Rozdział 13
Dzień zaczął się całkiem niepozornie. Victoria dotarła do biura z kawą w dłoni, przywitała się ze współpracownikami, po czym usiadła za biurkiem z mizernym wyrazem twarzy. Robota papierkowa nigdy nie należała do jej ulubionych, ale dziś napawała ją wyjątkową niechęcią. Pogoda była wyśmienita, pomimo jesiennego chłodu. Słonce świeciło jasno, zachęcając do spacerów, co jedynie pogłębiało rozpacz kobiety. Czekał ją cały dzień w Yardzie, gdzie jedynym pocieszeniem było spoglądanie w okno, choć i to na dłuższą metę nie pomagało.
Radcliffe naprawdę nie miałaby nic przeciwko zmianie sytuacji, ale nie spodziewała się, że akurat Philip Anderson wybawi ją z opresji. Mężczyzna wparował do pomieszczenia i zatrzymał się tuż obok jej stanowiska pracy.
— Co się dzieje? — spytała i zmarszczyła brwi. — Mam sporo pracy.
— Musimy iść — oświadczył stanowczo, szykując się do wznowienia biegu, ale Victoria czuła zbyt dużą dezorientację, aby od razu za nim podążyć.
Anderson zatrzymał się więc i spojrzał na nią z furią, choć kobieta wątpiła, by to właśnie ona stanowiła jej przyczynę.
— John znalazł Sherlocka — mruknął Philip, zaciskając dłonie w pięści. — W melinie narkotykowej.
Nie mogła powiedzieć, aby ta informacja dogłębnie ją zszokowała, ale nie zamierzała zdradzać zaufania Sherlocka. Zamarła więc i wbiła spojrzenie w Andersona, starając się zignorować myśl, ze okłamywanie współpracowników wcale nie było przyjemne.
— Co? — wydusiła z siebie, a mężczyzna zamachał rękami w dramatycznym geście.
— Nie mamy czasu, Vic! Wyjaśnię wszystko po drodze. Pan Holmes na nas liczy!
Pan Holmes? Och, nie... Musiał mieć na myśli Mycrofta. Kobieta nie musiała nawet udawać niechęci na myśl o bracie Sherlocka; jej mięśnie mimiczne spięły się mimowolnie, wykrzywiając twarz w grymasie. Dlaczego w ogóle potrzebował ich pomocy? Skąd wiedział, że...
Ach, no tak. John. Zapewne zadzwonił do starszego Holmesa, gdy tylko znalazł przyjaciela w stanie... co najmniej nieodpowiednim. Doktor Watson także nie był fanem Mycrofta, ale kiedy chodziło o dobro Sherlocka, nie miało to żadnego znaczenia. A jeśli podejrzewał, że konsultant znowu bierze... Tak, Mycroft zdecydowanie stanowił najlepszy wybór.
Victoria wstała i podążyła za Andersonem, nie mówiąc ani słowa. Reszta historii wydawała się całkiem oczywista; zapewne Holmes chciał przeszukać mieszkanie brata, dopóki ten wciąż przebywał z Johnem. Podobne postępowanie było logiczne, chociaż nijak nie wyjaśniało, dlaczego Mycroft zdecydował się wezwać Anderson.
— Kazał ci mnie przyprowadzić? — spytała po chwili, wchodząc do windy. Wcisnęła odpowiedni przycisk kilka razy, jakby miało to przyspieszyć proces zamykania drzwi.
— Nie. Powiedział tylko, żebym przyprowadził kogoś z fanclubu Sherlocka, ale oboje wiemy, że nie ma większej fanki od ciebie.
Victoria spojrzała na niego z wściekłością, ale nie powiedziała ani słowa. Stwierdzenie Philipa było niedorzeczne; daleko jej było do osoby, która spędzała wolne chwile, rozmyślając o najbardziej prawdopodobnych teoriach wyjaśniających śmierć konsultanta. Nie biegała za nim z nadzieją, że może zechce jej pomocy, choć wątpiła, aby Anderson myślał o czymś podobnym. Zapewne chodziło mu o inny aspekt ich relacji — podziw, jaki bez wątpienia czuła wobec jego geniuszu. Zależało jej na nim, z czym nie potrafiła się dłużej kłócić.
— Philipie... Nie sądzę, aby Mycroft pragnął mojej obecności. My... Nie mamy najlepszych relacji — powiedziała ostrożnie, ale mężczyzna jedynie wzruszył ramionami.
— Mycroft może cię nienawidzić, ile tylko chce, ale gdy chodzi o dobro Sherlocka, na pewno zdaje sobie sprawę z twojej wagi.
Victoria westchnęła głęboko i potarła czoło. Szczerze liczyła, że Anderson miał rację, bo nie zamierzała wdawać się w kolejną sprzeczkę ze starszym Holmesem. Jej głowę zaprzątało wystarczająco dużo problemów, a irytowanie kogoś tak potężnego jedynie przysporzyłoby nowych. Szczególnie, gdyby dowiedział się o jej... sentymencie. Nie mogła na to pozwolić.
***
Przeglądanie rzeczy Sherlocka wydawało się... niewłaściwe i dziwnie intymne. Głowa rozbolała ją bardzo szybko, głównie dlatego, że nie potrafiła wyzbyć się natarczywych myśli. Dotykanie jego książek, sprawdzanie każdej półki... Na litość boską, naruszała jego prywatność w najgorszy z możliwych sposobów. Wiedziała, że gdyby role się odwróciły, zapewne odgryzłaby mu głowę — nawet pomimo regularnych włamań, które same w sobie stanowiły przekroczenie pewnej znaczącej granicy. Sherlock nie dostrzegał, a może nie chciał dostrzegać konsekwencji swoich działań, ale ona... Ona — owszem. Wiedziała, jak niewłaściwe było grzebanie w jego rzeczach, a jednak wciąż musiała to zrobić.
Mycroft Holmes obserwował każdy jej ruch, co wcale nie pomagało. Nieustannie czuła jego spojrzenie, wypalające dziury w cienkim materiale koszuli na plecach. Spoglądała w stronę mężczyzny zdecydowanie zbyt często, ale zwyczajnie nie umiała się powstrzymać. I choć Holmes nie powiedział nawet słowa, jego zimne tęczówki wydawały się przekazywać niezwykle klarowną wiadomość; nie zapomniał o ich pierwszej rozmowie i wszystkim, co wydarzyło się później. Być może wiedział nawet o obecnych rozterkach Victorii, dotyczących uczuć wobec Sherlocka.
— Drzwi do sypialni są zamknięte — oświadczył Anderson, co zmusiło kobietę do odwrócenia się i porzucenia swoich myśli.
Philip spróbował przekręcić gałkę raz jeszcze, ale z miernym skutkiem. Spojrzał na Mycrofta z wyrazem szczerego przygnębienia.
— On naprawdę bierze, co nie?
— Tak, wydaje się to dość prawdopodobne — odparł Holmes i spojrzał krótko w stronę Victorii. — Zakładam, że nie zauważyła pani niczego niepokojącego podczas waszych spotkań?
Miała cholerne wrażenie, że została nazwaną idiotką, choć z użyciem znacznie piękniejszych słów. Zacisnęła usta na ułamek sekundy, zanim przywołała na twarz słodki uśmiech.
— Tak właściwie nie widziałam Sherlocka od prawie miesiąca — powiedziała, a Mycroft uniósł brwi.
— I nie wydało się to pani podejrzane?
— Mówimy o Sherlocku. Nie jestem jego niańką, a nawet gdybym była, zapewne zdołałby mnie przechytrzyć w mgnieniu oka.
— Chociaż w tym jednym się zgadzamy — oświadczył starszy z braci i także się uśmiechnął, choć napięcie widoczne wokół oczu zdradzało, że wcale nie czuł się rozbawiony. — Poczekam na niego na dole. Kontynuujcie poszukiwania, aczkolwiek szczerze wątpię, aby udało się znaleźć coś znaczącego w tym... bałaganie. — Rozejrzał się wokół z pogardą, co skłoniło Victorię do wywrócenia oczami.
Był takim snobem... Konsultant nie dbał o porządek, ale Baker Street 221B wciąż miało niesamowitą atmosferę. Zamiłowanie do chaosu Sherlocka stanowiły jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy, co było oczywiste dla większości postronnych obserwatorów. Prawie nie mogła uwierzyć, jak różnili się obaj bracia. Niespodziewanie zaczęła się zastanawiać, jak Mycroft zareagowałby na wieść, że Sherlock spotyka się z jakąś kobietą, ale szybko odrzuciła od siebie podobne myśli.
Obserwowała, jak starszy Holmes opuszcza pomieszczenie, po czym westchnęła ciężko, zwracając uwagę Andersona.
— Wszystko w porządku? — spytał, po chwili zawahania, a ona spojrzała na niego z powagą.
— Nie. Grzebanie w rzeczach Sherlocka wzbudza we mnie skrajne poczucie winy, a Mycroft... On z kolei wywołuje niepokój.
— Wiesz, że robimy to dla...
— ...dobra Sherlocka. Tak, wiem — przerwała mu kobieta i odwróciła wzrok. — Wciąż nie cierpię tego uczucia.
Obróciła się na pięcie i podeszła do okna, szukając siły na dalsze poszukiwania. Ku jej zaskoczeniu, zauważyła Johna, stojącego zaraz obok taksówki, co oznaczało, że Sherlock miał lada moment wejść do budynku. W rzeczy samej — drzwi skrzypnęły, a Radcliffe przełknęła ślinę, gdy zdała sobie sprawę, jak niezręczne będą najbliższe minuty. Ponownie obróciła się w stronę Andersona i podeszła do niego, nie chcąc, aby konsultant zobaczył ją zaraz po wejściu do pokoju.
Philip nie wydawał się świadom zaistniałej sytuacji; ze spokojem przeszukiwał kolejne szafki. Po chwili zamknął jedną z nich i zawołał:
— Panie Holmes?! — Victoria skrzywiła się mocno i posłała mu ostre spojrzenie. — Co? — spytał, ale ona wzruszyła ramionami.
— Nic — mruknęła, a kroki Sherlocka rozbrzmiewały coraz głośniej i głośniej, aż zatrzymał się tuż przed kuchnią i wbił wzrok w Andersona. Nie zauważył kobiety, za co była wdzięczna.
— Anderson — powiedział gniewnie, a Philip uśmiechnął się przepraszająco.
— Wybacz. To dla twojego dobra.
Sherlock wszedł do kuchni i upuścił klucze na stół, a jego spojrzenie zatrzymało się na Victorii.
— A ty co tu niby robisz? — spytał, brzmiąc na niezwykle spiętego, nawet biorąc pod uwagę zaistniałą sytuację.
— To tylko członkowie twojego małego fan-clubu. Proszę, bądź uprzejmy. Są całkowicie godni zaufania, nawet wykazali szczere chęci, aby przeszukać ten śmietnik, który zwiesz mieszkaniem — opowiedział Mycroft, który znalazł się w pomieszczeniu, idąc w ślady swojego brata. Wzrok Sherlocka wciąż był utkwiony w Victorii.
— Od kiedy jesteś w moim fan-clubie? — zdziwił się, unosząc brwi, a ona wzruszyła ramionami.
— Nie jestem. Philip poprosił mnie o przybycie, więc... jestem.
Nie musiała długo przypatrywać się konsultantowi, aby wiedzieć, że był naćpany. Wyglądał nawet gorzej niż podczas ich ostatniego spotkania. A może nie? Może jedynie światło było obecnie lepsze. Wciąż nie chciała jednak na niego patrzeć, nie w tym stanie.
Sherlock obrócił się na pięcie i podszedł do swojego fotela, usadawiając się na nim jak dziecko.
— Jesteś obecnie gwiazdą, Sherlocku. Nie możesz pozwolić sobie na jakikolwiek nałóg — zakpił Mycroft, a ironia w jego głosie skłoniła brata do otworzenia oczu i posłania mu niechętnego spojrzenia.
— Nie mam żadnego nałogu.
— Hej, co stało się z moim fotelem?! — oburzył się John, zaskakując wszystkich w pomieszczeniu.
Victoria była w pełni skupiona na rozgrywce między braćmi, ale komentarz Watsona wywołał na jej twarzy uśmiech.
— Blokował mi widok na kuchnię — odparł Sherlock.
— Cóż, dobrze wiedzieć, że ktoś za mną tęskni.
— Cóż, wyprowadziłeś się. Dostrzegłem okazję.
— Nie, dostrzegłeś kuchnię.
Victoria parsknęła śmiechem, a uwaga skierowała się na nią. Nie wiedziała, co było gorsze — zimne oczy Mycrofta, szalone Sherlocka czy może satysfakcja wymalowana na twarzy Johna. Po chwili niezręcznej ciszy, starszy Holmes przestał świdrować ją spojrzeniem i zwrócił się do Andersona.
— Co udało wam się odnaleźć? — spytał, po czym machnął ręką. — Zapewne nic.
— Nie ma nic do znalezienia — oświadczył Sherlock, a jego brat uśmiechnął się z politowaniem.
— Drzwi od twojej sypialni są zamknięte. — Mycroft ruszył w stronę przedsionka, a konsultant spiął się nieznacznie. — Nie było cię w domu przez całą noc. Dlaczego ktoś, kto nigdy nie zamykał drzwi, chyba że otrzymał takie polecenie, zadałby sobie tyle trudu?
— W porządku! Przestań! Po prostu przestań! — zawołał Sherlock, ale Mycroft wcale się nie zatrzymał. Złapał za klamkę, przekręcił ją, ale nic się nie wydarzyło. — Udowodniłeś swoją rację.
— Jezu, Sherlock... — mruknął John, a najstarszy mężczyzna puścił klamkę, po czym powrócił do kuchni.
— Muszę zadzwonić do rodziców. Są obecnie w Oklahomie. Nie będzie to, rzecz jasna, pierwszy raz, gdy twoje nadużycie pewnych substancji przerwało ich wakacje z tańcem liniowym.
Konsultant nie wydawał się poruszony groźbą brata. Zamiast tego wstał i podszedł do niego.
— To nie tak, jak myślisz. Robię to wszystko dla sprawy.
— A jakaż to sprawa mogłaby uzasadnić podobną lekkomyślność?
— Magnussen. Charles Augustus Magnussen.
Zupełnie nieoczekiwanie napięcie w pomieszczeniu stało się niemalże namacalne. Victoria poczuła dreszcze, biegnące wzdłuż kręgosłupa. Przybrały na sile, gdy tylko spojrzenie Sherlocka skrzyżowało się z jej własnym. Mycroft wydawał się jednak nieświadomy ich bezgłośnej rozmowy, bo odwrócił się w stronę Andersona z przerażającym wyrazem twarzy.
— To imię, które wydaje się wam, że usłyszeliście... To tylko wymysł wyobraźni. Jeśli kiedykolwiek o nim wspomnicie, gwarantuję, w imieniu brytyjskich służb bezpieczeństwa, że na waszych twardych dyskach znajdą się niezwykle inkryminujące materiały, które natychmiast poskutkują zatrzymaniem. Nie odpowiadajcie. Jedynie wyglądajcie na przerażonych i opuśćcie pomieszczenie.
Anderson natychmiast ruszył do wyjścia, ale Sherlock zmarszczył brwi i powiedział:
— Nie. Ona nigdzie nie idzie.
— Bracie mój...
— Nie! — wrzasnął konsultant i spojrzał na sufit. — Jest moją asystentką i zamierzam powiedzieć jej prawdę, czy to ci się podoba, czy nie.
Mycroft zamilkł, ale Victoria wiedziała, że oznaczało to sukces — mogła zostać w pomieszczeniu bez obawy o swoje bezpieczeństwo. Byłaby jednak głupia, gdyby nie poczuła nawet odrobiny zdenerwowania, które sprawiło, że kompletnie przegapiła znaczący uśmiech Andersona.
— Mam nadzieję, że akurat tobie nie muszę grozić — mruknął starszy Holmes do Johna, a ten uśmiechnął się rozbawiony.
— Cóż, myślę, że obaj uznalibyśmy to za skrajnie niedorzeczne.
Sherlock prychnął i spojrzał w drugą stronę, co jedynie pogłębiło niechęć Mycrofta.
— Magnussen to nie twoja sprawa — powiedział chłodnym tonem, ale jego brat uśmiechnął się złośliwie i wskazał na niego palcem.
— Ach, a więc jest twoja.
— Możesz uznać, że znajduje się pod moją opieką.
— Uznaję, że to ty znajdujesz się pod jego pantoflem.
Victoria uznała, że niezależnie od tego jak bardzo nie chciała, żeby Sherlock ćpał, oglądanie go na haju miało swoje plusy. Zapewne cała ta rozmowa wyglądałaby całkowicie inaczej, gdyby jego umysł funkcjonował w normalny sposób. Wciąż czuła jednak ogromną satysfakcję, przypatrując się wściekłości Mycrofta, spowodowanej słowami brata. Cholera, miała nawet ochotę zaproponować wszystkim popcorn.
— Jeśli podejmiesz działania przeciwko Magnussenowi, podejmiesz działania przeciwko mnie — zagroził starszy Holmes, ale konsultant całkowicie go zignorował.
— W porządku, dam ci znać, czy zrobi mi to różnicę. — Sherlock wstał z fotela, podszedł do drzwi, po czym zatrzymał się, pozornie pogrążony w myślach. — Hm, co miałem powiedzieć? Ach, tak. Papa.
Mycroft przez moment patrzył na brata, nie poruszając się ani o krok. W końcu powiedział:
— Niemądrze, mój bracie.
Victoria wydała z siebie zduszony okrzyk, gdy, zupełnie niespodziewanie, Sherlock chwycił przedramię starszego mężczyzny i wykręcił je. Chwilę później Mycroft został przyciśnięty do ściany w dość brutalny sposób, a John natychmiast doskoczył do obu Holmesów.
— Mój bracie... Nie denerwuj mnie, kiedy jestem na haju — wycedził Sherlock, brzmiąc na nieco szalonego.
Ku zgrozie Victorii, jej umysł natychmiast zwrócił uwagę na to, że głos konsultanta był absolutnie zjawiskowy, nawet jeśli wypełniała go wściekłość, balansująca na granicy szaleństwa. Sytuacja kompletnie nie nadawała się do podobnych przemyśleń, co natychmiast przywołało na twarz kobiety rumieniec wstydu.
— Mycroft, błagam, nic już nie mów. Po prostu idź. W tym stanie może złamać cię w pół i, szczerze mówiąc, zaczynam się bać, że właśnie to zrobi. — John brzmiał na opanowanego, ale Radcliffe nie była pewna, czy to wystarczy, aby uspokoić Sherlocka.
Zanim zdążyła przemyśleć swoje działania, podeszła do niego i położyła dłoń na jego ramieniu. Mięśnie konsultanta spięły się jeszcze mocniej, po czym rozluźniły się, a Mycroft natychmiast wykorzystał okazję, aby się uwolnić.
Sherlock odwrócił się na pięcie i odszedł, posyłając jej w międzyczasie krótkie, intensywne spojrzenie. Miała ochotę się uśmiechnąć, ale zrezygnowała na widok furii starszego Holmesa.
— Nie odzywaj się. Po prostu idź — powtórzył John i podniósł z ziemi jego parasol.
Chwilę później Mycroft wypadł z pomieszczenia, a oni zostali sami. Victoria spojrzała w stronę Sherlocka, który rozłożył się na fotelu i rozmasowywał szyję. Wrócił jego spokój — albo przynajmniej pozory. Coś w tej nagłej zmianie nastroju sprawiło, że kobieta poczuła się nieswojo. Przywykła do jego nieracjonalnych decyzji oraz szalonego zachowania — było ono w jakiś sposób niezwykle przewidywalne. Ale to? To było dzikie i przerażające.
— Powiesz nam coś więcej o Magnussenie? — spytała cicho, ale on zignorował jej słowa.
— Która godzina? — powiedział zamiast tego i wziął głęboki wdech nosem, krzywiąc się, gdy zdał sobie sprawę z własnego zapachu.
— Coś koło ósmej — odparł John, obserwując przyjaciela z uwagą.
— Spotykam się z nim za trzy godziny. Potrzebuję kąpieli.
Jakby nigdy nic, Sherlock wstał i ruszył w kierunku korytarza, a Victoria została sama z Johnem. Wymienili zaniepokojone spojrzenia, ale pozwolili mu odejść.
— Mówiłeś, że to wszystko dla dobra sprawy? — spytał doktor, gdy Holmes przestał się odzywać.
— Tak.
— Jakiej sprawy?
— Zbyt ważnej i niebezpiecznej, aby jakikolwiek człowiek o zdrowych zmysłach chciał się w nią angażować.
— Próbujesz nas zniechęcić? — spytał Watson, brzmiąc na wyraźnie zdziwionego, a Victoria podzielała to uczucie w zupełności.
— Na Boga, nie. Próbuję cię zwerbować, John.
John?! A co z nią?!
— Sherlock, wiesz, że też tu jestem? — spytała, ale on ponownie ją zignorował i zniknął w łazience.
Victoria nie umiała przyswoić informacji, że konsultant świadomie zdecydował się wykluczyć ją z tej ważnej i niebezpiecznej sprawy, po tym, jak dopiero bronił ją w obecności Mycrofta. O co mu chodziło? Nie ufał jej?
Myśli Radcliffe zostały zepchnięte na dalszy plan, gdy drzwi od sypialni otworzyły się, a John zatrzymał się w pół kroku. Usta Victorii rozchyliły się w niemym szoku, gdy jej wzrok spoczął na kobiecie, która wyszła z pokoju. To nie mogło się dziać... Sherlock nie mógł umawiać się akurat z nią. Tylko... Jak inaczej wyjaśnić obecność Janine w jego sypialni? Sypialni, na litość boską.
— O, John, cześć! — powitała doktora kobieta, próbując obciągnąć koszulę nieco w dół.
Radcliffe nie była pewna, ale materiał wyglądał jak coś, co Sherlock założyłby bez wahania. Zupełnie niespodziewanie zrobiło jej się niedobrze.
— Janine? — wymamrotał John z niedowierzaniem.
— Wybacz. Nie jestem do końca ubrana — zachichotała druhna Mary i ruszyła w stronę kuchni.
Zatrzymała się jednak, gdy spojrzała na Victorię.
— Och, przepraszam. Chyba się nie znamy — oświadczyła pogodnie, choć jej oczy zdradzały zaskoczenie.
Najwyraźniej ona także nie spodziewała się ujrzeć w mieszkaniu Sherlocka innej kobiety.
— Hm, no tak. Jestem Victoria. Victoria Radcliffe. Jestem...
— Tą detektyw, z którą Sherlock czasami pracuje! — przerwała jej Janine i wyciągnęła dłoń w stronę Radcliffe.
Nieważne, jak bardzo chciałaby móc ją znienawidzić, Vicky nie potrafiła znaleźć ani jednego powodu, aby traktować... wybrankę Sherlocka z niechęcią. Uścisnęła więc jej rękę i uśmiechnęła lekko.
— Miło cię poznać. Jestem Janine, ale zapewne już to wiesz.
— Dlaczego miałaby to wiedzieć? — wtrącił się John, obserwując ich rozmowę z dezorientacją.
— Z powodu zdjęć weselnych, rzecz jasna. Musiałaś je widzieć, prawda? — powiedziała Janine z uśmiechem. — W każdym razie... Wszyscy sobie poszli? Słyszałam jakieś krzyki.
— Tak, poszli — odparł Watson, podczas gdy Victoria starała się zachować spokój.
Tylko siła woli powstrzymywała ją przed wybiegnięciem z mieszkania; jej serce biło stanowczo zbyt szybko, a żołądek zamienił się w supeł. Sherlock umawiał się z Janine — tą samą kobietą, którą określił mianem płytkiej i niezbyt mądrej. Ze wszystkich dziewcząt wybrał akurat tą, która była, ponad wszelką miarę, zwyczajna i... cholera, ładna. Tak ładna, że Victoria poczuła nagłą ochotę, by wbiec do łazienki i przyłożyć mu z całej siły. Mówił, że nie dba o podobne rzeczy. Mówił, że...
Nagle cały jej gniew zniknął, gdy zdała sobie sprawę, że Holmes miał powody, aby interesować się Janine — jej uroda na pewno nie była jednym z nich. Przecież przyznał, że druhna Mary była jedynie narzędziem, środkiem do osiągnięcia celu. Nic nie znaczyła, a ciągłe smsy mężczyzny jedynie potwierdzały tę teorię.
Victoria spojrzała na Janine i zaczęła jej współczuć. Kobieta mogła być płytka i naiwna, ale wciąż nie zasługiwała na bycie potraktowaną jak zabawka, którą można wyrzucić przez okno. Detektyw nie potrafiła powstrzymać myśli, że pozwoliła, aby zupełnie niewinna osoba została sprowadzona do miana rzeczy. Sherlock ponosił większość winy, racja, ale... ona także zrobiła swoje.
— Boże, jak ten czas leci! Spóźnię się — westchnęła Janine i weszła do kuchni, mijając Johna. — Wydawało mi się, że ktoś się kłócił. Czy to Mike?
— Mike? — spytała Victoria, a Watson jej zawtórował.
— No tak, Mike — odparła kobieta i zmarszczyła brwi. — Brat Sherlocka, Mike. Zawsze się sprzeczają.
— Masz na myśli Mycrofta — oznajmiła Radcliffe, próbując nie wyobrażać sobie sytuacji, w której ktokolwiek mówi na starszego Holmesa „Mike".
Choć musiała przyznać, że gdyby Janine zdecydowała się na coś podobnego, prawdopodobnie rozwiązałby się jeden z problemów. Zapewne wrzucono by ją do więzienia za zniewagę majestatu, a Victoria nie musiałaby dłużej zastanawiać się nad związkiem Sherlocka.
— Czy ludzie naprawdę tak na niego mówią?
— Hm, tak — odparł John, posyłając detektyw rozbawione spojrzenie.
— Ciekawe! Och, mógłbyś być tak kochany i wstawić wodę na kawę?
Jedna sprawa była absolutnie oczywista — Janine miała tupet. Doktor także to zauważył, bo zawahał się, zanim finalnie wymamrotał coś w odpowiedzi i zaczął szukać kawy. Victoria usiadła przy stole, usilnie ignorując strój kobiety. Skupiła się za to na swoich chaotycznych myślach, balansujących między pomysłami podyktowanymi zazdrością i poczuciem winy.
Widok kobiety, stojącej w kuchni Sherlocka ubranej jedynie w jego koszulę... Cóż, nie należał do przyjemnych. Właściwie kuł Victorię w oczy i to z kilku powodów. Janine nie była prawdziwą dziewczyną Holmesa — zdecydowanie jej nie kochał, a za to darzył ją, co najwyżej, obojętnością. Czyniło to z niej ofiarę, która nie zasługiwała na nienawiść. Jednak Radcliffe skłamałaby, mówiąc, że żadne negatywne uczucia nie mąciły jej umysłu — i to właśnie te uczucia stanowiły powód złości.
Naprawdę pozwoliła sobie utknąć aż tak głęboko w całym tym bałaganie? Zazdrość oznaczała tylko jedno — niezależnie od tego, jak bardzo chciałaby się wycofać, było już za późno. Moment, w którym przyjdzie jej się zmierzyć z tym fatalnym zauroczeniem, znajdował się tuż za zakrętem, a ona wiedziała, że gdy tylko się na nim znajdzie, nie będzie odwrotu. Będzie musiała zaryzykować wszystko, zgodnie ze słowami Olivii, co prawdopodobnie skaże ją na życie ze świadomością bycia odrzuconą.
Myśli Victorii ponownie zostały przerwane, gdy Janine uśmiechnęła się promiennie i spytała:
— Gdzie jest Sherl?
Detektyw spojrzała na nią zszokowana, po czym prychnęła, częściowo z niedowierzaniem, a częściowo z czystym rozbawieniem. Sherlock nienawidził, gdy ktoś mówił do niego w ten sposób. Zauważyła to już dawno temu, ba! Ona wymyśliła ten głupi przydomek i używała go za każdym razem, gdy chciała go zdenerwować. Jak Janine mogła się nie zorientować? Czy Holmes faktycznie był aż tak dobrym aktorem?
— Powiedziałam coś zabawnego?
— Nie — odparła natychmiast detektyw i uśmiechnęła się nieco. — Sherlock jest w łazience. Prawdopodobnie wyjdzie stamtąd za kilka godzin, jak zwykle.
— A skąd niby to wiesz? — Choć Janine starała się utrzymać lekki ton, jej wypowiedź zabrzmiała co najmniej wrogo.
— Pracuję z nim. Nie raz wystawił mnie do wiatru, bo chciał wziąć kąpiel — mruknęła Radcliffe i skrzywiła się, chcąc nadać sobie więcej wiarygodności.
Co zresztą miała powiedzieć? Że spędzała mnóstwo czasu w mieszkaniu konsultanta i znała większość jego zwyczajów? Raczej nie pomogłoby to związkowi Sherlocka, a, z jakiegoś nieznanego jej powodu, najwyraźniej go potrzebował.
— Ach, racja — stwierdziła Janine i uśmiechnęła się słodko. — Chyba do niego dołączę. Nie mogę znowu spóźnić się do pracy.
Chwilę później opuściła kuchnię, zostawiając Victorię i Johna w stanie ciężkiego szoku. Widok kobiety w koszuli Holmesa był jednym, ale patrzenie, jak puka do drzwi łazienki, po czym wchodzi do środka bez cienia zażenowania... Radcliffe nie wiedziała, jak sobie z tym poradzić. Nie wiedziała, czy w ogóle potrafi.
— Dzień dobry! Znajdzie się dla mnie miejsce? — zaszczebiotała dziewczyna Sherlocka, a ten zachichotał w odpowiedzi. Zachichotał!
— Dobry — odparł z nutą flirtu w głosie, a doktor Watson potrząsnął głową.
Drzwi za Janine zamknęły się z cichym kliknięciem, a rozmowa pary stała się na tyle przytłumiona, że Victoria nie umiała rozszyfrować niczego poza śmiechem i pluskaniem wody.
— Nie do wiary — mruknął John po dłuższej chwili, a detektyw skinęła sztywno głową, chociaż miała wrażenie, że zamieniła się ona w bryłę betonu. — Wiedziałaś o tym?
— Nie — odpowiedziała i, o dziwo, wcale nie brzmiało to jak kłamstwo.
Żadne smsy nie mogły przygotować jej na taki widok. Miała ochotę zaśmiać się histerycznie, gdy zdała sobie sprawę z własnej głupoty. Związki stanowiły dla niej dość obcy koncept, racja, ale wszystkie wyglądały w podobny sposób. Pary zwykły pokazywać swoją bliskość, więc... Więc dlaczego nie spodziewała się, że Sherlock i Janine także zrobią to samo?
Ach, no tak. Nie spodziewała się tego, bo dla mężczyzny cała ta szopka była... no właśnie, jedynie szopką. Chciał osiągnąć cel, czymkolwiek by on nie był, a to z kolei sprawiło, że Victoria uznała ten związek za dziwną fikcję — za coś, co kompletnie nie przypominało prawdziwej relacji. Niestety, przynajmniej z pozoru, rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej, co wywołało szok i rozczarowanie.
Najwyraźniej rady, których udzieliła Sherlockowi, okazały się lepsze, niż sądziła. Janine przypominała każdą inną, zakochaną kobietę — paradowała w jego ubraniach, chichocząc jak nastolatka. Victoria naprawdę chciała czuć się dumna, że — choć jej własne życie miłosne nie istniało — wciąż umiała wykazać się jakąś ekspertyzą. Zamiast dumy towarzyszyło jej jednak poczucie winy i zwyczajna złość.
Wina wynikała z faktu, że zauroczenie Janine miało wkrótce zostać zmiażdżone i zdeptane. A złość... Złość była skutkiem smutnej, niepodważalnej prawdy — kobieta dostała więcej niż ktokolwiek inny, nawet jeśli każdy gest Sherlocka opierał się na kłamstwie.
Gdyby Radcliffe zdołała w jakiś sposób przekonać Holmesa do dania szansy uczuciom, wciąż oznaczałoby to mierzenie się z prawdziwym Sherlockiem — tym, który nie chichotał, i który burzył się, gdy ktoś choćby spróbował nazwać go „Sherl". Nigdy nie dostałaby tyle czułości i miłości, co Janine.
A ta myśl... Ta myśl sprawiła, że serce Victorii zaczęło pękać.
***
heloł. Z tej strony pani magister huehue. Obroniłam się, oblałam sukces, wytrzeźwiałam (xD), więc można było dokończyć rozdział :D
Jak się podobało? :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro