Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15

Wszystko wydawało się jedynie zamglonym wspomnieniem — mieszaniną kolorów, zapachów, emocji, które nie miały żadnego sensu. Victoria nie była geniuszem, co nie przeszkadzało jej przez większość czasu, nawet gdy pracowała z Sherlockiem. Teraz jednak chciałaby, aby sprawy wyglądały inaczej. Może gdyby posiadała umiejętność bezbłędnego łączenia faktów, nie musiałaby patrzeć na bladą jak śmierć, nieruchomą twarz Sherlocka.

Dlaczego znalazł się tutaj — w szpitalnym łóżku? Kto zrobił mu coś tak okropnego i, co najważniejsze, z jakiego powodu? Wkurzał wielu ludzi, ale na pewno nie zasługiwał na śmierć. Jak więc doszło do całej tej sytuacji?

— Victorio. — Łagodny głos Johna wyrwał ją z letargu, ale wciąż czuła się zbyt otępiała, by odpowiedzieć.

Jej wzrok pozostawał utkwiony w Sherlocku, nie opuszczając nawet na moment ostrych rysów twarzy mężczyzny. Jego skóra była blada — tak blada, że nieustannie musiała walczyć z chęcią, by sprawdzić puls i upewnić się, że wciąż żył.

— Vic...

— Co się stało, John? — wykrztusiła w końcu, a jej głos zabrzmiał, jakby piła od kilku dni, choć powód był zupełnie inny.

Nie pamiętała, kiedy ostatnio tyle płakała.

— Nie wiem. Nie... Nie do końca. Sherlock chciał dostać się do biura Magnussena, aby wykraść listy... Hm. Prawdopodobnie nie powinienem ci tego mówić.

Victoria spojrzała na niego z irytacją, jednak złagodniała, gdy ujrzała na twarzy Watsona ból. Jego oczy szkliły się zupełnie tak, jak jej własne na myśl o tym, jak niewiele brakowało, żeby stali w tym momencie nad trumną. Prawdopodobnie uratował życie Holmesa. Gdyby nie był wtedy z nim...

Radcliffe zamknęła oczy, nie chcąc po raz kolejny zacząć płakać. Wylała już zbyt wiele łez; żadne z nich nie mogłyby poprawić sytuacji ani cofnąć czasu.

— Okazuje się, że Sherlock wykorzystał Janine, by dostać się do biura. Cholera, oświadczył jej się tylko po to, żeby wpuściła go do tej cholernej windy.

Powieki detektyw uniosły się gwałtownie, gdy zrozumiała słowa lekarza. A więc do tego była mu potrzebna. Potrzebował jej, by móc dać się postrzelić i niemalże umrzeć. Wiedziała, że nie powinna myśleć w tych kategoriach; nawet Sherlock nie umiał przewidzieć wszystkiego, ale wciąż czuła ogromną złość. Wszedł do jaskini lwa. Wszedł do środka bez niej.

— Znaleźliśmy Janine nieprzytomną w biurze. Sherlock kazał mi się nią zająć, a sam zaczął rozglądać się wokół. Nie wracał przez dłuższą chwilę, więc zostawiłem Janine i poszedłem go szukać... — Głos Johna załamał się, co tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że nie tylko ona cierpiała.

Właściwie nie umiała sobie wyobrazić, co czuł mężczyzna. Znając Watsona, obwiniał się o wszystko, co zaszło. Nie mógł zrobić nic, by pomóc Sherlockowi; zapewne także zostałby postrzelony.

— Dobrze, że zadzwoniłeś po pogotowie. Uratowałeś mu życie. Dziękuję — powiedziała, nie zastanawiając się nad swoimi słowami.

Jednak kiedy John spojrzał w jej stronę, zrozumiała swój błąd.

— Zależy ci na nim, prawda? — spytał i uśmiechnął się przez łzy. — Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek zobaczę, jak ktoś patrzy na niego z takim...

— Takim czym? — odparła kobieta suchym tonem. — Nie jestem maszyną, a on nie jest potworem, wbrew temu, co myślą ludzie. Oczywiście, że mi zależy.

— Oboje wiemy, że chodzi o coś więcej — mruknął Watson. — To dobra rzecz, Vic.

Nie odpowiedziała, a jedynie przeczesała włosy palcami i westchnęła ciężko. Może faktycznie tak było dobrze. Dla Sherlocka. Potrzebował kogoś, kto będzie się o niego troszczył, choć zapewne nigdy by się do tego nie przyznał. Potrzebował też kogoś, kim mógłby się bawić. Niestety, ona potrzebowała czegoś zupełnie innego.

Kiedy jednak patrzyła na jego ciało, przykryte prześcieradłami, i na twarz białą jak śnieg... Nie umiała przypomnieć sobie momentu, gdy czuła się gorzej. Jej serce bolało, uświadamiając jej, że było już za późno, by zapomnieć o swoich głupich uczuciach i się wycofać. Zabrnęła za daleko, nawet jeśli napawało ją to skrajną wściekłością.

— Kto mógł to zrobić? Na pewno niczego nie widziałeś? — spytała, odsuwając na bok myśli.

— Próbowałem dowiedzieć się od Magnussena, ale on nie chciał powiedzieć. A przecież musi wiedzieć. Musi...

John zasłonił oczy i wziął głęboki wdech. Jego ramiona zatrzęsły się nieco w rozpaczliwej próbie powstrzymania płaczu, ale, najwyraźniej, tłumione dotychczas emocje dotarły do świadomości mężczyzny.

— Pójdę po kawę — powiedziała Victoria, kładąc dłoń na jego ramieniu.

Ścisnęła je lekko, po czym wyszła z pokoju. Potrzebował momentu, by pobyć sam na sam z poczuciem winy i głębokim smutkiem. Potrzebował chwili, by dać upust wszystkim negatywnym uczuciom. Nie chciała, żeby się powstrzymywał z uwagi na jej obecność, choć nie potrafiłaby pomyśleć o nim czegoś złego.

John Watson był człowiekiem o złotym sercu, który troszczył się o ludzi bardziej niż o siebie samego. Był człowiekiem, który uratował życie Sherlocka, a Victoria wiedziała, że nigdy mu tego nie zapomni.

***

Plastikowe krzesło na korytarzu było cholernie niewygodne. Kawa z automatu smakowała jak szczyny z cukrem, a światła były za jasne i za zimne, by poprawić sytuację. Jednak wciąż nie potrafiła zmusić się do choćby najmniejszego ruchu, a jej oczy nie opuszczały drzwi prowadzących do sali Sherlocka. Siedziała tak przez prawię godzinę, czekając aż John opuści pokój, ale nie czuła upływu czasu.

Myśli kobiety krążyły po jej umyśle w chaosie, wywołując uczucie zagubienia i dziwnego otępienia. Wciąż nie rozumiała, jak coś podobnego mogło się wydarzyć. Chodziło w końcu o Sherlocka Holmesa, jedynego konsultanta-detektywa na świecie. Nie tak dawno temu sama mówiła, by przestał uważać się za niezwyciężonego. Dlaczego więc sama miała trudności ze zrozumieniem, że ktoś okazał się od niego lepszy?

Magnussen? Może udało mu się zmylić w jakiś sposób Johna? Nie byłoby to przecież trudne, zważywszy na stan lekarza i jego roztrzęsienie. Nie... Magnussen nie miałby kiedy pozbyć się broni, a i precyzja strzału sugerowała, że to nie on stał za zbrodnią. Co więc wydarzyło się w tym cholernym biurze?

Telefon Victorii zadzwonił, zmuszając ją do poruszenia się, gdy poczuła wibracje na udzie. Przez moment rozważała, czy faktycznie powinna odbierać, ale jakaś jej część rozumiała, że świat nie zatrzymał się tylko przez stan Sherlocka. Sięgnęła więc do kieszeni i spojrzała na ekran urządzenia pustym wzrokiem. Molly Hooper.

— Hej — powiedziała, ale jej powitanie zniknęło pośród łkania.

— V-Victoria — płakała Molly. Najwyraźniej ktoś poinformował ją o sytuacji. — Powiedz, że nic mu nie jest.

— Powinno być dobrze — odparła i skrzywiła się mocno. — Tak przynajmniej mówią lekarze, ale... — Jej głos załamał się, gdy przypomniała sobie rozmowę z chirurgiem. — Podobno zatrzymał się podczas operacji. Na sekundę, co prawda, ale... Twierdzą, że to cud.

— O Boże — wyszeptała Hooper i wzięła głęboki oddech.

Była wyraźnie zaniepokojona i przygnębiona wydarzeniami, ale nie brzmiała na załamaną.

— To Sherlock, Molls. Jeśli ktoś go zabije, będę to ja. Albo ty. — Victoria zmusiła się, by zabrzmieć radośnie, co zostało przyjęte zdecydowanie pozytywnie, bo Molly przestała łkać.

— Zostawię to tobie, Vicky.

— Tak myślałam. — Radcliffe spojrzała na drzwi, które uchyliły się nieco, po czym John prześlizgnął się na korytarz. — Zadzwonię, jeśli coś się zmieni, dobrze?

— Dzięki, będę wdzięczna.

Zaledwie ułamek sekundy później zakończyła rozmowę, a Victoria wstała i podeszła do mężczyzny.

— Obudził się? — spytała, a Watson zmarszczył brwi.

— Na moment. To było dziwne — mruknął. — Powiedział tylko Mary.

Usta detektyw otworzyły się ze zdziwieniem, ale zamknęła ja niemalże natychmiast. Mary? Dlaczego Sherlock czuł potrzebę, aby wołać żonę swojego przyjaciela?

— Jesteś pewny?

— Tak, raczej z niczym bym tego nie pomylił.

Wciąż nie miało to jednak sensu. Może leki, którymi faszerowali go lekarze, odurzyły go na tyle mocno, żeby nie wiedział, co mówi? Morfina i kilka innych substancji bez wątpienia mogły doprowadzić do takiego stanu; Victoria nie widziała innego rozwiązania.

— Powiedział coś więcej?

— Nie. Zasnął z powrotem. Dobrze było usłyszeć jego głos.

Kobieta pokiwała głową i opadła na krzesło po raz kolejny, zamykając oczy. Westchnęła z ulgą, zdając sobie sprawę, że najgorsze było już za nim. Nie liczył się fakt, że gadał od rzeczy — żył i tylko to było ważne.

— Powinnaś pójść do domu, Vic. Wiem, że byłaś tu cały dzień i noc. Zapewne nie spałaś nawet dłużej. Jesteś tak samo uzależniona od pracy, jak Sherlock — powiedział John i położył dłoń na jej ramieniu.

Faktycznie czuła się zmęczona. I to cholernie. Mimo to nie potrafiła wyobrazić sobie, że mogłaby tak zwyczajnie zasnąć. Było tyle do zrobienia... Musiała znaleźć sprawcę. Konsultant miał sporo szczęścia, ale na pewno nie był bezpieczny. Nie, dopóki winowajca wciąż znajdował się na wolności.

— Poważnie. Nie jesteś w stanie pracować. Wiem, że chcesz znaleźć tego skurwysyna, ale kilka godzin odpoczynku niczego nie zmieni.

Miał rację. Zaprzeczanie czemuś tak oczywistemu było pozbawione sensu. Poza tym czuła się wyczerpana ciągłym powstrzymywaniem łez i przełykaniem ich, zanim ktokolwiek zorientowałby się, jak zdruzgotana naprawdę była. Może powinna pójść do domu i zwyczajnie pozwolić sobie na rozpacz? Może wtedy przestałaby czuć się otępiała.

— O, Mary! — powiedział John i wstał z miejsca.

Victoria śledziła jego ruch wzrokiem, obserwując, jak bierze w objęcia swoją żonę.

— Hej! — powiedziała kobieta, a Radcliffe zdała sobie sprawę, że nigdy wcześniej nie słyszała jej głosu. Jak mogła jej jeszcze nie poznać?

— Obudził się! Będzie żył! — oświadczył John, co Mary skwitowała radosnym uśmiechem.

— Poważnie?

— Tak! A ty, pani Watson, jesteś w dużych tarapatach. — John wskazał palcem na swoją żonę, a Victoria nie mogła się oprzeć wrażeniu, że na twarzy kobiety pojawiło się zmartwienie.

— Dlaczego?

— Jego pierwsze słowo po przebudzeniu? Mary!

Pani Watson zaśmiała się, po czym przytuliła męża. Jej rozweselenie zniknęło jednak tak szybko, jak się pojawiło. Zostało zastąpione szczerym niepokojem, który natychmiast zwrócił uwagę Victorii. Gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, przez moment żona Johna wyglądała na przerażoną. Gdyby nie wprawne oko detektyw, zrzuciłaby to na karb wykończenia, bo strach szybko został przykryty uśmiechem.

— Jak to możliwe, że potrzebne były tak fatalne okoliczności, żebyśmy się w końcu poznały? — spytała Mary i odsunęła się nieco od męża.

— Też się nad tym zastanawiałam — odparła Victoria, zmuszając się do zachowania spokoju.

Starała się dojrzeć jakiekolwiek pozostałości niepewności, ale twarz kobiety wyglądała zupełnie niepozornie. Mimo to była pewna, że wcale nie miała halucynacji. Dlaczego wyzdrowienie Sherlocka przerażało Mary? Czy naprawdę pierwsze słowo konsultanta po postrzale mogło być dziełem przypadku?

— Tak czy siak miło mi cię poznać. — Mary potrząsnęła jej dłonią z ogromnym uśmiechem na ustach, a Victoria uznała, że powinna chociaż spróbować odwzajemnić gest.

— Mi ciebie również. Dlatego też jest mi bardzo przykro, że posłucham rady Johna i faktycznie pójdę do domu. Nie spałam od czterdziestu ośmiu godzin, a to... Cóż, nie pomogło — wymamrotała i rzuciła okiem na drzwi od sali Holmesa.

Jej serce zakłuło boleśnie, a ona wypuściła drżący oddech i odwróciła wzrok.

— Och, oczywiście! Bidulka... Zadzwoń, jeśli będziesz czegoś potrzebować — zaoferowała kobieta z tak przerażającą szczerością, że Victoria poczuła dreszcze.

Wiedziała, co dostrzegła na jej twarzy, choć obecnie nie było na niej żadnych śladów wcześniejszego strachu. Jeśli miała jakikolwiek udział w tym, co stało się Sherlockowi... Victoria wolałaby zjeść własne włosy niż pozwolić, aby uszło jej to na sucho.

***

Pochówek własnych dzieci był rzeczą straszną — szczególnie wtedy, gdy nawet nie dostało się szansy, by je poznać. Radcliffe wiedziała, że widok malutkiej trumny mógł zrujnować życie i poranić psychikę zbyt mocno, by kiedykolwiek się zagoiła. Zapewne rodzice Mary Morstan cierpieli przez długie lata, gdy okazało się, że ich dziecko urodziło się martwe.

Vic nie chciała uwierzyć, że żona Johna mogłaby ukraść czyjąś tożsamość, ale nie widziała innego wyjaśnienia. Kobieta nie widniała w żadnej bazie danych, zupełnie jakby nie istniała. A przecież Watson nie poślubił ducha. Najwyraźniej jednak wcale nie trzeba być duchem, żeby stać się niewidzialnym.

Kim była? Dlaczego kłamała? I czemu ukradła akurat tożsamość dziecka, które nie wzięło nawet jednego wdechu? Nieważne, jak mocno próbowała odpowiedzieć na którekolwiek z tych pytań, jej umysł podsuwał jedynie kiepskie rozwiązania. Nie miała żadnych informacji. Nic, poza rosnącym strachem, że John zaufał nieodpowiedniej osobie — komuś, kto próbował zabić jego najlepszego przyjaciela.

Czy Sherlock wiedział? Był przecież chodzącym wykrywaczem kłamstw. Na pewno dokładnie zbadał przeszłość Mary, gdy tylko dowiedział się o związku Watsona. Sprawdził policyjną bazę danych i — podobnie jak Victoria — nie mógł nic znaleźć. Musiał wiedzieć. Dlaczego więc nic nie powiedział? Dlaczego...

Oczy detektyw otworzyły się gwałtownie, pomimo zmęczenia, które stawało się z każdą chwilą coraz większe. Była wyczerpana, ale ścisk w gardle nieustannie przypominał jej o sytuacji, w której się znaleźli. Sherlock był w niebezpieczeństwie, pochodzącym najwyraźniej od osoby znacznie mu bliższej niż ktokolwiek się spodziewał. Radcliffe nie mogła zwyczajnie zasnąć, wiedząc, że Mary zapewne jedynie czyhała na odpowiedni moment, żeby dokończyć to, co zaczęła.

Kobieta wstała i chwyciła płaszcz, zmierzając w kierunku drzwi. Odpocznie w szpitalu, w sali Sherlocka. A jeśli Holmes się obudzi... Może będzie w stanie odpowiedzieć na pytania, które nieustannie rozbrzmiewały w jej głowie. Wiedziała przecież, że wyciąganie wniosków na podstawie jedynie szczątkowych informacji nie było najmądrzejszą rzeczą. Wciąż mogło istnieć coś, co wyjaśniłoby całą tę sytuację. Musiała w to wierzyć, zarówno ze względu na Johna, jak i siebie samą.

***

Sherlock nie spał. Victoria poniekąd liczyła, że zastanie go nieprzytomnego, co dałoby jej szansę na chociaż krótki odpoczynek. Kiedy jednak spojrzała na jego zamglone oczy, zmęczenie wyparowało z jej ciała, zostawiając za sobą jedynie ulgę i zdenerwowanie.

— Czasami cholernie cię nienawidzę — wyszeptała, a na jego twarzy pojawił się niewielki uśmiech.

Wciąż był blady jak pościel, w której leżał, ale wyglądał na zdrowszego niż wcześniej.

— Proszę cię... Nie tak prosto mnie zabić. — Jego głos był zachrypnięty, ale i tak sprawił, że  westchnęła z ulgą.

Jej oczy wypełniły się łzami, zmuszając do odwrócenia wzroku. Nie chciała, by widział jej mizerny stan. Nawet silne leki nie sprawiły jednak, że mężczyzna nie potrafił dostrzec czegoś tak oczywistego.

— Płaczesz? — spytał nieco zdziwiony, a ona wzruszyła ramionami.

— Zamknij się — wycedziła przez zaciśnięte zęby, czując jak ciepło wstępuje na jej policzki.

— Nic mi nie będzie, Victorio. — Ku jej zaskoczeniu nie brzmiał, jakby zamierzał naśmiewać się z jej uczuć. — Nie ma sensu płakać nad rozlanym mlekiem. Nie cofniesz czasu.

Spojrzała na niego wściekle, co spotkało się z zaskoczeniem.

— Prawie umarłeś, idioto. Zależy mi na tobie i, uwaga, myśl o tym, że mogłabym zostać zmuszona do stania nad twoim pieprzonym grobem, nie jest wcale miła! — wypluła i zacisnęła pięści, po czym usiadła na krześle obok łózka. — Jeśli nie umiesz tego zrozumieć, to chociaż się zamknij.

Nie zdołała powstrzymać łez, które potoczyły się w dół po jej twarzy. Oparła łokcie o kolana i pochyliła się w przód, pozwalając włosom opaść i ukryć ją z dala od przenikliwego spojrzenia konsultanta. Nie chciała, by widział jej rozpacz, ale było już na to za późno. Nawet naćpany morfiną, wciąż dostrzegał więcej niż ktokolwiek inny.

Zmusiła się do uniesienia wzroku i zastała go wpatrującego się w nią ze szczerym zdumieniem. Przez moment świat stał w miejscu, a Victoria dała się złapać spojrzeniu Sherlocka w pułapkę; trwało to zaledwie chwilę, ale wystarczyło, by wywołać na jej twarzy rumieniec wstydu.

— Powiesz mi, co się stało? — spytała cicho, gdy w pomieszczeniu zapadła ciężka cisza.

Nie spodziewała się odpowiedzi. Chodziło w końcu o Sherlocka.

— Zostałem postrzelony.

Wydęła policzki, powstrzymując wiązankę przekleństw, która cisnęła się jej na usta. Zasługiwał na solidne lanie, ale nie zamierzała robić mu krzywdy. Nie chciała go ranić, nawet jeśli on nie miał z tym problemu, traktując ją jak cholerną idiotkę.

— Co Mary ma z tym wspólnego? — spytała wprost i podniosła wzrok, obserwując jak wyraz jego twarz zmienia się nieznacznie.

Dla każdego innego zapewne wyglądałby na nieporuszonego i spokojnego, ale Victoria wiedziała lepiej. Jego palce drgnęły, a brwi zmarszczyły na moment, zdradzając zaskoczenie pytaniem.

— Nic, rzecz jasna. Dlaczego żona Johna miałaby...

— Przestań kłamać — przerwała mu kobieta i wstała gwałtownie. — Widziałam niepokój na jej twarzy, gdy dowiedziała się o twoim dość szczęśliwym przeżyciu. Umiem łączyć fakty, może nie tak dobrze, jak ty, ale wciąż... Wypowiedziałeś jej imię, Sherlock, zaledwie moment po przebudzeniu.

Mężczyzna nie odpowiedział. Zamiast tego zaczął wpatrywać się w ścianę naprzeciwko z obojętnością, dając znać, że nie udzieli nikomu żadnych odpowiedzi. Victoria westchnęła z niedowierzaniem i potrząsnęła głową, gdy kolejna fala łez zalała jej oczy.

— Niesamowite. Nawet po tym, jak przyznałam, że wiem, kto do ciebie strzelił, wciąż nie zamierzasz być ze mną szczery. Wolisz chronić kobietę, która niemalże cię zabiła, zamiast wyznać prawdę komuś, kto postanowił ślepo ufać wszystkiemu, co robisz? — Uśmiechnęła się gorzko i odwróciła na pięcie, gotowa opuścić salę.

Nie chciała na niego patrzeć. Czego jednak się spodziewała? Że nagle zacznie traktować ją inaczej? Była tak cholernie głupia... Głupia, naiwna i skrzywdzona, ponad wszystko. Nie zasługiwała na kłamstwa, a już na pewno nie po tym, co się wydarzyło. Jak mogła być taka ślepa?

— Victorio... — Tuż przed tym, jak chwyciła klamkę, w sali rozległ się jego głos. Nie odwróciła się, ale zatrzymała, mając nadzieję, że się myliła. — Wszystko wyjaśnię. Ale najpierw potrzebuję twojej pomocy.

Żartował. Musiał żartować. Nie mógł być w końcu tak bezczelny, żeby prosić ją o pomoc. Nie zdołała powstrzymać śmiechu, choć nie był to wesoły dźwięk; wypełniała go gorycz i gniew. Odwróciła się z powrotem w jego stronę, ciesząc się, że chociaż tym razem zdołał odczytać jej uczucia.

— Ty naprawdę nie rozumiesz, co? Nie jestem twoją pieprzoną zabawką. Nie jestem osobą, która będzie pomagać ci zawsze i wszędzie, nawet gdy traktujesz ją jak gówno. Twoje ciągłe kłamstwa i sekrety mnie ranią. Nie powinny, tak, jak i ja nie powinnam się w ogóle tobą przejmować, ale jednak! — powiedziała wściekle.

Nawet przez łzy widziała, że na twarzy Sherlocka pojawiło się olśnienie, spowodowane zapewne niesamowitym odkryciem dotyczącym przyjaźni — tajemnice zwykle ją rujnowały.

— Powiesz mi chociaż, w czym miałabym ci pomóc?

— Ja... J-ja muszę opuścić szpital. Są sprawy, którymi należy się zająć i potrzebuję pomocy w...

— Popełnieniu samobójstwa — dokończyła za niego i uśmiechnęła się z niedowierzaniem. — No tak, mogłam się spodziewać, że poprosisz o coś tak niedorzecznego. Postradałeś zmysły, Holmes?! Zostałeś postrzelony, umarłeś na stole, a teraz oczekujesz, że pomogłabym ci w czymś takim?!

— Nie, nie zamierzam umrzeć. Dokonałem potrzebnych obliczeń, by...

— Zamknij się! Po prostu się zamknij! — wrzasnęła, nie mogąc się powstrzymać.

Nie obchodziło ją, że za moment w sali pojawią się pielęgniarki i nakażą jej wyjść. Słowa Sherlocka rozbrzmiewały w jej umyśle tak głośno, że zwyczajnie nie umiała ich dłużej znieść.

— Jak możesz oczekiwać, że się na to zgodzę?! Jak możesz prosić o coś, co może skończyć się twoją śmiercią, jednocześnie nie dając mi w zamian jakiegokolwiek wyjaśnienia?! Wiesz co, Holmes?! Pieprz się. Długo pozwalałam ci wodzić mnie za nos, ale dość tego.

Jej głos stał się dziwnie wysoki i drżący, a łzy toczyły się po twarzy bez żadnej kontroli. Głowa bolała, serce kłuło boleśnie, a fala mdłości uderzyła w nią z taką siłą, że przez moment zrobiło jej się słabo. Oparła się o poręcz łóżka i zamknęła oczy, w rozpaczliwej próbie znalezienia spokoju.

— Proszę, Victorio, to naprawdę ważne — powiedział Sherlock, ale ona tylko zaśmiała się jak szaleniec i zacisnęła powieki jeszcze mocniej.

— Nie masz prawa mi tego robić, Holmes. Jeśli umrzesz, będę miała twoją krew na rękach i będę winić się do końca życia. Bywasz okrutny, prawda, ale to? Brakuje mi słów, żeby opisać twój egoizm.

— Mówiłaś, że jesteśmy przyjaciółmi.

Oczy kobiety otworzyły się, podobnie jak usta, w geście niedowierzania.

— Przyjaciółmi? Przyjaciele nie proszą się o rzeczy, które mogłyby zrujnować ich życie. Przyjaciele nie mają milionów sekretów. Chronią się. I właśnie to zamierzam zrobić, skoro już sięgnąłeś po kartę przyjaźni — powiedziała ironicznie i odepchnęła się od poręczy. — Zadzwonię do Lestrade'a i powiem mu o twoim debilnym planie ucieczki, a on wyśle tutaj kilku oficerów, którzy będą obserwować cię całą dobę. Chyba, że zmienisz zdanie i powiesz mi wszystko.

Sherlock poruszył się gwałtownie, a jego twarz wykrzywiła się w grymasie złości, który jednak szybko zamienił się w grymas bólu.

— Victorio, posłuchaj mnie...

— Nie! Tak się składa, ze straciłam już jedną osobę, na której mi zależało. Wolałabym umrzeć niż pozwolić ci zrobić coś tak niedorzecznie głupiego. I właśnie na tym polega przyjaźń, dupku!

— Wiesz, że to mnie nie powstrzyma! Tak czy siak stąd ucieknę! — powiedział, zanim wyszła z pomieszczenia.

Odwróciła się ostatni raz i uniosła ramiona w geście bezsilności.

— Zapewne masz rację. Ale nie zmusisz mnie do przekroczenia tej granicy, Holmes. Ja... — Spojrzała na niego i przygryzła wargę, próbując powstrzymać się od kolejnego napadu płaczu. — Mam dość. Chyba jednak łatwiej mnie złamać, niż sądziłam. Powodzenia z misją samobójczą.

Wyszła z pokoju i zatrzasnęła drzwi z hukiem. Jej dłonie drżały z tłumionych emocji, a oddech stał się płytki. Nie zdołała zapanować nad łkaniem, które wstrząsnęło jej ciałem.

Czuła, że popełniła błąd, podejmując jednocześnie najlepszą decyzję w życiu. Nieważne, jak bardzo próbowała udawać twardą, wystarczyła chwila, aby pokazać prawdę. Odmówienie mu kosztowało ją ogromne pokłady sił, szczególnie po tym, jak dostrzegła w jego oczach ból. Oskarżyła go o brak zaufania, chociaż wiedziała, że w jakiś popieprzony sposób jej ufał. Liczył, że mu pomoże, gdy znalazł się na dnie — teraz.

Nie skłamała jednak, gdy mówiła, że ma dość. Myśl o jego stracie okazała się na tyle przerażająca, że zwyczajnie nie umiała przyłożyć ręki do czegoś tak ryzykownego, jak jego plan ucieczki. Nie potrafiłaby żyć z odpowiedzialnością za jego śmierć. Nie potrafiłaby spojrzeć sobie w oczy.

Może jego sekrety miały ją chronić. Cholera, może nawet mu zależało, ale w tamtym momencie, Victoria wiedziała, że to nigdy nie wystarczy. Nie chciała gonić go przez całą wieczność, gdy z takim uporem od niej uciekał.

Ruszyła w głąb korytarza, ocierając łzy i zakładając maskę obojętności. Świat nie musiał wiedzieć, że wewnątrz czuła się martwa.

***

Okej, jednak podzieliłam ten rozdział, bo w oryginale miał jakieś sześć tysięcy słów... No cóż :D 

Trochę dramatycznie się zrobiło, ale to dopiero początek, możecie mi wierzyć. Jak wrażenia? :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro