Rozdział 18
— Jesteś strasznie cichy. Dlaczego?
Jej głos wybudził go z transu, ale nie umiał znaleźć sił, by się zezłościć. Zazwyczaj irytował go każdy, kto ośmielił się przerwać jego medytację, ale nigdy nie działo się to w przypadku Victorii. Coś w tonie jej głosu sprawiało, że czuł się spokojniejszy — zupełnie jak dźwięk skrzypiec.
Sherlock nie był zły ani nawet poirytowany jej decyzją, by przerwać ciszę. Był za to odrobinę zaniepokojony; praktycznie nie zauważył momentu przybycia kobiety, będąc zbyt zajętym przemyśleniami na temat możliwych sposobów na zapewnienie jej bezpieczeństwa. Jej, a właściwie wszystkim.
— Jak długo tu siedzisz? — spytał, nieco ogłupiały, a ona parsknęła śmiechem.
— Godzinę — odparła rozbawiona i potrząsnęła głową. — Poważnie, Sherlock... Jestem przyzwyczajona do ciszy, ale dzisiaj wydaje się ona... inna.
— Jak cisza może być inna? — spytał, krzywiąc się z niesmakiem, co kobieta zupełnie zignorowała.
— Martwisz się. I wiem, że czegoś mi nie mówisz, a to z kolei martwi mnie. Już rozumiesz?
Potrafiła być taka mądra, bystra, jeśli tylko chciała. Sherlock spojrzał w jej stronę i dostrzegł, że miała na sobie nową koszulę — czarną, z malutkimi, srebrnymi kwiatkami. W jakiś dziwny sposób uwydatniały one bladość jej skóry, a oczy wydawały się jeszcze bardziej niebieskie niż poprzedniego dnia.
— Mycroft tu był — powiedział, po czym natychmiast zmarszczył brwi, gdy zrozumiał, co właściwie opuściło jego usta.
Jeszcze minutę temu nie zamierzał mówić jej prawdy. Wystarczyła jednak chwila, jedno spojrzenie w jej stronę, by zmienił zdanie. Widok łez Victorii zapisał się w jego pamięci tak głęboko, że nawet jego umysł nie mógł go wymazać.
Obserwował, jak ciało detektyw sztywnieje w napięciu, a ona sama stara się utrzymać powagę. Większość ludzi uznałoby jej twarz za pustą, niewyrażającą żadnych emocji, ale on nie był większością. Temat Mycrofta ją niepokoił — słusznie zresztą.
— Zapewne nie życzył ci szybkiego powrotu do zdrowia — wymamrotała, a Sherlock wywrócił oczami.
Takie zachowanie nie wydawało się prawdopodobne, gdy chodziło o jego brata.
— Nie. Przyszedł tu, by powiedzieć mi, że Magnussen zyskał informacje na temat twojej... ważności.
Victoria otworzyła usta, po czym zamknęła je szybko. Sherlock spodziewał się, że będzie choć odrobinę przerażona, ale wyglądała bardziej na zirytowaną. Gdyby znał ją gorzej, zapewne nie dostrzegłby również złośliwej uciechy w oczach.
— I on uważa się za inteligentnego... — prychnęła, odnosząc się do Mycrofta. — Zakładam, że to sporo zmienia.
Holmes pokiwał głową, a jego spojrzenie nie opuściło twarzy kobiety nawet na moment. Brak przerażenia nie powinien go zaskakiwać; niejednokrotnie udowodniła mu, że nie cofała się niemalże przed niczym. Czy nie rozumiała jednak, jak niebezpieczny był Magnussen? Stanowił zagrożenie dla każdego, kto miał nieszczęście stanąć na jego drodze. W normalnych okolicznościach nikt nie zwróciłby na detektyw większej uwagi, ale jej bliska relacja z Sherlockiem czyniła sprawy znacznie bardziej skomplikowanymi. Jak mogła zachowywać taki spokój w obliczu potencjalnej tragedii — utraty kariery, reputacji, szansy na dobrą przyszłość?
— Magnussen posiada informacje na temat przeszłości Mary. Teraz ma także ciebie, kolejną słabość, którą może wykorzystać przeciwko mnie.
Jej wyraz twarzy złagodniał, a na ustach pojawił się blady uśmiech. Z zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że jego słowa mogły zostać uznane za... miłe. Dla kogoś tak emocjonalnego jak Victoria na pewno właśnie tak zabrzmiały. Nieświadomie poprawił jej humor, choć wcale nie zamierzał; nie czuł się jednak źle z tą myślą.
— Nie martw się o mnie, Sherlock. Mary jest istotna. Ja? Nie tak bardzo. Nawet jeśli twój brat przekazał Magnussenowi jakieś informacje, wciąż miał na tyle przyzwoitości, aby się do tego przyznać. Jestem przekonana, że nie pozwoliłby mu zwyczajnie mnie zniszczyć.
— Ja mu nie pozwolę — skontrował Sherlock i zmarszczył brwi. — Muszę tylko znaleźć sensowne rozwiązanie. Potrzebuję ciszy.
Kobieta uśmiechnęła się, po czym opuściła wzrok, przewracając stronę w książce.
— Będzie ci przeszkadzało, jeśli tu zostanę? — spytała, a odpowiedź na jej pytanie przyszła z zaskoczeniem.
Nie. Nie mógł powiedzieć dlaczego, ale jej obecność w pomieszczeniu miała działanie niemalże uspokajające. Dopóki siedziała na fotelu, nie musiał się o nią martwić. Dopóki znajdowała się tutaj, Magnussen nie mógł jej dosięgnąć.
— Po prostu nic nie mów — mruknął i wbił spojrzenie w ścianę, by przenieść je z powrotem na nią zaledwie sekundę później.
Nigdy nie zastanawiał się nad niebezpieczeństwami jego stylu życia. Właściwie owe niebezpieczeństwa były powodem, dla którego potrafił oprzeć się pokusie licznych nałogów. Nie potrzebował wcale narkotyków, gdy codzienne zmagania detektywa-konsultanta zapewniały mu odpowiedni poziom adrenaliny oraz stymulacji umysłowej. Nigdy nie dbał o swoje życie, nie dbał o innych. Ludzie umierali — koniec historii.
Pojawienie się Johna zmieniło stan rzeczy, choć na początku Sherlock nie zdawał sobie z tego sprawy. Był zdecydowany, gdy chodziło o wpływ sentymentu na funkcjonowanie jego genialnego, ostrego umysłu. Nie mógł zrozumieć, czym różnił się od innych John Watson, ale coś sprawiło, że obojętność konsultanta została zachwiana, zmuszając go do zmierzenia się z kolejną zagadką — przyjaźnią. Ku jego zdziwieniu przez długi czas nie dostrzegał jakichkolwiek negatywów współpracy — aż do teraz.
Mimo to doktor Watson nie miał na niego aż tak dużego wpływu jak kobieta siedząca w fotelu. Victoria Radcliffe w ogóle nie przypominała żołnierza, a jednak oddziaływała na niego bardziej, niż był w stanie pojąć. Jego umysł — jego drogocenny, wspaniały umysł — został zalany falą niezrozumiałych, niejasnych uczuć, których nie umiał uporządkować. Gdyby po raz kolejny został zmuszony do sfingowania własnej śmierci, byłaby pierwszą osobą, którą wtajemniczyłby w swój plan, gdyby mógł zapewnić jej jednocześnie bezpieczeństwo. Tylko wtedy.
Życie nigdy nie miało dla niego znaczenia. Ciągnęło się, dopóki nie następował koniec. Ale ona... Myśl o tym, że jej życie mogło się skończyć — z jego winy — budziła w nim strach, a Sherlock doszedł do wniosku, że było to paskudne uczucie. Nie powinien reagować w ten sposób — nie, gdy chodziło o drugiego człowieka. Nie mógł jednak zignorować tak oczywistych oznak, że kobieta wzbudzała w nim coś, co zaprzątało jego myśli nieustannie.
Co powinien zrobić? Z nią, z Magnussenem, ze wszystkim... Jaka brzmiała właściwa odpowiedź?
Nie wiedział.
***
— Sherlock... Sherlock, czy ty mnie w ogóle słuchasz? — Gniewny głos Johna dotarł do jego uszu, wywołując w nim chęć wywrócenia oczami.
Oczywiście, że nie słuchał.
— Oczywiście, że słucham, John — odparł, choć nie sądził, że przyjaciel mu uwierzy.
— Na litość boską, Sherlock... — Watson spojrzał w sufit, co było jego zwyczajowym zachowaniem, gdy ktoś wyprowadzał go z równowagi. — Moja żona okazała się płatnym zabójcą, a ty wciąż nie możesz...
— Tak, cóż, mamy większy problem, Johnie — przerwał mu Holmes.
— Jeśli powiesz „Magnussen", zamierzam cię...
— Magnussen.
— ...zabić.
Sherlock spojrzał na przyjaciela, który zacisnął zęby, wyraźnie niezadowolony z odpowiedzi mężczyzny.
— To dość niefortunne, bo przydałaby mi się twoja pomoc — powiedział konsultant, a twarz Johna rozjaśniła się w przejawie zaskoczenia.
— Moje co?
— Czy twój słuch został upośledzony?
— Nie?
— To dlaczego nieustannie muszę się powtarzać?! — warknął Holmes i skrzywił się mocno. — Powiedziałem, że przydałaby mi się twoja pomoc.
— Od kiedy niby potrzebujesz czyjejkolwiek pomocy? — spytał John, unosząc brwi.
Typowo dla siebie, wolał marnować cenny czas, zamiast współpracować. Sherlock nie umiał pojąć, dlaczego pierwszym odruchem przyjaciela było podważanie jego słów. Ludzkie życia leżały na szali — w tym życie jego żony. Nie powinien się przypadkiem przejmować?
— Magnussen wie o Victorii.
Watson przez moment nie odpowiadał. Zwyczajnie patrzył na Holmesa z dezorientacją, po czym westchnął ciężko.
— Co to zmienia?
— Miałem plan, by ocalić Mary. Nie jestem pewny, czy w obecnej sytuacji będzie wystarczający.
— Dlaczego nie?
— W przypadku Victorii nie wystarczy jedynie zniszczyć informacje.
— Wiesz, że ci nie pomogę, jeśli dalej będziesz taki tajemniczy? — zakpił Watson.
Sherlock zdawał sobie sprawę, że prawdopodobnie miał rację, co nie zdarzało się często, ale nie potrafił jednoznacznie stwierdzić, czy istniał inny sposób na poprowadzenie rozmowy.
Powód jego zmartwienia sytuacją Victorii był... osobisty. Holmes nie zamierzał dzielić się jej sekretami z kimkolwiek, włączając w to Johna. Może nie potrafił zrozumieć, dlaczego chciała w ogóle utrzymywać swoją przeszłość w tajemnicy, ale miał zdecydowane przeczucie, że ich związek wymagał dyskrecji. Nie wybaczyłaby mu, gdyby zlekceważył jej prośbę — po raz kolejny.
Wszystkie wykłady o zaufaniu i człowieczeństwie huczały mu teraz w głowie, utwierdzając go w przekonaniu, że powinien milczeć. Nie czuł się z tym do końca swobodnie z myślą, że pozwalał, by czyjeś kompletnie bezsensowne zdanie dyktowało mu warunki. Mógł jednak przełknąć brak swobody na rzecz zachowania dobrych relacji z Victorią.
— Jeśli ci nie powiedziała, ja także nie zamierzam — odparł i odwrócił wzrok, tylko po to, by móc udawać, że nie dostrzegł zdziwienia w oczach Johna.
— Sherlock! — zawołał Watson energicznie, co nieco pokrzyżowało plan Holmesa, by go zignorować. — Ty coś do niej czujesz!
Konsultant wywrócił oczami — ponownie. Oczywiście, że jego przyjaciel zdołał wyolbrzymić sytuację do granic możliwości. Sherlock wiedział, że mężczyzna wcale nie miał na myśli nic platonicznego, a w jego głowie rozbrzmiewały już weselne dzwony, co tylko potwierdzało teorię, że postradał zmysły do cna.
— Tak, Johnie. Victorię i mnie łączy przyjaźń, co chyba nie powinno być dla ciebie, ze wszystkich ludzi, zaskakujące. Czy moglibyśmy skończyć dyskusję na tym stwierdzeniu?
— Nie, nie, nie... Nie. — John uśmiechnął się i wycelował palcem w twarz Sherlocka z ekscytacją. — To...
— Tak, to moja twarz — wtrącił się Sherlock, ale mężczyzna zignorował jego niegrzeczne słowa.
— Nigdy wcześniej nie widziałem tej miny. Nie u ciebie. — O czym on mówił? — Jesteś szczerze zmartwiony!
— Ty także powinieneś, co próbuję ci bezskutecznie uświadomić — zauważył konsultant, po czym zmarszczył brwi. — Zamiast więc trzymać się najmniej istotnej części tej rozmowy, czy możemy przejść do znacznie bardziej naglącej sprawy, jaką jest Magnussen?
John nie przestał się uśmiechać, ale obniżył dłoń, co Holmes uznał za znak, że być może posiadał jeszcze resztki zdrowego rozsądku.
— Sądzisz, że zmieniłbyś plan, gdyby to ktoś inny znajdował się w niebezpieczeństwie? Gdyby to nie była Victoria?
Nie. Nie zmieniłby. Sherlock przysięgał chronić rodzinę Watsona — całą trójkę. A jego plan miał na celu właśnie to — zniszczenie informacji o przeszłości Mary, by nikt nie mógł jej już więcej zagrozić. Ta przysięga powinna postawić żonę Johna na piedestale, ale, ku jego zaskoczeniu, nie wystarczyła.
Oczy Victorii pojawiły się w jego umyśle, a pięści Sherlocka zacisnęły się mimowolnie. Nie musiał jej nic obiecywać, żeby wiedzieć, że nie mógł pozwolić, aby stała jej się krzywda.
— Nie powinieneś udawać, że ci na niej nie zależy — powiedział cicho John, a Holmes zwrócił się w jego stronę. — Victoria nie jest osobą, która chciałaby cię ograniczyć. Na początku tego nie dostrzegałem, ale sądzę, że byłaby dla ciebie dobra.
— Dobra? Dla mnie? — odparł, nie zdoławszy powstrzymać zainteresowania.
— Tak. — Watson pokiwał głową, a jego uśmiech stał się szerszy. — Rozumie cię i, śmiem twierdzić, że to właśnie jej akceptacja twojego, bądźmy szczerzy, okropnego charakteru otworzyła ci oczy. Nie każdy sentyment jest zły.
Sherlock prychnął wściekle. Słowa przyjaciela wydawały mu się niedorzeczne i, choć zapewne wcale nie chciał nikogo obrazić, brzmiały jak najgorsza obelga. Holmes był socjopatą funkcjonującym na wysokim poziomie; być może rozumiał sentyment, ale zdecydowanie o niego nie dbał. Jedynie obserwował, co potrafił uczynić z innymi ludźmi, gotów wykorzystać to przeciwko nim.
Victoria wcale nie otworzyła mu na nic oczu. Ona po prostu zmusiła go do zauważenia innych możliwości, choć nie wyraził na to zgody. Ba, nawet nie był tego świadom. Spostrzegł obecność zdradzieckich uczuć dopiero wtedy, gdy zrozumiał, że mógłby ją stracić. Nie wiedział, jak do tego doszło. Nie wiedział dlaczego.
Wiedział tylko, że darzył ją pewną czułością, której zdecydowanie nie chciał. Stała się jego słabością — być może jedną z wielu, jeśli wierzyć jej słowom. Stała się także jedyną słabością, którą Magnussen mógł wykorzystać bez żadnego zawahania — znacznie ważniejszą niż uzależnienie od narkotyków. Znacznie ważniejszą od wszystkiego, co przychodziło Sherlockowi na myśl.
Zupełnie nieoczekiwanie znalazł odpowiedź na dręczące go pytania. Niezależnie od tego, co czuł, nie mógł pozwolić, aby stanęło to na drodze do wygrania tej bitwy. Musiał wymyślić, w jaki sposób wyrzucić Victorię z umysłu, jeśli chciał dotrzymać słowa danemu Johnowi. Zmiana planu nie będzie potrzebna, gdy detektyw nie będzie dłużej gościć w jego umyśle.
— Moje uczucia wobec Victorii są niechciane i niepokojące — oświadczył, marszcząc brwi. — Nie powinny zmieniać postrzegania sytuacji.
— Nie o to mi... — zaczął John, ale Sherlock spojrzał na niego i uśmiechnął się z nadmiernym entuzjazmem.
— Dziękuję, Johnie. Potrafisz być całkiem pomocny, gdy się postarasz.
— Sherlock...
— Idź sobie, muszę pomyśleć.
Holmes przelotnie spojrzał na twarz przyjaciela, ściągniętą w gniewie, ale zignorował go, zanurzając się we własnych myślach. Jego decyzja była ostateczna. Victoria Radcliffe miała na niego ogromny wpływ — większy, niż się spodziewał. Sprawiła, że zaczął kwestionować wszystkie swoje poglądy, łącznie z tym, że powinien pozostać skupiony na pracy i wyłączyć wszelkie ludzkie odruchy.
Jakaś jego część chciała pozwolić kobiecie wygrać. Chciała odkrywać nowe aspekty życia, które dotychczas pozostawały niedostępne. Ale druga — ta logiczna, genialna — wiedziała, że powinien poświęcać się ważniejszym rzeczom. A zatrzymanie Magnussena bez wątpienia do takich należało.
Jego decyzja była ostateczna, nawet jeśli czuł, że popełnił właśnie ogromny błąd. Nawet jeśli wspomnienie łez Victorii sprawiło, że jego żołądek skurczył się boleśnie.
***
Sherlock wiedział, że nie powinien tu być. Nie tylko dlatego, że wciąż nie otrzymał wypisu ze szpitala, ale także ze względu na coś zupełnie innego — stanięcie twarzą w twarz z Victorią mogło jedynie zaszkodzić. Próbował odepchnąć od siebie uczucia, które toczyły wojnę w jego ciele, ale nie umiał ich wyciszyć. Powracały do jego myśli niczym bumerang, zostawiając za sobą prawdziwy strach.
Magnussen mógł obrócić jej życie w ruinę, a Holmes nie zamierzał zrobić nic, by go powstrzymać, jeśli zapewniłby tym samym bezpieczeństwo Mary, Johnowi i ich nienarodzonemu dziecko. Nie mógł wykluczyć możliwości, że umowa, którą planował zawrzeć, będzie wystarczająca, aby ocalić wszystkich, ale była to raczej nadzieja — ulotna myśl, która wywracała jego żołądek do góry nogami ze złości. Sherlock Holmes nie opierał się na nadziei.
Sam fakt, że sytuacja zmusiła go do zaakceptowania przerażającej rzeczywistości, w której nie posiadał kontroli nad każdym aspektem, przyprawiała go o ból głowy. Zwyczajnie nie potrafił zapanować nad obezwładniającym poczuciem, że, pomimo wcześniejszego postanowienia, powinien chociaż ostrzec Victorię przed nadchodzącym zagrożeniem. Starał się zapomnieć, starał się odrzucić wszelkie ludzkie odruchy, by — finalnie — uratować samego siebie. Kiedy jednak zamykał oczy, widział jej uśmiech, a wszystkie wcześniejsze przemyślenia ginęły pośród plątaniny emocji i żalu na myśl o jej krzywdzie.
Drzwi do jej mieszkania były zamknięte, ale nie przysporzyły mu żadnego problemu. Włamywał się do środka już tak wiele razy, że zapewne nawet ona przestała już liczyć. Ku jego zaskoczeniu apartament wydawał się pusty. Minęło kilka sekund zanim zdał sobie sprawę, że kobieta musiała znajdować się w łazience, o czym świadczył nikły strumień światła dochodzący spod drzwi. W pomieszczeniu panowała jednak cisza.
Nie wahał się ani chwili; ruszył w kierunku łazienki i nacisnął klamkę. Tym razem nie napotkał na żaden opór, co uznał za dobry znak. A przynajmniej dopóki nie usłyszał wrzasku Victorii.
— Co do cholery, Holmes?! — krzyknęła, rozpaczliwie próbując zakryć swoje ciało dłońmi.
Najwyraźniej cisza oznaczała, że kobieta zażywała relaksu w kąpieli.
Nie mógł się powstrzymać przed uważnym zlustrowaniem jej sylwetki, a dziwne, obce mu uczucie pojawiło się gdzieś w jego brzuchu. Oczy Sherlocka zdawały się podążać za każdą kroplą wody, spływającą po błyszczącej skórze detektyw. Część jej ciała pokrywała piana, ale wciąż widział jej nogi i imponujący dekolt, stworzony przez dłonie ściskające piersi.
— Wynoś się stąd! — krzyknęła ponownie, a on zmusił się do podniesienia wzroku.
Jej policzki pokrywał czerwony odcień; wyraźnie czuła się zawstydzona, a może nawet zażenowana. Ogień w jej — zwykle spokojnych — oczach mówił wiele na temat targającego nią gniewu. Dlaczego wstydziła się swojego ciała? Z tego co wiedział o proporcjach ludzkiego ciała, Victoria mogłaby zostać uznana za atrakcyjną przez każdego, kto przejmował się podobnymi niedorzecznościami.
— Dlaczego? — spytał więc zaskoczony, a kobieta otworzyła usta w geście niedowierzania.
— Dlaczego?! Bo jestem naga, do cholery! — odparła wściekle, co zmusiło Sherlocka do zmarszczenia brwi.
— Przecież widziałem już nagie kobiety. Nie rozumiem, w czym problem.
Faktycznie nie była pierwszą. Wyprzedziła ją choćby Irene, co Sherlock pamiętał aż nazbyt dobrze. Tym razem czuł się jednak zupełnie inaczej niż wtedy. Tym razem towarzyszyło mu coś na kształt ekscytacji. Holmes podejrzewał, że wystarczyłoby jedno spojrzenie w lustro na ścianie, aby dostrzegł na swojej twarzy klasyczne oznaki podręcznikowego podniecenia — rozszerzone źrenice, nieznacznie zarumienione policzki, przyspieszony oddech. Zamrugał, zaskoczony własnym odkryciem; najwyraźniej jego uczucia sięgały znacznie głębiej, niż sądził, dając mu jeszcze więcej powodów, by opuścić mieszkanie, a zarazem życie kobiety.
Pozostał jednak w miejscu. Nie poruszył się nawet o milimetr, wciąż przyglądając się Victorii i zastanawiając się, co właściwie sprawiło, że nie potrafił zapanować nad własnymi reakcjami.
— Ale nie widziałeś nago mnie! — oburzyła się detektyw, czego postanowił nie komentować.
Radcliffe zaklęła cicho i zasłoniła dłonią oczy. Mężczyzna nie mógł nie zauważyć, że teraz jej piersi były skrywane tylko przez jedną rękę, co jedynie spotęgowało dziwne uczucie.
— Tak, muszę przyznać, że jest to dość niepokojące doświadczenie — odparł, po czym przekrzywił głowę.
Kobieta przez moment wyglądała, jakby chciała rzucić się na niego z pięściami, ale w końcu zacisnęła zęby i wzięła głęboki wdech.
— Odwróć się — warknęła, a gdy on wciąż stał w miejscu, pochlapała go wodą, otrzeźwiając nieco. — Chcę, żebyś wiedział, że czuję silną potrzebę przywalenia ci w gębę. Mocno. Więcej niż raz.
A niby co teraz zrobił? Nie powinna być mile połechtana jego niespodziewanym zachowaniem? Janine uwielbiała zmuszać go do docenienia jej kobiecych wdzięków.
— Dlaczego nie jesteś w szpitalu? — Zanim zdążył podzielić się z nią swoimi przemyśleniami, Victoria przerwała ciszę, brzmiąc na skrajnie niezadowoloną. — Kazałeś mi trzymać się z daleka, bo chciałeś pomyśleć. Co więc tu, do cholery, robisz?
— Skończyłem myśleć. Muszę z tobą porozmawiać.
— I doszedłeś do wniosku, że zrobisz to w mojej łazience, tak?
— Miejsce dobre jak każde inne — odparł Sherlock i zachwiał się, gdy Victoria przemknęła obok niego, zahaczając o jego ramię.
Wyszła z pomieszczenia, a on natychmiast podążył za nią. Jej stopy zostawiały na podłodze mokre ślady, a ciało okrywał jedynie błękitny ręcznik, który nadawał jej skórze jeszcze bledszego odcienia.
Od kiedy zwracał uwagę na podobne rzeczy? Najwyraźniej szpital doprowadził go do utraty zmysłów. Podniósł wzrok, wbijając go w mokre włosy kobiety, tylko po to, by zaraz powrócić do krawędzi ręcznika. Miała bliznę na lewym udzie. Jak się tam znalazła?
— Możesz przestać gapić się na mój tyłek? — spytała Victoria i obróciła się gwałtownie, aby posłać mu wściekłe spojrzenie. — I nie idź za mną do sypialni.
Zamknęła za sobą drzwi, zanim zdążył się odezwać. Gdy tylko opuściła pomieszczenie, Sherlock wziął głęboki oddech, czując się jakby ciężar spadł z jego ramion. Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że przez te kilka chwil wstrzymywał powietrze.
Jego wizyta nie miała wyglądać w ten sposób. Sherlock chciał jedynie powiedzieć Victorii, że nie zamierzał ryzykować przyszłości Mary, i że stawiało ją to w niebezpiecznej pozycji. Chciał zaprosić ją na niedorzeczne przyjęcie świąteczne, organizowane przez jego matkę, aby tylko upewnić się, że nie zostanie posądzona o udzielenie mu pomocy. Mycroft musiał wiedzieć, że nie brała udziału w planie brata; to był jedyny sposób na zapewnienie jej względnego bezpieczeństwa.
Dlaczego więc znalazł się tutaj, uparcie wpatrując się w drzwi od jej sypialni, zamiast zwyczajnie zrobić to, po co przyszedł, i opuścić mieszkanie? Dlaczego nie umiał powstrzymać natarczywych przemyśleń odnośnie tej malutkiej, niemalże niewidocznej blizny, zdobiącej jej gładką skórę? Dlaczego?
„Czujesz coś do niej, Sherlock!". Głos Johna rozbrzmiał w jego głowie, a Sherlock zamknął oczy w desperackiej próbie wyciszenia umysłu. Nic to jednak nie dało; słowa mężczyzny powracały niczym bumerang, coraz głośniejsze, dopóki nie słyszał już nic, oprócz nich.
— Sherlock? Wszystko w porządku? — Poczuł czyjąś dłoń na swoim ramieniu i uniósł powieki, od razu dostrzegając zmartwienie na twarzy Victorii.
Jeszcze kilka minut temu była na niego wściekła, a teraz przejmowała się jego samopoczuciem. Tak, jak on przejmował się nią, choć uznał przecież, że nie powinien.
— Nie chcę nic do ciebie czuć — oświadczył, zanim zdołał się powstrzymać, a jej oczy zrobiły się nagle ogromne ze zdumienia.
Usta kobiety także rozchyliły się nieznacznie, co natychmiast skierowało uwagę Holmesa w ich stronę. Już drugi raz w jego głowie pojawił się pomysł, by ją pocałować. Wtedy wcale nie zastanawiał się nad tym poważnie, ale teraz... Teraz wszystko wyglądało inaczej. Wciąż widział malutkie krople wody, spływające po jej policzkach, aby zniknąć gdzieś pod koszulką. Przygryzała dolną wargę, nie wiedząc, co odpowiedzieć, a jej policzki nabrały koloru pod wpływem emocji. Widział wszystkie detale, które składały się na obraz Victorii Radcliffe — obraz, który natychmiast przywołał uczucia sprzed kilku chwil, tym razem ze zdwojoną siłą.
— Więc przestań. Potraktuj mnie jak wszystkich innych — odpowiedziała cicho, ale jej głos był pełen napięcia, które podpowiedziało Sherlockowi, że wcale nie chciała, by posłuchał jej rady.
Oddech detektyw stał się płytszy, a pierś unosiła się znacznie szybciej niż zwykle.
— Jak mam to zrobić?
— Jestem ostatnią osobą, którą powinieneś pytać — mruknęła i opuściła wzrok, robiąc krok w tył. — Nawet gdybym znała odpowiedź, wątpię, by zadziałała w twoim przypadku.
— Niby dlaczego miałaby nie zadziałać?
— Bo jesteś Sherlockiem Holmesem — westchnęła Victoria, po czym potrząsnęła głową. — Nic nie jest takie, jak powinno, gdy chodzi o ciebie.
Zapewne oczekiwała, że zrozumie, o czym mówiła. On jednak nie miał pojęcia; wiedział jedynie, że jej ton nosił znamiona irytacji oraz czegoś , co do złudzenia przypominało desperację.
— Co... — Zanim skończył, telefon Victorii zaczął dzwonić, a ona natychmiast odebrała, chcąc zapewne uciec od ich niezręcznej rozmowy.
Sherlock westchnął z irytacją, ale nie powiedział ani słowa. Napięcie zniknęło, zostawiając go z dziwną, nienaturalną obojętnością. Nigdy nie miewał problemów z niezdecydowaniem czy zawahaniem. Teraz nie umiał powstrzymać myśli, że, być może, pozbycie się własnych uczuć nie należało do spraw prostych. Nie rozumiał, dlaczego akurat ona okazała się wyjątkowa, ale podważanie czegoś tak oczywistego nie wchodziło w grę.
Nawet Irene Adler nie sprawiła, że zachowywałby się w ten sposób. Przyciągnęła jego uwagę, zmanipulowała go do tego stopnia, by niemalże zaczął postrzegać ją w kategoriach, w jakich nie powinien. Niemalże było tu jednak słowem kluczem. Domina, mimo wszystko, zawiodła, przegrywając grę, którą sama zaczęła. To ona poczuła więcej niż chciała, nie on.
Tymczasem Victoria dokonała rzeczy niemożliwej bez żadnych trudności. Sherlock nie sądził, by chociaż starała się osiągnąć coś takiego. Widział w końcu, do czego potrafiły posunąć się kobiety, gdy chciały zdobyć jakiegoś mężczyznę. Radcliffe nie zachowywała się jak jedna z tych modliszek, gotowych zrobić wszystko, by tylko ktoś wpadł w jej sidła. Nawet gdyby było inaczej, Holmes wciąż potrafiłby przejrzeć jej kłamstwa.
Była synonimem prawdomówności, co często wydawało mu się niedorzeczne. Może właśnie dlatego zdołała na niego wpłynąć; uważał jej towarzystwo za odprężające, bo wcale nie musiał próbować jej rozgryźć. Sprawiała, że umysł mężczyzny łagodniał, nie tracąc jednocześnie przejrzystości. A skoro dokonała tego jako jedyna... Pozbycie się jej zwyczajnie nie było możliwe. Nawet z jego skrajnym zagubieniem, gdy chodziło o tego typu sprawy, wiedział, że nigdy nie wyrzuci jej ze swoich myśli. Mimo to planował spróbować — jak przeciętny głupiec.
Pamiętał pierwszy raz, gdy dostrzegł jej rozszerzone źrenice i przyspieszony oddech, kiedy grał na skrzypcach. Nie umiał zapomnieć zapachu jej włosów ani ciepła jej ciała, gdy stała blisko niego. Przede wszystkim nie potrafił jednak zignorować uczucia, które wzbudzały w nim te błahostki. Czuł się dobrze.
Zupełnie niespodziewane dotarł do niego sens słów Johna. Victoria była jak glina, dopasowująca się do niego idealnie, wypełniająca przestrzeń wokół, subtelnie nadając jej inny kształt — zmieniając go w coś lepszego, bardziej doskonałego, co jego brat niechybnie nazwałby żałosnym. A jednak dowiodła więcej niż raz, że wcale nie ograniczała jego możliwości — potęgowała je, choć miało to swoją cenę. Cenę, którą, mimo wcześniejszego przekonania, chciał płacić.
Ich spojrzenia skrzyżowały się, a ona posłała mu słaby uśmiech. Aż do zakończenia rozmowy, wpatrywali się w siebie bez żadnego zażenowania i dyskomfortu. Gdy Victoria opuściła telefon, westchnęła ciężko.
— Muszę iść. Kolejne morderstwo, kolejne przedawkowanie — mruknęła z niechęcią. — Wciąż nie znalazłam sprawcy. Zaczynam sądzić, że nigdy tego nie zrobię.
— Pomogę ci, jak tylko uporam się z Magnussenem.
— Dziękuję, Sherlock. O czym chciałeś rozmawiać?
Holmes zamrugał, przypominając sobie o powodzie wizyty. Zwyczajnie nie mógł przyznać, że postanowił zadbać jedynie o bezpieczeństwo Mary. Te słowa nie przeszłyby mu przez gardło. Już nie.
— Moja matka organizuje przyjęcie świąteczne. Chcę, byś na nim była — oświadczył zamiast tego i opuścił wzrok z silnym postanowieniem znalezienia przyczyny, dla której uciekł się do kolejnego kłamstwa. — Najwyraźniej będziemy świętować mój wypis ze szpitala.
Victoria uniosła brwi z rozbawieniem.
— Czy twoja mama wie, że uciekłeś z łóżka, by włamać się do mojego mieszkania?
— Nie bądź śmieszna — prychnął konsultant i złączył dłonie za plecami. — Pojawisz się tam?
— Wyślij mi szczegóły — odparła, unosząc telefon w górę.
Nie czekała na jego odpowiedź; zamiast tego ruszyła do łazienki, a jej ramię otarło się o jego. Sherlock zamknął oczy, oddając się na moment swojej największej słabości.
Nie cierpiał świadomości posiadania punktów nacisku, ale ten... Ten, choć nie miało to dla niego żadnego sensu, wydawał się jednocześnie czymś wartościowym. Czymś, co dawało mu również siłę. Czymś, co chciałby zachować, nawet jeśli do końca życia nie umiałby znaleźć odpowiedzi dlaczego.
***
Cicho wszędzie, głucho wszędzie...
No i co poradzę? W końcu skończyłam tłumaczenie rozdziału, co zajęło mi całe wieki i w międzyczasie się postarzałam. Za rok świętuję ćwierćwiecze, moi mili. Deprecha jak nic.
Ale rozdział spoko. Całkiem go lubię :D
Co myślicie? :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro