Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 21

— Możesz już przestać ryczeć i powiedzieć mi, co się stało? Minął cały dzień. — Głos Olivii rozbrzmiał w pomieszczeniu, ale nie złagodził bólu, rozrywającego Victorię od środka.

Czuła ogromną irytację, bo nie umiała powstrzymać łez, które wciąż spływały po jej twarzy. Miała wrażenie, że zamieniła się w pustą skorupę, zdolną jedynie do produkowania ogromnych ilości płynów.

— Cholera... Co się stało z koncepcją niezakochiwania się w nim, skarbie? — spytała Liv i usiadła obok. — Co zrobił tym razem?

— Odszedł — wymamrotała w odpowiedzi Radcliffe, a na twarzy przyjaciółki pojawił się szok.

I chociaż nie miała na myśli najgorszego scenariusza, równie dobrze Sherlock mógł być martwy, a przyznanie tego na głos było prawdziwie okropne i po raz kolejny złamało jej serce.

Chciałaby, żeby wrócił, włamał się do jej mieszkania, przeszukał wszystkie rzeczy, próbując odnaleźć jakikolwiek szczegół, który umknął jego uwadze. Chciałaby, żeby wszystko było jak dawniej. Mógłby nawet ostrzelać każdą ścianę, jeśli oznaczałoby to, że był tutaj — z nią.

Gdyby cofnięcie pocałunku było jednoznaczne z zawróceniem samolotu do Wielkiej Brytanii, zrobiłaby to bez wahania. Może wtedy umiałaby przestać odtwarzać ten moment w pamięci i trzymać się go niczym tonący chwytał się brzytwy? Może wtedy mieliby przed sobą więcej niż jeden taki moment? Nawet gdyby los miał w planach coś innego, wciąż wolałaby to niż siedzenie w mieszkaniu Olivii i myślenie o mężczyźnie, którego pokochała — wbrew całemu światu.

— Nigdy więcej go nie zobaczę — wymamrotała i zasłoniła twarz, gdy zaczęło się jej kręcić w głowie.

Boże... Naprawdę odszedł. Co miała teraz zrobić?! Jak miała zapomnieć o kimś tak genialnym, tak fascynującym, tak... tak jedynym w swoim rodzaju?

— Ee... Jesteś pewna? — spytała Olivia i podrapała się po głowie.

Oczywiście, że była. Widziała, jak wszedł do tego cholernego samolotu, który chwilę później wystartował i wzbił się w powietrze. Sherlock był w pewien sposób szalony, ale nawet on nie pokusiłby się o ucieczkę przed fatalnym losem, tylko dlatego, że nie umiał poradzić sobie z uczuciami. Uważał się za socjopatę, ale wciąż rozumiał koncept dobra i zła, chociaż zwykle ignorował granicę między jednym a drugim. Od początku wiedział, jakie będą konsekwencje zastrzelenia Charlesa Augustusa Magnussena, a wciąż się na to zdecydował. Dla Mary. Dla... Dla niej.

— Jestem pewna. Inaczej nie siedziałabym tu, rycząc jak bóbr — odparła Victoria i zmusiła się do spojrzenia na przyjaciółkę.

Ku jej zaskoczeniu Olivia patrzyła na nią z dziwnym wyrazem twarzy — zdecydowanie nie takim, jakiego oczekiwałaby od kogoś, kto powinien jej współczuć.

— W takim razie... Dlaczego do ciebie pisze?

Victoria zamrugała z dezorientacją, po czym zerknęła na swój telefon. Nie dbała o jakiekolwiek wiadomości tekstowe i nieodebrane połączenia, które otrzymała od czasu pożegnania z Sherlockiem, bo... Cóż, jej serce krwawiło, a wizja rozmywała się nieustannie od napływających łez. Nie spodziewała się, że mógłby próbować się z nią skontaktować, nawet po tym, jak rozeszli się w swoje strony. Nie pamiętała, co wydarzyło się tuż po tym, gdy Holmes cofnął się o krok, po czym zostawił ją samą. Na pewno nie obiecał jej jednak pozostania w kontakcie.

Zerwała się na równe nogi i sięgnęła po komórkę, odblokowując ją niecierpliwie. Jej serce biło tak szybko, że musiała wziąć głębszy wdech, aby upewnić się, że nie wybuchnie od tłumionego zdenerwowania i nadziei, którą czuła w tamtym momencie.

Napisał do niej. Victoria niemalże nie mogła uwierzyć własnym oczom, więc spojrzała na Liv, która szczerzyła zęby w szerokim uśmiechu, wyraźnie uznając zachowanie swojej przyjaciółki za niezwykle zabawne. Radcliffe ponownie zerknęła na wyświetlacz, a jej ręce zadrżały. Czy na pewno chciała otwierać wiadomość? Przeczytać ją? Co jeśli... Co jeśli to było tylko pożegnanie?

Cholera, musiała wiedzieć. Nie było innego wyjścia. Wzięła głęboki wdech, po czym wyświetliła tekst.

Mamy sprawę. BS, natychmiast. — SH

— Co do cholery... — wymamrotała i otarła resztę łez z twarzy. Może miała halucynacje? — Liv... Mogłabyś przeczytać to na głos?

— Pisze... Mamy sprawę. BS, natychmiast.

— Kurwa! — krzyknęła Victoria, a jej nogi ugięły się pod nią i opadła na kanapę.

— Mogłabyś tak do mnie nie mówić? — spytała Olivia, chichocząc. — Czy nie powinnaś przypadkiem być w drodze na Baker Street?

— Dlaczego nie wyjechał... Widziałam, jak wsiada do samolotu... Ja...

— Nie sądzisz, że lepiej byłoby go... no wiesz, spytać?

Victoria spojrzała na przyjaciółkę i przygryzła wargę, czując jak jej policzki zaczynają płonąć.

— Pocałował mnie, Liv.

Kobieta przestała się uśmiechać, po czym pisnęła radośnie sekundę później. Radcliffe zdała sobie sprawę, że wyznanie jej prawdy mogło być najgorszym pomysłem na świecie, ale było już za późno. Olivia usiadła obok i pochyliła się nieco, a jej oczy błyszczały z podniecenia.

— No i jak było?!

Detektyw otworzyła usta, żeby zamknąć je niemalże sekundę później. Zmarszczka pojawiła się na jej czole, gdy próbowała znaleźć odpowiednie słowa. Pocałunek... W pewnym sensie był nie do opisania. Z daleka wyglądał zapewne jak każdy inny, ale dla niej... Dla niej był całkowicie wyjątkowy.

Pobieżnie pamiętała smak jego ust, jego zapach, przejmujące władzę nad jej własnymi zmysłami. Pamiętała krótkie momenty, gdy jego ciało stykało się z jej — niby przypadkowo, ale wciąż na tyle wyraźnie, by wzbudzić dreszcz. Każda z tych rzeczy nie miałaby znaczenia dla tych, którzy nie znali Sherlocka, podczas gdy dla niej były wszystkim.

Pocałunek nie był ani namiętny, ani pełny pasji. Victoria nie czuła podniecenia; zamiast tego zastygła w szoku, przytłoczona samym faktem, że Holmes nie tylko postanowił ją dotknąć z własnej woli, ale przede wszystkim dlatego, że zrobił coś, co od dłuższego czasu dręczyło jej podświadomość. Pocałował ją i, chociaż nie był to najlepszy pocałunek w życiu, sprawił, że jej serce przyspieszyło, a krew zawrzała.

— Było... Idealnie — powiedziała i zamrugała, próbując odepchnąć na bok falę uczuć, które powróciły ze zdwojoną siłą.

— To dlaczego, do cholery, wciąż tu jesteś?! — spytała Olivia, a detektyw spojrzała w dół na swoje dłonie.

Rzeczywiście powinna wybiec z mieszkania, gdy tylko zobaczyła wiadomość, ale... Cóż, nic nie było proste w przypadku Sherlocka. Fakt, że ją pocałował, napawał ją tak wieloma emocjami, że nie umiała ich opisać, ale mężczyzna raczej nie posunąłby się do takiego działania, gdyby nie mierzył się właśnie z perspektywą wygnania. Jak się okazało, wygnanie nie doszło jednak do skutku, co zupełnie zmieniało postać rzeczy.

Sherlock wciąż był w Londynie, ale jego potrzeba eksperymentowania została zapewne na lotnisku. Mogła okłamywać się ile chciała, ale pocałunek nie zmieniał za wiele — nie, kiedy chodziło o niego. Nie zdziwiłaby się, gdyby zdążył już o wszystkim zapomnieć i powróciłby do swego zwyczajowego zachowania — do skupienia na kolejnych sprawach, tajemnicach. A ona? Ona nie mogła zawrócić. Nie potrafiła zapomnieć ani o tym, co się stało, ani o nim. Jej łzy i rozpacz tylko potwierdzały tę teorię.

— Nie będzie tu żadnego pięknego związku czy czegokolwiek w tym stylu — powiedziała i westchnęła. — Sherlock zapewne uzna to wszystko za eksperyment albo efekt nadużycia narkotyków. Nie będzie... Nie będzie mnie kochał.

— No i co z tego? — spytała Olivia, po czym wzruszyła ramionami. — Obie wiemy, że to stek bzdur. Przecież nie zmusiłaś go do wciśnięcia języka do twoich ust, hm?

— My nie... Ja... Liv, to skomplikowane, dobrze?

— To zrób coś, żeby takie nie było. Codziennie rozwiązujesz tajemnice zbrodni. Nie mów mi, że zamierzasz stchórzyć przed jakimś kretynem.

Olivia Lawson była jedyna w swoim rodzaju. Posiadała niezwykłą umiejętność traktowania większości problemów przyjaciółki, jakby nie miały żadnego znaczenia. Widziała rozwiązania, tam, gdzie ona widziała przeszkody. Była przy tym odważna — nazwała w końcu Holmesa kretynem, co nieco pocieszyło Victorię.

— Chyba nie.

— No to wstawaj i pokaż mu, na co cię stać.

— Ta... Chyba tak zrobię — wymamrotała słabo Victoria i uśmiechnęła się wymuszenie, chociaż jej serce przyspieszyło na samą myśl o zobaczeniu konsultanta.

Była żałosna.

***

Baker Street było nienaturalnie spokojne. Victoria niemalże spodziewała się, że zastanie w środku pełnię życia, emocjonujące konwersacje i wszystko inne, co mogłoby wskazywać na powrót Sherlocka. Weszła do domu, zamknęła za sobą drzwi i przez moment wsłuchiwała się w ogłuszającą ciszę. Stała kompletnie nieruchomo, zbyt przerażona, by się ruszyć. Może to wszystko był jedynie żart? Bardzo chory, nieśmieszny żart?

Zupełnie niespodziewanie dźwięk skrzypiec dotarł do jej uszu, a Victorii zawróciło się w głowie. Holmes tu był. I grał tę samą melodię, co jakiś czas temu — gdy pierwszy raz zauważyła, jak duże niebezpieczeństwo stanowił. Kobieta przełknęła ślinę, a potem zmusiła się do ruchu, chociaż wciąż próbowała zataić swoją obecność. Zapewne i tak wiedział, że tam była, co skłoniło go do wybrania akurat tego utworu. Mimo to chciała jeszcze przez chwilę oszukiwać samą siebie.

Z mocno bijącym sercem oraz drżącymi dłońmi weszła do mieszkania, a jej wzrok natychmiast spoczął na jego szczupłej sylwetce. Stał przy oknie — tak jak zwykle, gdy grał na skrzypcach. Miał na sobie garnitur i wyglądał dokładnie w ten sam sposób, w jaki go zapamiętała. Poczuła chęć uderzenia samej siebie w czoło, bo przecież nie było go zaledwie dzień; a jednak jej serce odebrało tę sytuację zupełnie inaczej.

Co miała zrobić? Przerwać mu? A może jedynie stać, czekając, aż sam się odezwie i pozbawi jej wszelkich wątpliwości?

— Czemu zajęło ci to tak długo? — spytał, podejmując decyzję za nią. — Pisałem do ciebie kilka godzin temu.

— Byłam zajęta — wykrztusiła, a jej ton momentalnie zwrócił uwagę Sherlocka.

Odwrócił się na pięcie, opuszczając skrzypce, a kiedy dostrzegł jej zapuchnięte oczy i bladość skóry, zmarszczył brwi.

— Czym? Płakaniem?

Ach, zdążyła się już stęsknić za Sherlockiem Holmesem i jego genialnymi dedukcjami na tematy, o których nie miał pojęcia. Wydawał się szczerze zaskoczony jej marnym stanem, zupełnie jakby nic się między nimi nie wydarzyło — tak, jakby nie miał być właśnie w połowie drogi dokądś.

— Po pierwsze, Holmes... Co do cholery? — spytała, kompletnie ignorując jego pytanie. — Dlaczego tu jesteś? Jak to możliwe?

— Nie widziałaś tego niedorzecznego filmiku? — powiedział i uśmiechnął się kpiąco. — Twarz Moriarty'ego została wyświetlona na każdym ekranie w kraju. Jak zdążyłaś to przegapić?

— Byłam zajęta — powtórzyła, a jej dłonie zacisnęły się w pięści, gdy pierwsze oznaki gniewu pojawiły się w jej ciele.

Płakałaś. Dlaczego?

Victoria zamknęła oczy i wypuściła ze świstem powietrze, próbując się uspokoić. Była zła, chociaż nie powinna. Przecież nie spodziewała się, że Sherlock zacznie zachowywać się jak zakochany głupiec. Z drugiej strony nie umiała zrozumieć, jak zdołał zupełnie przeoczyć istotność ich pocałunku. Nie był ślepy. Musiał widzieć jej uczucia, sądziła, że on także jakieś posiadał. W innym wypadku nie zrobiłby... tego, co zrobił.

— Myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę, kretynie — wyszeptała ze złością i otworzyła oczy w idealnym momencie, żeby zobaczyć, jak zbliża się do niej powolnymi krokami. — Sądziłam, że za sześć miesięcy będziesz martwy i na pewno nie spodziewałam się, że do mnie napiszesz.

— Zdajesz sobie sprawę, że żadna ilość łez nie zawróciłaby samolotu?

— Poważnie? A jednak jakoś się udało — zakpiła i zmarszczyła brwi. — Ty nieczuły draniu. Ludzie płaczą, kiedy czują, że stracili kogoś, na kim im zależało. Oczywiście, że płakałam.

Sherlock zatrzymał się tuż przed nią i skrzyżował ręce za plecami. Wyraźnie próbował znaleźć jakikolwiek sens w jej słowach, co tylko spotęgowało złość Victorii. Nie mówiła po chińsku, a nawet gdyby, wciąż zrozumiałby ją doskonale. Dlaczego nie mógł zwyczajnie przyjąć do wiadomości, że...

— Nie chciałem, żebyś płakała.

Jej wewnętrzna dyskusja została przerwana, a wizja rozmyła się, gdy kolejna fala łez napłynęła do jej oczu. Victoria wcale nie zamierzała płakać, ale zwyczajnie nie umiała się powstrzymać. Nie, kiedy stał tak blisko, że mogła poczuć zapach jego perfum. Nie, kiedy jej spojrzenie mimowolnie zatrzymało się na jego ustach, wiedząc, że zaledwie dzień wcześniej dotykały jej własnych. Wcale nie śniła, a ulga, związana z obecnością Sherlocka, była zwyczajnie nie do opisania.

Wciąż nie umiała odpowiedzieć na którekolwiek z pytań, krążących po jej umyśle. Nie wiedziała, dlaczego Mycroft zdecydował się przerwać wygnanie brata, zanim jeszcze na dobre się rozpoczęło. Potrzebowała się upewnić, że Sherlock nie miał zamiaru wyjechać jutro albo kolejnego dnia. A najbardziej ze wszystkiego pragnęła się dowiedzieć, dlaczego ją pocałował.

— Dlaczego? — spytała więc cicho, a on uśmiechnął się z ekscytacją.

— Tak, doskonałe pytanie. Moriarty zawsze był inteligentny, a nawet niewiarygodnie inteligentny. Nie podejrzewałem go jednak o zdolność do przewidzenia swojej śmierci ani do stworzenia planu, na wypadek gdyby nie przeżył. — Brzmiał jak dziecko, któremu podarowano prezent.

Prawdopodobnie wywróciłaby oczami i zakpiła z niego, ale obecnie czuła się zbyt zdenerwowana, by to zrobić.

— Nie mówię o Moriartym, Sherlock — oznajmiła z zaskakującym spokojem. — Chcę wiedzieć, dlaczego mnie pocałowałeś.

— Ach, to... — powiedział i przekrzywił głowę, a jego usta rozchyliły się nieznacznie.

Victoria westchnęła i zasłoniła oczy dłonią, czując się jak idiotka. Co sobie myślała? Że nagle zacznie rozumieć swoje emocje? Że, co zabawniejsze, zrozumie język miłości? Cholera, ona sama nie rozumiała go przez większość czasu. Mimo to wiedziała, jakie były konsekwencje świadomego pocałowania drugiej osoby.

Pokręciła głową, po czym minęła go bez słowa, kierując się w stronę swojej kanapy. Opadła na nią bezwładnie i wbiła wzrok w sufit, który wyglądał dokładnie tak nieciekawie, jak zwykle. Wciąż był jednak lepszy niż wpatrywanie się w Sherlocka z jego niedorzecznie zagubioną miną.

— Naprawdę to zrobiłem, czyż nie? — wymamrotał po długiej chwili, ignorując jej złość. Obrócił się w stronę Victorii i wycelował w nią palcem. — Victorio Radcliffe, sądzę, że żywisz wobec mnie jakieś uczucia.

Na litość boską, dlaczego tu była? Dlaczego to wszystko się działo? Detektyw nie wiedziała, co było gorsze: fakt, że najwyraźniej zapomniał o ich pocałunku, czy fakt, że niemalże oskarżył ją o żywienie jakichś uczuć bez żadnego zastanowienia?

— Cóż za błyskotliwa dedukcja. Brawo — powiedziała, potrząsając głową. — Oczywiście, że tak, inaczej nie byłabym w stanie wytrzymać twojego zachowania. Ale to ty pocałowałeś mnie. Dlaczego?

Sherlock przez moment nie reagował, patrząc prosto na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. W końcu zmarszczył brwi i stwierdził:

— Bo chciałem.

Victoria nie mogła w to uwierzyć. Holmes właśnie przyznał, że pocałunek nie był jedynie aktem litości albo czymś równie okropnym. Jej serce zatrzymało się na moment, ale powstrzymała się od wybuchu entuzjazmu. Wciąż mogło okazać się, że to wszystko był jedynie żart.

— Chciałeś — powtórzyła uważnie, a on zamrugał.

— Na to wygląda, owszem.

— Od kiedy chcesz robić podobne rzeczy? — spytała kpiąco, a wyraz twarzy Sherlocka zmienił się na bardziej zamyślony.

— Od jakiegoś czasu. Nie umiem precyzyjnie wskazać momentu, w którym doszło do tej jakże niespodziewanej zmiany, ale podejrzewam, że miała ona miejsce po tym, jak cię poznałem.

— Podejrzewasz.

— Tak. Czy twój zmysł słuchu został upośledzony? Czemu powtarzasz moje słowa? — powiedział, wyraźnie poirytowany, a Victoria zaśmiała się nerwowo.

— Pozwól, że wyjaśnię... Właśnie przyznałeś się nie tylko do pocałunku, ale także do tego, że miałeś na niego ochotę. Ty. Sherlock Holmes. Mężczyzna, który uważa się za poślubionego pracy — mruknęła Radcliffe i uniosła brwi. — Widzisz, skąd moje zaskoczenie?

Sherlock nie odpowiedział, a ona westchnęła, pochylając się w przód i opierając łokcie na kolanach. Był tak cholernie... trudny. Doprowadzał ją do szewskiej pasji. Rozmowy o uczuciach nigdy nie były proste, ale w jego przypadku przypominały raczej tortury niż cokolwiek innego. Mimo to nie potrafiła powstrzymać swojego głupiego serca od bicia w radosnym rytmie.

Oczekiwała od niego całkowitego zaprzeczenia — może wręcz wyparcia. Zakładała, że wymyśli setki teorii, które usprawiedliwiałyby pocałunek, będąc przy tym absolutnie niedorzecznymi. Mógł użyć choćby nadużycia narkotyków albo chwilowego braku jasności umysłu — czegokolwiek, co zwalniałoby go z odpowiedzialności.

Pomyliła się. Sherlock nie zamierzał niczemu zaprzeczać — wprost przeciwnie. Nawet jeśli nie umiał w pełni zrozumieć wagi ich momentu, zdawał sobie sprawę, że nie był czymś nieznaczącym.

— Wciąż jestem poślubiony pracy. I z całą pewnością nie rozumiem, dlaczego po tylu latach mój zwykle logiczny umysł zdecydował skupić się również na czymś innym. Na tobie.

Zmusiła się do spojrzenia w jego stronę, zauważając dokładnie ten sam wyraz fascynacji, co wtedy, gdy uczył ją tańczyć. Tym razem jednak patrzył na nią tak, jakby była jedyną interesującą rzeczą w całym mieszkaniu.

Dreszcz przebiegł po plecach Victorii, a ciało zareagowało automatycznie, podnosząc się z kanapy. Sherlock także się poruszył, zanim zdążyła zrobić pierwszy krok w jego stronę. Stanął blisko — tak blisko, że mogła go dotknąć — i wyglądał przy tym na tak niepewnego, jak nigdy. Przez moment zastanawiała się, czy nie powinna dać mu chwili, aby mógł dokładniej przeanalizować swoje myśli, przystosować się do sytuacji. Zdała sobie jednak sprawę, że napięcie między nimi nie pojawiło się kilka dni temu; wisiało w powietrzu od dłuższego czasu, chociaż oboje — a szczególnie ona — starali się ignorować oczywiste oznaki zauroczenia. Radcliffe wciąż miała nadzieję, że jej bezmyślne serce da się jeszcze uratować.

I znowu się myliła — żadna nadzieja nie istniała. Nie, kiedy już dawno przekroczyła niewidzialną granicę, zza której nie było powrotu. Mama Sherlocka jedynie pomogła jej to sobie uświadomić, a Victoria uznała, że nie może dłużej czekać. Chciała wiedzieć, nawet jeśli było to samolubne i mogło prowadzić do złamanego serca. Nic nie wydawało się gorsze niż świadomość, że mężczyzna, którego kochała, został wygnany i niejako skazany na śmierć. Nie umiała przepuścić szansy, otrzymanej od losu.

— Nigdy nie stanowiłam przeszkody w twojej pracy, czyż nie? — powiedziała cicho, a Holmes uśmiechnął się krzywo, przypominając zwyczajowego siebie.

— Nie, okazałaś się znacznie bardziej użyteczna niż Watson.

— Wciąż jednak rozpraszam twoje skupienie.

— Tak.

— W takim razie dlaczego nie pozbyłeś się mnie tak jak innych rozpraszaczy? — spytała i zrobiła krok w przód, zamykając dzielący ich dystans.

Jej żołądek ścisnął się boleśnie, ale powitała to uczucie z radością. Pasowało do szaleńczego tempa serca, nierównego oddechu i chaosu, który nieustannie wypełniał umysł. Był tak blisko... Musiała jedynie unieść dłoń, by go dotknąć.

Nie zrobiła tego. Stała nieruchomo i czekała na odpowiedź, zupełnie jakby gwałtowny ruch mógł zepsuć budującą się atmosferę napięcia i pragnienia. Sherlock Holmes nigdy nie należał do przewidywalnych ludzi, szczególnie, gdy chodziło o relacje międzyludzkie.

— Ponieważ nie chciałem — odpowiedział i zmarszczył brwi. — Ludzie zwykle postrzegają mnie jako wybryk natury albo ciekawy przypadek naukowy. Przywykłem do tego i nie pragnę ich podziwu. Szczerze powiedziawszy, uważam ich za kretynów. Za to ty... Nie wpisujesz się w obraz społeczeństwa. Pozwalasz mi na więcej niż inni, nie darząc mnie przy tym nienawiścią, która dla innych byłaby oczywista. Może dlatego zacząłem cię tolerować, a potem... Najwyraźniej także doceniać.

— Sherlock... — zaczęła miękko Victoria, ale on zignorował ją zupełnie. Wydawał się zgubiony w myślach, kompletnie nieświadomy nagłej zmiany w postawie kobiety.

— Zmusiłaś mnie do zakwestionowania sposobu, w jaki postrzegam świat. Nie sądziłem, że istnieje szansa, bym mógł robić to, co robię i jednocześnie pozwolić sobie na... uczucia. Wszakże sentyment sprawia, że ludzie zachowują się głupio, lekkomyślnie i zupełnie nielogicznie. Sentyment zabija — powiedział Holmes i wywrócił oczami, gdy Victoria skrzyżowała ręce na piersi.

— Wygnanie także.

— Sentyment doprowadził do wygnania, Victorio — zauważył konsultant i na moment odwrócił wzrok. — Śmiem jednak twierdzić, że popełniłbym ten sam błąd nawet bez ciebie i Mary. Przeoczyłem coś niezwykle oczywistego, co... najwyraźniej się zdarza.

Radcliffe uśmiechnęła się i skinęła głową.

— Owszem. Tylko zazwyczaj nie jesteś tego świadom — odparła, myśląc o wszystkich sytuacjach, gdy źle zinterpretował jej emocje czy zachowania.

Zapewne powinien zdać sobie sprawę z jej uczuć już dawno temu. A może nawet to zrobił, decydując się jednocześnie zignorować najbardziej logiczne z dostępnych wyjaśnień, bo zwyczajnie nie przyszło mu do głowy, że ktoś mógłby tak po prostu go kochać?

— Filtruję większość rzeczy, które słyszę lub widzę. Tak funkcjonuję — wymamrotał Sherlock, a jego barki uniosły się nieznacznie. — Próbowałem uczynić to także z tobą. Wyrzucić z umysłu i skupić się na tym, co zwykle. Okazuje się jednak, że są sytuacje, gdy twoja obecność w mojej głowie jest... pożądana. Pozwala mi spojrzeć na sprawy z innej perspektywy. Zapewne gdybym nie odsunął cię od Magnussena, wpadłabyś na rozwiązanie dużo szybciej niż ja, choć przyznaję to z ogromną niechęcią.

— Dlaczego?

— Nie tylko obserwujesz, ale także rozumiesz, a to znacząca różnica, chociaż do tej pory nie zdawałem sobie sprawy z jej istnienia. Nie mogę jednak nie zauważyć, że ta sama różnica czyni cię wyjątkową. Przynajmniej dla mnie.

Nie musiała pytać, co miał na myśli. Nie mówił w kontekście licznych spraw; jego zdolności dedukcji były przecież znacznie lepsze niż jej własne i nic nie mogło tego zmienić. Nie była potrzebna konsultantowi, słynnemu Sherlockowi Holmesowi, ale mężczyźnie, który wbrew sobie i wszystkim innym, wcale nie był dziwadłem. Potrafił żyć, czuł i doświadczał tak jak pozostali, nawet jeśli napawało go to skrajną niechęcią.

Spojrzał na nią ponownie, a oddech Victorii urwał się na moment, gdy wspomnienie ich pożegnania na lotnisku pojawiło się w jej głowie. Oczy Holmesa, nawet bez promieni słońca, błyszczały intensywnie, hipnotyzując ją mieszanką kolorów, która zaczynała powoli wyglądać znajomo.

— Świadomość, że istnieje ktoś, kto toleruje i akceptuje moje... społeczne ułomności, okazała się dziwnie uzależniająca. Dlatego cię pocałowałem.

Victoria poczuła, jak krew napływa do jej policzków i powstrzymała się od odwrócenia wzroku. Słowa Sherlocka dla wszystkich brzmiałyby jak zwykłe, nieco niezręczne wyznanie uczuć, ale ona nigdy nie spodziewała się, że usłyszy coś podobnego — nie od niego. Miała ochotę płakać, co natychmiast uznała za żałosne, ale alternatywą była szalony śmiech pełen ulgi — a to wcale nie brzmiało lepiej.

Nie powiedział, że ją kochał. Ale równie dobrze mógł właśnie to zrobić, bo jej serce i tak tłukło się klatce piersiowej, próbując wyrwać się na zewnątrz, a dłonie trzęsły się gwałtownie pod wpływem emocji zalewających ciało.

— Powiedziałem coś nie tak? — spytał Holmes, wyraźnie zdezorientowany jej reakcją, a detektyw parsknęła śmiechem.

Wyciągnął mylne wnioski — jak zwykle zresztą.

— Nie. Po prostu... Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek usłyszę coś takiego. Nie od ciebie — przyznała cicho, a jej uśmiech zmienił się na nieco bardziej niepewny.

— Dlaczego? Czy ludzie przypadkiem nie wyrażają tak swoich uczuć?

— Sherlock, ja naprawdę nie sądziłam, że kiedykolwiek poczujesz do mnie cokolwiek. Albo, że będę wystarczająco głupia, by rozważyć możliwość...

— Możliwość czego?

Victoria przygryzła wargę, czując się jak idiotka. Miała tak po prostu wypowiedzieć te słowa? Na litość boską, przecież nawet nie powiedział nic o chęci stworzenia jakiegokolwiek związku. Ani czegokolwiek o romantycznej naturze. Musiała trzymać język za zębami, przynajmniej na chwilę obecną. Nie chciała go zniechęcić.

— Możliwość poczucia do ciebie czegokolwiek, wykraczającego poza zwykłą sympatię.

Sherlock zmarszczył brwi, ale wciąż przyglądał jej się z uwagą w poszukiwaniu śladów nieszczerości. Ku jej zaskoczeniu nie skomentował oczywistego kłamstwa, które musiało mu się wydawać jasne jak słońce. Był w końcu chodzącym wykrywaczem kłamstw.

— Zauważyłem, że byłaś co najmniej przerażona tą perspektywą. Ale coś się zmieniło.

— Tak.

— Co?

— Twoja mama przemówiła mi do rozsądku.

Tym razem to Sherlock wydał się zaskoczony — a raczej kompletnie zszokowany.

— W którym wszechświecie słuchanie mojej matki wydaje się dobrym pomysłem? — spytał, zmuszając Victorię do śmiechu.

— Wolałbyś, żebym spoliczkowała cię za to, że mnie pocałowałeś?

— Dlaczego miałabyś policzkować mnie za coś, co wyraźnie sprawiło ci przyjemność?

— Skąd ta pewność?

— Bo mi sprawiło. — Usta kobiety otworzyły się ze zdumieniem, a Sherlock przestał na moment oddychać. — Och, naprawdę tak było — dodał zaskoczony swoim odkryciem.

Brzmiał jak szalony naukowiec, który właśnie dokonał czegoś przełomowego. Radcliffe ponownie się zaśmiała, tym razem na widok miny Sherlocka, pełnej fascynacji. Zaledwie chwilę później wyraz jego twarzy się zmienił na nieco bardziej poważny, a spojrzenie zatrzymało się na jej ustach. Victoria przełknęła ślinę, gdy znajome napięcie powróciło do jej ciała.

— Byłem na haju.

— Na gigantycznym haju — poprawiła go, używając jego własnych słów.

— Niemalże przedawkowałem, owszem. Teraz jednak jestem czysty. — Zrobił krok w jej stronę. — A przynajmniej tak sądzę. Ciężko stwierdzić.

— Dlaczego?

— Bo moje ciało wydaje się dziwnie podekscytowane perspektywą pocałowania cię po raz kolejny.

Detektyw zmusiła się do pozostania w bezruchu, chociaż miała ochotę złapać jego idealnie wyprasowaną koszulę i pociągnąć go w dół. Nie umiała powstrzymać tej samej ekscytacji, o której mówił Holmes; jej żołądek ponownie skurczył się w oczekiwaniu, a dreszcze targały nią z zaskakującą siłą. Chciała nie tylko jego pocałunków... Chciała znacznie, znacznie więcej — wszystkiego. Myśl, że — być może — mógłby jednak dać jej to, czego pragnęła, budziła w niej szaleństwo. Miała ochotę krzyczeć ile tchu w płucach. Mimo to stała nieruchomo, a dłoń Sherlocka odnalazła drogę do jej twarzy, po czym spoczęła na policzku. Opuszki jego palców przesunęły się w dół w dziwnie czułym geście.

— Twoja skóra jest bardzo gładka — zauważył. — Przyjemna.

Victoria uniosła brwi, nieco rozbawiona jego komentarzem i niejako dziecięcą fascynacją w oczach. Kiedy jego kciuk zahaczył o dolną wargę, rozchylając nieco jej usta, zmieniła zdanie — wcale nie było jej już do śmiechu, a w jego gestach brakowało dziecięcej niewinności. 

— I lubię też zapach twoich włosów.

— Zamierzasz mnie pocałować, czy nie? — wymamrotała niecierpliwie, a Sherlock zamrugał, wyrwany z transu.

— Sądzę, że tak.

— W takim razie zrób to. Porozmawiamy o moich włosach później.

Mężczyzna pochylił się, składając na jej ustach delikatny pocałunek. Jedna z jego dłoni wciąż spoczywała na twarzy, ale druga zwisała swobodnie wzdłuż ciała. Victoria chwyciła ją i ułożyła na swojej talii, zaskakując go. Całe szczęście Sherlock nie był kompletnie nierozumny, gdy chodziło o takie sprawy. Te niedorzeczne książki, które czytał, musiały wspominać coś o fizycznej bliskości z drugą osobą, bo niemalże natychmiast przyciągnął ją bliżej i zamknął oczy — a ona tym razem zrobiła dokładnie to samo.

Wcale nie miała potrzeby zapamiętywania tego momentu. Chciała jedynie skupić się na łagodnym ruchu jego warg, ocierających się o jej własne, a także na dłoni, gładzącej jej skórę. Odpowiadała na każdy jego ruch i pozwoliła mu po prostu spróbować.

Kiedy rozchylił jej usta mocniej i pogłębił pocałunek, nie zdołała powstrzymać się od zaciśnięcia dłoni na jego koszuli. Nie dbała o możliwe zagniecenia, podobnie zresztą jak Sherlock. Jego palce wplotły się w jej włosy, przeczesując kosmyki z delikatnością, której zupełnie się nie spodziewała. Victoria nie miałaby nic przeciwko, gdyby ta chwila trwała wiecznie, ale wiedziała, że nie było to możliwe. Szczególnie, gdy odgłos czyichś kroków rozszedł się echem po klatce schodowej.

— Sherlock, wiem, że nie zwykłeś odbierać moich telefonów, ale Mary... — Głos Johna rozległ się w pomieszczeniu, gdy drzwi otworzyły się gwałtownie. Victoria momentalnie cofnęła się nieco, ale było już za późno. — O. Mój. Boże!

Nie powinna rumienić się jak podlotek, ale krew i tak napłynęła do jej policzków. Dlaczego? Dlaczego musiał wpaść do mieszkania akurat teraz, gdy sprawy nabierały rozpędu?! I dlaczego w ogóle czuła się zawstydzona byciem przyłapaną w całkowicie normalnej sytuacji?

— Znowu to robicie?! — zawołał John, a jego oczy rozszerzyły się tak mocno, że Victoria szczerze obawiała się, czy nie wypadną z oczodołów.

— Nie ma sensu uciekać się do tak melodramatycznego tonu. — Sherlock wywrócił oczami i spojrzał na kobietę, która wciąż stała blisko niego. — Zapewne widziałeś już całujących się ludzi. Śmiem nawet twierdzić, że sam niejednokrotnie brałeś udział w tym akcie. Co prawda da się stworzyć dziecko bez akurat tej czynności, ale...

— O nie, nie odwrócisz kota ogonem! Wy dwoje. Od kiedy?! — spytał Watson i wskazał palcem Victorię, po czym wycelował go w Sherlocka. — Dlaczego mi nie powiedzieliście?!

— Byliśmy zajęci pocałunkiem, Johnie — odpowiedział Holmes i w końcu odsunął się od Radcliffe, po raz kolejny udając się w kierunku okna.

Podniósł skrzypce i zaczął szarpać struny chaotycznie, produkując dźwięki, których zdecydowanie nie można było określić mianem muzyki. Victoria usiadła na kanapie, wciąż nieco oszołomiona zaistniałą sytuacją. Jej spojrzenie było utkwione w Sherlocku, a myśli krążyły wokół jego smaku, wciąż wyczuwalnego na jej wargach.

— Nie teraz. Wcześniej!

— Byłem zbyt skupiony na Moriartym — oznajmił Sherlock, a Victoria parsknęła śmiechem, nawet mimo swojego stanu.

Mówił prawdę. Był skupiony tak mocno, że zapomniał o ich pierwszym pocałunku — a raczej zepchnął to wspomnienie głęboko w czeluści swojego pałacu umysłu.

— A ty? — spytał John, zwracając się bezpośrednio do niej ze szczerym zranieniem wymalowanym na twarzy. — Trzymałem twoje uczucia w tajemnicy, a ty nawet nie powiedziałaś mi, że...

Sherlock przestał pociągać za struny i zamarł w bezruchu, co uświadomiło Watsonowi, że powinien trzymać język za zębami. Posłał Victorii przepraszający uśmiech, który jednak niewiele mógł zmienić. Holmes zdążył już odwrócić się w ich stronę i wbić spojrzenie w detektyw.

— Wiedziałeś? — spytał doktora, nie odwracając wzroku.

— Hm... Tak, wiedziałem. To znaczy... Zauważyłem.

— Zauważyłeś? — parsknął Sherlock, wywracając oczami. — Obaj wiemy, że jesteś praktycznie ślepy, gdy chodzi o dostrzeganie nawet najbardziej oczywistych i uderzających detali.

— Dziewczyna wypłakiwała sobie oczy tuż obok twojego łóżka szpitalnego. Mogę być ślepy, ale nie jestem głuchy — oburzył się John i skrzyżował dłonie na piersi. — I co, jesteś teraz jego dziewczyną? — zwrócił się do Victorii, która skrzywiła się mocno.

Holmes wyraźnie nie spodziewał się takiej reakcji, bo sam zmarszczył brwi na jej widok.

— Nie, nie jestem. Nie sądzę, by to było właściwe określenie dla naszych relacji.

— Ale jesteście... no wiecie, razem?

Victoria spojrzała na Sherlocka, który zamrugał kilkukrotnie, tylko po to, by przestać mrugać całkowicie. Przez moment pomieszczenie wypełniała cisza, której nikt nie umiał przerwać. John na początku nie rozumiał, skąd wzięło się nagłe milczenie, aż zdał sobie sprawę, że związki nie były mocną stroną przyjaciela; kompletnie nie wiedział, na czym polegały i nie czuł żadnej potrzeby, by je zawierać.

— Przeanalizowałem sytuację i doszedłem do wniosku, że stworzenie związku jest najrozsądniejszym rozwiązaniem, Victorio — oświadczył Sherlock po kilku minutach napięcia. — Istnieje możliwość, że inni mężczyźni okażą się tobą zainteresowani, nawet jeśli oboje wiemy, jakie jest twoje podejście do, tak zwanego, randkowania. Nie sądzę, by dzielenie się twoją uwagą mnie satysfakcjonowało. A perspektywa słuchania narzekania mojej matki, że traktuję cię nienależycie, napawa mnie prawdziwym obrzydzeniem.

Victoria otworzyła usta, po czym zamknęła je, nie wiedząc, jak ma skomentować jego słowa. Czy on właśnie... Czy...

Cholera. Naprawdę to zrobił. Powiedział, że chciał z nią być. A przynajmniej, że było to jedyne rozwiązanie sytuacji.

— Jednak stanowczo odmawiam nazywania cię moją dziewczyną — dodał tonem pełnym pogardy, a Radcliffe uśmiechnęła się, mimo szoku.

— Nie liczyłam na nic innego — odparła, a na twarzy Sherlocka pojawił się niezwykle rzadki, całkowicie szczery uśmiech.

***

No, w końcu udało mi się skończyć tłumaczenie tego rozdziału. Mam nadzieje, że nie wyszło za słodko. Pisanie tego typu scen i jednoczesne próbowanie zachowania charakteru Sherlocka jest... ciężkie :D

Dziękuję Wam za wsparcie, za docenienie tej historii. To naprawdę wiele dla mnie znaczy, bo to opowiadanie jest moją "perełką". Niby fanfik, ale kosztuje mnie masę pracy i nieustannego kwestionowania sposobu myślenia. 

Dlatego proszę - bądźcie cierpliwi. Na moim profilu jest mnóstwo historii, między które staram się dzielić czas. Zajmuję się też recenzjami, tworzeniem okładek... A poza tym mam też życie poza wattpadem, przy którym pisanie rozdziałów wydaje się mało ważne. 

Uwielbiam komentarze, ale pytanie o daty kolejnych aktualizacji są czasami jak uderzenie w twarz, bo... Napisanie pięciu tysięcy słów nie jest procesem trwającym pięć minut - niestety. Wiem, że niektórzy wyrażają w ten sposób swoje zainteresowanie historią, ale...

Kiedy spędza się tyle czasu na planowaniu, rozmyślaniu, analizowaniu i w zamian dostaje się jedynie "No dobra, ale kiedy kolejna część?", odechciewa się wszystkiego. To nie jest opinia. To nie jest konstruktywna krytyka. To jest stwierdzenie, które zostawia we mnie uczucie, że cały mój wysiłek przechodzi pozornie bez echa. 

Przepraszam za ten wywód. Tak, jak mówiłam - dziękuję za Wasze wsparcie i to, że czytacie i czekacie na rozdziały nawet mimo nieregularnych aktualizacji. Doceniam i proszę jedynie, żebyście wzięli pod uwagę fakt, że jestem człowiekiem i staram się, jak mogę. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro