Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14

Patrzenie na Sherlocka i Janine, opuszczających łazienkę, było prawdziwie okropnym przeżyciem. Choć, technicznie rzecz biorąc, wcale na nich nie patrzyła; pozycja jej ulubionej kanapy, na której leżała, uniemożliwiła podobne obserwacje, ale nawet słuchanie piskliwego śmiechu kobiety i głębokiego głosu Holmesa wydawało się nie do zniesienia.

Victoria nie mogła się nadziwić, że jej twarz nie przypominała dojrzałego buraka, bo czuła się, jakby miała za moment wybuchnąć od tłumionych emocji. Gniew, zazdrość, poczucie winy, niepokój... Boże, nie umiała zdecydować, która z nich dominowała nad innymi. Chyba właśnie ta dezorientacja pozwoliła jej wpatrywać się beznamiętnie w sufit.

John za wszelką cenę próbował ją zagadać, co zdecydowanie nie pomagało. Radcliffe potrafiła zdobyć się jedynie na zdawkowe odpowiedzi, ale nieco bardziej entuzjastyczne zachowanie nie wchodziło w grę, gdy do jej uszu co chwilę docierały pluski i śmiech Janine. Zdążyła już serdecznie znienawidzić druhnę Mary, choć wiedziała, że ta w ogóle na to nie zasługuje. Zakochanie się w nieodpowiednim facecie nie było wszakże zbrodnią, co Victoria zaczynała rozumieć aż za dobrze.

W końcu odgłosy kąpieli ucichły, a Sherlock wszedł do salonu, zakładając marynarkę, a jego twarz wydawała się tak wesoła, że John zamrugał z dezorientacją, po czym uśmiechnął się szeroko. Spojrzenie Holmesa prześlizgnęło się z przyjaciela prosto na Victorię, a ona zmusiła się do pozostania w miejscu, choć bardzo chciała się wzdrygnąć.

— Więc... To tylko domysły, ale zapewne macie pytania — powiedział Sherlock, a John wywrócił oczami.

— Może jedno albo dwa — odparł ironicznie, co zostało zignorowane przez konsultanta.

— Naturalnie. — Mężczyzna odwrócił się i spojrzał w kierunku kuchni, gdzie znajdowała się obecnie Janine.

— Masz dziewczynę? — spytał Watson z niedowierzaniem, a Victoria parsknęła.

Co za głupie pytanie, doprawdy. Mówili o Sherlocku. Jeśli coś skłoniło go do wzięcia kąpieli z kobietą, musiała być wyjątkowa. Albo wyjątkowo głupia, skoro nie widziała rażącej manipulacji.

— Tak, na to wygląda — odparł Holmes, a kiedy jego spojrzenie ponownie zatrzymało się na kuchni, wyraz twarzy stał się poważny.

Widocznie nie chciał odpowiadać na więcej pytań dotyczących akurat tej sprawy, choć właściwie nie wiedziała, jak mógł oczekiwać, że John tak po prostu odpuści. Uśmiech lekarza był jednak wystarczającym dowodem na to, że jego jedno czy dwa pytania dotyczyły tylko i wyłącznie związku przyjaciela.

— A teraz... Magnussen. Magnussen jest jak rekin. To jedyny sposób, w jaki mogę go opisać. Widziałeś kiedyś akwarium z rekinami, Johnie? Blisko szkła, tuż obok tych płaskich, zawieszonych w wodzie twarzy, tych martwych oczu... Tym właśnie jest. Miałem do czynienia z mordercami, psychopatami, terrorystami, seryjnymi zabójcami. Żaden z nich nie wywołał we mnie tak ogromnych mdłości jak Charles Augustus Magnussen.

Victoria poczuła dreszcz, przeszywający jej ciało, w odpowiedzi na słowa Sherlocka. Zmusiły ją do wyprostowania się, a jej spojrzenie przykleiło się do sylwetki konsultanta w oczekiwaniu na więcej informacji. John, jednakże, pozostał głuchy na przemowę przyjaciela.

— Tak, na to wygląda.

— Wybacz, co proszę? — Sherlock zamrugał kilkukrotnie, nie widząc sensu w słowach doktora.

— Masz dziewczynę.

— Co? Tak. Tak, umawiam się z Janine. Sądziłem, że akurat to będzie oczywiste.

Nie musiał jej o tym przypominać. Victoria skrzywiła się nieznacznie, co Holmes, rzecz jasna, natychmiast zauważył, po czym posłał jej zaciekawione spojrzenie. Na jej szczęście Watson wciąż nie skończył ze swoimi idiotycznymi pytaniami.

— Tak, cóż... Miałem na myśli, że ty jesteś... jesteś w związku?

Potrafił być takim uroczym kretynem. Radcliffe chciała jednocześnie się uśmiechnąć, jak i westchnąć głęboko w odpowiedzi na jego głupotę, ale wiedziała, że gdyby nie jej wcześniejsza... „świadomość" istnienia owego związku, sama zareagowałaby podobnie.

— Tak.

— Ty i Janine?

— Mm, tak. Ja i Janine.

— Mógłbyś rozwinąć tę myśl?

Sądząc po zirytowanym spojrzeniu, jakie posłał jej Sherlock, wcale nie chciał niczego rozwijać, ale ciekawość Johna nigdzie się nie wybierała.

— Cóż, jesteśmy w dobrym miejscu. Nasz związek jest... niezwykle stabilny.

Victoria uniosła brwi, zdając sobie sprawę, że zacytował właśnie jedną z rzeczy, które zabroniła mu mówić. Brzmiało to jak jakaś rada z niedorzecznej książki o randkowaniu. Ach, no tak... Zapewne właśnie tam to przeczytał.

— Wziąłeś to z książki — oskarżył go John, jakby czytając jej w myślach, a Radcliffe poczuła przemożną chęć wybawienia Sherlocka z opresji.

— Wszyscy wzięli to z książki — powiedziała więc, jednocześnie z Holmesem.

Prawie nie mogła w to uwierzyć, ale konsultant spojrzał na nią i uśmiechnął się — szczerze i niewymuszenie. Był to tak dziwny wyraz, że natychmiast zwróciła wzrok w stronę okna, chociaż wciąż czuła, że na nią patrzył, a jej skóra zaczęła dziwnie swędzieć.

Nawet John musiał zauważyć nagłą zmianę atmosfery w pomieszczeniu, ale nie odezwał się ani słowem — nie otrzymał takiej szansy, bowiem Janine weszła do salonu.

Kobieta zatrzymała się tuż przed Sherlockiem, po czym powiedziała:

— W porządku, zachowujcie się, chłopcy. — Usiadła na jednym z podłokietników fotela i uśmiechnęła się słodko. Victoria odchrząknęła cicho, zmuszając Janine do zwrócenia na nią uwagi. — Och, wybacz! Nie sądziłam, że wciąż tu jesteś.

Radcliffe wzruszyła ramionami, obserwując, jak kobieta nachyla się w stronę Sherlocka.

— A ty, Sherl... Będziesz musiał mi powiedzieć, gdzie byłeś zeszłej nocy.

— Pracowałem — odparł wymijająco konsultant, a John przestał się uśmiechać.

— Pracowałeś. Daj spokój... Tylko ja wiem, jaki naprawdę jesteś, zapomniałeś? — spytała Janine, co z kolei zmusiło Victorię do otworzenia ust z niedowierzaniem.

Na litość boską... Sherlock naprawdę posłuchał jej rady! Zdołał, w jakiś dziwny sposób, przekonać Janine, że faktycznie była wyjątkowa. Cholera jasna.

— To nasz mały sekret — mruknął łagodnie Holmes, po czym dotknął czubka nosa kobiety w delikatnym, czułym geście, który sprawił, że Radcliffe zachciała wydłubać sobie oczy.

Biedna kobieta. Nie wiedziała, w co się wpakowała...

— Nie wspominałam o tym Mary — oznajmiła Janine, gdy zdołała oderwać wzrok od Sherlocka. — Chciałam ją zaskoczyć.

— Na pewno ci się uda — zaśmiał się John.

— Musimy się spotkać na obiad, jakoś w najbliższym czasie!

— Dokładnie! — zawtórował kobiecie Sherlock, brzmiąc niemalże szczerze.

Victoria potrząsnęła głową, gdy zwrócił się w jej stronę i otworzył usta, zapewne myśląc o rozszerzeniu zaproszenia, ale detektyw nie uważała tego za najlepszy pomysł. Właściwie nie był nawet dobry.

— Koniecznie w moim mieszkaniu, a nie tej graciarni — kontynuowała Janine, doprowadzając detektyw do stanu skrajnej irytacji.

Obserwowanie śmiechu Sherlocka, tuż po tym, jak jego dom został nazwany tym mianem, było przerażające. Detektyw nie umiała powiedzieć, czy miało to związek z tym, z jaką lekkością przyszło mu wyrażenie radości, czy może z samym faktem, że ktoś odważył się określić Baker Street podobnym mianem. Niezależnie od przyczyn, musiała policzyć do dziesięciu, zanim zdołała się ponownie uśmiechnąć.

— Och, doskonale! Obiad! — zgodził się John, choć wydawał się zaskoczony propozycją.

Naprawdę sądził, że Sherlock będzie potrafił przeżyć podwójną randkę? Bo właśnie to oznaczał obiad dla czwórki — a konkretniej dwóch par.

Zaraz. Czy Holmes w ogóle wiedział, na co się zgodził?

— Muszę uciekać. Świetnie było cię zobaczyć! — Janine wstała i wygładziła spódnicę.

— Ciebie również — odpowiedział John, po czym ruszył za kobietą i przyjacielem, który zdążyli przemieścić się w stronę wyjścia.

Radcliffe, za to, postanowiła się znowu położyć, zamiast śledzić parę.

— Miłego dnia. Zadzwoń później — poprosił Sherlock, a Janine zbliżyła się do niego z kokieteryjnym uśmiechem.

— Chyba tak zrobię. O ile nie spotkam kogoś ładniejszego — zagruchała słodko i kompletnie bezsensownie, na co Victoria wolała nie zwracać uwagi.

Szczególnie wtedy, gdy po jej wypowiedzi w pomieszczeniu rozległ się dźwięk, który mógł oznaczać tylko jedno. Całowali się. Całowali się tuż przed jej oczami. Victoria spojrzała na Johna, który rozglądał się wokół z desperacją, i doszła do wniosku, że sama powinna zrobić to samo. Jej oczy okazały się jednak zdradzieckie, bo kiedy tylko zatrzymały się na parze, pozostały w miejscu jak przyklejone.

Pocałunek był delikatny i dość niewinny, choć był także bardzo głośny. Victoria musiała przyznać — Sherlock i Janine nie wyglądali razem najgorzej, nawet jeśli podobne stwierdzenie przyszło jej do głowy z niemałym oporem. Mężczyzna miał zamknięte oczy — tak, jak mu mówiła — a jego usta poruszały się w powolnym, łagodnym rytmie.

Ich pocałunek był, w pewien sposób, niezwykle urzekający — jak jeden z tych, które można zobaczyć w filmach. Radcliffe musiała jednak przyznać, że już dawno nie czuła się tak fatalnie, jak w tamtym momencie. Boże, była żałosna i niedorzeczna. Niedorzecznie żałosna.

— Rozwiąż dla mnie zagadkę, Sherlocku Holmesie — wyszeptała Janine, prosto w usta Sherlocka, a detektyw zakryła oczy z bólem.

Co to miało znaczyć? Jak ktokolwiek mógłby utrzymać po tym kamienną twarz? Gdy tylko drzwi zamknęły się za kobietą, a Sherlock odwrócił się w stronę salonu z beznamiętnym wyrazem, Victoria otrzymała odpowiedź.

— Znacie Magnussena jako właściciela gazety, ale jest czymś więcej.

Najwyraźniej temat Janine odszedł w zapomnienie, co Radcliffe przyjęła z ulgą. Wstała i podeszła do biurka, przyglądając się mężczyźnie, który zaczął uderzać w klawisze laptopa z zaskakującą prędkością.

— Nie przesadzę, mówiąc, że zna największe słabości każdej osoby o jakiejś wadze czy wpływie na wydarzenia w całym zachodnim świecie, a także poza nim. Jest Napoleonem szantażu i zbudował na zakazanej wiedzy nienaganną konstrukcję. Jej nazwa to Appledore. — Sherlock obrócił laptopa, a spojrzenia Victorii i Johna natychmiast zatrzymały się na ekranie.

Budynek, o którym mówił konsultant, był bez wątpienia imponujący. Właściwie kobieta poczuła nieznaczne rozczarowanie swoim wyborem kariery. Może powinna wybrać inną ścieżkę? Kogo chciała oszukać... Nie potrzebowała przecież większego mieszkania — bywała w nim zdecydowanie zbyt rzadko.

Mimo pokaźnych rozmiarów, Appeldore nie wyglądało jak twierdza, chroniąca niezwykle wrażliwe informacje. Ot, kolejna willa z świetnym widokiem. Z drugiej strony Holmes nie zwykł się mylić. Ryzykował tak wiele dla tego śledztwa... Nie przeoczyłby żadnego detalu. Victoria była gotowa uwierzyć, że budynek faktycznie stanowił bazę danych, służących do szantażu, ale zupełnie nie umiała odpowiedzieć na jedno pytanie: jaki związek miała z tym wszystkim Janine?

— Obiad — powiedział John, a zarówno Sherlock, jak i Radcliffe spojrzeli na niego ze zdziwieniem.

— Przepraszam, jaki obiad? — spytał konsultant, wyraźnie zdążywszy już zapomnieć o swoim związku.

— Ja, Mary... Na obiedzie... z winem i... siedzeniem?

Sherlock obrócił się i zmierzył przyjaciela wzrokiem.

— Poważnie? Właśnie powiedziałem ci, że zachodni świat jest sterowany z tego domu, a ty chcesz rozmawiać o obiedzie?

— Oczywiście, że tak — westchnęła Victoria i wywróciła oczami. — Twierdzisz, że poślubiłeś swoją pracę. Obserwowanie ciebie z Janine jest... dość szokujące, rzecz jasna. Natomiast fakt, że zgodziłeś się na podwójną randkę? To, z kolei...

— Jaką podwójną randkę? — przerwał jej Holmes.

— Obiad, Sherl — zakpiła, obserwując, jak jego policzek drży z rozdrażnienia, którego nie mógł w pełni okazać ze względu na obecność Watsona. — Ty i Janine stanowicie jedną parę, a John i Mary drugą.

Konsultant przyglądał się jej z niedowierzaniem, wyraźnie zaczynając rozumieć, że został wmanipulowany w coś, co kompletnie nie zgadzało się z jego poglądami. Victoria nie wątpiła, że nawet gdyby chodziło o zwykły obiad, mężczyzna wciąż nie miałby zamiaru się tam pojawiać, ale podwójna randka brzmiała znacznie gorzej.

— Nieważne. Zajmiemy się tym później. Istnieją ważniejsze sprawy.

— Dom — potwierdziła Victoria, a on pokiwał głową.

— To największa skarbnica wrażliwych i niezwykle niebezpiecznych danych, Biblioteka Aleksandryjka sekretów i skandali, z których żaden nie został zapisany na twardym dysku. Magnussen jest mądry. Wie, że do komputerów da się włamać z dowolnego miejsca na świecie. Wszystko znajduje się na papierze, w skarbcu gdzieś pod posiadłością. Dopóki tak jest, wolność osobista każdego człowieka, którego kiedykolwiek spotkaliście, jest czystą fantazją.

Zanim zdążył powiedzieć coś jeszcze, ktoś zapukał do drzwi, po czym pani Hudson zajrzała do środka z niepokojem.

— Och, dzwonek do drzwi! Nie słyszałeś? — spytała, a Sherlock zmarszczył brwi.

— Jest w lodówce. Nieustannie dzwonił.

Radcliffe wywróciła oczami, ale nie zdołała powstrzymać uśmiechu w obliczu głupoty Holmesa. Być może nawet by to skomentowała, ale wyraz twarzy gospodyni ją powstrzymał.

— Taka właśnie jest jego funkcja, Sherlocku! — jęknęła kobieta, wyglądając na zmartwioną.

— Kto to? — spytał John, który także zauważył dziwne zachowanie pani Hudson.

Victoria nie zdążyła usłyszeć odpowiedzi, bo ktoś przerzucił ją sobie przez ramię — Sherlock, jak ustaliła po chwili.

— Co do cholery, Holmes?! — krzyknęła wściekle, ale on zdążył już przemierzyć całą kuchnię, niosąc detektyw w kierunku sypialni.

Postawił ją na nogi, gdy tylko znaleźli się za drzwiami.

— Słuchaj uważnie. To Magnussen. — Cała jego twarz była ściągnięta od napięcia, a Victoria uznała, że wyglądał niemalże na zaniepokojonego. — Dopóki nie opuści Baker Street, masz tutaj siedzieć i być cicho. Zrozumiałaś.

— Absolutnie nie, nie jestem...

— Victoria! — warknął i chwycił ją za ramiona. — To nie czas, by się mi sprzeciwiać. Zamknij drzwi od środka.

Wyszedł z sypialni w mgnieniu oka, zostawiając ją samą. Jej serce biło przerażająco szybko, a ręce trzęsły się gwałtownie z tłumionego gniewu. Dlaczego kazał jej tu zostać? Dlaczego chciał trzymać ją z daleka od Magnussena?

Przecież umiała o siebie zadbać. Nawet jeśli miała wiele słabości, wiele wrażliwych punktów, Radcliffe wiedziała, że wciąż nie posiadała ich tak dużo, jak chociażby sam Sherlock. Większość ludzi zdawała sobie sprawę z własnych wad. Niektórzy umieli uczynić z nich swoją siłę, a jeszcze inni przymykali na nie oko. Nie zmieniało to faktu, że wiedzieli o ich istnieniu. Holmes nie wiedział, a to sprawiało, że jego upadek miał być tym bardziej dotkliwy.

Dlaczego nie pozwolił jej pomóc? Detektyw nie zamierzała posuwać się do tak daleko idących wniosków, jak ten, że mężczyzna zwyczajnie się o nią troszczył, ale... Ale jak inaczej miała interpretować to zachowanie? Jego spojrzenie, gdy odstawił ją na ziemię... Nie widziała go nigdy wcześniej — nie u niego. Może rzeczywiście chciał ją jedynie ochronić?

Kogo próbowała oszukać. John Watson został w salonie, chociaż Sherlock bez wątpienia dbał o niego bardziej niż o nią. Jeśli faktycznie chciałby kogoś ocalić, nie byłaby to Victoria.

Naprawdę powinna wziąć się w garść i znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie zachowania konsultanta. A czy istniało ku temu lepsze miejsce niż sypialnia, pachnąca perfumami jego dziewczyny?

***

Minęły długie godziny, zanim wrócił do domu. Victoria była pewna, że albo o niej zapomniał, albo zwyczajnie założył, że opuści sypialnię, gdy tylko usłyszy zamykające się drzwi wejściowe. Choć nie śledziła rozmowy z zapartym tchem, cisza, która w pewnym momencie zapanowała na Baker Street, dała jej wyraźnie do zrozumienia, że została sama — tym razem w całym mieszkaniu.

Była wkurzona, lekko mówiąc. Sherlock kazał jej zostać w sypialni aż do wyjścia Magnussena, co nie znaczyło, że sam mógł perfidnie uciec przed udzieleniem jakichkolwiek odpowiedzi. Zasługiwała na wyjaśnienia, dlaczego po tak długim czasie całkiem owocnej współpracy, zdecydował się odsunąć ją od śledztwa. Miałą ogromną ochotę zwyczajnie dać się ponieść złości i roznieść mieszkanie w pył, ale powstrzymała się, cierpliwie czekając na powrót Holmesa.

Lestrade dzwonił kilka razy, ale zbyła go, twierdząc, że Sherlock potrzebował pomocy. Właściwie sprzedała mu tę samą historię, co zwykle — została porwana i nic nie dało się zrobić. Nie umiała zrozumieć, dlaczego Greg jeszcze jej nie zwolnił z uwagi na specjalne traktowanie, jakie na nim wymuszała, ale liczyła na to, że dzisiejszy wybryk nie zmieni jego podejścia.

Niezależnie, jak mocno próbowała skupić się na czymś innym niż Magnussen bądź Sherlock, jej umysł nieustannie powracał do tych tematów. Nie byłaby przydatna w biurze, nawet gdyby się tam pojawiła, bo zwyczajnie patrzyłaby tępo w jeden punkt — zupełnie tak, jak robiła to obecnie. Zamiast marnować czas w Yardzie, zdecydowała się pozostać na Baker Street i poczekać.

Gdy Sherlock wszedł do mieszkania, zatrzymał się gwałtownie, gdy tylko dostrzegł jej sylwetkę na kanapie. Victoria siedziała ze skrzyżowanymi ramionami, przyglądając mu się ze złością, która wydawała się w ogóle go nie dotykać — zwyczajnie zdjął swój płaszcz i podszedł do fotela, po czym usadowił się na nim jakby nigdy nic.

— Wciąż tu jesteś — powiedział, a ona zmarszczyła brwi.

— Tak — odparła ostrym tonem.

— Dlaczego?

— To ja powinnam zadawać pytania, Sherl.

— Nie... — zaczął, ale jego usta szybko zacisnęły się tak mocno, że niemalże nie dostrzegała już warg. — Czy naprawdę chodzi ci o Janine? Jesteś zazdrosna?

— Czy mógłbyś przestać nieustannie to sugerować?! — krzyknęła i potrząsnęła głową. — Nie, Holmes. Wiedziałam przecież, że się z kimś spotykasz. Chodzi o to, co zrobiłeś wcześniej.

— Zrobiłem wiele rzeczy — odpowiedział Sherlock i odwrócił spojrzenie, co tylko potwierdziło, że doskonale wiedział, co miała na myśli.

— Nie jestem idiotką, nieważne jak często to powtarzasz. Dlaczego odsunąłeś mnie od sprawy? Dlaczego nie pozwoliłeś mi pomóc?

— Magnussen jest niebezpieczny, Victorio. A ty... Ty jesteś oficerem policji. Twoje zaangażowanie jedynie by zaszkodziło.

Jego odpowiedź byłaby bolesna, gdyby nie fakt, że brzmiała jak kompletna bzdura. Jak mógł udawać gorące uczucie w towarzystwie Janine, a jednocześnie oferować Victorii tak marną wymówkę?

— Holmes, zdajesz sobie sprawę, że od kilku miesięcy włamujesz się do mojego mieszkania, a ja wciąż tego nie zgłosiłam? Albo z tego, że porywasz mnie co najmniej raz na tydzień, nie zważając na moje ewentualne zwolnienie z pracy?

— A co to ma do rzeczy? — spytał, unosząc brwi.

— Nie stronisz od stawiania mnie w niezręcznych, niebezpiecznych sytuacjach — powiedziała Radcliffe i wstała z zamiarem podejścia bliżej.

Sherlock obserwował każdy jej krok, dopóki nie znalazła się tuż obok, zmuszając go do podniesienia wzroku.

— Jeśli naprawdę chcesz, żebym zostawiła tę sprawę w spokoju, przestań kłamać — poprosiła, a on wywrócił oczami.

— W porządku — prychnął i odwrócił wzrok. — Chciałem pracować z Johnem. Tylko z nim.

— Mhm. Masz jeszcze jedną szansę. Spróbuj jej tym razem nie spieprzyć. — Tym razem to ona prychnęła i zastukała obcasem o podłogę.

Mężczyzna nie odpowiedział od razu, ale gdy w końcu spojrzał ponownie w jej stronę, jego oczy zdawały się prześwietlać ją na wylot, sprawiając, że zapragnęła stać się niewidzialna.

— Działałem pod wpływem impulsu. Nie zdarza mi się to często, ale, z jakiegoś powodu, mój umysł uznał, że to jedyne wyjście z problematycznej sytuacji.

W to akurat mogła uwierzyć — głównie dlatego, że podobne wytłumaczenie mogło mieć sens tylko dla Sherlocka. Ktoś inny nazwałby go kłamcą — i to na dodatek fatalnym — ale Radcliffe wiedziała, że niezależnie od tego, jak niedorzecznie brzmiały jego słowa, mężczyzna naprawdę w nie wierzył.

— Jest coś... — zaczął i zmarszczył brwi, ponownie odwracając wzrok. — Coś niepokojącego w myśli, że Magnussen mógłby cię wykorzystać.

— Mógłby wykorzystać także i Johna. W zasadzie mógłby wykorzystać nawet ciebie — powiedziała i ukucnęła przed fotelem, co zwróciło jego uwagę.

— Nie mam słabości.

— Oczywiście, że masz. A największą z nich jest właśnie twoje przeświadczenie o byciu absolutnie niepokonanym. — Victoria uśmiechnęła się i pokręciła głową. — Między innymi dlatego uważam, że wciąż mogę ci pomóc w tej sprawie.

— Nie, John mi wystarczy.

— Dlaczego? Dlaczego nie martwisz się o niego?

Sherlock złączył palce wskazujące przed twarzą w geście zamyślenia. Detektyw zaczynała powoli tracić nadzieję, że otrzyma jakąś odpowiedź, gdy mężczyzna znowu zwrócił się w jej stronę.

— John jest byłym wojskowym. Potrafi się obronić, a, co ważniejsze, złożyłem przysięgę, że będę go chronił. Odsunięcie go od sprawy, paradoksalnie, postawiłoby go w jeszcze większym niebezpieczeństwie. Wtedy nie mógłbym go ocalić, jeśli zaszłaby taka konieczność.

Tym razem był szczery, chociaż jego odpowiedź wzbudziła w Victorii rozczarowanie. Jakaś jej część trzymała się myśli, że faktycznie się o nią troszczył, a jego decyzja została podyktowana uczuciami, których sam nie rozumiał, a których jednocześnie nie dało się podważyć. Świadomość, że wybór Sherlocka był dużo bardziej logiczny, bolała. Na litość boską, zaczynała brzmieć jak sentymentalna idiotka.

— Też potrafię się bronić — mruknęła więc, a Holmes prychnął.

— Victorio, obawiam się, że broń nie za wiele zdziała przeciwko Magnussenowi. A przeszłość Johna, co zaskakujące, nie skrywa żadnej tragedii, która mogłaby zostać wykorzystana przeciwko niemu.

Ach, a więc jednak decyzja konsultanta nie była podyktowana tylko logiką. Nie chciał, aby Magnussen zniszczył życie Victorii, a to już coś znaczyło. Właściwie znaczyło na tyle dużo, że po wcześniejszym gniewie nie pozostał nawet ślad. Kobieta usiadła na podłodze i zaczęła przyglądać się swoim stopom.

— Nie musisz mnie chronić, Sherlock. John ma rodzinę, zostanie niedługo ojcem. Zasługuje na twoją uwagę znacznie bardziej niż ja. Rozumiem twoją decyzję, ale to nie znaczy...

— Znaczy — przerwał jej mężczyzna i wywrócił oczami. — Magnussen nic o tobie nie wie, Victorio. Wie, że pracujemy razem od czasu do czasu, ale wciąż uważa cię za zwykłą policjantkę. Postrzega cię zapewne tak jak Lestrade'a, wybacz mi to porównanie. — Victoria próbowała zachować powagę, ale kąciki jej ust mimowolnie powędrowały w górę. — Jeśli ograniczymy kontakt, nikt nie dowie się, że natura naszej relacji ma nieco... inny charakter.

Kobieta parsknęła śmiechem na widok jego zafrasowanego spojrzenia, ale wiedziała, że w gruncie rzeczy opisał ich współpracę całkiem nieźle. Nikt nie odważyłby się nazwać tego normalną przyjaźnią, ale Radcliffe nauczyła się rozumieć Sherlocka na tyle dobrze, aby wiedzieć, że każdy detal miał znaczenie — a to z kolei stanowiło źródło ogromnej satysfakcji.

— W sumie racja. Zapewne nikt nie udzielał ci wcześniej porad odnośnie randkowania, co? — zaśmiała się, a Sherlock, ku jej zdziwieniu, także się uśmiechnął.

— Nie. I wątpię, by ta sytuacja miała się kiedykolwiek powtórzyć.

— Ach, no tak. Pozostajesz wierny swojej pracy — zakpiła detektyw, ale Holmes jedynie uniósł brwi.

— Owszem, ale nie sądzę, abym potrzebował więcej rad. Związki są proste, jak się okazuje. Nie wymagają nawet wysiłku. Wystarczy kilka kłamstw tu i tam. Niesamowite, co sentyment potrafi zrobić z ludźmi.

Jej uśmiech zniknął tak szybko, jak się pojawił. Victoria nie mogła uwierzyć, że nawet po tym wszystkim, po tym, jak zdecydował się chronić ją przed Magnussenem, wciąż uważał emocje za przeszkodę. Tak bardzo chciała nazwać go idiotą, ale wiedziała, że Sherlock za wszelką cenę ignorował cokolwiek chociażby przypominającego uczucia. Wolał powiedzieć, że jego umysł zadziałał instynktownie niż rozważyć możliwość, że zachował się zwyczajnie jak człowiek.

— Milczysz. Czemu? — spytał mężczyzna, gdy ucichła na dobrą minutę.

— Ponieważ nie mam odpowiedzi, Holmes. Wiesz, że się z tobą nie zgadzam, a rozmawianie w kółko o tym samym niczego nie zmieni — odparła i wzruszyła ramionami.

— Uważasz, że masz rację nawet po tym, jak zobaczyłaś mnie i Janine?

Victoria skrzywiła się, zanim zdołała zapanować nad emocjami. Tym razem grymas nie był efektem zazdrości; Sherlock był przekonującym aktorem, ale niewystarczająco dobrym, aby poszła w ślady Janine i zaczęła wierzyć, że istnieje jakaś inna strona słynnego konsultanta — ta pełna miłości i czułości. W przeciwieństwie do naiwnej kobiety, Radcliffe spędziła zbyt wiele czasu z prawdziwym, „surowym" Holmesem, żeby wiedzieć, kim był — geniuszem, socjopatą i... mężczyzną jak żaden inny.

— Nic w waszym związku nie jest prawdą.

— John ma, zdaje się, inne zdanie — powiedział Sherlock i wyszczerzył zęby, podczas gdy Victoria gromiła go wzrokiem.

— Zetrzyj ten uśmiech z ust, Holmes. Okłamujesz niewinną kobietę, a także swojego najlepszego przyjaciela. Jeśli sądzisz, że poklepię cię po plecach, grubo się mylisz. Nie powinnam ci na to pozwalać.

Tym razem to on zamilkł, ale nie był ani zły, ani urażony. Zwyczajnie rozważał jej słowa, analizując je pod każdym względem, aż w końcu odwrócił wzrok i zmarszczył brwi.

— Dlaczego nie spróbujesz mnie powstrzymać?

— Wierzę, że masz ważny powód. Nic innego nie zmusiłoby cię do choćby rozważenia związku z kobietą.

— A więc uważasz, że postępuję słusznie.

— Nie, Holmes, wprost przeciwnie. Nie ma nic słusznego w krzywdzeniu innych ludzi, nawet jeśli istnieje jakiś powód. Chciałabym jednak wierzyć, że nie robisz tego dla własnej przyjemności. Że gdyby istniała inna droga, wybrałbyś ją. Powstrzymanie Magnussena może uratować tysiące osób, które są zupełnie jak Janine.

— Naiwni i głupi? — parsknął Sherlock, a ona zacisnęła pięści w irytacji.

— Nie. Ludzcy — odparła i spojrzała na niego stanowczo. — Nie kupiłam twojego małego przedstawienia, bo cię znam. Jeśli ktokolwiek wie, jaki naprawdę jesteś, jestem to ja. Jesteś jednak tak dobrym aktorem, że oszukałeś wszystkich innych. I nie, nie znaczy to, że ludzie są naiwni i głupi, a jedynie, że ty jesteś draniem bez serca, wykorzystującym człowieczeństwo przeciwko nim.

Zamknęła oczy i wypuściła powietrze ze świstem. Być może nie zasługiwał na tak ostre słowa, ale było za późno, by je cofnąć. Wiedziała, że powiedziała prawdę, ale... Ale wciąż wolałaby kłamać. Wizja o Sherlocku Holmesie, przyznającym się do bycia częścią społeczeństwa... Cóż, zapewne nigdy się nie spełni, ale Victoria nie umiała zwyczajnie wyrzucić jej z głowy.

Radcliffe otworzyła oczy i spojrzała na Sherlocka, którego wyraz twarzy był co najmniej dziwny. Wyglądał niemalże na urażonego, co tylko potwierdzało tezę kobiety; zachowywał się jakby emocje omijały go szerokim łukiem, co wcale nie było prawdą. Nie chciał, aby ktokolwiek myślał o nim w podobny sposób, nawet jeśli okłamywał samego siebie, że było inaczej.

— Jesteś inny, Sherlock. Twój umysł jest niesamowity i sprawia, że wszyscy są w twoich oczach idiotami. Masz rację. Nigdy nie będziemy tak genialni albo chociaż tak mądrzy, jak ty. — Uśmiechnęła się gorzko. — Ale sentyment nie ma nic wspólnego z inteligencją, nieważne jak mocno w to wierzysz. To nie przypadek, że większość z tych, którzy nie potrafią poczuć, popełnia okropne zbrodnie.

— Jest różnica między nieposiadaniem uczuć, a świadomym wyborem, aby postrzegać je jako słabość — powiedział Holmes, ale ona nie zamierzała zmieniać zdania.

— Możesz sobie postrzegać emocje jako słabość, ale, wyjaśnij mi proszę... Czym różni się to, co robi Magnussen, od wykorzystywania cudzych uczuć przeciwko nim?

— Różnica jest kolosalna — odparł konsultant, czym zasłużył sobie na prychnięcie Victorii.

— No tak, oczywiście. Różnica polega na tym, że Magnussen jest przestępcą, a ty socjopatą? Jeśli naprawdę sądzisz, że to ma znaczenie, jesteś zwyczajnie tępy. — Mężczyzna spojrzał na nią z oburzeniem, co nie zrobiło na niej wrażenia. — Sądzisz, że Janine zauważy tę kolosalną różnicę? Pozwól, że odpowiem. Nie. Nie zauważy, bo skrzywdzisz ją tak mocno, jak Magnussen krzywdzi swoje ofiary.

— Nie zrobiłbym tego, gdyby nie było to absolutnie konieczne — mruknął wściekle Sherlock, wywołując uśmiech na twarzy Victorii.

— Poważnie? A dlaczegóż to?

Otworzył usta, po czym zamknął je ponownie, zdając sobie sprawę, że dał się złapać w pułapkę — bardzo sprytną zresztą.

— Sądziłem, że nie zamierzasz prawić mi kazań.

— Prosiłeś się o to, do cholery, i doskonale o tym wiesz — odpowiedziała i posłała mu krzywe spojrzenie. — Chciałabym, żebyś przestał być takim pieprzonym hipokrytą i zrozumiał, że gadasz głupoty. Może wtedy dotarłoby do ciebie, że ten impuls wcale nim nie był, a wyniesienie mnie z pokoju zostało podyktowane twoją troską.

— Naprawdę tak sądzisz? — spytał Sherlock z rozbawieniem, które jednak zniknęło pod wpływem spojrzenia Victorii.

— Nie wiem, co sądzić, gdy w grę wchodzisz ty. Na tym polega cała zabawa. — Skrzywiła się i potarła czoło. — Wiem jednak, że gdyby ktokolwiek inny nazwał cię tępym, prawdopodobnie byś go zniszczył. Na pewno nie wyniósłbyś go z pokoju na ramieniu, a już na pewno nie pozwoliłbyś mu zostać w swojej sypialni.

— Robię podobne rzeczy dla Janine — zauważył ostrożnie Sherlock, a ona uniosła brwi.

— Pozwalasz jej także mówić do siebie Sherl, co, jak zapewne pamiętasz, zostało wymyślone przeze mnie.

Holmes odwrócił wzrok i skrzywił się.

— Nienawidzę tego słowa.

— Wiem — mruknęła Radcliffe i uśmiechnęła się kpiąco. — Dlatego jego używanie tak mnie bawi.

— Czy nie mówiłaś właśnie, że wykorzystywanie czyichś uczuć jest złe?

— Zasłużyłeś na to byciem draniem, Sherl.

— WYNOCHA! — wrzasnął mężczyzna, wstając gwałtownie i wskazując na drzwi.

Detektyw zaczęła się śmiać, ale podniosła się z podłogi i zrobiła krok w jego stronę, obserwując zmianę w jego wyrazie twarzy.

— Rozwiąż dla mnie zagadkę... Sherlocku Holmesie — wyszeptała uwodzicielsko, po czym odwróciła się na pięcie z zamiarem odejścia.

Zatrzymała się jednak, gdy poczuła jego palce na swoim nadgarstku. Odwróciła się i spojrzała w oczy konsultanta, które wpatrywały się w nią z taką intensywnością, że poczuła się bardzo nieswojo. Choć żartowała, najwyraźniej jej słowa zadziałały na niego... w jakiś sposób. Nie wiedziała, co chodziło mu po głowie, bo mężczyzna usilnie milczał.

— Sherlock? — wymamrotała po chwili, a on zamrugał, powracając do rzeczywistości.

— Nie używaj więcej tego tonu — powiedział i puścił jej dłoń.

Usiadł na swoim fotelu, ale Victoria dalej wpatrywała się w niego ze zdziwieniem.

— Dlaczego?

— Sprawia, że czuję się dziwnie.

Kobieta przełknęła ślinę i skinęła sztywno głową, zanim odwróciła się i ruszyła w kierunku drzwi. Mogłaby przysiąc, że zobaczyła w jego oczach... Nie, niemożliwe. Przecież Sherlock Holmes nie był nie zainteresowany w taki sposób, czyż nie? Ale jego oczy...

Na litość boską, miała przechlapane.

*** 

To chyba jeden z moich bardziej znienawidzonych rozdziałów - tak, Janine jest jednym z powodów. Pamiętam jednak, że strasznie ciężko mi się to pisało po angielsku, a po polsku było tylko gorzej. 

No, ale... Coś się dzieje. Coś wisi w powietrzu :D A to zawsze dobra rzecz :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro