Rozdział 19
Sherlock Holmes od zawsze nienawidził świąt Bożego Narodzenia. Nie potrafił znaleźć choćby jednego powodu, by je polubić, jako że ten okres w roku zdawał się wydobywać z ludzi wszystkie najgorsze cechy. Obserwowanie nieustannych uśmiechów, które nie miały nic wspólnego z rzeczywistą radością, przyprawiało go o mdłości — podobnie jak równie szczere życzenia. Wszystko, co jednoznacznie kojarzyło się ze świętami — począwszy od kolorowych dekoracji, na zapachu piernika skończywszy — wywoływało koszmary. A przynajmniej tak sądził; nigdy nie pamiętał swoich snów.
Decyzja jego matki o zorganizowaniu świątecznego przyjęcia, by uczcić wypis Sherlocka ze szpitala, była... prawdziwie dołująca. Doskonale wiedział, że gdyby nie jego diabelski plan odurzenia wszystkich narkotykami, by mógł w spokoju udać się na spotkanie z Magnussenem, wydawałoby mu się, iż znalazł się w piekle. Jak inaczej opisać konieczność spędzenia czasu nie tylko z rodzicami, ale także z bratem? Nawet obecność Johna i Mary nie mogła załagodzić irytacji, która wrzała w nim, od kiedy dotarł do domu.
Na domiar złego — Victoria się spóźniała, co nie zdarzało się często. Oczywiście zwykła ignorować jego liczne wiadomości tekstowe, żądające pojawienia się na Baker Street, ale nigdy nie pozwoliłaby sobie na przybycie po czasie, jeśli chodziłoby o coś ważnego. Jej nieobecność prowadziła go do kilku wniosków; albo wcale nie uważała tego przyjęcia za ważne, albo została... zatrzymana. Druga opcja wydawała mu się znacznie bardziej prawdopodobna; Sherlock doskonale wiedział, że mordercy wcale nie odpoczywali w święta. Właściwie świetnie rozumiał chęć dokonania zabójstwa w tym... radosnym czasie.
Dzwonek do drzwi przerwał jego rozmyślania. Drgnął nieznacznie i spojrzał na Wigginsa, który stał w kuchni i obserwował otoczenie z ciekawością.
— Wiggins, otwórz drzwi — nakazał, a jego asystent odepchnął się od szafki, ku niezadowoleniu matki Holmesa.
— Sherlock! Bill jest naszym gościem, chociaż nie mam pojęcia dlaczego — zganiła go kobieta ze złością, ale Wiggins zdążył już ruszyć w stronę drzwi. — I kto to, u licha, może być? Są święta!
— Moja dziewczyna — odparł ze spokojem Sherlock, a wszyscy w pomieszczeniu zamarli na moment.
Nawet Mycroft nie mógł się powstrzymać przed posłaniem mu zdziwionego spojrzenia.
— Dziewczyna?! — zaświergotała pani Holmes, a konsultant zmusił się do uśmiechu. — Jak mogłeś nam nie powiedzieć?! Och, nieważne... Muszę ją poznać!
Kobieta wybiegła z pomieszczenia, zostawiając braci samych. Przez moment panowała pełna napięcia cisza, aż w końcu Mycroft odchrząknął.
— Hm... Dziewczyna, mój bracie? — spytał kpiąco. — Czy ona wie o nagłej zmianie waszych relacji?
— Nie bądź niedorzeczny. To jedyny sposób wyjaśniający jej obecność — odparł Sherlock i skrzywił się z niesmakiem.
— Sądzisz, że detektyw Radcliffe będzie zadowolona z twojego kłamstewka? — Starszy z mężczyzn uśmiechnął się zimno. — Nie wydaje się osobą, która toleruje jakiekolwiek formy manipulacji.
— Nie wydawała ci się także inteligentna, i zobacz, co z tego wyszło. — Sherlock złączył dłonie z nieskrywaną, zimną satysfakcją. — Zdołała oszukać słynnego Mycrofta Holmesa, najbardziej wpływową osobę w Królestwie.
Cień przemknął przez twarz Mycrofta, a konsultant uśmiechnął się z wyższością; wyraźnie wygrał tę rundę. Smak zwycięstwa stał się jeszcze wyraźniejszy, gdy jego matka wróciła do pomieszczenia z bardzo dziwnie wyglądającą Victorią.
Wyglądała... inaczej. W gruncie rzeczy Sherlock nie mógł przestać przyglądać się jej sylwetce, odzianej w zwiewną, błękitną sukienkę. Nigdy wcześniej nie widział jej w tak kobiecym wydaniu; zwykle ubierała spodnie i żakiety, które nadawały jej pozornej męskości. Chciała być postrzegana jako profesjonalistka, a nie kobieta. Tak bardzo przywykł do takiego wydania, że zupełnie zapomniał o tendencjach płci żeńskiej do podkreślania walorów urody.
Gdy tylko zdołał podnieść wzrok na jej twarz, zrozumiał, że Mycroft mógł mieć rację. Choć się uśmiechała, widział złość — a może nawet wściekłość — w jej oczach. Przyglądała mu się ze śmiertelną intensywnością, co uświadomiło mu konieczność zareagowania, zanim eksploduje.
Wstał więc z krzesła i podszedł do niej, uśmiechając się fałszywie.
— Witaj, kochanie — powitał ją, po czym schylił się, składając na jej policzku przelotny pocałunek. — Zaufaj mi, proszę — dodał cicho, aby tylko ona go usłyszała.
Jej wyraz twarzy zmienił się z wściekłego na zaskoczony, ale wciąż była to poprawa.
— Witaj, Sherl — powiedziała, akcentując wyraźnie zdrobnienie, które doprowadzało go do furii.
Mimo to nie dał po sobie poznać, że jej komentarz dotknął go do żywego. Głównie dlatego, że skupił swoją uwagę na Mycrofcie, który za wszelką cenę próbował się nie roześmiać.
— Wybacz spóźnienie. Musiałam pomóc Lestrade'owi.
— Och, jesteś policjantką?! — pisnęła matka konsultanta. — Nic dziwnego, że Sherlock stracił dla ciebie głowę!
— Tak, matko, dziękuję — przerwał jej Sherlock, zanim zdążyła coś jeszcze powiedzieć, po czym objął Victorię w talii i pociągnął w stronę wyjścia.
Weszli do salonu, zajmowanego przez Mary oraz Johna, którzy wciąż ze sobą nie rozmawiali.
— Och, Victoria! Miło cię... — zaczęła kobieta, ale Holmes wszedł jej w słowo.
— Nie teraz!
Kilka chwil później znajdowali się już w starej sypialni Sherlocka, a detektyw niemalże wyrwała rękę z jego uścisku. Skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej i posłała mu spojrzenie pełne lodowatej furii.
— Co, do cholery, Holmes?! — warknęła wściekle. — Powiedziałeś swojej mamie, że jestem twoją dziewczyną?!
— Tak — przyznał, jedynie pogarszając jej stan.
— Jak możesz kłamać w ten sposób?! Jak śmiesz mną tak manipulować?!
— Moja matka zmusiła mnie do wzięcia udziału w tym żałosnym wydarzeniu, a informacja o moim rzekomym związku ją uszczęśliwiła, więc...
— To wciąż cholernie złe! Okłamałeś ją! Sądzisz, że jak się poczuje, gdy dowie się o tym, jak naprawdę wyglądają nasze relacje?!
— Liczyłem na to, że się nie dowie.
Victoria na moment zamilkła, ale wciąż wyglądała na absolutnie wściekłą. W końcu potrząsnęła głową i podeszła do jego łóżka, po czym opadła na nie ciężko.
— Nie wierzę, Holmes. Nie rozpatrzyłeś nawet możliwości, że będę mieć coś przeciwko okłamywaniu twojej mamy? Bo mam.
— Jak inaczej mogłem wyjaśnić twoją obecność tutaj? — spytał i zmarszczył brwi, co kobieta skomentowała wywróceniem oczami.
— No nie wiem... Może prawdą? Dlaczego tu jestem?
Sherlock otworzył usta, po czym je zamknął. Coś podpowiadało mu, że pytanie Victorii było dość podchwytliwe. Zaprosił ją, ponieważ chciał, by tu była — przecież już jej to powiedział. Oczywiście zapomniał wspomnieć, że planuje ją odurzyć narkotykami i zostawić w domu z całą resztą rodziny, Mary oraz Wigginsem, ale w tym przypadku kłamstwo było koniecznością. W innym razie zapewne chciałaby podążyć za nim, a do tego nie mógł dopuścić. Rozpraszała jego uwagę; musiał wiedzieć, że była bezpieczna, jeśli chciał negocjował z Magnussenem.
— Chciałem, żebyś tu była — odparł powoli i uznał, że wcale nie skłamał.
Z wielu powodów, jak się okazało. Jej widok na łóżku, ubranej w dziewczęcą sukienkę, był czymś, co Sherlock natychmiast zapamiętał i wplótł pomiędzy wszystkie inne wspomnienia z jej udziałem. Wiedział, że kobiety często starały się wyglądać dobrze, aby zdobyć zainteresowanie mężczyzn, a ona, najwyraźniej, zrobiła to dla niego.
— Wyglądasz... ładnie — powiedział, a ona spojrzała w sufit z irytacją.
— Żartujesz sobie?! — zawołała, wprowadzając Sherlock w stan skrajnej dezorientacji. Przecież właśnie docenił jej starania. Co było w tym złego? — Nie możesz okłamywać wszystkich, że jestem twoją dziewczyną, po czym próbować załagodzić sytuację w tak oczywisty sposób!
— Nie próbowałem... — zaczął, ale zacisnął zęby.
Wydawało mu się, że zaczynał rozumieć koncepcję bliskich relacji z drugą osobą, ale Victoria skutecznie rozwiała te nadzieje. Jako jedyna zmuszała go do obcowania z emocjami i jako jedyna niszczyła jego przekonanie o słuszności swoich przemyśleń. Robiła to nagminnie, co udowadniało choćby ich ostatnie spotkanie, gdzie wystarczył jedynie widok jej nagiego ciała, by zapomniał całkowicie, po co w ogóle przyszedł do mieszkania.
— Chciałem tylko być miły — wyjaśnił, a ona zamrugała ze zdziwieniem.
Chwilę później wstała i zrobiła kilka kroków w jego stronę.
— Dziękuję, Holmes — powiedziała, przyglądając mu się uważnie. — Jeśli faktycznie mam udawać twoją dziewczynę, obiecaj mi, że powiesz w końcu prawdę. To twoja mama. Możesz uważać ją za głupią, ale, z tego co widziałam, bardzo się o ciebie troszczy. Chciałabym móc powiedzieć to samo o mojej — dodała cicho, a Sherlock zdał sobie sprawę, że nie wie, jak to skomentować.
Brzmiała dokładnie tak jak tamtej nocy, gdy opowiadała mu o swoim dzieciństwie. Wtedy nie umiał zrozumieć emocji w jej głosie, ale teraz wiedział, że kryło się w nim cierpienie i gorycz. Została skrzywdzona przez niesprawiedliwość, jaką zrzuciło na nią życie. Została skrzywdzona przez jedynych ludzi, którzy — z definicji — powinni kochać ją ponad wszystko.
Sherlock żałował, że nie odnalazł jej ojca. W przeciwnym razie Magnussen nie mógłby teraz jej niczym zagrozić, a on sam mógłby patrzeć w oczy Victorii z myślą, że człowiek odpowiedzialny za jej ból został ukarany.
— Moja matka sądzi, że jesteś moją dziewczyną, więc niechybnie spróbuje zamęczyć cię na śmierć. Nie ma znaczenia, że nie jesteśmy jeszcze małżeństwem — wymamrotał nieobecnie, zanim zdążył dokładnie przemyśleć swoje słowa, a Victoria spojrzała na niego z szokiem.
Chyba nie powinien formułować myśli w taki sposób, o ile nie chciał wywołać wrażenia, jakby w ogóle rozważał podobny scenariusz. Nie zamierzał brać ślubu — nigdy — nawet jeśli Victoria okazała się całkiem... znośnym towarzystwem. Jego słowa były niestosowne, ale zostały podyktowane czymś, co Sherlock musiał nazwać empatią. Chciał ją pocieszyć, zdał sobie sprawę ze zdziwieniem.
Co zaskoczyło go jeszcze bardziej, Victoria roześmiała się głośno. Był to dźwięk radosny i niezwykle głęboki, a Holmesowi zakręciło się w głowie, czego nie umiał do końca wyjaśnić.
— Potrafisz być taki niekumaty, Sherlock... — zachichotała. — Ale, cholera jasna, nie umiem się na ciebie wściekać, gdy tak wyraźnie próbujesz naprawić, co zepsułeś.
Tak, zdecydowanie próbował. Większość osób zapewne oskarżyłoby go o pogorszenie sytuacji, ale nie ona — nigdy ona. Victoria posiadała wyjątkową zdolność rozszyfrowywania jego niezręcznych zachowań. Patrzyła ponad gburowatość czy szaleństwo. Nie chciała, by z nich rezygnował; zamiast tego przystosowała się do chaosu, starając się jednocześnie nauczyć konsultanta, jak sobie z nim radzić. Dawała mu szansę za szansą, by mógł sam dojść do pewnych wniosków, we własnym tempie. Czy to dlatego, wbrew swojej woli, coś do niej czuł?
— To dobrze — odparł, rezygnując ze swoich przemyśleń. — Nie chcę wyjaśniać matce, dlaczego rozstaliśmy się po kłótni w jej domu.
— Fatalny pomysł — przyznała i uśmiechnęła się łagodnie.
— Postaraj się jednak nie zatrzymywać pod jemiołami. To byłoby...
Radcliffe uniosła brwi, przyglądając mu się z wyczekiwaniem, a on zdał sobie sprawę, że nie umiał wyrazić swoich myśli. Było coś niezręcznego w koncepcji pocałowania detektyw. Niezręcznego, niestosownego oraz kompletnie niezgodnego z jego poglądami, ale z drugiej strony... Nie nazwałby go kompletnie nierealnym. Myślał o tym więcej niż raz i, co dziwne, nie czuł wcale obrzydzenia.
Mimowolnie spojrzał na jej usta, a ona podświadomie przygryzła dolną wargę. Sherlock przekrzywił głowę, a wcześniejsze przemyślenia o niestosowności wyparowały, gdy jego serce zaczęło bić z większą częstotliwością.
— Byłoby raczej... — zaczął znowu i zmarszczył brwi. — Dziwnie... fascynujące?
Przestała przygryzać wargę, gdy czyste zdziwienie błysnęło w jej oczach. Nie mógł nie zauważyć różowego odcienia jej policzków, który — zupełnie niespodziewanie — sprawił, że wyglądała jeszcze ładniej. Nie umiał powiedzieć, kiedy właściwie zaczął dostrzegać podobne niuanse, ale nieustanne zaprzeczanie nie wydawało się rozwiązaniem; już nie.
— Dołożę wszelkich starań, by uniknąć tych złowieszczych roślin — wyszeptała kobieta, po czym odchrząknęła, wyrywając Sherlocka z transu.
— Dobrze. Tak, to... dobrze.
— Świetnie.
Złączył dłonie za plecami i zmarszczył brwi, zastanawiając się, dlaczego atmosfera wciąż była tak napięta. Może dlatego, że stali blisko siebie? Może powinien się wycofać i zwyczajnie wyprowadzić ją z pokoju?
Wcale jednak nie chciał tego robić. Myśl o zdobyciu głębszego zrozumienia tych.. uczuć nagle zaczęła wydawać się niezwykle kusząca, szczególnie zważywszy na zadanie, które przed nim stało. Nie był głupcem; nie spodziewał się, że Magnussen tak po prostu zaakceptuje jego ofertę. Sprawy mogły potoczyć się tragicznie. Istniała nawet szansa, że nie zobaczy Victorii przez bardzo długi czas — albo nigdy.
Może poddanie się temu niespodziewanemu pragnieniu nie byłoby wcale szalone? Wolałby pójść do więzienia ze świadomością, że faktycznie był zdolny do przywiązania się do kogokolwiek w taki sposób. Sherlock wiedział, jak działał jego umysł; gdy już jakaś myśl pojawiała się w jego głowie, nigdy jej nie opuszczała. Tak długo, jak choćby rozpatrywał pocałowanie Victorii, mógł mieć absolutną pewność, że podobny pomysł nie zniknie, a niepewność będzie torturować go przez bardzo długi czas.
Jeśli jednak Magnussen zgodziłby się przyjąć ofertę, Holmes otrzymałby setki okazji, by przetestować swój sentyment. Albo się go pozbyć. Mężczyzna wciąż nie wiedział, co właściwie powinien z nim zrobić.
— Naprawdę potrzebuję się napić — wymamrotała Victoria i przemknęła obok niego.
Sherlock obrócił się, ale kobieta zdążyła już opuścić pomieszczenie. Taki obrót spraw zdecydowanie mu odpowiadał, ale czuł się nieco zaskoczony. Wyglądała, jakby próbowała uciec, co jedynie potwierdzało jego teorię — Victoria Radcliffe bała się fascynacji jego osobą. Wiedział o tym od dłuższego czasu, ale wciąż nie umiał stwierdzić, co stało za takim stanem rzeczy. Nie rozumiał, dlaczego wydawał jej się atrakcyjny; większość jego cech nie znajdowało się wysoko na liście pociągających aspektów u mężczyzn — przynajmniej według tych niedorzecznych książek.
Mimo to uważał jej zainteresowanie za niezwykle pochlebne. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek będzie mu schlebiało coś tak nieznaczącego. Uwielbiał, gdy ludzie dostrzegali jego geniusz i intelekt, ale nie zależało mu na pochwałach skupiających się na jego fizyczności. A jednak... Jednak czuł się równie dowartościowany, widząc błysk w jej spojrzeniu, gdy zerkała w jego stronę, myśląc, że tego nie zauważy.
Dlaczego bała się czegoś, co leżało poza wszelką kontrolą? Nie mogła przecież pozbyć się popędu seksualnego, a fizyczny pociąg był rzeczą normalną, przynajmniej według społecznych standardów. Holmes czuł się sfrustrowany; potrafiłby zrozumieć zniesmaczenie, a nawet skrajne obrzydzenie, ale strach? Nie było w tym nic logicznego. Jeśli chciała odbyć z nim stosunek, nie miała żadnych powodów do strachu. Chyba że...
— Och... — mruknął, gdy zdał sobie sprawę z niedorzeczności swojego założenia.
Victoria nie czuła jedynie pociągu. Wydawało mu się to oczywiste, gdy już zrozumiał, co stało za jej dziwacznym zachowaniem. On także nie opisałby swojego sentymentu jako coś tak prymitywnego, a ona była przecież niezwykle złożona i często kierowała się jedynie swoimi emocjami. Nie mogłaby oddzielić fizycznej sfery od uczuć. Musiała czuć coś więcej.
Czy faktycznie żywiła do niego głębokie uczucia? I — jeśli faktycznie miał rację — jak właściwie powinien zareagować? Sherlock nie wątpił, że kilka miesięcy wstecz byłby prawdziwie zniesmaczony samą koncepcją. Zapewne zakpiłby z niej, tym samym niezwykle ją krzywdząc, po czym udawałby, że mu przykro. A teraz? Teraz przełknął ślinę i wyszedł z pokoju, a jego serce biło nierówno, choć nie nieprzyjemnie.
Wprost przeciwnie — czuł się podekscytowany. Nie był to zbyt bezpieczny stan, zważywszy na zbliżające się wydarzenie. Po raz kolejny zdołała przeniknąć do jego myśli i odwrócić uwagę od spraw o najwyższej wadze. Sherlock musiał znaleźć sposób na oczyszczenie umysłu, musiał się skupić, jeśli nie chciał popełnić błędu, który kosztowałby go wszystko — wolność, reputację... przyszłość.
Wrócił do kuchni i zastał Mycrofta w dokładnie tej samej pozycji, co wcześniej.
— Gdzie jest Victoria? — spytał, a jego brat uniósł brwi z rozbawieniem.
— Och, twoja dziewczyna jest z naszą ukochaną matką. Zacieśnianie więzi, jak mniemam.
Sherlock usiadł na krześle, ale nie skomentował słów Mycrofta, które wyraźnie miały na celu wyprowadzenie go z równowagi. Nieobecność detektyw, niezależnie od tego, jak bardzo niepokojąca była, wydawała mu się potrzebna. Przynajmniej mógł się skupić, nie musząc na nią patrzeć ani wdychać jej zapachu. Tak, była zdecydowanie korzystna.
***
Victoria czuła się co najmniej niezręcznie. Jak zresztą miała się czuć, udając dziewczynę Sherlocka w towarzystwie jego matki? Detektyw starała się za wszelką cenę nie zarumienić wściekle na myśl o ich rozmowie, która co chwilę powracała do jej głowy, zamazując wizję i usztywniając wszystkie mięśnie.
Nie miała już wątpliwości — Sherlock Holmes naprawdę chciał ją pocałować, a ona była na tyle głupia, by wycofać się, zanim faktycznie to zrobił. Głupia albo może nadzwyczaj mądra, nie umiała wybrać. Jej serce nie chciało niczego, poza zmniejszeniem dzielącego ich dystansu. Chciało, by zarzuciła ręce na jego szyję i pociągnęła go w dół, łącząc ich wargi w gorącym, pełnym pasji pocałunku, który zapewne śniłby jej się do końca życia.
Nie zrobiła jednak nic takiego, bo jej umysł nieustannie powtarzał, jak niedorzeczne byłoby podobne zachowanie. Niedorzeczne, bezmyślne i kompletnie szalone. Nawet biorąc pod uwagę powolną, niemalże niezauważalną zmianę w ich relacjach, Victoria wciąż posiadała na tyle zdrowego rozsądku, by wiedzieć, że nie mieli żadnych szans na stworzenie związku.
Sherlock Holmes nie miał pojęcia, co się działo, i jak sobie z tym poradzić, a ona nie zamierzała być jego eksperymentem. Nie chciała skończyć ze złamanym sercem, a bez wątpienia właśnie to by się stało, gdyby mężczyzna w końcu zrozumiał, że jego własne uczucia stały się jedynie przeszkodą. Chciała...
Och, na litość boską. Chciała roześmiać się histerycznie. Nie mogła być blisko niego, jednocześnie zachowując dystans. A jednak rozpaczliwie próbowała dokonać niemożliwego, pozwalając sobie marzyć, że — być może — stanie się cud, a sprawy przybiorą niespodziewany obrót. Wiedziała, że już niedługo będzie musiała wybrać między perspektywą bycia zranioną a ucieczką z dala od Sherlocka Holmesa i jego magnetycznego przyciągania.
Bała się, że było już za późno — że wybór już dawno się dokonał, a ona na to pozwoliła. Wystarczyło w końcu zaledwie jedno jego spojrzenie, by zapomniała, jak się oddycha, nie mówiąc już nawet o podejmowaniu rozsądnych decyzji.
— Nie jesteś tak naprawdę dziewczyną Sherlocka, hm? — spytała pani Holmes, a Victoria powróciła do rzeczywistości, spoglądając na kobietę z szokiem.
Uśmiechała się łagodnie, co sprawiało bardzo dziwne wrażenie, zważywszy na jej pokrewieństwo z Sherlockiem. Nie wyglądała jednak na złą ani nawet rozczarowaną, co jeszcze bardziej zaskoczyło detektyw.
— Skąd pani wiedziała? — spytała cicho, a kobieta zachichotała.
— Jestem jego mamą, skarbie. Zapewne myśli, że jest doskonałym kłamcą, ale ja zawsze wiem, kiedy nie mówi prawdy.
Victoria posłała jej przepraszające spojrzenie i potarła kark z zawstydzeniem.
— Przepraszam. Nie powinnam się na to zgadzać... Nakrzyczałam na niego za wymyślanie takich bzdur, jeśli to cokolwiek zmienia.
— Och, nie jestem zła, kochaniutka. — Mama Sherlocka usiadła po drugiej stronie stołu i machnęła ręką. — Możesz nie być jego dziewczyną, ale wciąż mu na tobie zależy. Bardziej niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Włącznie ze mną.
Radcliffe odwróciła wzrok i przygryzła wargę. Jak miała na to odpowiedzieć? Nie chciała słuchać o tym, jak ważna była dla Sherlocka. Nie zamierzała także mówić o własnych uczuciach, które z każdą chwilą stawały się coraz bardziej niemożliwe do zrozumienia. Najchętniej nawet by o nich nie myślała...
— Nasze relacje są... cóż, skomplikowane — powiedziała, a pani Holmes roześmiała się głośno.
— Sherlock nie miewa innych relacji, moja droga. Ale nigdy nie widziałam go zadurzonego w jakiejś dziewczynie.
— Nie jest zadurzony! — zaprotestowała Victoria i skrzywiła się nieznacznie.
To słowo w ogóle nie oddawało uczuć Holmesa, jeśli faktycznie jakieś wobec niej żywił. Zapewne spędził długie godziny, próbując je przeanalizować i rozłożyć na czynniki pierwsze, ale wciąż nie dostrzegał w nich żadnego sensu — była tego pewna. Wystarczyło jedno spojrzenie w jego hipnotyzujące oczy, żeby wiedzieć.
Hipnotyzujące. Cholera, naprawdę zaczynała tracić zmysły...
— Och, ależ owszem! — zagruchała mama Sherlocka, a Radcliffe westchnęła głęboko. — Patrzy na ciebie dokładnie tak, jak wszyscy inni patrzą na swoich ukochanych!
Nie. Patrzył na nią jak na cholerny cud. Niezwykłą sprawę, która trafiła w jego ręce. Zagadkę do rozwiązania. Detektyw doskonale znała to spojrzenie, bo widziała je już tyle razy, że straciła rachubę. I niezależnie od tego, jak bardzo atrakcyjnie się wtedy prezentował, ona wcale nie chciała być jedynie fascynującym projektem, który mógł albo wypalić, albo skończyć się tragicznie. Jej serce nie zostało zrobione z diamentu, co czyniło je podatnym na uszkodzenia. Nie potrafiła mu go zwyczajnie oddać, wiedząc, że zapewne rozbije je na miliony kawałków.
— Sherlock nie jest dla mnie — wyszeptała i zmusiła się do spojrzenia na starszą kobietę, której uśmiech nieco się zmniejszył. — Nie chodzi o to, że nic do niego nie czuję. Pani syn jest... dobrym człowiekiem, zapewne lepszym niż zdaje sobie sprawę. Akceptuję jego wady, ale darzenie go miłością... — Jej głos załamał się, a rumieniec wstąpił na policzki; nawet myślenie o podobnej ewentualności odbierało dech w piersiach. — Darzenie go miłością byłoby bolesne. Bolesne i...
— Absolutnie tego warte — przerwała jej mama Sherlocka, po czym delikatnie przykryła dłoń Victorii swoją. — Będzie cię to kosztować wiele wysiłku, wiele łez i bólu, ale kiedy on w końcu zrozumie, co to właściwie znaczy kogoś kochać, nigdy nie zapomni.
— Mówimy o Sherlocku. Myślę, że wciąż będzie robił to, czego sam chce, co go ekscytuje. Wierzy, że miłość to chemiczny defekt.
— Wierzył. Nie sądzę, że w dalszym ciągu tak jest. Stara się trzymać swoich przekonań, ale jego genialny umysł musiał już dojść do wniosku, że coś dla niego znaczysz.
— Ale wciąż nie wie co. I co właściwie oznaczają uczucia — westchnęła detektyw i spojrzała na sufit. — A ja naprawdę nie mogę być jego obiektem testowym, pani Holmes. Nie dałabym rady znieść cierpienia i... Nie mogę.. Ja...
Jej serce biło z szaleńczą prędkością, a oddech stał się nieregularny, ale nie umiała powstrzymać tych reakcji. Nawet myślenie o perspektywie poddania się swoim uczuciom, podczas gdy Sherlock wciąż mógł zmienić zdanie i uznać, że brzydzi go to, co czuje, doprowadzało ją do skrajnego przerażenia.
Była szalona. Absolutnie szalona. Słowa Olivii dźwięczały w jej głowie, przypominając o tym, że na dobrą sprawą sama wybrała akurat jego. Podświadomie, wbrew własnej woli, ale wciąż dopuściła do takiego rozwoju wydarzeń. Był wszystkim, czego chciała, a jednocześnie jedyną osobą, której mieć nie powinna. Decyzja, by jednak o niego zawalczyć, niechybnie wiązałaby się z cierpieniem. Do jasnej cholery, doskonale to wiedziała. Dlaczego więc znalazła się w tym miejscu?
Naprawdę powinna się zdystansować, jeśli nie chciała faktycznie go pokochać. Nie mogła siedzieć i rozmawiać z jego matką, która za wszelką cenę próbowała ją przekonać do zrobienia czegoś, co zniszczyłoby i tak już kruchą psychikę. Jej serce musiało przegrać, jeśli Victoria nie zamierzała do reszty zaprzepaścić szansy na normalne życie, którą wypracowała sobie na przestrzeni lat. Musiała uciekać, nawet jeśli nie miała już dokąd.
— Moja droga... — Głos pani Holmes wyrwał ją z przemyśleń raz jeszcze, ale tym razem detektyw nie umiała spojrzeć jej w oczy. — Naprawdę sądzisz, że życie bez Sherlocka by nie bolało?
W jednej chwili przypomniała sobie, dlaczego do tej pory nie podjęła radykalnej decyzji o zerwaniu kontaktu z konsultantem. Jak mogłaby zapomnieć o osobie, która zdołała wywrócić jej życie do góry nogami? Nie potrafiłaby wrócić do spędzania nocy w samotności, tym bardziej, że teraz wypełniałyby je myśli o jego głębokim głosie i ogniu w oczach, gdy tylko trafiała mu się jakaś interesująca sprawa. Myślałaby o długich palcach, prześlizgujących się po strunach skrzypiec i o pociągnięciach smyczka, wygrywającego muzykę, która trafiała prosto w jej serce. A potem zamykałaby oczy, tonąc w cierpieniu spowodowanym tęsknotą.
— Nie. Wcale tak nie sądzę — odparła więc cicho i wzruszyła ramionami z bezsilnością. — Po prostu... Nie wiem już, co myśleć. Ani co zrobić, ani czego właściwie chcę.
— Rozumiem twój dylemat, wiesz? Poświęcenie nie jest proste, nawet w imię miłości. Szczególnie gdy musisz poświęcić samą siebie. — Kobieta uśmiechnęła się łagodnie. — Niewiele osób to wie, ale byłam genialną matematyczką. Tak, naprawdę. Ale potem spotkałam mojego męża i musiałam wybrać między karierą a rodziną. Mogłam albo zrezygnować z sukcesu, albo utracić być może jedyną szansę na prawdziwą miłość. To chyba oczywiste, co wybrałam, prawda?
Victoria zmarszczyła brwi, słysząc wyznanie pani Holmes. W jej ustach brzmiało to jak najprostsza rzecz na świecie, a przecież wcale taka nie była. Większość ludzi zapewne podjęłoby zupełnie inną decyzję. Sam Sherlock, gdyby usłyszał tę historię, wyśmiałby ją do cna.
Kobieta miała rację; ich sytuacje były pod pewnymi względami podobne. Detektyw mogła albo się wycofać, w trosce o zdrowie psychiczne, albo zaryzykować wiarę w to, że Sherlock faktycznie był tym jedynym, a ona nigdy nie poczułaby czegoś tak ekscytującego do kogokolwiek innego. Mogła mieć nadzieję, że przyniesie jej szczęście, a także, że może ona sama przyniesie je jemu.
— Skąd wiedziała pani, co zrobić? — spytała więc cicho, a kobieta westchnęła.
— Zawsze mogłabym wrócić do matematyki, jeśli sprawy nie potoczyłyby się po mojej myśli.
— Niezbyt to pomocne...
— Bo patrzysz na to od złej strony, kochaniutka — powiedziała pani Holmes i potrząsnęła głową. — Spodziewasz się, że Sherlock cię skrzywdzi. Zapewne masz rację, ale nie rozumiem, dlaczego nie wierzysz w swoje własne siły. Nawet jeśli zachowa się jak ostatni drań, wciąż możesz się pozbierać.
— Potrzebowałam lat, by się pozbierać ostatnim razem — zaprotestowała Victoria, ale mama Sherlocka jedynie uśmiechnęła się z sympatią.
— Ale wciąż dałaś radę. A sądzę, że twoja trauma była znacznie poważniejsza niż złamane serce. — Radcliffe odwróciła wzrok, nie chcąc rozmawiać o dzieciństwie, a kobieta pokiwała głową ze zrozumieniem. — Jesteś młoda i piękna, moja droga. Kiedy zamierzasz zacząć żyć? Zawsze znajdzie się szansa, że ktoś cię skrzywdzi. Czy to Sherlock, czy ktoś... całkowicie normalny. Wydaje mi się jednak, że wcale nie chcesz całkowitej normalności.
Victoria zamilkła na moment, zastanawiając się nad słowami kobiety, ale w końcu zmusiła się do spojrzenia na rozmówczynię.
— Myśli pani, że powinnam przestać się bać? Dać mu szansę?
— Powinnaś zrobić to, co dla ciebie najlepsze. Zastanów się jednak, co faktycznie jest najlepsze, bo wybór może nie być oczywisty. — Pani Holmes spojrzała za okno, po czym zmarszczyła brwi. — Czy oni palą?! Nie zamierzam tego tolerować pod moim dachem! Wybacz, moja droga!
Detektyw przez moment pozostała na miejscu, boleśnie czując ciężar słów kobiety na swoich barkach. Miała rację, nie dało się temu zaprzeczyć, ale wciąż nie poprawiało to samopoczucia Victorii. Jej serce zyskiwało powoli przewagę, co jedynie podsyciło wcześniejszy strach.
Jakaś jej część — naprawdę mała — powoli zaczynała wierzyć, że może związek z Sherlockiem Holmesem nie byłby wcale niedorzeczny. Zaczynała mieć nadzieję, nawet jeśli kłóciło się to z logiką. I to właśnie ta iskra nadziei zdawała się przesądzać o jej losie. Nie wiedziała, jak zawrócić. Już nie.
***
Sherlock wkroczył do pomieszczenia, zastając Johna rozpaczliwie próbującego obudzić Mary. Oczywiście nie musiał przejmować się stanem swojej żony. Cały wysiłek konsultanta okazałby się bezcelowy, gdyby Wiggins tak po prostu zabił panią Watson.
— Nie pij herbaty Mary — polecił, a John spojrzał na niego z oburzeniem, które jednak nie wzruszyło Sherlocka.
Zwyczajnie odwrócił się w stronę fotela i chwycił swój szalik, po czym zawiązał go wokół szyi.
— Nie pij też ponczu.
Zamierzał sprawdzić, czy na pewno wszyscy wciąż oddychali, zanim opuści dom. Jego ojciec wydawał się całkiem żywy, więc Holmes udał się do kuchni. Jego matka także zdawała się jedynie spać, a widok Mycrofta z głową opartą o blat stołu był niezwykle satysfakcjonujący.
— Sherlock?! Czy ty właśnie odurzyłeś moją żonę narkotykami?! — spytał Watson, wchodząc do pomieszczenia.
— Nie martw się, Wiggins jest doskonałym chemikiem.
— Sam wyliczyłem dawkę dla twojej żony. Nie wpłynie na dziecko. Będę miał na nią oko — odparł Bill i spojrzał na Sherlocka. — I na panią detektyw.
Holmes zatrzymał się, rozglądając wokół. Victoria. Nie było jej tutaj. Nie mógł opuścić domu, zanim nie upewni się, że była bezpieczna.
— Tak, Bill będzie nadzorował ich stan. To jego praca, poniekąd — wymamrotał i wszedł do ostatniego niesprawdzonego pokoju, znajdując detektyw z głową na stole.
Podszedł do niej i sprawdził, czy oddycha, ale coś nie pozwoliło mu odejść.
— Co ty, do cholery, zrobiłeś?! — John dołączył do niego, ale Sherlock nie odpowiedział.
Jego spojrzenie było utkwione w spokojnej twarzy Victorii. Wyglądała na młodszą, niemalże niewinną. Jej usta były nieznacznie uchylone, a on po raz kolejny przyłapał się na wpatrywaniu się w nie i rozmyślaniu o... Nie. Nie, nie powinien. Całowanie jej, podczas gdy była nieprzytomna, wydawało się kompletnie absurdalne. Uniósł jednak dłoń, nie mogąc się powstrzymać, i pogładził jej policzek, zaskoczony gładkością skóry kobiety. Zmarszczył brwi, nie umiejąc znaleźć słów, by wyjaśnić swoje dziwne zachowanie.
Czytał gdzieś o wyrażaniu czułości w podobny sposób, ale nie widział sensu w robieniu tego, gdy obiekt owej czułości pozostawał nieprzytomny.
— Sherlock?
Zamrugał kilkukrotnie i opuścił dłoń, zerkając na Johna, który wydawał się kompletnie zaskoczony całą sytuacją.
— Zawarłem umowę z diabłem — odparł cicho.
Watson wyszedł z pomieszczenia, mamrocząc pod nosem, podczas gdy Sherlock znowu zwrócił się w stronę Victorii. Zanim poddał analizie swoją niezwykłą chęć nawiązania z nią kontaktu fizycznego, schylił się i podniósł jej ciało. Wyniósł ją do salonu, mijając po drodze Johna, który zatrzymał się gwałtownie — najwyraźniej w niemym szoku.
— Sherlock... Powiedz, że nie postradałeś zmysłów.
Holmes położył Victorię na kanapie, ale nie odważył się ponownie na nią spojrzeć. Czekało go wyzwanie i nie mógł pozwolić sobie na nieustanne rozpraszanie uwagi.
— Wolałbym, żebyś dalej zgadywał — zwrócił się do Johna z uśmiechem, gdy dźwięk helikoptera dotarł do jego uszu. — Ach, nasza podwózka.
Nie czekał na mężczyznę; zamiast tego ruszył do kuchni i zabrał laptopa Mycrofta. Założył rękawiczki, po czym wyszedł z domu, a doktor Watson podążył za nim, mimo zagubienia.
— Idziesz? — spytał przyjaciela, a John zmarszczył brwi.
— Dokąd?
— Chcesz, żeby twoja żona była bezpieczna?
— Tak, oczywiście, że tak.
— Dobrze, bo to, co zamierzam, jest niezwykle ryzykowne. Jeden fałszywy ruch i zdradzimy bezpieczeństwo narodowe Wielkiej Brytanii. Zostaniemy wrzuceni do więzienia za zdradę. Magnussen jest, bez wątpienia, najbardziej niebezpieczną osobą, jaką znam, a szanse są zdecydowanie przeciwko nam.
— Ale są święta! — zaprotestował John, a Sherlock poczuł przypływ adrenaliny.
— Też tak sądzę. — Uśmiechnął się i zerknął w stronę mężczyzny, zdając sobie sprawę, że źle odebrał jego słowa. — Och, masz na myśli, że faktycznie są święta. Przyniosłeś broń, tak, jak ci mówiłem?
— Dlaczego miałbym przynosić bron na przyjęcie u twoich rodziców?!
— Jest w twoim płaszczu?
— Tak.
— A więc chodźmy — odparł Sherlock i ruszył w stronę helikoptera.
— Ale gdzie lecimy?!
— Appledore.
***
Moi kochani, zbliżamy się do bardzo ważnego rozdziału - MOJEGO ULUBIONEGO! Nie powiem Wam, co się wydarzy, bo nie. Bo mogę.
Ale będzie fajnie <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro