Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 22

Victoria przybyła do Scotland Yardu tylko po to, by Lestrade mógł natychmiast poinformować ją o kolejnej zbrodni i wskazać drzwi wyjściowe. Zaledwie kilka słów wystarczyło, żeby zepsuć jej wspaniały nastrój; chodziło bowiem o następną ofiarę w opuszczonym zaułku. Jeszcze zanim wyszła z biura, wiedziała, że czeka ją oglądanie miejsca zbrodni, pozbawionego jakichkolwiek dowodów.

Ten psychopata był dobry, niezależnie od tego, jak niedorzecznie brzmiało podobne stwierdzenie. Zachowywał się niemalże jak duch, jak ktoś, kto potrafił zniknąć na zawołanie, wtapiając się w przezroczyste powietrze. Każda ze spraw rozwiązanych wspólnie z Sherlockiem nauczyła ją, że nie było zabójcy, którego nie dałoby się złapać, ale detektyw zaczynała powoli wątpić w swoje umiejętności.

Nawet poszlaka, dostarczona przez Holmesa, zaprowadziła ją donikąd. Nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał.

— Lestrade? Nie sądzisz, że to dobry moment, aby poprosić Sherlocka o pomoc? — spytała cicho, ignorując swoje serce, które nagle zatrzepotało, wyraźnie podekscytowane perspektywą zobaczenia mężczyzny już tak wcześnie rano.

Słaby uśmiech pojawił się na jej twarzy, mimo desperackiej próby zachowania spokoju, a Greg natychmiast zmrużył podejrzliwie oczy.

— Czy on przypadkiem... nie wyjechał? — powiedział, a Victoria potrząsnęła głową.

— Nie za bardzo. Nagła zmiana planów — odparła i wzruszyła ramionami, mając nadzieję, że detektyw inspektor nie zada kolejnego pytania, tym razem odnoszącego się do nastroju Vicky.

Niestety, nadzieja okazała się dość płonna.

— Miałaś coś wspólnego z tą... zmianą planów?

Kobieta wywróciła oczami na myśl o błaganiu Mycrofta, aby nie wysyłał swojego brata na koniec świata. Nawet jeśli istniała szansa, aby rozważył swoją decyzję, Victoria wciąż nie była wystarczająco głupia, by zdecydować się na taki krok.

— Daj spokój, Greg — parsknęła więc i uśmiechnęła się z rozbawieniem. — Nie mów, że nie widziałeś tego filmiku.

— No tak. — Mężczyzna pokiwał głową, ale wcale nie przestał się jej przyglądać. — Wybacz... Czy ty przypadkiem na niego nie lecisz?

Najwyraźniej subtelność wyszła z mody, zauważyła Radcliffe i westchnęła ciężko. Nie do końca podobała jej się perspektywa rozmawiania o jej... nowostworzonym związku ze swoim szefem. Co, zresztą, miałaby powiedzieć? „Hej, tak się składa, że tak jakby jesteśmy razem, ale nie jest moim chłopakiem?". Brzmiało to absolutnie niedorzecznie. Poza tym nie mogła powiedzieć, aby byli zakochani, a Sherlock nagle zrozumiał mechanizm działania miłości. Albo chociaż przywiązania.

Była szczęśliwa — niewyobrażalnie wręcz. Ale wciąż nie znaczyło to, że inni ludzie potrafili dogłębnie zrozumieć przyczyny takiego stanu rzeczy.

— To... Hm, skomplikowane — stwierdziła więc niepewnie, a Lestrade parsknął śmiechem.

— A co niby nie jest, kiedy chodzi o tego dupka? — spytał w odpowiedzi i podrapał się po głowie. — Jesteś pewna, że to... właściwa osoba?

— Kurwa, Greg, czy ty w ogóle go poznałeś? Oczywiście, że nie jestem pewna. Ale nie umiem też powiedzieć nie. Próbowałam i...

— ...i wciąż na niego lecisz — dokończył z grymasem detektyw. — Rozumiem. To znaczy, nie rozumiem, ale... — Wzruszył ramionami, posyłając jej pełne troski spojrzenie. — Uważaj na sobie, w porządku? Potrzebuję cię pracującej na pełnych obrotach.

— Wciąż sądzę, że powinieneś do niego zadzwonić. Ludzie giną, a ja walę głową w ścianę.

Victoria westchnęła i zmarszczyła brwi. Miała dość powracających nocami koszmarów; chociaż każdy z nich był inny, wszystkie dotyczyły tego samego — tajemniczego mężczyzny ze strzykawką, krążącego po mieście i zabijającego niewinne ofiary, podczas gdy nikt zdawał się go nie dostrzegać. Pamiętała przytłaczający strach, że mógłby podążyć za nią dosłownie wszędzie, a ona wciąż nie wiedziałaby, kim był.

Być może same sny nie należały do tych najbardziej przerażających, ale zwykle zostawiały ją zlaną potem i drżącą na całym ciele. Istniało coś gorszego niż strach sam w sobie — wiedza, że każdy moment mógł być tym ostatnim, a ona nie potrafiła go w żaden sposób powstrzymać.

— Dobra, masz rację. Zadzwonię do niego. Ale zero całowania na miejscu zbrodni, zrozumiano? — Lestrade skrzywił się mocno. — Chociaż może wtedy zacząłbym uważać go za człowieka...

— Zaufaj mi, nikt nawet nie zauważy naszego związku — odparła Victoria i wywróciła oczami.

Wątpiła, że sam Sherlock będzie o nim pamiętał, szczególnie w obliczu ekscytującej zagadki. Może powinna być poirytowana na samą myśl, ale zamiast tego uśmiechnęła się głupio, zdając sobie sprawę, że przecież wiedziała, kim był od samego początku. I wciąż go pragnęła.

— Czekaj, czy Sherlock w ogóle o nim wie? — spytał Lestrade i wyszczerzył zęby.

— Spieprzaj, co?

***

— Masz coś dla mnie? — spytała Victoria, a Anderson posłał jej krzywe spojrzenie.

Wszystko wyglądało tak jak zwykle; ofiara nie próbowała się bronić, a jej twarz wyrażała niezachwiany spokój. Mężczyzna przypominał kogoś pogrążonego w głębokim snie, a jedynie szary, niemalże fioletowy odcień skóry oraz siniaki, formujące się wokół ust, zdradzały prawdę.

— Musisz pytać? — odparł Philip z irytacją i wstał, spoglądając na ciało z góry. — Nie wiem, dlaczego w ogóle nas tutaj wzywają. To cholernie bezużyteczne. Dlaczego Lestrade nie zadzwoni po prostu do Sherlocka?

Dokładnie w tym momencie rozległo się głośne prychnięcie, dobiegające zza pleców Victorii. Niemalże wywróciła oczami, kiedy zdała sobie sprawę, że Sally Donovan wciąż nie potrafiła poradzić sobie z nienawiścią do konsultanta. Co było z nią nie tak, Radcliffe nie miała pojęcia, ale zaczynała się powoli irytować.

— Bo to dziwadło samo jest ćpunem — stwierdziła sierżant i zrobiła kilka kroków w ich stronę. — Zapewne prędzej przeszukałby ciało, licząc na znalezienie działki niż jakichkolwiek dowodów.

Victoria doszła do wniosku, że twarz kobiety jeszcze nigdy nie przypominała worka treningowego aż tak bardzo, jak w tamtym momencie. A może zwyczajnie wcześniej tego nie zauważyła?

— Sally! — oburzył się Anderson. — Jakoś nie obrażasz pozostałych nałogowców, tylko dlatego, że mają problem.

— Cóż, nie są kompletnie popieprzeni — odparła Donovan, a detektyw wymieniła z Philipem wściekłe spojrzenia.

— Jak właściwie możesz słuchać słów opuszczających twoje usta i nie mieć ochoty się zrzygać? — spytała i potrząsnęła głową. — Uratował Yard tyle razy, wykonując twoją robotę...

— Dokładnie, moją — wtrąciła się sierżant, marszcząc brwi. — I twoją także. Mogłabyś się na niej skupić, zamiast podążać za Holmesem jak zagubiony szczeniaczek. Giną ludzie.

— I na tym kończy się pani ekspertyza, czyż nie? — Głos Sherlocka dobiegł Victorię znienacka, zmuszając do obrócenia twarzy w jego stronę. — Właściwie jestem zaskoczony, że zdołała pani wydedukować tak wiele. Czyżby nauczyła się pani w końcu klękać w bardziej odpowiednich sytuacjach niż pomaganie Andersonowi w zdradzaniu jego żony?

Radcliffe musiała zużyć całą swoją silną wolę, aby nie wybuchnąć śmiechem na widok miny Donovan. Kobieta wyglądała, jakby chciała zabić Holmesa na miejscu, a on musiał zdać sobie z tego sprawę, bo uśmiechnął się fałszywie.

— Co ty, kurwa, powiedziałeś?! — spytała wściekle Sally, a Sherlock złączył dłonie za plecami.

— Powiedziałem: czy mogłaby się pani odsunąć? Dziękuję.

Nie czekając na odpowiedź, ruszył do przodu i zatrzymał się dopiero przed ciałem. Victoria skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej, obserwując go z małym uśmiechem. Zupełnie, jak się spodziewała — praktycznie nie zauważył jej obecności, a od razu skupił się na zbrodni.

— Spadam stąd — stwierdziła Donovan, ale nikt nie zwrócił uwagi na jej dramatyczne zniknięcie.

Holmes klęknął przed ofiarą i zmarszczył brwi. Jego spojrzenie przesuwało się z miejsca na miejsce, zatrzymując się jedynie na ułamek sekundy, aby za chwilę znów spocząć gdzie indziej. Nie wypowiedział ani słowa, ale nikt nie czuł potrzeby przerywania ciszy. Czekali w milczeniu na jakiekolwiek wyjaśnienia, pozwalając mu pracować.

Minęło kilka minut, zanim Sherlock podniósł wzrok na Victorię.

— Sprawdziłaś te miejsca, o których wspomniałem? — spytał, a ona pokiwała głową.

Oczywiście. Nie była na tyle głupia, aby zignorować radę geniusza, nawet jeśli był wtedy na haju.

— Nikt nic nie widział ani nie słyszał — powiedziała i wzruszyła ramionami.

— Naprawdę w to wierzysz?

— Nie jestem idiotką, Holmes — prychnęła detektyw. — Kłamią, ale nie jestem w stanie tego udowodnić.

— Ależ oczywiście, że możesz.

— Nie bez łamania prawa...

— I dlaczego miałabyś się przejmować tak nieznaczącym detalem? — Uniósł brwi, a ona uśmiechnęła się kpiąco.

— Bo jestem policjantką? I zajmuję się łapaniem ludzi, którzy łamią prawo?

Sherlock przyglądał jej się przez moment, po czym skrzywił się nieznacznie.

— No tak. Czasami zapominam, jak bezużyteczna bywasz — powiedział i zamarł niespodziewanie. — Jak wszyscy policjanci.

Ach, a więc jednak pamiętał o ich układzie. Victoria posłała mu kpiący uśmiech, podczas gdy Sherlock starał się wyglądać na kompletnie nieporuszonego własnym stwierdzeniem. Anderson spoglądał na nich z zainteresowaniem, a jego oczy zaczynały błyszczeć coraz mocniej, co tylko uświadomiło detektyw o czekającym ją przesłuchaniu. A spodziewała się, że ukrywanie związku nie będzie stanowiło problemu...

— Oczywiście, że zapomniałeś — zakpiła, by odrobinę rozluźnić atmosferę, ale wzrok Philipa nie stał się ani trochę mniej intensywny. — Może powiesz, co takiego zauważyłeś?

— Ofiara to bez wątpienia narkoman, próbujący wyjść z nałogu. Ślady po igłach, widoczne na ramionach, zdecydowanie nie są świeże, co sugeruje, że walczył z uzależnieniem. Jego ubrania noszą charakterystyczny zapach dymu i potu, spotykany w zatłoczonych barach. Musiał spędzać w nich wiele czasu. Jest to o tyle zaskakujące, że podobne miejsca nie sprzyjają procesowi leczenia. Alkohol i narkotyki to nie najlepsze połączenie — powiedział Sherlock i uniósł wzrok. — Próbowałem.

Victoria wywróciła oczami, ale nie skomentowała jego słów. Zwyczajnie obserwowała działania mężczyzny, który wskazał na dłoń ofiary.

— Brud pod paznokciami. A jednak nie próbował walczyć z zabójcą. Nie, został zaskoczony. Dlaczego więc ma brudne paznokcie?

Głos Holmesa ucichł nieco, a na czole pojawiła się pojedyncza, pionowa zmarszczka. Jego spojrzenie stało się nieobecne na zaledwie ułamek sekundy, po którym otrząsnął się i wstał gwałtownie, spoglądając na Victorię.

— Zostaw odznakę i chodź ze mną.

— Co? — spytała zaskoczona kobieta. — Sherlock, nie mogę tak po prostu...

— Czas płynie nieubłaganie.

Minął ją, nie zostawiając kobiecie wyboru — musiała za nim podążyć. Jego kroki były wystarczająco długie, by biegła, jeśli chciała pozostać blisko.

— Sherlock! Na litość boską, mam ważniejsze rzeczy do roboty — oświadczyła ze złością, a on zatrzymał się nagle.

Victotia nie zdążyła wyhamować i wpadła na niego z impetem. Mężczyzna złapał ją z zaskakującym refleksem, ale wcale nie odsunął się, gdy tylko odzyskała równowagę. Jego dłonie wciąż spoczywały na jej talii, a kobieta poczuła, jak jej policzki rozgrzewają się pod wpływem spojrzeń posyłanych im przez wszystkich wokół. Niemalże widziała chaotyczne myśli, kotłujące się w ich głowach, gdy zaczynali rozumieć, że Sherlock Holmes dotykał ją z własnej, nieprzymuszonej woli.

— Czy poruszanie się z gracją słonia jest jedną z tych rzeczy? — spytał nieświadomy niczego Holmes i uniósł brwi.

— Mam pracę, Sherlock — odparła, dźgając jego klatkę piersiową palcem. — Możesz uważasz nas za bezużytecznych, ale to nie jest do końca prawda.

— W porządku. Zadzwonię do Johna. — Wywrócił oczami, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł.

— Doskonale — wymamrotała Victoria i podrapała się po głowie, decydując się dać mu spokój.

Beznamiętnie obserwowała, jak wsiada do taksówki, ale wkrótce na jej twarzy pojawił się uśmiech, a fala ciepła rozeszła się po ciele. Może nie przywitał jej namiętnym pocałunkiem, może wciąż nie zrobił czegokolwiek, by wskazać kierunek, w jakim zmierzał ich związek, ale... dotknął jej. Nie musiał, ale jednak to zrobił. I być może była głupia, ale w jego przypadku nawet tak niewinny gest wydawał się przełomowy.

— Niech mnie piorun trzaśnie. On też na ciebie leci, co? — mruknął Lestrade, pojawiając się obok znienacka.

— Hm... Tak sądzę? — przyznała cicho i niepewnie, bo zwyczajnie sama nie do końca w to wierzyła.

— To chyba jakiś pieprzony cud — stwierdził Greg, potrząsając głową. — Cieszę się twoim szczęściem.

— Dzięki.

— Mam za to nadzieję, że nie zamienisz się w świra.

Victoria zaśmiała się i poklepała szefa po ramieniu.

— Na to chyba za późno. Jak inaczej wyjaśnić, dlaczego w ogóle go chcę?

— Cholernie dobre pytanie, Radcliffe.

***

Obudziła się gwałtownie, oblana zimnym potem. Oddychała płytko, nieregularnie, a jej serce biło tak szybko, że miała ochotę zacisnąć na nim palce, żeby tylko nie wyrwało się z klatki piersiowej. Kolejny pieprzony koszmar, który nie był wcale tak przerażający, a jednak zdołał zostawić ją z poczuciem obezwładniającej bezsilności. Victoria miała szczerą nadzieję, że Sherlockowi uda się złapać sprawcę, bo zaczynała powoli odczuwać brak snu.

— Od jak dawna masz koszmary? — Głos rozległ się w pomieszczeniu, a jej dotychczas galopujące serce zatrzymało się, gdy chwyciła za broń i wycelowała ją w skrytą w ciemności sylwetkę.

Holmes. No tak. Znowu włamał się do jej mieszkania, strasząc ją na śmierć. Victoria chciała być wściekła i wyrzucić go z hukiem, ale ulga, którą poczuła, gdy odkryła, że to tylko on, okazała się zbyt duża. Westchnęła, po czym opuściła dłoń, ignorując jej drżenie.

— Od jakiegoś czasu — odparła, nie widząc żadnego sensu w wydzieraniu się na niego w środku nocy.

Celowo ignorował wszystkie wykłady, a jego obecność miała — przynajmniej w tamtej chwili — dziwnie kojące działanie.

— To niezbyt precyzyjna odpowiedź, Victorio — stwierdził Sherlock, a ona spojrzała w jego kierunku.

Teraz, gdy jej oczy przyzwyczaiły się do mroku, widziała dokładnie, że wciąż miał na sobie płaszcz, marynarkę i niebieską koszulę, którą tak bardzo lubiła. Wpatrywał się w nią intensywnie, czekając, najwyraźniej, na szczerość.

— Nie wiem. Zaczęły się, gdy zdałam sobie sprawę, że rozwiązanie tej sprawy może być dla mnie... cóż, za trudne. — Skrzywiła się mocno i zaczesała włosy do tyłu palcami.

Jej oddech zwolnił, podobnie jak serce, a Victoria uświadomiła sobie, że miała na sobie jedynie zwiewną koszulkę, która przykleiła się do jej ciała niczym druga skóra. Chłodne, nocne powietrze wywołało dreszcz, zmuszając kobietę do potarcia ramion dłońmi.

— Prawo stanowi tutaj niezwykle ograniczający czynnik — powiedział Sherlock i wstał.

Radcliffe zacieśniła uścisk wokół własnego ciała, czując niewyjaśnioną potrzebę zakrycia się przed jego przenikliwym spojrzeniem, chociaż gdzieś z tyłu głowy miała świadomość, że Holmes zapewne nie był zainteresowany. Nie w tym momencie — co do tego nie było wątpliwości. Nie zmieniało to jednak faktu, że była niemalże naga, a on zbliżał się do łóżka, zupełnie nieświadomy chaosu w jej głowie.

— Dowiedziałeś się czegoś? — spytała, starając się zignorować niespodziewaną niepewność.

Sherlock zatrzymał się tuż przy krawędzi mebla, a na jego twarzy pojawił się uśmiech — niemalże niezauważalny, ale nie dało się zakwestionować jego obecność.

— Tak. Porozmawiamy o tym później.

— Dlaczego nie teraz?

— Zdaje się, że nie jesteś w stanie funkcjonować prawidłowo po zaledwie kilku godzinach snu — wyjaśnił i pchnął ją delikatnie, zmuszając do opadnięcia z powrotem na wilgotną poduszkę.

— Zdaje się, że uwielbiasz okradać mnie z możliwości przespania całej nocy — zakpiła, ale posłusznie przykryła się kołdrą. — Skoro nie chcesz rozmawiać, po co tu jesteś?

— Obserwowanie, jak śpisz, pomaga mi myśleć.

Victoria otworzyła usta ze zdziwieniem, po czym zmarszczyła brwi.

— Dlaczego? — wymamrotała, spoglądając na jego twarz.

— Nie jestem pewny. Może chodzić o twoje chrapanie. W pewien sposób przypomina biały szum.

— Nie chrapię, dupku! — syknęła, ale Sherlock uśmiechnął się szerzej.

— Oczywiście, że chrapiesz. Nie jak ciężarówka, ale wciąż.

— Zamknij się. — Victoria zamknęła oczy, decydując, że kontynuowanie rozmowy nie miało sensu.

Poziom adrenaliny zaczął powoli spadać, a senność powróciła ze zdwojoną mocą. Z łatwością mogłaby się jej poddać, ale Sherlock wciąż stał nad nią, obserwując. Otworzyła więc oczy, a ich spojrzenia się spotkały.

— Zamierzasz zostać?

Holmes zamrugał, wyrwany z głębokiego zamyślenia.

— Dlaczego miałbym? — spytał zaskoczony.

— Nie wiem. Może dlatego, że jest środek nocy, a moje łóżko należy do bardzo wygodnych?

Jej powieki ponownie opadły, a na twarzy pojawił się uśmiech, gdy mężczyzna nie odpowiedział. Zapewne zaczął analizować sytuację, ważąc wszystkie odpowiedzi, aby zdecydować, co należało zrobić. I co ta decyzja mogłaby oznaczać.

— Mam sporo rzeczy do zrobienia — oświadczył w końcu, zmuszając Victorię do westchnięcia.

— Więc idź i je zrób. Po prostu daj mi spać, dobrze?

Sherlock znowu zamilkł, a kobieta zaczęła powoli tracić kontakt z rzeczywistością, gdy jej umysł pogrążał się we śnie. Odzyskała nieco trzeźwości, gdy usłyszała cichy szelest płaszcza i marynarki, a kiedy materac ugiął się pod ciężarem drugiego ciała, Victoria poczuła falę ciepła.

— Jaki jest cel tej aktywności? — wymamrotał mężczyzna, wyraźnie nie rozumiejąc, dlaczego zdecydował się na podobny krok.

— Spanie — odparła sennie i zmusiła się do uchylenia powiek.

— Nie chce mi się spać — stwierdził Holmes, brzmiąc na poirytowanego.

Radcliffe podparła się na łokciu i wbiła wzrok w konsultanta, na którego czole zarysowała się głęboka zmarszczka, podczas gdy on sam przyglądał się sufitowi z dziwną intensywnością.

— W takim razie nie musisz zostawać.

— Ja... Masz koszmary.

— Owszem.

— To nie najlepiej, prawda? — spytał Sherlock, a ona uniosła brwi z rozbawieniem.

— Próbujesz mi powiedzieć, że się o mnie martwisz? — powiedziała, obserwując, jak mężczyzna mruga kilkukrotnie.

— Możliwe.

Parsknęła śmiechem i ponownie się położyła, a twarz Holmesa natychmiast zwróciła się w jej stronę, szukając kontaktu wzrokowego — co nie zdarzało się często. Victoria pozwoliła sobie na spojrzenie głęboko w jego oczy, a adrenalina powróciła, gdy w końcu zrozumiała, że Sherlock faktycznie tu był — tuż obok, w jej łóżku.

— Nie podoba mi się to uczucie — stwierdził cicho.

— Nie spodoba ci się większość uczuć, idących za... cóż, sentymentem. — Wywróciła oczami, nie cierpiąc samej siebie za dobór słownictwa. — Ale te, które ci się spodobają... Przyćmią każde inne.

— Ty też czytałaś te niedorzeczne książki? — spytał Holmes ku jej rozbawieniu.

— Nie. Nie jestem całkowicie tępa, gdy chodzi o związki. Możemy iść spać?

— Tak mniemam.

— Świetnie.

Zamknęła oczy po raz kolejny w przeciągu kilku minut i zwalczyła chęć, by przysunąć się do niego tak blisko, jak to możliwe. Chciała pozwolić, aby ciepło jego ciała ukołysało ją do snu, podobnie jak jego zapach i rytmiczne bicie serca. Chciała się zbliżyć, ale nie zrobiła tego, bojąc się, że mogłaby zwyczajnie przestraszyć mężczyznę, dla którego nawet leżenie obok niej stanowiło wyzwanie — coś nowego.

Wciąż miała jednak nadzieję, że przyjdzie kiedyś dzień, kiedy sam zaoferuje jej swoją bliskość. Może musiała tylko poczekać.

***

Sherlock otworzył oczy, natychmiast zdając sobie sprawę, że pomieszczenie, w którym się znajdował, nie było jego sypialnią. Gdyby sam ten fakt nie był wystraczająco alarmujący, ktoś leżał obok niego.

Jego ciało zesztywniało, kiedy dostrzegł włosy Victorii, rozsypane na jego klatce piersiowej, a także jej rękę, przerzuconą przez brzuch. Spała głęboko, zapewne nie będąc świadomą pozycji, w jakiej ich postawiła, a która także dla niej nie należała do komfortowych, sądząc po jej wcześniejszej niechęci, by go dotknąć.

Holmes spędził kilka sekund, analizując, czy bliskość kobiety mu przeszkadzała, ale w końcu rozluźnił się i zaakceptował sytuację. Zapewne będzie okropnie zażenowana, gdy się obudzi. Spodziewał się, że zachowa się jak inne przedstawicielki jej płci, jak chociażby Janine, która oczekiwała od niego bliskości fizycznej na każdym kroku — szczególnie, gdy tylko kładł się obok niej na łóżku.

Wydawało mu się, że tego typu zachowania były... charakterystyczne dla par. I nawet jeśli wciąż nie docierała do niego pełnia zmian, jakie zaszły w relacji jego i Victorii, nie spodziewał się, że kobieta będzie miała jakiekolwiek trudności z dostosowaniem się do sytuacji.

Tymczasem ona nie wykonała żadnego ruchu. Zasnęła — na dodatek całkiem spokojnie. Sherlock przez długi czas wpatrywał się w jej twarz, studiując ją, jakby stanowiła dzieło sztuki. Jej usta rozchyliły się nieznacznie, a wszystkie zmarszczki zniknęły, sprawiając, że wyglądała jeszcze młodziej. Znajome pragnienie, aby dotknąć jej skóry, zaatakowało go znienacka, ale powstrzymał się od podobnych działań. Nie chciał jej obudzić, a poza tym... Musiał pomyśleć.

Jakie to byłoby uczucie, trzymać ją w uścisku? Albo pozwolić, by ona objęła jego? Kontakt fizyczny nie był czymś, czego pragnął. Noce spędzone z Janine jedynie utwierdzały go w tym przekonaniu, jako że większość z nich polegała na wpatrywaniu się w sufit i liczeniu każdej sekundy pozostałej do świtu. Kiedy jednak chodziło o Victorię... Sherlock przyłapywał się na mimowolnym zastanawianiu się, czy ich wyjątkowa relacja zmieniłaby także ten aspekt.

Pachniała inaczej niż Janine — słodko, ale nie dusząco — a wbrew temu, co jej powiedział, wcale nie chrapała. Niemalże się nie ruszała, przypominając mu raczej oddychającą statuetkę.

Sherlock z początku nie wiedział, dlaczego czuł rozczarowanie, gdy postanowiła zachować dystans, ale wystarczyło zaledwie kilka chwil, aby zrozumiał przyczynę takiego zachowania. Znała go całkiem dobrze — może nawet lepiej niż ktokolwiek inny. Nigdy nie domagała się fizycznego kontaktu, jeśli nie był absolutnie konieczny albo nie zgubiła się właśnie we własnych emocjach. Może powinien znaleźć sposób, aby zapewnić ją, że, gdy chodziło o nią, on także nie miałby nic przeciwko bliskości?

Pobudka w jej łóżku, z ciałem Victorii dotykającym jego własnego było... cóż, zaskakująco przyjemne, z braku lepszego słowa. Nie umiał w pełni opisać uczuć, które pojawiły się w jego umyśle, gdy tylko zdał sobie sprawę z jej obecności, ale zrozumiał, że kobieta mogła mieć rację, nawet jeśli w tamtym momencie brzmiała niedorzecznie; zmartwienie, jakie jeszcze kilka godzin wcześniej przysłaniało jego myśli, teraz zniknęło bez śladu, zostawiając miejsca dla innych rzeczy. Rzeczy, które sprawiały, że zaczynał uważać dzielenie łóżka z drugą osobą za całkiem pozytywne doświadczenie.

Victoria poruszyła się nieznanie, po czym zesztywniała, gdy zdała sobie sprawę z pozycji, jaką przyjęła. Sherlock uśmiechnął się kpiąco i pozwolił sobie wpleść palce w jej włosy, podążając za jednym ze zbłąkanych pasm.

— Dzień dobry — powiedział, a ona napięła się jeszcze mocniej.

— D-dzień dobry — odparła i odchrząknęła. — Przepraszam. Nie chciałam...

— ...użyć mnie jako poduszki?

— Hm... Tak?

— Cóż, nie było to całkowicie okropne doświadczenie.

Kobieta westchnęła, po czym poruszyła się, wyplątując z jego uścisku. Odwróciła się na brzuch i spojrzała w jego stronę.

— Dzięki, Holmes. To niezwykle miłe — zakpiła, ale nie wyglądała na złą albo urażoną.

Mały uśmiech zdobił jej usta, jedynie potwierdzając jego teorię, że powstrzymała się od dotykania go ze względu na niechęć Sherlocka wobec wszelkich zbliżeń. Wydawała się jednak zadowolona z obrotu spraw, a to z kolei wprawiło go w równie dobry nastrój. Lubił jej uśmiech.

— Która godzina? — spytała i spojrzała w stronę zegarka, stojącego na szafce nocnej.

Zastygła w przerażeniu, po czym wyskoczyła z łóżka, a uwaga Sherlocka skupiła się na jej nagich nogach. Nigdy nie przywiązywał do tego wagi, ale jej nogi były nadzwyczaj długie. Może dlatego potrafiła za nim nadążać? Odrzucił tę myśl, zastanawiając się zamiast tego nad inną — zdecydowanie bardziej prymitywną. Jej skóra wyglądała na niezwykle gładką, podobnie jak reszta jej ciała. Dostrzegał zarysy mięśni — nie nadmierne, ale zdecydowanie zauważalne. Podążał za nimi wzrokiem, dopóki nie zatrzymał się na krawędzi ciasnych, kusych szortów, które służyły jej za piżamę.

Po co w ogóle je zakładała? Mogłaby, równie dobrze, spać nago. Sherlock poczuł uderzenie gorąca, kiedy jego spojrzenie dotarło do pośladków, które poruszały się w rytm jej ruchów, tworząc zaskakująco fascynujący widok. Wpatrywał się w nie, dopóki Victoria nie uniosła rąk, sprawiając, że koszulka podwinęła się do góry i odkryła jeszcze więcej skóry. Nagle zaschło mu w ustach.

— Dlaczego mój budzik nie zadzwonił?! Przysięgam, że go wczoraj nastawiałam...

— Za to ja go wyłączyłem — stwierdził nieprzytomnie Holmes, a ona odwróciła się gwałtownie i wyrwała go z transu.

— Co takiego zro... — zaczęła, a potem zamrugała z dezorientacją. — Czy ty gapiłeś się na mój tyłek?!

— Tak — potwierdził i zmarszczył brwi. — Nie spodziewałem, że okaże się to tak interesującym zajęciem.

Jej usta otworzyły się, a potem zamknęły, kiedy rumieniec pojawił się na policzkach. Sherlock nie umiał zdecydować, czy wyglądała na bardziej zawstydzoną, czy raczej... podekscytowaną. Przygryzła wargę, a on uśmiechnął się z satysfakcją. Już dawno zrozumiał, że robiła to tylko wtedy, gdy czuła się zakłopotana albo jej własne myśli zmierzały w niezwykle prymitywne strony. Jej zachowanie musiało, w tym przypadku, być spowodowane tym drugim powodem.

— Dlaczego masz na sobie te spodnie? — spytał i przekrzywił głowę. — Zapewne nie ze względu na skromność. Przylegają do ciebie jak druga skóra.

— Sypiam w nich, na wypadek, gdyby ktoś włamał się do mojego mieszkania w samym środku nocy — odpowiedziała złośliwie i skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej. — Nie zamierzam świecić tyłkiem przed ludźmi, Holmes.

— I kto niby włamuje się do twojego mieszkania?

— Poza oczywistym? — Uśmiechnęła się kpiąco, unosząc brwi. — Nikt. Nie znaczy to, że podobny scenariusz jest niemożliwy.

Obróciła się i wznowiła poszukiwanie odpowiednich ubrań — tym razem bielizny, jeśli dobrze widział.

— Dlaczego wyłączyłeś mój budzik? — spytała po chwili ciszy.

— Wiedziałem, że prędzej czy później zadzwoni.

— Do tego właśnie służą budziki, Sherlock — warknęła wściekle i spojrzała na niego przez ramię, zanim powróciła do zajęcia ze zdwojonym animuszem.

— Dokładnie.

Prawdę powiedziawszy, zdecydował się wyłączyć alarm, bo nawet w półmroku widział, że miała koszmar. Koszmar, który zapewne doprowadziłby do skrajnego niewyspania, a niewyspana Victoria potrafiła być całkowicie bezużyteczna. Cóż, wciąż zdawała się wartościową pomocą w oczach Lestrade'a i jego bandy idiotów, ale jej umysł wyraźnie nie pracował tak, jak powinien.

— A rozważyłeś możliwość, że może potrzebuję go do dotarcia do pracy na czas?

— Tak. Wciąż nie rozumiem, dlaczego w ogóle tolerujesz tę okropną, przyziemną pracę. Dlaczego po prostu nie zostaniesz moją asystentką na pełen etat? — spytał, a ona prychnęła rozbawiona.

— Żartujesz? Marry by mnie zabiła, gdybym zajęła miejsce Johna. Pławi się w możliwości spędzenia choć kilku godzin bez niego.

Sherlock niemalże słyszał, jak wywraca oczami, co wywołało uśmiech na jego twarzy. Tak, Mary bez wątpienia potrzebowała ostatnio dużo spokoju, a John szargał jej nerwy jak mało kto, co nie było dobre dla nienarodzonego Watsona. A przynajmniej tak mówiła, gdy dzwoniła do Holmesa i oczekiwała, że zabierze przyjaciela ze sobą.

— Moglibyśmy pracować razem. We troje. — Sherlock patrzył, jak ponownie się odwraca i posyła mu rozbawione, niedowierzające spojrzenie.

— Nie potrzebujesz mnie, Holmes. Nie potrzebujesz kogokolwiek.

Kilka miesięcy wcześniej prawdopodobnie nie czułby potrzeby spierania się z podobnym stwierdzeniem — i miał ku temu powód. Ludzie znaczyli dla niego tyle, co nic, a przynajmniej w emocjonalnym sensie. Tworzyli za to zagadki, a zagadki dostarczały mu ten sam rodzaj haju, co narkotyki. A przynajmniej tak sądził.

Potem zjawiła się ona, zmuszając go do zrozumienia, że nie musiał wcale być samotny przez całe życie — że nie potrzebował samotności i obojętności do bycia geniuszem.

— Nie sądzę, aby tak było. Już nie — mruknął cicho, obserwując, jak na twarzy kobiety pojawia się łagodny, niemalże czuły uśmiech.

Tak wygląda sentyment, uświadomił sobie, spodziewając się poczuć skrajną pogardę. Nic takiego się jednak nie wydarzyło; zamiast tego miał ochotę odwzajemnić uśmiech, wiedząc, że jej niebieskie oczy zawierały tylko i wyłącznie szczerość, którą tak w niej cenił. Victoria, nawet jeśli zdołała go kiedyś oszukać, wciąż stanowiła otwartą księgę, gdy chodziło o jej emocje. Minęło sporo czasu, zanim zrozumiał, że nie chodziło tu jedynie o jego błyskotliwość, ale o sam fakt, iż pozwoliła mu je zobaczyć.

— Zawsze przyjdę ci z pomocą, Sherlock, jeśli tylko będziesz mnie potrzebował — oświadczyła cicho. — Ale ty i John dzielicie coś niepowtarzalnego. Zanim staliście się przyjaciółmi, byliście partnerami i wciąż nimi jesteście. Nie proś mnie, żebym to zniszczyła.

Nawet z jego ograniczonym zrozumieniem natury ludzkiej, wiedział, że niewielu ludzi byłoby w stanie zdobyć się na tak bezinteresowny akt. Kobiety szczególnie miały tendencję do chronienia swoich mężczyzn i zamykania ich w niewidzialnych klatkach, które działały odwrotnie niż powinny. Victoria stanowiła ich kompletne przeciwieństwo — i może właśnie to było powodem jego fascynacji.

— Idę wziąć prysznic. Zostawiłam zapasowe klucze na stole w kuchni. Zamknij, jak będziesz wychodził — powiedziała detektyw i zarumieniła się nieznacznie.

Sherlock zamrugał, po czym wstał z zamiarem przyszykowania się do wyjścia. Założył marynarkę i buty, podczas gdy Victoria dalej stała przed drzwiami do łazienki z niepewnym wyrazem twarzy. Powinien coś odpowiedzieć?

Wyprostował się gwałtownie.

— Zamknę — poinformował ją, ale ona wcale się nie rozluźniła. Sherlock zmarszczył brwi i zaczął przyglądać się jej z uwagą. — Coś nie tak?

— Wszystko w porządku. — Potrząsnęła głową i odchrząknęła.

Chwyciła za klamkę, gotowa wejść do pomieszczenia, ale Holmes nagle zdał sobie sprawę, że nie chciał wychodzić z mieszkania bez zrobienia jeszcze jednej rzeczy.

Pokonał dzielący ich dystans kilkoma krokami, a potem pocałował ją, zanim zdążyła go powstrzymać albo zanim on sam wyperswadował sobie ten pomysł. I zupełnie tak jak wcześniej, adrenalina popłynęła w jego żyłach, a serce przyspieszyło. Fala dreszczy spłynęła wzdłuż kręgosłupa, gdy kobieta odwzajemniła pocałunek, poddając mu się bez żadnego wahania.

Sherlock wciąż nie potrafił zrozumieć emocji towarzyszących ich pocałunkom. Co sprawiało, że były aż tak... wybuchowe? Co sprawiało, że jego umysł zaczynał wirować, wypełniony dziesiątkami myśli i różnych obrazów, przemykających tak szybko, że nawet on miał trudności z nadążeniem? Było to uczucie podobne do tego, które skłoniło go do sięgnięcia po narkotyki — przyspieszało wszystko wokół i nadawało intensywności rzeczom, zwykle niknącym pośród całego morza barw, dźwięków i zapachów.

Nie analizował swoich ruchów. Robił to, co wydawało mu się słuszne, co wprowadzało jeszcze większy chaos do jego ciała. I uwielbiał każdą sekundę tego, co się działo.

Jej dłonie przesunęły się po plecach Sherlocka, w górę, aż w końcu wplotły się we włosy. On sam przyciągnął ją jeszcze bliżej, chwytając jej wąską talię, dopóki nie w pełni nie poczuł gorąca bijącego od ciała Victorii, które jedynie podsycało ogień płonący tuż pod jego skórą. Chciał więcej. Chciał więcej, chociaż nie umiał powiedzieć, czym było to więcej. Miał jednak bolesną świadomość, że świat wokół wcale się nie zatrzymał — nigdy się nie zatrzymywał.

Odsunął się, a jego spojrzenie momentalnie odnalazło jej zamglone tęczówki. Wydawały się ciemniejsze niż zwykle. A może to jedynie złudzenie, wywołane przez rozszerzone, czarne źrenice? Niezależnie od przyczyny takiego stanu rzeczy, wyglądała w pewien sposób hipnotyzująco; jej wargi były opuchnięte, zaróżowione, podobnie jak policzki, a wzrok, jakim go właśnie obdarzała, uświadomił mu, że nie tylko on zagubił się na moment w sile doznań.

— Całkiem zajmująca rozrywka — powiedział cicho, a ona wyszczerzyła zęby, czego nie mógł nie odwzajemnić.

— Powinniśmy to powtórzyć — zgodziła się i uniosła brwi. — Wciąż jestem na ciebie zła za ten budzik.

Sherlock cofnął się o krok i wygładził poły marynarki.

— Jesteś fatalnym kłamcą.

— Dobra, nie jestem zła. — Victoria wywróciła oczami. — Ale nie rób tego więcej, bo cię zastrzelę.

— Nie zastrzelisz.

— Jestem wystarczająco porąbana, żeby na ciebie polecieć. Kto wie, do czego jeszcze jestem zdolna? — spytała kpiąco, a on uśmiechnął się z satysfakcją.

— Ja.

Kobieta na moment zamilkła, aż w końcu odwróciła się i westchnęła ciężko.

— Idź już. Inaczej nigdy nie dotrę do pracy. — Posłała mu jeszcze znaczące spojrzenie, a on, jakimś dziwnym sposobem, zrozumiał co miała na myśli.

Naprawdę zrozumiał.

***

Wszem i wobec oznajmiam, że zbliżamy się do takich scen. Już wiem, że będę siebie nienawidzić z całego serca za umieszczenie ich w angielskiej wersji, bo pisanie po polsku to straszny cringe. Ale spróbuję, najwyżej wyjdzie, przepraszam za określenie, chujnia z grzybnią. Inaczej nie umiem tego opisać XD

Za to podziwiam każdego, kto przeczytał ten rozdział na raz. Pięć tysięcy słów, chyba mnie mocno pogrzało. 

Ale końcówka w sumie spoko, nie? Przynajmniej taką mam nadzieję :D

Do następnego! <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro