Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Kolejny folder, kolejna prosta sprawa. Ręka Victorii zaczęła boleć od wszystkich słów zapisanych w ciągu dnia, ale na pewno nie bolała bardziej niż perspektywa spędzenia całego wieczoru w biurze. Lestrade poprosił, aby z nim została, upierając się, że mogło zdarzyć się coś ważnego. Kobieta nie miała pojęcia, dlaczego był tego taki pewny, ale przeczucie podpowiadało jej, że musiało być to w jakiś sposób związane z Sherlockiem Holmesem.

Victoria przyglądała się Lestradowi z uwagą, a w jej głowie przewijały się setki powodów, tłumaczących niepokój detektywa. Mężczyzna nieustannie spoglądał na swój telefon, podczas gdy stos papierów, zalegających na jego biurku, w ogóle się nie zmniejszał. Radcliffe miała szczerą nadzieję, że nie zamierzał, koniec końców, wcisnąć ich w jej ręce.

Po upływie kilkunastu minut, które wydawały się wiecznością, Lestrade wybiegł z biura i dał jej sygnał, aby poszła za nim.

— Chodźmy! Nie mamy czasu. Sherlock twierdzi, że ktoś podłożył bombę pod budynkiem Parlamentu — oświadczył i niemalże pobiegł w stronę windy.

Victoria nie potrzebowała kolejnych słów zachęty. Złapała swoją skórzaną kurtkę, czując jak w jej ciele zaczynają pojawiać się znajome oznaki podekscytowania. Dołączyła do Lestrade'a, zanim zdążyły zamknąć się drzwi od windy i uśmiechnęła się szeroko.

— Bomba? Pod Parlamentem? Skąd on, do cholery, o tym wie? — spytała, a Greg wzruszył ramionami.

— Powiedział mi, żebym spodziewał się jego telefonu. Oczywiście nie raczył niczego wytłumaczyć. — Mężczyzna wywrócił oczami, krzywiąc się nieznacznie. — Wezwałem już saperów, ale wciąż uważam, że powinniśmy się tam pojawić. Znając życie, ktoś spróbuje znokautować Sherlocka albo, co gorsza, zamknąć go w więzieniu.

Victoria skinęła głową i upewniła się, że jej broń spoczywała bezpiecznie w kaburze. Wiedziała, że uśmiech nie był najlepszą reakcją na otrzymaną przed chwilą informację, ale szaleństwo, drzemiące w jej ciele, wygrało. Nareszcie coś się działo!

— Czekaj. Dlaczego właściwie kazałeś zostać mi, a nie Donovan? — spytała zdziwiona.

— Mówimy o Sherlocku, Vic. To nie jest dobry pomysł, aby świadomie skazywać tych dwoje na współpracę.

Racja. Słowa Lestrade'a wydawały się zupełnie sensowne. Sally nie omieszkała uraczyć ją całą litanią narzekań na powrót detektywa-konsultanta.

— Jak ktokolwiek zdołał podłożyć bombę pod budynkiem Parlamentu? — Victoria postanowiła zmienić temat, a jej szef pokręcił głową z rezygnacją.

— Wiem tylko, że musimy dotrzeć do stacji Westminster tak szybko jak to możliwe. Sherlock powiedział, że jedne z drzwi, prowadzących do tunelu, będą otwarte.

— Holmes już tam jest?

— Znając go, owszem — mruknął Lestrade, podczas gdy Victoria zaklęła szpetnie.

— Powiedz proszę, że wie, jak rozbroić bombę.

— To Sherlock Holmes. Jedyną rzeczą, której nie wie, jest fakt, że Słońce nie obraca się wokół Ziemi.

***

Victoria nigdy nie lubiła ciemności, ale musiała przyznać, że spacer tunelem londyńskiego metra był nawet bardziej przerażający niż brak światła. Nie mogła powstrzymać się od wyobrażania sobie swojego martwego ciała, rozgniecionego przez jeden z wagonów. Wiedziała, że podobne myślenie nie miało żadnego sensu, ale jej umysł zdawał się kompletnie ignorować każdy przebłysk logiki, kreując coraz to gorsze obrazki.

Broń w jej dłoni zapewniała odrobinę komfortu. Chłód stali pod palcami wydawał się niezwykle znajomy, co pomagało jej utrzymać nerwy na wodzy. Nie, żeby strzelanie do rozpędzonego pociągu miało w jakikolwiek sposób pomóc. Wiedziała jednak, że istniało również kilka innych możliwych scenariuszy, w których użycie broni zaczynało brzmieć całkiem sensownie.

— Chyba słyszę jakieś głosy — mruknął cicho Lestrade i przyspieszył kroku.

Victoria podążyła za nim i, wkrótce, znaleźli się przed wagonem, który — bez wątpienia — musiał być tym wagonem. Saperzy byli już w środku, zajmując się bombą, co nieco uspokoiło Radcliffe. Rozejrzała się wokół i dostrzegła Sherlocka Holmesa w towarzystwie jakiegoś innego, niższego mężczyzny.

Greg potruchtał w ich kierunku, chowając swoją broń bez żadnego wahania. Victoria westchnęła i zrobiła to samo, gdy uświadomiła sobie, że podróżowanie przez ciemny tunel miało być najbardziej ekscytującą częścią jej dnia.

— Holmes! Watson! Wszystko w porządku? — spytał Lestrade, a kobieta zrozumiała, kim był mężczyzna stojący obok Sherlocka.

— Oczywiście — odparł Sherlock ze spokojem, chociaż jego towarzysz wydawał się nieco przerażony. — Dlaczego coś miałoby być nie tak?

— Och, no nie wiem... Może z powodu cholernej bomby?! — wydarł się Greg i potrząsnął gwałtownie głową. — Coś ty sobie myślał?!

Victoria zatrzymała się tuż obok szefa i wyszczerzyła zęby. Zdążyła już poznać Lestrade'a na tyle dobrze, aby wiedzieć, że nie był wcale wściekły. Musiał jednak zachować jakiekolwiek pozory, jeśli chciał wyjść z twarzą z tej sytuacji. Zachowanie Holmesa wciąż było niezwykle lekkomyślne.

— W pełni panowałem nad sytuacją. Poza tym zadzwoniłem na policję, czyż nie?

— W pełni... — wymamrotał John nieco nieprzytomnie. — Prawie umarliśmy!

— Wcale nie — zaprzeczył Sherlock, a jego spojrzenie spoczęło na Victorii. — Co się stało z Donovan? Odmówiła współpracy ze mną?

— Nie — odparł krótko Lestrade, chociaż Holmes i tak zapewne domyślił się, jakie były powody nieobecności pani sierżant.

— Szkoda. Miałem nadzieję, że nie będę musiał jej już oglądać.

Victoria parsknęła śmiechem, czym zasłużyła sobie na ostre spojrzenie swojego szefa i zaciekawienie doktora Watsona.

— Chyba się nie znamy — powiedział lekarz i wyciągnął dłoń w jej kierunku. — John Watson.

— Victoria Radcliffe. Miło mi pana poznać.

— Proszę, mów mi John. — Mężczyzna uśmiechnął się, a Holmes wywrócił oczami.

— John, powstrzymaj się od flirtowania. Obawiam się, że nie jesteś w typie detektyw Radcliffe — powiedział ironicznie Sherlock.

— Nie flirtuję! Jestem zaręczony!

— Wybacz, zapomniałem. — Słowa Holmesa wcale nie brzmiały, jakby było mu przykro, co jedynie bardziej zdenerwowało Johna.

Zanim zdążył mężczyzna coś powiedzieć, Lestrade odchrząknął, kierując uwagę wszystkich zgromadzonych w jego stronę. Wszystkich, oprócz Sherlocka, który wciąż wpatrywał się w Victorię.

— Macie powiedzieć mi, co dokładnie się wydarzyło — oświadczył Greg, ale odpowiedziała mu jedynie cisza. — Holmes? Holmes!

— Odkryłem, że ktoś planował wysadzenie budynku Parlamentu w dniu głosowania nad ustawą o terroryzmie — odparł detektyw-konsultant, ale jego odpowiedź wyraźnie nie zadowoliła Lestrade'a.

— I? Co dalej?

— I powstrzymałem ten plan. Detektyw Radcliffe, dlaczego boi się pani ciemności?

Wszyscy spojrzeli w stronę kobiety, która próbowała nie dać po sobie poznać, jak mocno zaskoczyło ją pytanie Holmesa. Skąd mógł to wiedzieć? Ach, no tak. Zapewne wydedukował to ze sposobu, w jaki jej palce zaciskały się na latarce albo z czegoś równie mało znaczącego.

— Czy mój lęk przed ciemnością jest w jakikolwiek sposób związany ze sprawą? — spytała spokojnie, unosząc brwi.

— Absolutnie nie. Po prostu jestem ciekaw — powiedział Sherlock i przekrzywił nieco głowę. — Nie sądzę, aby była pani kiedykolwiek maltretowana.

— Dziękuję, to miłe. — Victoria wywróciła oczami. — Zawrzyjmy umowę. Powiem panu, dlaczego boję się ciemności, a w zamian pan wyjaśni nam, skąd wiedział o bombie — zaproponowała, przywołując na twarz Sherlocka ironiczny uśmiech.

— Nie. Do widzenia — odparł i odwrócił się na pięcie, ruszając w stronę wyjścia.

Lestrade próbował go zatrzymać, ale Holmes zdążył zniknąć w ciemności razem z Johnem. Victoria musiała przyznać, że było to jedno z bardziej dramatycznych wyjść, jakie miała okazję zobaczyć, nawet jeśli nie widziała w tym wszystkim za wiele sensu.

Dlaczego nie chciał wiedzieć? Słyszała wiele o jego nieokiełznanej potrzebie przechwalania się swoim geniuszem. Dlaczego więc nic nie powiedział? Czy zdążył rozszyfrować jej powody? A może po prostu chciał rozwiązać tę zagadkę samodzielnie?

— Czasami mam ochotę przez niego wyrwać sobie wszystkie włosy z głowy — mruknął Lestrade, a Victoria powróciła do rzeczywistości.

— Trudno cię winić — odparła i uśmiechnęła się lekko. — Właśnie zmarnowaliśmy wieczór przez jego głupią zachciankę, prawda?

— Przyzwyczaj się do tego, Radcliffe. Lepiej nie będzie.

***

Victoria miała wrażenie, jakby jej powieki ważyły tonę. Kochała swoją pracę, a jeszcze bardziej interesujące sprawy. Zazwyczaj oznaczały one jednak ciężką harówkę. Rzadko zdarzało jej się natrafić na morderstwo, którego rozwiązanie wydawało się niemalże niemożliwe, ale kiedy już podobna sytuacja miała miejsce, przejmowała ona kontrolę nad umysłem kobiety, wypełniając jej myśli w całości.

Tym razem było podobnie. Radcliffe spędzała każdą minutę swojego dnia, próbując odgadnąć tożsamość mordercy, ale coś cały czas umykało jej uwadze. Nawet Lestrade zaczynał się powoli niecierpliwić, grożąc, że odda sprawę w ręce Sherlocka. Oczywiście nie byłoby w tym nic złego, ale Victoria miała swoją dumę — zwyczajnie nie chciała poddać się, jeśli istniała chociaż minimalna szansa, że uda jej się osiągnąć sukces w pojedynkę.

Niestety jej desperacja, aby utrzymać swoje statystki w doskonałym stanie, poskutkowała ogromnym niedoborem snu. Ziewała z ogromną częstotliwością, a oczy piekły jakby ktoś nasypał do nich piasku. Naprawdę potrzebowała dobrej kawy, której Scotland Yard na pewno nie mógł zaoferować.

— Potrzebuję przerwy — oświadczyła cicho i założyła płaszcz. Nie spojrzała nawet w stronę Donovan, wiedząc, co zobaczyłaby na twarzy pani sierżant. Pogardę, pomieszaną ze skrajnym zniesmaczeniem.

Wciąż nie mogła uwierzyć, że Lestrade zdawał się lubić Sally. Opisywał ją nawet jako całkiem miłą i czarującą. Z drugiej strony wszyscy odczuwali potrzebę bycia miłym dla Grega. Był w końcu dobrym człowiekiem, a — co ważniejsze — także ich szefem. Może Donovan próbowała jedynie wkupić się w jego łaski? Nieważne jak długo Victoria nie myślałaby o powodach bipolarnego zachowania sierżant, wszystkie wnioski sprowadzały się do jednego: nic jej to nie obchodziło.

Bez żadnego zawahania Victoria opuściła budynek i natychmiast ruszyła w stronę swojej ulubionej kawiarni. Po kilku minutach wdychania londyńskiego powietrza, weszła do przytulnego, niedużego pomieszczenia i zaciągnęła się zapachem świeżo zaparzonej kawy. Zamówiła napój, a kiedy pracownica wcisnęła w jej ręce gorący kubek, natychmiast upiła łyk, zamykając oczy z rozkoszą.

Victoria podziękowała kobiecie i odwróciła się na pięcie, aby zastygnąć w szoku, gdy jej wzrok padł na Sherlocka Holmesa, stojącego na chodniku przed kafejką. Co on, do cholery, tutaj robił? To nie mógł być przecież przypadek. Powoli ruszyła w jego stronę, a spojrzenie mężczyzny nawet na chwilę nie opuściło jej sylwetki.

— Detektyw Radcliffe — powitał ją ze spokojem, a ona zmrużyła oczy podejrzliwie.

— Panie Holmes. Czy mógłby mi pan powiedzieć, co pan tu robi?

— Sherlock. Pan Holmes to mój brat — poprawił ją i zatrzymał taksówkę, nakazując jej podążyć za nim.

— To nie odpowiada na moje pytanie. — Victoria spojrzała na niego z politowaniem, podczas gdy mężczyzna otworzył drzwi od taksówki, zupełnie ignorując jej natarczywy wzrok.

— Lestrade chce żeby pani ze mną poszła — odparł w końcu, po czym zniknął w taksówce, wyraźnie oczekując, że Radcliffe zrobi to samo.

Victoria miała szczere wątpliwości, że jej szef faktycznie zgodziłby się, aby opuściła pracę, tylko z powodu zachcianek Holmesa, więc nachyliła się w stronę okna z podejrzliwą miną.

— Zabawne, nic o tym nie wspomniał — oznajmiła z powątpiewaniem.

— Tak, obiecałem przekazać wiadomość. To ma związek z bardzo interesującą sprawą. Niech się pani pospieszy, nie mamy całego dnia.

Victoria westchnęła, po czym wsiadła do samochodu. Kubek z gorącą kawą wylądował między jej kolanami, a ona sięgnęła po telefon, spoczywający w kieszeni. Zanim zdążyła zrobić coś więcej, Holmes chwycił urządzenie, otworzył drzwi i wyrzucił je na ulicę.

— Co, do cholery?! To mój telefon, Holmes! — krzyknęła, ale Sherlock nawet się nie skrzywił.

Taksówka ruszyła z miejsca, a Victoria zdała sobie sprawę, że kierowca musiał już znać ich destynację, zanim wsiadła do środka. Jej złość przybrała na sile; nie tylko nie miała telefonu, ale także żadnego pojęcia o tym, gdzie właściwie Holmes zamierzał ją wywieźć.

— Rozpraszacz uwagi — odparł Holmes suchym, pozbawionym emocji tonem. Ku jej zaskoczeniu, wyciągnął swój własny telefon i zaczął pisać wiadomość.

— Chyba żartujesz!

Mężczyzna spojrzał na nią, najwyraźniej zdając sobie sprawę, że Victoria nie była zadowolona z jego zachowania. Na jego czole pojawiła się głęboka zmarszczka.

— Rozpraszacz uwagi dla pani. Mój umysł funkcjonuje na zupełnie innym poziomie.

Victoria otworzyła usta w niemej furii, patrząc na niego z niedowierzaniem. Sherlock nie wydawał się zmieszany, co tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że nieważne, jak głośno by na niego nie krzyczała, on i tak nie zamierzał przepraszać.

— Wisisz mi nowy telefon i cholernie dobre wyjaśnienia — odpowiedziała w końcu i skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej.

— Lestrade powiedział, że ma pani problem z rozwiązaniem sprawy — stwierdził konsultant i schował telefon do kieszeni. — Sądzi, że moja pomoc będzie przydatna.

Drań... Obiecał, że da jej więcej czasu!

— Oczywiście nie powiedział tego wprost. Upierał się, że dobrze sobie pani radzi, ale jego język ciała stanowczo temu zaprzeczał.

Ach tak. Najwyraźniej Greg był kiepskim kłamcą, ale przynajmniej nie łamał obietnic. Wystarczyła zaledwie chwila, aby Sherlock doszedł do swoich wniosków, bez żadnej asysty. Victoria miała ochotę zazgrzytać zębami, gdy zdała sobie sprawę, że Lestrade zapewne nie wiedział nic o jej nieobecności.

— Nie wie, że z tobą jestem, prawda? Powiedziałeś to tylko, abym z tobą poszła.

— Tak. Doskonała dedukcja, detektyw Radcliffe. — Nie mogłaby przeoczyć ironii w jego głosie, nawet, gdyby chciała.

— Powinnam być w pracy, Holmes. Mogą mnie zwolnić tylko przez twoją głupią... Czekaj. Dlaczego tutaj jestem? — spytała, a Sherlock uśmiechnął się lekko.

— Już mówiłem, ma to związek ze sprawą.

— Nie potrzebuję pomocy! — zaprotestowała, ale Holmes spojrzał na nią z rozbawieniem,

— Śmiem w to wątpić. Nie spała pani od dwóch dni, sądząc po sińcach pod oczami i ilości kofeiny, którą spożyła pani w przeciągu ostatnich godzin. Pani biurko wygląda obrzydliwie, tak przy okazji — powiedział i zmarszczył nos.

Victoria musiała zacisnąć palce na siedzeniu samochodu, żeby powstrzymać się od przywalenia mu w twarz. Wystarczyło zaledwie kilka minut, aby zrozumieć, dlaczego ludzie nie darzyli Sherlocka sympatią. Był cholernie irytujący.

— Cóż, jeśli chcesz mi pomóc, powinieneś zdawać sobie sprawę, że miejsce zbrodni jest w zupełnie innej części miasta — oświadczyła, odwracając spojrzenie.

— Nie powiedziałem, że ma to związek z pani sprawą.

Victoria zamknęła oczy, gdy jej irytacja sięgnęła zenitu. Nie dość, że wrobił ją w podążenie za nim, wyrzucił jej telefon, to jeszcze nie zamierzał jej nawet pomóc.

— Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, jak blisko zabicia cię jestem.

Holmes parsknął śmiechem i spojrzał przez okno z lekkim uśmiechem.

— Ani trochę. Podczas całej trasy nie wzięła pani ani jednego łyka kawy, bo zwyczajnie przestała jej pani potrzebować.

— A ty powinieneś się cieszyć, że jej nie wypiłam. Zapewne wyplułabym ci ją prosto w twarz — mruknęła Victoria i zamknęła oczy, próbując przekonać siebie samą, że w dalszym ciągu czuła się senna.

Prawda była jednak inna. Kawa, spoczywająca między jej kolanami, nie mogła sprawić, że czułaby się bardziej ożywiona. Cholerny Holmes i jego cholerny umysł.

— Powiesz mi, dokąd zmierzamy?

— Miejsce zbrodni. Niech pani przestanie mówić, próbuję myśleć.

Chyba miał rację. Victoria musiała się zamknąć, jeśli nie chciała, aby zobaczył, jak brzydko potrafiła się odzywać.

***

Mieszkanie, w którym się znajdowali, było małe, ale na pewno przytulne. Zaledwie kilka sekund wystarczyło, aby Victoria zdała sobie sprawę, że musiało należeć do kobiety — bardzo dziewczęcej kobiety. Udekorowane było licznymi kwiatami i innymi roślinami, a na każdej szafce stała chociaż jedna świeczka albo urocza ramka na zdjęcia.

Wszystko wydawało się być perfekcyjne, ale Radcliffe nie chciała z góry niczego zakładać. Sherlock Holmes nie przyprowadziłby jej do tego miejsca, jeśli nie chciałby usłyszeć jej opinii.

— Co się tutaj stało? — spytała cicho, błądząc wzrokiem po całym pomieszczeniu.

— Nie wie pani?

Holmes stanął za nią, a dłonie splótł za plecami. Jego wzrok skupiony był na oknie, co pozwalało sądzić, że nie zamierzał ułatwiać jej sprawy. Victoria zdecydowała, że — z jakichś nieznanych powodów — chciała sama zinterpretować obrazek rozciągający się przed jej oczami, zanim Sherlock mógłby oświecić ją własnym geniuszem. Poczuła, jak jej serce przyspiesza gwałtownie; Holmes chciał ją sprawdzić.

Odwróciła się do niego tyłem, skupiając się w pełni na miejscu zbrodni. Wcale nie wyglądało, jakby zdarzyło się tutaj coś poważnego, ale nie było ciężko zauważyć, że w mieszkaniu od dawna nikogo nie było. Kwiaty zaczęły już więdnąć, a na szafkach osadziła się warstwa kurzu. Zrobiła krok w przód, spoglądając na kubek na stole. Cokolwiek znajdowało się w środku, pozostałości spoczywały na dnie, zupełnie zaschnięte. Żadne z okien nie było niedawno otwierane; w pomieszczeniu panował zaduch, jedynie potwierdzając jej spostrzeżenia.

Nie widziała żadnych śladów włamania, ale jasnym było, że stało się tutaj coś niedobrego. Dywan był lekko przesunięty, na co wskazywało przebarwienie na podłodze. Wydawało się to dziwne; apartament wyglądał na czysty, a raczej — był czysty, gdy jeszcze ktoś w nim mieszkał. Kobieta nie zostawiłaby dywanu w takim miejscu, aby każdy mógł zauważyć widoczną różnicę w barwie drewnianych paneli. Stolik do kawy także nie stał tam, gdzie powinien, a kilka ramek na szafkach zostało przewróconych.

— Ślady szarpaniny — wymamrotała, a Holmes prychnął.

— Naprawdę zajęło pani tak długo, aby dojść do tak banalnego wniosku?

— Nie doszło jednak do włamania, więc właścicielka mieszkania musiała znać napastnika. Ślady szarpaniny są oczywiste, ale najwyraźniej mężczyzna nie chciał jej skrzywdzić. Nigdzie nie widać krwi ani oznak brutalnej siły — kontynuowała, ignorując jego pytanie.

— Mężczyzna? — spytał nieobecnie Holmes, ale Victoria wiedziała, że chciał jedynie upewnić się, czy kobieta rozumiała, co naprawdę się wydarzyło.

— Mężczyzna. Dywan jest duży i ciężki. Jeśli dodać do tego stolik do kawy... Ktoś, kto go przesunął, musiał być silny. Poza tym, gdyby zaatakowała ją inna kobieta, szkód byłoby dużo więcej — powiedziała i odwróciła się w stronę Sherlocka, który przeniósł swoje spojrzenie z okna prosto na nią.

— Co tu się stało? — spytał.

— Sądzę, że została porwana. Zabójcy rzadko zabierają ofiary ze sobą, a nawet jeśli, to tylko po to, aby wyrzucić ciało gdzieś indziej. Tymczasem jej nie ma od dłuższego czasu. Ciało musiałoby zostać już znalezione.

— Co, jeśli wrzucił ją do Tamizy?

— Wtedy nic nie poradzimy. — Wzruszyła ramionami i rozejrzała się wokół raz jeszcze. — Nie sądzę jednak, aby to właśnie się wydarzyło. Nie tak prosto wrzucić ciało do rzeki.

— Szczególnie, jeśli zamierza się zrobić to rano — dodał Holmes, a Victoria spojrzała na niego z zaskoczeniem. — Gazeta na stole, pod kubkiem. Jest sprzed ośmiu dni, a cały stos innych wydań pod telewizorem wskazuje, że czytanie było jednym z porannych rytuałów właścicielki mieszkania. Każda przeczytana gazeta lądowała na stosie. Każda, oprócz tej. Najwyraźniej coś zaburzyło jej schemat, a raczej ktoś. Nie ma wątpliwości, że została porwana rano.

Victoria otworzyła usta i spojrzała w kierunku stolika, potwierdzając teorię Sherlocka. Zapewne był już wcześniej w tym mieszkaniu, ale jego dedukcja i tak była niezwykle imponująca.

— Poza tym nie pojawiła się także w pracy — dodał i uśmiechnął się.

— A więc naprawdę zaginęła?

— Oczywiście, że tak. Nikt nie zdołałby wynieść martwego ciała z budynku w ciągu dnia, nie zwracając na siebie uwagi.

— Zawsze mógłby poczekać na zmierzch. Teoretycznie — zauważyła Victoria, a Sherlock prychnął.

— Nie byłoby to najmądrzejszym pomysłem.

Kobieta przekrzywiła głowę, obserwując go z zaciekawieniem. Zdołała samodzielnie odgadnąć część tej zagadki, ale wciąż nie rozumiała, dlaczego Holmes przyprowadził ją tutaj, skoro wiedział wszystko od samego początku.

— Dlaczego tu jestem? – spytała prosto z mostu.

— Policja nie zrobiła nic, aby znaleźć tę dziewczynę. Zignorowali dowody wskazujące na jej porwanie — odparł Sherlock i zmarszczył brwi. — Klientka przyszła do mojego domu, twierdząc, że jej siostra zaginęła, a nikt nie chciał w to uwierzyć.

— Przecież to oczywiste! Czemu ktokolwiek miałby jej nie wierzyć?

— Z powodu wiadomości, którą jej siostra zostawiła na poczcie głosowej. Wyjaśniała tam, że potrzebuje zmiany i wyjeżdża z miasta.

— Ale wszystkie jej rzeczy wciąż tu są — powiedziała Victoria i wskazała palcem na płaszcz, wiszący na stojaku. Była pewna, że gdyby weszła do sypialni zaginionej kobiety, pozostałe ubrania również byłyby na miejscu.

— Owszem. Najwyraźniej nic to jednak nie znaczy, przynajmniej w oczach policjantów — mruknął Sherlock, a Victoria zacisnęła dłonie w pięści, wypuszczając ze świstem powietrze. Nagle jej obecność w apartamencie wydała się zupełnie zrozumiała.

— Dlaczego nie zadzwoniłeś do Lestrade'a? Ma nieco większy wpływ niż ja — zakpiła, a Sherlock posłał jej zirytowane spojrzenie.

— Nie potrzebuję wpływów policji — prychnął. — Potrzebuję jedynie dostępu do bazy danych.

Radcliffe uniosła brwi i zaśmiała się cicho. Jeśli wierzyć słowom jej szefa, Sherlock nie miał absolutnie żadnych problemów z włamywaniem się na jego konto. Dlaczego nie zrobił tego tym razem?

— Naprawdę?

— Nie. Potrzebuję asystentki, a pani właśnie okazała się godna tego zaszczytnego tytułu.

Kobieta zamrugała ze zdezorientowaniem, po czym wybuchła śmiechem.

— Proszę cię, jesteś mądrzejszy od wszystkich znanych mi osób. Nie potrzebujesz żadnej asystentki.

— Łatwiej mi się myśli, kiedy mówię na głos. A tak się składa, że mówienie na głos wygląda lepiej, jeśli ktoś stoi obok.

— Więc znajdź kogoś. Najlepiej osobę, która nie ma pracy. — Victoria wywróciła oczami i westchnęła. Współpraca z Sherlockiem wydawała się fascynującą perspektywą, ale wciąż musiała wrócić do Scotland Yardu.

— To nie może być ktokolwiek — odparł ze złością Holmes. — Większość ludzi nie jest w stanie zrozumieć tego, co robię. Nie zamierzam marnować mojego cennego czasu, walcząc z nimi!

— Tak, jak walczysz teraz ze mną? — spytała rozbawionym tonem. — Chyba zdajesz sobie sprawę, że nie mogę za tobą wszędzie łazić. Mam obowiązki.

— A jednak tu pani przyszła.

Victoria przestała się uśmiechać i posłała mu zirytowane spojrzenie. Oczywiście, że tu była! Przecież ją porwał, o ironio!

— Wrobiłeś mnie, Holmes!

— Tak, można tak powiedzieć. Ale moje kłamstwo nie zadziałałoby, gdyby nie chciała pani tutaj przyjechać. — Uśmiechnął się przebiegle i zrobił krok w jej stronę. — Zaufała pani moim słowom, zamiast się nad nimi zastanowić, bo zwyczajnie chciała pani do mnie dołączyć.

Radcliffe przygryzła wargę, próbując znaleźć jakiś argument, żeby udowodnić mu, że się mylił, ale jej umysł był pusty. Westchnęła więc i skrzywiła się nieznacznie.

— Dobra, chciałam z tobą pójść. I co z tego?

— To chyba jasne, że chciała pani pomóc. To ekscytujące, czyż nie?

— Wiesz, co jeszcze jest dla mnie ekscytujące? — spytała, ale zanim zdążyła powiedzieć coś jeszcze, Holmes uśmiechnął się i wszedł w jej słowo.

— Oczywiście, że wiem. To żadna tajemnica.

— W takim razie mam nadzieję, że posiadanie pracy znalazło się na twojej liście. Greg nie będzie zadowolony, jeśli nagle zacznę spędzać całe dnie w twoim towarzystwie, podczas gdy powinnam rozwiązywać nudne sprawy, których tak bardzo nienawidzisz.

— Pani także ich nienawidzi. Zapewne dlatego nie umie pani rozwiązać najprostszej sprawy pod słońcem — zakpił Holmes, a ona zmarszczyła brwi. — Desperacja, aby w końcu pojawiło się w pani rękach jakieś interesujące morderstwo, pchnęło panią do stworzenia takowego.

Victoria otworzyła usta, próbując znaleźć odpowiednie słowa, ale jak miała odeprzeć ten atak, skoro nie miała pojęcia, o czym on właściwie mówił?!

— To było samobójstwo, detektyw Radcliffe — wyjaśnił Sherlock i spojrzał w sufit z politowaniem.

Kobieta zamrugała gwałtownie, po czym ukryła twarz w dłoniach, gdy zdała sobie sprawę, że Holmes miał rację. Była tak zdesperowana, że przeoczyła najważniejszy detal — nie wszystkie zbrodnie musiały być morderstwami. Cholera, była idiotką...

— Mam na imię Victoria — mruknęła w końcu i zmusiła się do spojrzenia w jego stronę. — I dla twojej informacji, nie zamierzam tańczyć jak mi zagrasz. Jestem twoją asystentką, a nie niewolnicą.

Odwróciła się na pięcie, po czym wyszła z mieszkania, czując zarówno wstyd, jak i podniecenie. 

***

Oezu. Żyję. 

Sesja zdana, poświętowane, także można pisać :D Bardzo mnie to cieszy <3 I mam nadzieję, że Was też :D

Jak rozdział? Hot or not? xd Nie no, hot na razie nie jest, ale będzie kiedyś, obiecuję :D

Dajcie znać, jak się podobał :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro