezorientowany wyraz twarzy był bezcenny, a Victoria ledwo zdołała powstrzymać wybuch śmiechu.

— Nie próbowałem być miły. Wyraziłem jedynie głębokie niezrozumienie dla dynamiki...

— Tak, tak. — Wywróciła oczami i wstała z jego kolan.

Nie, żeby faktycznie chciała, ale ich moment minął, a ona nie zamierzała przekraczać pewnych, niezwykle subtelnych, granic. Wiedziała, że nadejdzie chwila, gdy podobne zachowania nie będą dziwne i nowe. Musiała być jedynie cierpliwa i wytrzymała; Sherlock potrafił w końcu doprowadzać wszystkich do szewskiej pasji, włącznie z nią samą. Prędzej czy później zrobi coś, co wyprowadzi ją z równowagi — pewne rzeczy po prostu się nie zmieniały.

— Victorio... — Jego głos zatrzymał ją w pół kroku, zanim zdążyła się oddalić, a chłodne palce zacisnęły się wokół nadgarstka. Odwróciła się w jego stronę z niemym pytaniem w oczach. — Musimy porozmawiać także o innej sprawie.

Coś podpowiadało jej, że nie spodoba jej się wspomniana sprawa. Ton Sherlocka był poważny, wzbudzając w niej natychmiastowo niepokój, a ramiona mężczyzny odzyskały część wcześniejszego napięcia, którego zdecydowanie nie było tam jeszcze sekundę temu. Powoli osunęła się na fotel Johna i wbiła spojrzenie w twarz Holmesa.

— Dlaczego mam wrażenie, że za kilka minut będę na ciebie wściekła? — spytała i skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej.

— To nie jest pytanie, na które mógłbym...

— Było także retoryczne — przerwała mu, co wyraźnie go zirytowało. — Miejmy to z głowy.

Sherlock przez chwilę milczał, próbując rozszyfrować, co kryło się za jej niezwykle obojętną miną, ale ona nie zamierzała mu na to pozwolić, chociaż w środku miała ochotę krzyczeć. Wiedziała, dokąd zmierzała rozmowa; znała konsultanta na tyle dobrze, by móc zwyczajnie zgadnąć. Być może niewiele brakowało, by całkowicie zapomniała o tym, kim był przede wszystkim, ale — całe szczęście — nie postradała zupełnie zmysłów.

— Twój ojciec — stwierdził Sherlock, a Victoria zamarła, choć spodziewała się przecież, że właśnie jego temat zamierzał poruszyć mężczyzna.

Nagle nie umiała określić, co właściwie czuła. Gniew, rozczarowanie, krzywda... Wystarczyły dwa słowa, by przypomnieć jej o ich ostatniej rozmowie, gdy zdobyła się na szczerość odnośnie swojego dzieciństwa. Tamta noc nie skończyła się dobrze, a Radcliffe miała niemiłe przeczucie, że i ta rozmowa miała prowadzić do kłótni.

— Już o nim rozmawialiśmy. Nie widzę powodu, by do tego wracać — odparła stanowczo i wstała, gdy potrzeba ucieczki stała się zbyt silna.

— Victorio, nie możesz sądzić, że to dobry pomysł, aby pozwalać kryminaliście na...

— Co się stało z twoją perfekcyjną pamięcią, hm? Już kazałam ci się trzymać z daleka.

— Tak. To było jednak przed Magnussenem — odparł i zacisnął dłonie w pięści. — Powinienem przypomnieć ci, jak wielkie ryzyko szłoby w parze z zainteresowaniem kolejnego kryminalisty moją osobą? Pozostawienie tej sprawy samej sobie byłoby...

— Nie mogę, Holmes! — zawołała, przymykając oczy i biorąc głęboki wdech.

Wiedziała, że jej zachowanie nie było racjonalne. Nie nazwałaby siebie głupią, absolutnie nie. Przestępcy powinni trafiać za kratki, a jej ojciec dopuścił się odrażających czynów — może nawet więcej niż ten jeden raz. I niezależnie od tego, jak bardzo próbowała zapomnieć, zepchnąć podobne myśli w czeluści umysłu, wciąż budziła się ze świadomością, że pozwalała komuś niebezpiecznemu na życie na wolności, tylko ze względu na własną słabość.

Słabość, która nieprzerwanie trawiła jej ciało od tamtego pamiętnego dnia, lata, lata wcześniej. Słabość, która sprawiała, że czuła się malutka i bezużyteczna — jakby wciąż była tylko małą dziewczynką, niezdolną do czegokolwiek poza rozpaczliwym łkaniem.

Nie umiała zmierzyć się z perspektywą spojrzenia potworowi prosto w oczy. Bała się. Bała się do tego stopnia, że mimowolnie zaczęła się trząść, a oddech rwał się nieregularnie, zupełnie jakby tonęła, a wokół nie było nikogo, kto mógłby jej pomóc.

Nie było w tym nic racjonalnego, ale Victoria nigdy nie uważała logiki za największą siłę. Za to strach... Strach potrafił wydobyć z ludzi ich najgorsze cechy w mgnieniu oka. A ona wyraźnie przegrała bitwę z własnymi lękami.

— Dlaczego? — spytał Holmes, zmuszając ją do powrotu do rzeczywistości.

Była bezpieczna, z dala od jakichkolwiek zagrożeń. A jednak wcale nie czuła się dobrze; jej serce wciąż gnało przed siebie, wizja rozmywała się pod wpływem zawrotów głowy, a ręce drżały nieustannie. Cienka warstwa potu pokryła skórę, ale nawet chłodna wilgoć nie mogła zdusić pożaru, szalejącego w ciele detektyw. Osunęła się z powrotem na fotel, nie umiejąc ustać na nogach.

— Spójrz na mnie — wyszeptała ledwie słyszalnie. — Spójrz na mnie i sam odpowiedz sobie na to pytanie.

Jednak odpowiedź nie nadeszła. Wciąż siedział na swoim miejscu, wpatrując się w nią intensywnie, chociaż w jego oczach próżno było szukać oznak zrozumienia. Rozmawiała z tym samym Sherlockiem, który analizował sprawy swoich klientów, bez wdawania się w ich sferę emocjonalną. Nie mogła mieć mu tego za złe, ale jakaś jej część miała ochotę nawrzeszczeć na niego, zupełnie jakby mogło to coś zmienić, sprawić, że zrozumiałby, co działo się w jej sercu.

Ale nie mogło, a on dalej oczekiwał od niej rozsądku.

— Nie widziałaś go od lat — powiedział Holmes.

— I nie chcę zmieniać tego stanu rzeczy.

Dlaczego?

— Dlaczego muszę znowu to wyjaśniać, Sherlock? Wydaje mi się, że zrobiłam to wystarczająco dosadnie.

— Sytuacja się zmieniła, Victorio. Magnussen zagroził twojemu bezpieczeństwu, wykorzystując do tego twojego ojca. Z trudem przychodzi mi zrozumienie twojej dziwacznej decyzji, aby dalej trwać w strachu, zamiast upewnić się, że już nikt nie będzie mógł cię skrzywdzić.

— Otwarcie tych drzwi mnie skrzywdzi, Holmes — odparła i wypuściła powietrze z płuc. — Przestałam już liczyć, że zrozumiesz, jakie to uczucie... Patrzysz na wszystko przez pryzmat logiki i rozsądku, podczas gdy ja... Jestem przerażona. Śmiertelnie przerażona.

— Nie pozwolę mu cię skrzywdzić — zapewnił ją od razu, a jego głos rozbrzmiał niezwykle stanowczo. — Właśnie dlatego znalezienie go jest konieczne.

— Moje rany nigdy się nie zagoiły, Sherlock. Nie w pełni. Wciąż wolę spać z zapalonymi światłami, a ciemność budzi we mnie panikę. Za każdym razem, gdy nie widzę na oczy, niemalże czuję zapach ubrań w szafie, ich teksturę... Słyszę też krzyki mojego brata. — Spojrzała na swoje dłonie z bezsilnością. — Co, jeśli spotkanie z... z nim jedynie pogorszy sprawę? Co, jeśli lata spędzone w terapii pójdą na marne?

— On nie ma nad tobą żadnej władzy. Dopóki mu jej nie dasz — odpowiedział ze spokojem Sherlock, a ona podniosła głowę zaskoczona.

Nie spodziewała się, że podobne słowa mogłyby kiedykolwiek paść z jego ust. Nie dbał o filozoficzne, głębokie rozmowy ani o jakiekolwiek motywacyjne cytaty. Właściwie nie dbał o większość rzeczy. Ale jego słowa... Wciąż były prawdziwe. Dorastała, a jej umysł stopniowo zastępował twarz ojca czymś innym — twarzą potwora, wielkiego i strasznego, nękającego małą dziewczynkę w każdym śnie. W końcu przestała w ogóle pamiętać, jak wyglądał. Wspomnienia stały się mgliste, rozmazane.

Przypominał jej — w pewien sposób — ducha. Ducha, siedzącego cichutko w najciemniejszym zakamarku umysłu, czekającego na właściwy moment, aby wyjść do światła i złamać iluzję spokoju, którą stworzyła na przestrzeni lat. Zaciemniał jej zmysły, zmuszając do zepchnięcia paskudnych obrazów tak głęboko, by nie mogły już wpłynąć na jej życie. A jednak było zupełnie inaczej. Wpływały na jej działania, wybory, nawet myśli — a strach, który czuła, był poniekąd tego testamentem.

Mierzenie się z niewygodną prawdą nie należało do rzeczy łatwych. Właściwie miała ochotę zacisnąć pięści ze złością; na Sherlocka, za zmuszenie jej do zostawienia strefy komfortu daleko za sobą, ale głównie na samą siebie. Bo doskonale wiedziała, że — choć zdawała sobie sprawę z tego, co kierowało jej zachowaniem — wciąż nie sądziła, by umiała znaleźć wystarczająco dużo siły, żeby zmierzyć się z demonami przeszłości i pozbyć się ich raz na zawsze, nie rozpadając się jednocześnie na milion kawałków.

— Nie mogę, Sherlock — wyszeptała po dłuższej chwili.

— Więc wolisz żyć w strachu, z nieustanną świadomością własnej słabości? — odparł kpiąco.

— To nie takie proste. — Jej pięści zacisnęły się mocno, gdy tylko usłyszała ten ton.

— Ależ owszem. Możesz pozostać zakopana pośród wspomnień i dziecinnych strachów, a możesz także zrobić coś, co pomoże ci zamknąć ten rozdział życia.

— On jest zamknięty! Powrót będzie jedynie cierpieniem... — powiedziała, chociaż nawet ona słyszała, jak niedorzecznie brzmi, a mina Sherlocka zdawała się tę tezę jedynie potwierdzać.

Rzadko spoglądał na nią z takim rozczarowaniem, takim... politowaniem.

— W porządku — stwierdził, zaskakując ją całkowicie.

Spodziewała się wszystkiego, ale nie tego — łagodnego poddania.

— W porządku? Zamierzasz zaakceptować moją decyzję?

— Co? — Zmarszczył brwi. — Dlaczego miałbym zrobić coś tak głupiego? Niezależnie od mojego... zauroczenia, nie zamierzam pozwolić kryminaliście na pozostanie na wolności. Nie mogę także znieść myśli, że mógłby cię znowu skrzywdzić.

— Więc, zamiast tego, zamierzasz sam mnie skrzywdzić? — spytała wściekle, a Sherlock zamrugał, pozostając nieporuszonym.

— Zapewniam ci bezpieczeństwo. Nie potrzebuję do tego twojej aprobaty. Przyznam, że decyzja nie była prosta, zapewniam cię. Kalkulacje pozwoliły mi jednak na przewidzenie każdego, możliwego scenariusza i na wybranie właściwego. To zaskakujące, ale doszedłem do wniosku, że potrafię żyć z twoją nienawiścią. Nie potrafię za to pogodzić się z myślą, że grozi ci niebezpieczeństwo.

— Ale zamierzasz mnie skrzywdzić, Holmes! O to chodzi!

— Czyż nie to robię najlepiej? — spytał ze spokojem.

Decydujesz się krzywdzić ludzi! Ile razy mam jeszcze tłumaczyć, na czym polega różnica?!

— To nie jest decyzja. Jestem...

— Zamknij mordę! — Dłoń Victorii uderzyła o jej udo w geście wściekłości. — Socjopatia nie jest wymówką, kiedy wyraźnie mógłbyś postąpić inaczej, ba! Nawet to rozważałeś! Poza tym zbyt wiele razy widziałam, jak dokonujesz słusznych wyborów, więc przestań pieprzyć!

Holmes wydawał się absolutnie zszokowany jej słowami. Nie pamiętała nawet, kiedy ostatnio nawrzeszczała na niego w ten sposób. Przez kilka ostatnich miesięcy nauczyła się traktować jego wybryki z pewną obojętnością. Sprawa wyglądała jednak zupełnie inaczej, gdy chodziło o coś tak osobistego.

— Dokonałem już słusznego wyboru, Victorio — odparł i zmarszczył brwi. — John powiedział, że powinienem poinformować cię o wszystkim, zanim cokolwiek zrobię. Uważałem to za olbrzymią stratę czasu, ale wciąż postanowiłem posłuchać jego rady, wiedząc, jak zapewne będzie wyglądać twoja reakcja. Pamiętam, jak wyglądała nasza ostatnia rozmowa na ten temat.

Ona także ją pamiętała. Od tamtej pory zmieniło się niemalże wszystko — oprócz jej własnej decyzji. Kłócenie się z nim wtedy wydawało się słuszne; nie zależało mu przecież na czymkolwiek, poza rozwiązaniem kolejnej zagadki. Tymczasem jego obecny spokój sprawiał, że zaczęła się zastanawiać, czy na pewno powinna się sprzeczać.

Patrzył na nią, ale jego spojrzenie nie nosiło znamion emocji, które wtedy dotknęły ją do żywego. Nie był podekscytowany ani nawet odrobinę poruszony możliwością odnalezienia zaginionego przestępcy. Był spokojny i w pełni pogodzony z własną decyzją, bo uważał ją za prawdziwie słuszną. Nie dlatego, że cieszył się z kolejnej zagadki. Nie dlatego, że gonił za tajemnicą. Nie dlatego, że szukał alternatywy dla haju.

Jego argumentacja zmieniła się diametralnie, a Victoria nie umiała powstrzymać zażenowania własną reakcją.

— Naprawdę chcesz mi pomóc, hm? — spytała cicho, zaskakując go nieco.

— Chcę go ukarać — przyznał szczerze. — Uważam to za konieczność.

— Ale naprawdę sądzisz, że mi to pomoże.

— W pewien sposób. — Zerknął na kominek z zamyśleniem. — Zawsze znajdzie się kolejny Magnussen. Świat został skonstruowany w bardzo określony sposób, a przewidywanie pewnych zdarzeń jest równie proste, co oddychanie. Niemniej znalezienie twojego ojca jest dobrym początkiem, aby nikt nie mógł zrujnować ci życia.

— Nie o to mi chodziło.

Sherlock obrócił głowę w jej stronę, a jego wzrok stał się znacznie bardziej intensywny niż jeszcze przed momentem. Victoria zignorowała dreszcze, biegnące wzdłuż kręgosłupa, i odwzajemniła spojrzenie z całą mocą.

— Zmierzenie się z traumą stanowi jeden z bardziej istotnych elementów leczenia zespołu stresu pourazowego, a twój ojciec... Cóż, to on jest twoją traumą. Może zamknięcie go w więzieniu jest dokładnie tym, czego potrzebujesz.

Victoria miała ochotę roześmiać się histerycznie. Sherlock Holmes właśnie udzielił jej rady odnośnie jej psychiki. Brzmiało to tak niedorzecznie, że parsknęła mimowolnie, zmuszając go do uniesienia brwi.

— Przyznaj, przeczytałeś to w książce.

Holmes wywrócił oczami.

— Oczywiście, że tak.

Oczywiście — powtórzyła i pochyliła się w przód, opierając łokcie na kolanach. — Po prostu... Co, jeśli to mnie zniszczy? Co, jeśli znowu będę potrzebowała lat, by odnaleźć siebie?

— Cóż, jeśli to pomoże, zamierzam towarzyszyć ci w staczaniu się na dno.

Tym razem nie zdołała powstrzymać śmiechu. Jego wyraz twarzy był śmiertelnie poważny, ale słowa... Sherlock potrafił być absurdalnie zabawny.

— Nie, nie pomoże, ty idioto. — Tym razem ona wywróciła oczami. — Dlaczego miałabym się cieszyć z twojego stoczenia się?

— Próbowałem być miły — odparł i zamrugał. — Przeczytałem, że...

— Sherlock. Książki są bezużyteczne, gdy chodzi o związki. A już na pewno ten związek. To, co zadziałałoby dla większości ludzi, zdecydowanie nie zadziała dla nas. Jesteśmy za bardzo popieprzeni.

Radcliffe uśmiechnęła się, obserwując twarz Sherlocka z uwagą. Jego oczy straciły nieco ze swojej intensywności, gdy pogrążył się w myślach, analizując sytuację. Nagle zdała sobie sprawę ze zmiany, jaka zaszła w jej nastawieniu; nie czuła się już wściekła ani nawet przerażona. Przyglądanie się jego spokojowi pozwoliło jej uwierzyć, że — w jakiś sposób — sprawy same się unormują, tak czy inaczej. Zrobił tak wiele, by zapewnić jej bezpieczeństwo... Może nawet więcej niż ktokolwiek inny. Nie prosiła o żadną z tych rzeczy, ale — mimo wszystko — potrzebowała odpłacić się mu zaufaniem. Wiarą w to, że wiedział, co robi.

Nie chciała widzieć jego krzywdy. Nie chciała widzieć, jak mierzy się z decyzją, która wydawała się tak sprzeczna z tym, kim był. Wciąż istniała spora szansa, że zmieniłby zdanie, gdyby postarała się o to wystarczająco mocno. I chociaż perspektywa zagłębienia się w wir wspomnień i koszmarów wydawała się absolutnie przerażająca i szalona, Victoria nie umiałaby zabronić Sherlockowi zrobienia czegoś, co leżało u podstaw jego charakteru. Miała go przecież akceptować.

Poza tym... Był też cichutki, niepewny głos w jej głowie, który nieustannie szeptał, że — być może — nadszedł czas, aby zmierzyć się z tymi dziecinnymi lękami, wspomnianymi przez Holmesa. By pogrzebać małą dziewczynę w zakrwawionej, białej sukience — raz na zawsze.

Głównie jednak czuła, że była mu to winna. Nie ze względu na jego gotowość do poświęcenia wszystkiego, żeby ją uratować. Nie... Była zobligowana, by chociaż spróbować, ze względu na spojrzenie, którym obdarzał ją w tamtej chwili; jego tęczówki były wypełnione fascynacją i czymś jeszcze, czego nie umiała do końca rozszyfrować. Wiedziała jednak, że nie było w nich szaleństwa czy niezdrowej ekscytacji, a jego zainteresowanie nie miało nic wspólnego z obsesją. Miało za to wszystko wspólnego z nią.

— Sherlock... — wymamrotała, a on przechylił nieznacznie głowę. — Nie pozwól mi się rozpaść.

— To okropnie dziwna prośba. Ludzie nie rozpadają się tak po prostu...

— Holmes, do jasnej cholery. — Wywróciła oczami z irytacją. — Zgódź się po prostu i zostawmy już ten temat. To jedna z tych durnych rzeczy, które pary mówią do siebie na porządku dziennym.

— Och — powiedział, wyraźnie zaskoczony. — To niezbyt mądre, czyż nie?

— Zmieniłam zdanie. Po prostu się zamknij — westchnęła Victoria i spojrzała na niego z rozbawieniem, które po chwili ustąpiło miejsca bardziej poważnemu wyrazowi twarzy. — To nie jest proste, naprawdę. Boję się, chcę uciec i nigdy nie wracać, ale...

— Ale?

— Ale zrobię to, co mówisz. Zmierzę się z przeszłością, bo chyba nigdy nie będę na to w pełni gotowa. Czekanie na właściwy moment jest... cóż, bezcelowe.

— Zgadza się.

— Poza tym nie sądzę, żebym była w stanie się na ciebie wściekać za chęć złapania potwora. Niezależnie od moich uczuć, wciąż jest złym człowiekiem, a ty, zdaje się, przestałeś na niego patrzeć tylko jak na zagadkę.

— Zagadkę? — Sherlock brzmiał na zdziwionego jej stwierdzeniem. Zamrugał zdezorientowany, a Victoria uśmiechnęła się kpiąco.

— Owszem. Mam przypomnieć ci naszą pierwszą rozmowę? Byłeś podekscytowany jak jasna cholera. Nie dbałeś o moje uczucia, o mój strach. Znalazłeś kolejną tajemnicę, a moja odmowa strasznie cię wkurzyła.

Holmes przez moment nie odpowiadał, ale w końcu skinął głową, zgadzając się z kobietą.

— Zaprzeczanie także byłoby bezcelowe. Przypuszczam, że różnica wynika z naszego... układu.

— Doprawdy?

— Tak. Uznałem, że rozwiązywanie zagadek nie jest jedyną satysfakcjonującą rzeczą na świecie. Wyłączając narkotyki, oczywiście — oznajmił śmiertelnie poważnie. — Całowanie cię także zdaje się dostarczać mi satysfakcji, czego w ogóle się nie spodziewałem, niemniej jednak... Wiąże się z pewnego rodzaju hajem. A sprawa twojego ojca... To nie jest właściwie zagadka.

— Wciąż musisz go znaleźć, nie? — spytała, ignorując przyspieszone bicie serca.

— Bułka z masłem. Już to zrobiłem.

Victoria zamarła, a Sherlock zrozumiał swój błąd w mgnieniu oka i spojrzał w kierunku kominka, marszcząc gniewnie brwi.

— Już to zrobiłeś — powtórzyła powoli, a on poruszył się nieznacznie. — Więc cała ta rozmowa jest kompletnie bezcelowa?

— Osobiście uznaję ją za niezwykle oświecającą — stwierdził Sherlock, podczas gdy Radcliffe zacisnęła dłonie w pieści.

— Już nie żyjesz, Holmes. Przysięgam, że cię, kurwa, zabiję!

***

Henlo. Długo mnie tu nie było, więc przepraszam. Moja blokada twórcza ma się świetnie.

Rozdział trochę przegadany, ale bardzo ważny, więc... No. 

Przepraszam za ewentualne błędy, późno jest, jutro jeszcze raz to przejrzę. 

Czuję się, jakbym pisała telegram. 

Co tam u Was?

Dbacie o siebie? 

No ja myślę. 

Pozdrówki.

Loffki.

Takie tam duperele. 

PS. Żartowałam. Nie ma żadnego PS.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro