Rozdział 16
— Victoria. — Głos Johna brzmiał fatalnie.
Jeśli miałaby zgadywać, powiedziałaby, że Sherlock wyznał mu całą prawdę. Najwyraźniej łatwiej było zdradzić sekret Watsonowi niż jej.
— Mogłabyś przyjechać na Baker Street?
— Dlaczego? — spytała, choć wcale nie chciała usłyszeć odpowiedzi.
Baker Street było ostatnim miejscem, które pragnęła odwiedzić. Nawet przebywanie w mieszkaniu Sherlocka przypominałoby posypywanie ran solą.
— To... To nie był przypadek, że Sherlock wypowiedział imię Mary — odparł John, a jego głos załamał się na końcu, zmuszając kobietę do zaciśnięcia zębów. Czasami nienawidziła mieć racji. — Właśnie dowiedziałem się, że moja żona jest zimnokrwistym zabójcą.
— John... Tak mi przykro — wymamrotała, ale odpowiedział jej jedynie drżący oddech, po którym nastąpiła dłuższa cisza.
— Proszę, Victorio — mruknął w końcu mężczyzna. — Zasługujesz na poznanie prawdy, a poza tym... Chyba nie dam rady przejść przez to sam.
— Sherlock jest z tobą, prawda?
— Chce, żebym wysłuchał, co Mary ma do powiedzenia. Nie rozumie, jakie to uczucie, gdy... — Przerwał, a Victoria zamknęła oczy, niemalże czując jego ból.
Brzmiał na zupełnie załamanego. Nie mogła go zostawić, nawet jeśli nawet nie chciała myśleć o Holmesie.
— Przyjadę — oświadczyła cicho i rozłączyła się, nie czekając na odpowiedź.
Chwyciła płaszcz, wiedząc, że gdyby pozwoliła sobie na chociaż moment zawahania, zmieniłaby zdanie. John na nią liczył. Nie zasługiwał na to, co się działo, a ona sama nie zasługiwała na życie w niewiedzy.
***
Zjawiła się na miejscu przed nimi, sądząc po ciemności wyzierającej z okien. Zalała ją fala ulgi, gdy zdała sobie sprawę, że wciąż miała chwilę, by zebrać myśli i przygotować się na nadchodzącą konfrontację. Weszła do domu i zaczęła powoli wspinać się po schodach, a pani Hudson natychmiast wyszła jej na spotkanie.
— Och, dzięki Bogu, że tu jesteś! Bałam się, że uciekłaś razem z Sherlockiem — westchnęła kobieta z ulgą, łapiąc się za serce. Victoria zmusiła się do słabego uśmiechu i dołączyła do niej na piętrze.
— Nie, pani Hudson. My... Nie mamy obecnie najlepszych relacji. Nie do końca. Mój szef powiedział mi, że Sherlock zaginął, ale nie umiałam pomóc.
— W takim razie dlaczego tu jesteś?
— John zadzwonił. Jest z Sherlockiem i niedługo powinni się tutaj zjawić — odparła i położyła dłoń na ramieniu gospodyni.
— Och! Och, całe szczęście! Ten lekkomyślny chłopak pewnego dnia doprowadzi mnie do śmierci!
Radcliffe ponownie się uśmiechnęła i minęła kobietę, wchodząc do mieszkania. Starała się nie zwracać uwagi na charakterystyczny zapach ani na szlafrok Holmesa, leżący na jej kanapie. Zwyczajnie usiadła i wbiła wzrok w kominek, w oczekiwaniu na przybycie pozostałych. Pani Hudson dostrzegła jej paskudny nastrój, bo nawet nie próbowała zagadnąć, co nie leżało przecież w jej naturze. Poszła parzyć herbatę, ale gdy tylko drzwi frontowe zaskrzypiały, zdradzając czyjeś przybycie, wybiegła z kuchni i zawołała:
— John. Mary!
Victoria odwróciła się w samą porę, by dostrzec panią Watson zmierzającą w jej kierunku. Zatrzymała się, gdy dojrzała detektyw, ale po chwili zawahania dołączyła do niej obok kominka. John, z kolei, stanął obok stołu i posłał Radcliffe wdzięczne spojrzenie. Chciała się uśmiechnąć, przekazać mu jeszcze więcej wsparcia, ale gdy tylko Sherlock pojawił się w progu, nie potrafiła się do tego zmusić.
— Och, Sherlock! — zapłakała pani Hudson i ponownie chwyciła się za serce. — Och, na litość boską, wyglądasz okropnie!
— Przynieś mi morfinę ze swojej kuchni. Moja się skończyła — wydyszał Holmes i oparł się o framugę.
Victoria spojrzała w jego stronę, nie mogąc się powstrzymać. Faktycznie nie prezentował się najlepiej; w gruncie rzeczy nie wyglądał tak źle nawet tuż po operacji.
Zanim zdołała przemyśleć swoje działania, podeszła do niego i objęła go w talii, wydając mu ciche polecenie, aby się na niej oparł. Widziała jego zaskoczenie, nawet pośród grymasu bólu, ale wciąż zdecydował się skorzystać z pomocy. Puścił drzwi i położył dłoń na ramieniu kobiety.
— Nie mam żadnej morfiny! — odparła pani Hudson, a Sherlock spiął się wyraźnie.
— Więc po co właściwie tu jesteś? — spytał, a gospodyni zacisnęła zęby.
Wiedziała jednak, że sprzeczanie się z konsultantem było. Zamiast tego rozejrzała się wokół, a na jej twarzy pojawiło się skrajne niezrozumienie.
— Co się tutaj dzieje? — mruknęła, a John obrócił się gwałtownie.
Gdy tylko spojrzała w jego oczy, Victoria zrozumiała, dlaczego jej potrzebował. Wyglądał jak człowiek, który znajdował się na granicy szaleństwa, jakby lada moment miał eksplodować. Sherlock nie mógłby go powstrzymać, a Mary... Mary stanowiła jego ofiarę.
— Mam lepsze pytanie. Czy wszyscy, których poznaję, muszą okazywać się psychopatami?
— Tak — odparł Holmes, a detektyw odchrząknęła znacząco. — Z wyjątkiem Victorii, która jest jedynie szalona. — Kobieta zwalczyła chęć dokonania mordu na konsultancie i przeniosła wzrok na Mary, która gorliwie kiwała głową. — Dobrze, że to wyjaśniliśmy. A teraz...
— Zamknij się! I nawet nie waż się ponownie odezwać, bo to nie jest śmieszne. Nie tym razem.
Przyglądanie się Johnowi, gdy był w takim stanie, łamało serce. Niemalże zaczęła żałować, że natychmiast pospieszyła Sherlockowi z pomocą, bo Watson wyglądał jakby potrzebował jej znacznie mocniej.
— Nie powiedziałem, że to śmieszne — mruknął Holmes, a ona westchnęła wściekle.
— Po prostu się zamknij — wycedziła, potrząsając głową. — Im mniej mówisz, tym lepiej.
— Zabawne, bo jeszcze niedawno narzekałaś, że nic ci nie mówię — oświadczył konsultant, czego szybko pożałował, gdy ścisnęła jego ciało nieco mocniej.
— Naprawdę nie wiesz, kiedy przestać, hm? — wymamrotała i podniosła wzrok, by spojrzeć na jego twarz.
Wściekłość w jej oczach najwyraźniej zmusiła go do posłuchania polecenia, bo zacisnął usta i zamilkł. Victoria zwróciła się z powrotem w stronę Johna i Mary.
— Ty... Co takiego zrobiłem, co? Przez całe życie... żeby zasłużyć na ciebie?
— Wszystko — powiedział Sherlock, wyprowadzając kobietę z błędu.
Wcale nie miał zamiaru nikogo słuchać. Holmes nie znał granic nawet wtedy, gdy nie cierpiał z powodu ogromnego bólu.
— Mówiłem, żebyś się zamknął!
— Och, poważnie. Wszystko. Wszystko, co kiedykolwiek zrobiłeś.
— Sherlock, jeszcze jedno słowo i nie będziesz potrzebował morfiny.
— John! — warknęła Victoria. — Żadnych gróźb, dopóki tu jestem. Wystarczy przemocy, jak na ten tydzień. — Spojrzała w stronę Mary, która odwróciła wzrok ze wstydem.
— Byłeś lekarzem, który pojechał na wojnę — kontynuował Sherlock, jakby jej nie słyszał. — Jesteś człowiekiem, który nie potrafił wytrzymać na przedmieściach nawet miesiąca, bez wtargnięcia do meliny narkotykowej i pobicia ćpuna. Twój najlepszy przyjaciel to socjopata, który rozwiązuje sprawy w ramach alternatywy do brania narkotyków. — Przerwał na moment i uniósł dłoń z ramienia Victorii, a ona niemalże załamała się pod jego ciężarem. — To ja, nawiasem mówiąc. Nawet gospodyni prowadziła kiedyś kartel narkotykowy.
— To był kartel mojego męża. A ja tylko zapisywałam ważne rzeczy! — zaprotestowała pani Hudson, podczas gdy wszyscy patrzyli na nią z szokiem.
— Nie zapominajmy o tańcu egzotycznym — dodał Sherlock, a kobieta zarumieniła się wściekle.
— Sherlocku Holmesie, jeśli wchodziłeś na YouTube... — zaczęła, ale konsultant zupełnie ją zignorował.
— John, jesteś uzależniony od pewnego stylu życia. Ciągnie cię do niebezpiecznych sytuacji i ludzi... Czy to dziwne, że kobieta, którą kochasz, wpasowuje się w ten schemat?
Doskonale. Nie dość, że opisywał Watsona, świetnie podsumował także Victorię. Detektyw przez moment zastanawiała się, czy zrobił to celowo, ale odłożyła te spekulacje na później.
— Ale nie miała taka być! — odparł John i spojrzał na przyjaciela gniewnie. — Dlaczego taka jest?
— Bo ją wybrałeś.
— Dlaczego wszystko... zawsze... musi być MOJĄ WINĄ?! — wrzasnął Watson i kopnął stół, a pani Hudson podskoczyła ze strachu.
Victoria także drgnęła, po czym zamarła w bezruchu, gdy Sherlock jęknął cicho z bólu.
— Przepraszam — szepnęła i spojrzała na Johna. — Uspokój się. Przemoc nie sprawi, że poczujesz się lepiej.
— Posłuchaj, John — poparł ją Holmes i westchnął. — Czym ona jest?
— Moją kłamliwą żoną?
— Nie. Czym jest?
Spojrzenie Johna utkwiło w twarzy Mary, a oddech przyspieszył znacząco.
— Kobietą, która nosi moje dziecko, i która okłamywała mnie od dnia, gdy ją poznałem?
— Nie. Nie w tym mieszkaniu, nie w tym pokoju. Tu i teraz, czym ona jest?
Klientem, pomyślała Victoria i przygryzła wargę, gdy gorzki uśmiech pojawił się na twarzy lekarza. Musiał wyciągnąć podobne wnioski, co ona.
— W porządku. Zrobimy to twoim sposobem. Zawsze twoim.
Sherlock rozluźnił się wyraźnie i oparł się na kobiecie jeszcze bardziej; z każdą chwilą wydawał się coraz słabszy, co napawało ją strachem o jego życie.
— Proszę, powiedz, że wezwałeś pogotowie, zanim tu dotarłeś — wyszeptała, kątem oka obserwując Johna, który przeciągnął krzesło na środek pokoju.
— A poczujesz się dzięki temu lepiej? — spytał Sherlock i opuścił głowę.
— Nie, idioto. Nie, jeśli to kłamstwo.
— W takim razie dobrze, że nim nie jest.
Westchnęła z ulgą, nie dbając o to, czy usłyszy, jak drżący był to dźwięk. Jeśli pogotowie było w drodze, nie mogła zrobić nic więcej, poza zaciśnięciem zębów i modleniem się o cud.
— Tylko tym jesteś. Klientem. A to... — powiedział John i wskazał na krzesło. — To jest miejsce, w którym usiądziesz i przedstawisz swoją sprawę, a my zdecydujemy, czy ją weźmiemy.
Doktor podszedł do swojego krzesła i usiadł, odchrząkując. Oczekiwał, że Sherlock zrobi to samo, więc Victoria ścisnęła jego talię mocniej i pomogła mu przejść przez pokój. Posłała Mary zimny uśmiech, który jednak ocieplił się znacząco, gdy Sherlock ścisnął jej ramię, a ich spojrzenia się skrzyżowały. Wiedziała, że chciał jej podziękować, nawet jeśli nie użył do tego żadnych słów. Wciąż poczuła się odrobinę lepiej.
— A.G.R.A.. Co to? — spytał Sherlock, gdy Mary wyciągnęła z kieszeni pen-drive'a i położyła go na stole obok krzesła męża.
— Ee... Moje inicjały.
John odwrócił wzrok, a na jego twarzy pojawił się wyraz bólu. Victoria skrzywiła się, nie wiedząc, co by zrobiła, gdyby osoba, którą kochała, okazała się kimś zupełnie obcym.
— Wszystko o tym, kim byłam, znajduje się na dysku — powiedziała Mary. — Jeśli mnie kochasz, nie czytaj tego przy mnie.
— Dlaczego?
— Bo nie będziesz mnie już kochał, gdy skończysz. — Ledwo udało jej się powstrzymać łzy, co sprawiło, że wyraz twarzy Victorii złagodniał.
Musiał istnieć ważny powód, dla którego zmieniła tożsamość i zdecydowała się okłamywać ukochanego. Nie było wątpliwości, że Watson był dla niej najważniejszy — jej spojrzenie stanowiło najlepszy dowód.
— Nie chcę patrzeć, jak to się dzieje — dokończyła żona doktora i spojrzała na Victorię i Sherlocka. — Jak dużo już wiecie?
— Sądząc po twoich umiejętnościach, jesteś lub byłaś szpiegiem. Twój akcent jest obecnie angielski, ale nie jesteś stąd. Uciekasz przed czymś i użyłaś swoich zdolności do zniknięcia. Magnussen zna twój sekret i właśnie dlatego planowałaś go zabić. Zakładam, że zaprzyjaźniłaś się z Janine... — Sherlock skrzywił się znacząco i poprawił na krześle. — ...aby się do niego zbliżyć.
— Przyganiał kocioł garnkowi!
— Och, spójrzcie na was. Może to wy powinniście wziąć ślub? — zakpił John, a Victoria westchnęła, zwracając na siebie uwagę.
— Sherlock nie jest twoim wrogiem — mruknęła, a lekarz prychnął gniewnie.
— Odnoszę jednak wrażenie, że jest inaczej.
— Sherlock Holmes nigdy nie przedłożyłby czyjegoś dobra nad twoje — powiedziała i potrząsnęła głową. — Możesz wściekać się, ile dusza zapragnie, ale najpierw powinieneś wysłuchać, co ma do powiedzenia. Oboje powinniśmy.
Mary posłała jej uśmiech, ale Radcliffe nie zamierzała odwzajemniać tego jakże przyjaznego gestu.
— Poszłabym do więzienia na resztę życia, gdyby to, co ma na mnie Magnussen, ujrzałoby światło dzienne — powiedziała więc, zwracając się w stronę męża.
— A więc faktycznie zamierzałaś go zabić — mruknął John z niedowierzaniem.
— Ludzie tacy jak Magnussen, powinni zostać zabici. Właśnie dlatego istnieją osoby takie jak ja.
— Świetnie! — Watson prychnął i spojrzał w sufit. — A więc tym byłaś? Jakimś płatnym zabójcą? Jak mogłem tego nie widzieć?!
— Ależ widziałeś! I wciąż mnie poślubiłeś — odpowiedziała Mary, co wywołało morderczy uśmiech na twarzy Johna. — Właśnie to lubisz.
Chyba chciała, żeby John postradał zmysły. Wyglądał, jakby niewiele mu do tego brakowało. Victoria spojrzała na Sherlocka znacząco, a on — całe szczęście — zrozumiał konieczność interweniowania.
— A więc, Mary... Wszelkie dokumenty na twój temat, które posiada Magnussen, mają zostać odebrane i zwrócone?
— Dlaczego w ogóle chcesz mi pomagać?
— Ponieważ... Uratowałaś moje życie.
— Co?! — zdziwiła się Victoria i posłała mężczyźnie wściekłe spojrzenie. — Uratowała?! Przecież to ona cię postrzeliła, do cholery! Umarłeś na tym pieprzonym stole, Holmes!
— Dlaczego się nie zamkniesz i nie pozwolisz wyjaśnić? — odparł zmęczonym tonem konsultant. — Kiedy zastałem cię z Magnussenem... — Spojrzał na Mary. — Miałaś problem. A dokładniej, miałaś świadka. Rozwiązanie było proste. Zabić nas obu i uciec. Sentyment jednak uniemożliwił ci podjęcie takiej decyzji. Postanowiłaś unieruchomić mnie za pomocą jednego, precyzyjnego strzału, co w zamyśle miało ci dać więcej czasu, aby wynegocjować moje milczenie. Nie mogłaś, rzecz jasna, strzelić do Magnussena. — Tym razem zerknął na Johna. — W noc, gdy obaj włamaliśmy się do budynku, twój mąż stałby się podejrzanym, więc dokonałaś chłodnej kalkulacji. Uznałaś, że Magnussen będzie wolał wykorzystać zyskane informacje, zamiast dzielić się nimi z policją. A potem wyszłaś tą samą drogą, którą weszłaś.
Victoria przykucnęła, obserwując jego twarz z uwagą. Każde kolejne słowo przychodziło mu z wysiłkiem, a oddech stał się płytki i urywany. Czy ktokolwiek poza nią zwrócił uwagę na jego pogarszający się stan?
— Sherlock... — mruknęła z niepokojem, ale on zignorował ją, patrząc jedynie na Mary.
— Coś mi umknęło? — spytał.
— Jak niby uratowała ci życie? — warknął John.
— Zadzwoniła po pogotowie.
— Ja po nie zadzwoniłem.
— Znalazłeś mnie pięć minut później. Gdyby to od ciebie zależało, byłbym martwy. Przeciętny czas oczekiwania na karetkę w Londynie wynosi... — Spojrzał na zegarek dokładnie w tym momencie, gdy dwóch ratowników wkroczyło do pokoju. — ...osiem minut. Przynieśliście morfinę? Prosiłem o nią przez telefon.
— Powiedziano nam, że miała miejsce jakaś strzelanina — stwierdził jeden z ratowników, a Victoria prychnęła gniewnie.
— Tak, w zeszłym tygodniu — odparł Sherlock i położył dwa palce na nadgarstku. — Sądzę, że mam krwotok wewnętrzny, a mój puls jest niezwykle nieregularny. — Zmusił się do wstania, a kobieta natychmiast go objęła.
— Holmes, na litość boską... — mruknęła, gdy jego głowa opadła na jej ramię.
— Możliwe, że będziecie musieli mnie reanimować — dodał, a nogi ugięły się pod nim.
Jedynie siła woli Victorii sprawiła, że utrzymała ich w pionie, zanim ratownicy nie chwycili mężczyzny. Jej własne serce na moment się zatrzymało, gdy spojrzała na bladą, spoconą twarz Sherlocka.
— John... Tylko Magnussen się teraz liczy. Możesz ufać Mary. Uratowała mi życie — powiedział konsultant.
— Postrzeliła cię — odparł lekarz, ale Victoria zaprotestowała.
— Byłby martwy, gdyby nie jej telefon. Ciężko mi to przyznać, ale Sherlock ma rację.
Zanim zdołała powiedzieć coś więcej, ratownicy założyli Holmesowi maskę tlenową. John spojrzał wściekle na swoją żonę, ale Radcliffe przestała zwracać na nich uwagę. Sama nie wiedziała, jak to się stało, ale znowu płakała. Nie chciała go stracić, niezależnie od sytuacji, w jakiej ją postawił. Nie mógł umrzeć. Zwyczajnie nie mógł.
— Jadę z wami — powiedziała, a ratownicy spojrzeli na nią przepraszająco.
— Pani wybaczy, ale...
— Jestem jego narzeczoną — skłamała wbrew zdrowemu rozsądkowi, ale zabrzmiała na tyle szczerze, że mężczyźni natychmiast zmienili zdanie.
Nie zamierzała spuszczać Sherlocka z oczu, dopóki nie zyska absolutnej pewności, że z tego wyjdzie. Upewni się, że nic już nie zagraża jego życiu, a potem odejdzie, aby wyleczyć własne rany. Miała jedynie nadzieję, że nie będzie już na to za późno.
***
Niespodzianka! Rozdział, który oryginalnie stanowił końcówkę poprzedniego. Doszłam do wniosku, że wrzucę go osobno, bo kolejny także jest dość długi.
I — uwaga — następna część pisana jest z perspektywy Sherlocka! :D Ciekawe, jak to wyjdzie po polsku...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro