Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12

Najwyraźniej ograniczony kontakt nie tyczył się wiadomości tekstowych. Victoria nie mogła powiedzieć, aby taki stan rzeczy napawał ją radością, głównie ze względu na charakter tychże wiadomości. Sherlock wyraźnie nie miał zamiaru polegać jedynie na radach, które mógł przeczytać w książkach, co sprawiło, że Victoria, oprócz zajmowania się licznymi sprawami, musiała także odpowiadać na pytania dotyczące podstawowych interakcji międzyludzkich.

— Och, cholera jasna, czy naprawdę nie mogę zjeść w spokoju śniadania?! — zawołała głośno, gdy jej telefon zawibrował po raz kolejny.

Dlaczego oczekiwał od niej, że przeprowadzi go przez fałszywy związek? Cała ta sytuacja była niezręczna sama w sobie, a znikoma wiedza na temat powodów decyzji Sherlocka wcale nie pomagała. Poza tym była jeszcze inna kwestia — jej uczucia. Jej cholerne, bezmyślne, głupie uczucia, które sprawiały, że miała ochotę zamordować mężczyznę za to, że zmuszał ją do uczestnictwa w tym związku.

— Prawie jakbym żyła w pieprzonym trójkącie, bez wyrażenia na to zgody — mruknęła i z furią nacisnęła przycisk na ekspresie do kawy.

— Czy ty właśnie powiedziałaś... — Głos Andersona rozbrzmiał w kuchni, a Victoria zaklęła w myślach.

Tak właśnie kończyło się gadanie do siebie w miejscu publicznym. Jak na złość akurat Philip musiał ją usłyszeć — a był ostatnią osobą, z którą chciała rozmawiać.

— Żyjesz w... trójkącie? Nie wiedziałem nawet, że masz chłopaka!

— Nie mam. Udzielam porad randkowych jednemu z moich... przyjaciół.

Telefon kobiety ponownie zawibrował, a ona zacisnęła powieki. Roztrzaskanie tego irytującego urządzenia wydawało się coraz rozsądniejszym rozwiązaniem. Problem polegał jednak na tym, że życie bez komórki nie wchodziło w grę przy zawodzie detektywa, a Sherlock i tak zdobyłby jej nowy numer.

— Twój przyjaciel wygląda na niezwykle upartego — zauważył Anderson, podchodząc bliżej.

Zatrzymał się tuż przed nią, akurat gdy kolejna wiadomość rozświetliła ekran telefonu Victorii. Schowała go niemalże natychmiast, ale mężczyzna zdążył już się podekscytować.

— Czy to Sherlock?! — spytał, a ona otworzyła oczy i chwyciła swój kubek pełny kawy.

Cholerny Anderson. Akurat teraz zebrało mu się na bycie dociekliwym. Mógł chociaż poczekać, aż Sherlock zaspokoi swoją potrzebę wiedzy i da jej spokój na nachodzącą godzinę. Niestety szczęście jej nie sprzyjało.

— Nie bądź niedorzeczny. Sherlock nie chodzi na randki — odparła kpiąco i ruszyła w stronę stołu.

Jej stwierdzenie było, ogólnie rzecz biorąc, niezwykle prawdziwe, ale na pewno nie wystarczyło, by Anderson stracił zainteresowanie.

— Ale wciąż jest... No wiesz... — powiedział i uniósł brwi, podczas gdy Victoria je zmarszczyła.

— Um... Jest socjopatą. Związki nie są przedmiotem jego zainteresowań.

— Wiesz, o co mi chodzi. Musi mieć... potrzeby.

Prawie wypluła na niego kawę, a niedowierzanie pojawiło się na jej twarzy. Nie wiedziała, co martwiło ją bardziej — rozmawianie na podobny temat z Philipem, czy fakt, że ona sama także zastanawiała się czasami nad... potrzebami Sherlocka.

— Philip, nie zamierzam rozmawiać z tobą o żądzach Holmesa, jasne? — Uśmiechnęła się słodko i potrząsnęła głową, po czym upiła kolejny łyk kawy.

Jak na złość mężczyzna musiał przypomnieć jej o niezdrowym zainteresowaniu konsultantem... Dlaczego nie mógł przyczynić się do wybicia tego niedorzecznego pomysłu z głowy?

Telefon Victorii zawibrował raz jeszcze, jednak tym razem wyciągnęła go z kieszeni i spojrzała na ekran z furią.

Czy pocałunki zawsze są takie... mokre? —SH

Mój wywiad sugeruje, że nie powinno tak być. —SH

Och, najwyraźniej powinienem się czuć podekscytowany. Kto pisze te książki? —SH

To retoryczne pytanie, nie musisz odpowiadać. —SH

Dlaczego wymienianie się śliną uważane jest za powszechnie atrakcyjne? —SH

— Na litość boską... — mruknęła, zanim zdołała się powstrzymać, a oczy Andersona zalśniły.

— A więc to naprawdę on!

— Nie! Dlaczego w ogóle tak się uparłeś, przecież to śmieszne! — Victoria wywróciła oczami, czując się co najmniej głupio.

Być może idea randkującego Sherlocka była do niedawna niedorzeczna, ale... cóż, najwyraźniej Holmes właśnie pocałował jakąś kobietę. I raczej mu się to nie spodobało. Cholera, jak bardzo nie potrafiła znieść satysfakcji, że jego wybranka nie zdołała wpłynąć na zakorzenione w umyśle mężczyzny poglądy. Jeszcze bardziej irytowała ją myśl, że być może ona potrafiłaby je zmienić.

— To przez twoje spojrzenie, Vic — odparł Anderson, a ona zerknęła na niego z niepokojem. — Za każdym razem, gdy o nim mówisz albo nawet z nim rozmawiasz, twoje oczy wydają się świecić.

Na pewno nie miał racji. Przecież by zauważyła, a, co ważniejsze, Sherlock także by zauważył. Cholera, pewnie właśnie tak było.

— Holmes jest ekscytujący, gdybyś nie zdążył się zorientować. Właściwie jest tak ekscytujący, że nie zdziwię się, jak umrę kiedyś na zawał — zakpiła i dokończyła kawę jednym haustem.

— Ha! A więc przyznajesz, że czujesz do niego pociąg?! — Anderson wycelował w nią palcem, a Victoria poczuła przemożną chęć, aby złamać go w pół.

— Wkurwia mnie, za przeproszeniem. Jest jednak świetnym detektywem, więc musisz mi wybaczyć, że czuję się szczęśliwa, mogąc z nim pracować.

— Nikt nigdy nie czuł się szczęśliwy na myśl o pracy z Sherlockiem — zauważył Philip i uśmiechnął się cwanie.

— Tak, wszyscy są bardziej zajęci nazywaniem go dziwadłem.

Anderson spuścił wzrok, nieco zawstydzony, ale ten stan nie utrzymał się długo. Gdy ponownie spojrzał w jej oczy, wyglądał na rozbawionego, co nie ukoiło jej nerwów w najmniejszym stopniu.

— Sherlock nikogo nie toleruje, Victorio. Nikt go nie rozumie. Ja także nie potrafiłem tego dokonać, przez bardzo długi czas. Jego geniusz nie jest normalny i wywołuje w ludziach niepewność. W każdym, oprócz ciebie — odparł i przekrzywił głowę.

Radcliffe wiedziała, że miał rację. Łatwiej było nazwać Sherlocka dziwadłem, bo przynajmniej nikt nie musiał mierzyć się wtedy z własnymi słabościami i niedoskonałościami. Jeśli Holmes nie był normalny, ludzie wciąż mogli karmić się iluzją bycia ponadprzeciętnymi. Nazywanie go dziwadłem było prostsze, niż przyznanie się do intelektualnej niższości, co nie miało nic wspólnego ze sprawiedliwością.

— Sherlock może być socjopatą, ale nie jest pozbawiony uczuć, wiesz? Ignoruje emocje, nie rozumie podstawowych zasad związków i kontaktów międzyludzkich. Wciąż jednak doświadcza tego, co każdy inny człowiek, z tą różnicą, że nie umie sobie z tymi przeżyciami poradzić. Naprawdę nie trzeba być geniuszem, aby Sherlock zaczął kogoś tolerować. Wystarczy potraktować go jak człowieka.

Victoria czuła się zaskoczona własnymi słowami. Nie spodziewała się, że kiedykolwiek stanie w jego obronie, ale było to raczej przyjemne doświadczenie. Niezależnie od złości i... innych uczuć, jakie w niej wzbudzał, Holmes nie zasługiwał na bycie traktowanym jak ktoś gorszego gatunku. Potrafił być zimnym draniem, ale wciąż miał zadatki na dobrego człowieka, co zresztą udowadniał na porządku dziennym.

Anderson nie odpowiedział od razu, patrząc na nią z radosnym uśmiechem, który wzbudził w niej jeszcze większy niepokój. Czuła się tak, jakby właśnie poznał jakiś sekret, chociaż wcale nie powiedziała niczego niezwykłego.

— Dlaczego tak na mnie patrzysz? — spytała, a on zachichotał jak dziecko.

— Wiesz... Sherlock faktycznie nie interesuje się związkami, ale jeśli ktoś miałby zmienić jego zdanie... Sądzę, że byłabyś to ty.

Victoria poczuła, jak każdy mięsień jej ciała napina się w następstwie jego słów. Nie powinna go prosić o wyjaśnienia, ale jakaś jej część chciała wiedzieć. Dlaczego tak sądził? I czy, co ważniejsze, mógł mieć rację? Podobne pytania wydawały się niebezpieczne, ale wiedziała, że nie zdoła powstrzymać ciekawości, która zdążyła już zainfekować jej umysł.

— Zapewne tego pożałuję, ale... Dlaczego?

— Sherlock zachowuje się jak człowiek tylko wtedy, kiedy chce. Ludzie mogą się starać, ile chcą, ale finalna decyzja należy do niego.

— Co w związku z tym?

— Ty nie dałaś mu wyboru, Vic. — Anderson uśmiechnął się i wzruszył ramionami. — Zdecydowałaś za niego, traktując go jak normalną osobę, doceniając go za zdolności. Sherlock może być socjopatą, niezdolnym do zrozumienia niektórych uczuć. Nie sądzę jednak, aby mógł się im oprzeć.

Victoria naprawdę nie wiedziała, jak zignorować słowa mężczyzny. Nie wiedziała też, co zrobić z iskierką nadziei, która zupełnie nieoczekiwanie rozświetliła jej myśli.

***

Olivia wyglądała przepięknie. Jej jasne włosy spływały po plecach w jednej, gładkiej fali, błyszcząc za każdym razem, gdy padło na nie światło. Victoria bez trudu dostrzegła biel zębów przyjaciółki, nawet z dużej odległości, gdy ta uśmiechnęła się do kolejnego mężczyzny marzeń. Dziewczyna miała zresztą bardzo wiele marzeń, bo jej życie przypominało czasami mydlaną operę.

Niemalże żałowała, że zrujnuje wieczór Lic, ale musiała z nią porozmawiać. Zapewne przez minutę lub dwie będzie wysłuchiwać jęków rozpaczy, ale Victoria wiedziała, że temat rozmowy szybko wynagrodzi jej straconą okazję.

— Hej, Liv — powitała blondynkę i objęła ją ramieniem, uśmiechając się szeroko. — Tak się cieszę, że na ciebie wpadłam. Chciałam z tobą porozmawiać już od dłuższego czasu.

Zanim dziewczyna zdążyła zaprotestować, Victoria odciągnęła ją od baru i skierowała kroki w stronę stolika w kącie, gdzie było nieco ciszej.

— Co do cholery?! — wrzasnęła Olivia, próbując uwolnić się z uścisku, ale detektyw nie dała jej się wyrwać. Nie chodziła na siłownię bez powodu. — To mogła być moja jedyna szansa na prawdziwą miłość!

— Och, zamknij się. Mam kłopot i potrzebuję pomocy. Twoja miłość naprawdę mnie nie obchodzi.

Lawson zamilkła i usiadła na krześle, a na jej twarzy wykwitł uśmiech godny psychopaty.

— Wiedziałam! Wiedziałam, że się w nim zabujasz! — zawołała z satysfakcją, a Radcliffe posłała jej wściekłe spojrzenie.

— Wcale się nie zabujałam! Jeszcze. Ale... No, chyba faktycznie nie jestem do końca odporna na jego... urok.

Cholera, to brzmiało niedorzecznie.

— Czyli chcesz go przelecieć?

— Liv! — oburzyła się Victoria i położyła głowę na stole. — Nie wiem, czego chcę. Czuję się jakbym postradała zmysły. Ze wszystkich mężczyzn, akurat on musiał mnie zainteresować...

— To akurat najmniej mnie dziwi — odparła rozbawiona Olivia, a Radcliffe uniosła głowę. — Jestem zaskoczona tym, że tak szybko się do tego przyznałaś.

Serio?! Akurat to cię dziwi?! A co z faktem, że najwyraźniej jestem pieprznięta?! — warknęła, nie dbając o kulturalność.

— Och, daj spokój. Z jakiegoś powodu nikt wcześniej nie zwrócił twojej uwagi. Jesteś uzależniona od pewnego stylu życia. Zagadki, tajemnice... Żyjesz, aby je rozwiązywać.

— No tak, ale co to ma wspólnego z...

— Wszystko! — przerwała jej dziewczyna i wzruszyła ramionami. — Twoje dzieciństwo było straszne, Vic. To byłby cud, gdybyś nie miała nawet odrobinę skrzywionej psychiki. Lata terapii pomogły, ale przecież nie jest dobrze. Nie całkowicie.

Victoria odwróciła wzrok i przygryzła wargę. Nie, nie było dobrze. Nawet jej pracę należało potraktować jako olbrzymi mechanizm obronny. Łapała złoczyńców, zagłębiając się w świecie, w którym jej własne koszmary nie miały znaczenia. Pomagała innym, którzy borykali się z podobnymi problemami, a jednocześnie unikała zmierzenia się ze swoimi.

Faktycznie była uzależniona od swojej pracy. Skłamałaby bowiem, gdyby powiedziała, że chodzi tylko o czynienie dobra albo nawet o przypływ adrenaliny. Większość ludzi płaciła ogromną cenę za wybór tego zawodu; mieli koszmary, depresję, podczas gdy Victoria mogła dzięki niemu utrzymać życie w kupie. Liczne sprawy pozwalały jej zachować przejrzystość umysłu, nie dając możliwości przeżywania własnych koszmarów. W jakiś dziwny sposób, przyglądanie się cierpieniu innych sprawiało, że zapominała o swoim, co w żadnym wypadku nie było zdrowe. Pomagało jej przetrwać i nie postradać zmysłów, ale nie doszukiwała się w tym jakiejkolwiek normalności.

— Sherlock jest wszystkim, czego mogłabyś chcieć, Vic. Nawet jeśli zakończysz karierę detektywa, życie z kimś takim, jak on, dostarczy ci tego samego haju. Naprawdę tego nie widzisz?

Victoria westchnęła i ukryła twarz w dłoniach. Oczywiście, że to widziała. Fascynacja Sherlockiem nie była przypadkowa. Nie była też zaskakująca, bo przecież zawsze czuła zainteresowanie jego osobą. Mimo wszystko liczyła na to, że będzie w stanie powstrzymać się od zrobienia najgłupszej i najbardziej bezsensownej rzeczy na świecie, jaką bez wątpienia było pozwolenie sobie na jakiekolwiek uczucia względem konsultanta. Nie mógł jej zaoferować związku ani nawet zwykłego uznania. Właściwie ten haj był jedyną zaletą w ich dziwnej relacji. Nie powinien jednak okazać się wystarczający, aby zapomniała o wszystkich minusach.

— Nie mogę się w nim zakochać, Liv. Pożądanie to jedna rzecz, ale... Nawet nie pamiętam, jakie to uczucie być z dala od niego. Życie skopało mi tyłek wystarczająco, bym wiedziała, że złamane serce jest ostatnią rzeczą, jakiej mi potrzeba. Wiedziałam to od początku, a jednak... Jednak i tak coś czuję, wbrew zdrowemu rozsądkowi. Muszę to jakoś powstrzymać. Tylko jak?

— Och, maleńka... Rozmawiasz z osobą, która zawsze chciała się tylko zakochać, co wychodzi mi beznadziejnie. Skąd miałabym wiedzieć, jak powstrzymać ten proces?

— To niezbyt pomocne — mruknęła Victoria.

— A co mam ci powiedzieć? Uczucia są cholernie skomplikowane. Nie da się ich zwyczajnie wyłączyć, nawet jeśli byś chciała.

— Przecież chcę!

— Gówno prawda — prychnęła Olivia i uśmiechnęła się przebiegle. — Chcesz, żeby zniknęły, ale nie chcesz, żeby on zniknął. Mogłaś po prostu trzymać się z daleka, skoro wiedziałaś, jak to się skończy, ale nie... Zdecydowałaś się jeszcze bardziej do niego zbliżyć, a osoba, która nie chce czuć, wcale by tak nie zrobiła.

Cholera, znowu musiała mieć rację. Victoria wiedziała, że za bardzo ceniła relację z Sherlockiem, aby potrafić zwyczajnie zerwać kontakt. Tak jak każdy inny narkoman chciała wydobrzeć, nie przestając jednocześnie ćpać. Nie była głupia; wiedziała, że coś takiego było absolutnie niemożliwe, ale myśl o wyrzuceniu go ze swojego życia wywoływała mdłości i zawroty głowy.

— Liv... Sama powiedziałaś, że jestem uzależniona. To nie jest zdrowe. Muszę znaleźć jakiś sposób, żeby się wyplątać z tej całej... sytuacji.

— Chcesz się wyplątać, czy jedynie uciec przed własnym strachem? — spytała Liv i uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

Victoria nie odpowiedziała; przyjaciółka i tak postawiłaby na swoim, słusznie zresztą. Skoro potrafiła wyczuć jej przerażenie, nie uwierzyłaby w jakikolwiek inny powód takiego zachowania. A Radcliffe bała się wielu rzeczy — samotności, krzywdy... odrzucenia.

— Słuchaj, Vic... Czy kiedykolwiek rozważałaś opcję, że Sherlock wcale nie byłby przeciwny takiej ewentualności? No wiesz, zawarcia z tobą... bliższej relacji? Gdybyś tylko go do tego zmusiła...

Victoria parsknęła śmiechem i potrząsnęła głową.

— Żartujesz? Nie da się go zmusić do czegokolwiek, wierz mi.

— Serio? Przecież zmusiłaś go do wzięcia udziału w twojej grze.

— To co innego. Gra zawsze pozostanie grą, a związki zdecydowanie nią nie są. To ciężka praca, która staje się jeszcze cięższa, gdy masz do czynienia z socjopatą. — Vic westchnęła ciężko i spojrzała na przyjaciółkę.

— Wszystko jest grą. Całe nasze życie. Możesz albo grać i wygrać, albo spieprzyć wszystko i przegrać. Jeśli faktycznie chcesz coś osiągnąć, nie poddajesz się tylko dlatego, że życie rzuca ci pod nogi same kłody. Dlaczego związki miałyby działać inaczej?

Wciąż nie zmieniało to faktu, że Sherlock był wyjątkowy, co czyniło większość ogólnie przyjętych zasad bezsensownymi. Nawet jeśli zdołałaby go przekonać, że uczucia wcale nie były jedynie chemicznym defektem, wciąż pozostałby tą samą osobą — niemiłą, niezręczną i absolutnie niereformowalną. Zapewne nauczyłby się kilku rzeczy, może nawet stałby się w nich dobry, ale... Wciąż nie byłaby to jego własna inicjatywa.

— Nie wiem, czy chcę jeszcze bardziej komplikować swoje życie, Liv. Szanse na to, że Sherlock odwzajemni moje... uczucia są mizerne. A nawet jeśli, wciąż istniałyby setki problemów, na które nie wiem, czy potrafiłabym znaleźć rozwiązanie. Po spędzeniu lat w terapii, nie jestem pewna, czy jest wart wysiłku.

— Zapewne nie — parsknęła Olivia, nie przestając się uśmiechać. — Może jednak okazać się twoją jedyną szansą na szczęście. — Victoria wywróciła oczami, ale przyjaciółka posłała jej wściekłe spojrzenie. — Nie kpij ze mnie. Moje życie miłosne ogranicza się tylko do seksu, wiem. Nie znaczy to, że wszyscy żyją w ten sposób. Akurat ty nie chodzisz ani na randki, ani nie sypiasz z kim popadnie. Zwrócenie twojej uwagi jest niemożliwe, Vic. A kiedy w końcu ktoś zdołał dokonać tej sztuki, zamierzasz zwyczajnie uznać to za przypadek, za błąd.

— To jest błąd, Liv! — odparła Victoria i zacisnęła dłonie w pięści. — Nie znasz go tak jak ja. Jest nieczuły, niemiły i nic go nie obchodzi!

— A ty w ogóle o tym nie wiedziałaś, nie? — Olivia wywróciła oczami. — Charakter Sherlocka wcale cię nie odstrasza. Od początku zachowuje się w ten sposób, czego sama byłam świadkiem, ale ty kompletnie o to nie dbasz. Gdyby było inaczej, już dawno posłałabyś go w diabły. Może i go nie znam, ale znam ciebie. Nikt nie nadeptuje ci na odcisk bez konsekwencji, a skoro Sherlock dotychczas żadnych nie poniósł, zakładam, że jednak wcale nie jest taki nieznośny.

— Tolerowanie go w stricte profesjonalnym aspekcie jest...

— Ta, faktycznie, wasze relacje są niezwykle profesjonalne — zakpiła Liv. — Wizyty w jego domu, gotowanie mu obiadów... Kogo ty próbujesz oszukać, dziewczyno? Wiedziałaś, jaki jest, a i tak wlazłaś w sam środek tej sytuacji. Zamiast narzekać, że uczucia cię zdradziły, zajmij się lepiej znalezieniem odwagi, aby się z nimi zmierzyć. Bo na pewno nie pojawiły się znikąd.

— Pieprz się — oznajmiła Victoria, a Olivia zachichotała, wiedząc, że przyjaciółka doskonale zdaje sobie sprawę z własne głupoty.

W istocie, Radcliffe była zła raczej na samą siebie. Słowa Lawson nie należały do przyjemnych, ale na pewno nie zawierały nawet krzty kłamstwa.

— Co mam zrobić, do cholery? — spytała rozpaczliwie Vic, a Liv uśmiechnęła się przebiegle.

— Masz dwie opcje. Możesz faktycznie odciąć się od niego i spróbować zapomnieć. Nie wiem, pójść na randkę, przespać się z kimś, wyprowadzić się... Cokolwiek, co odwróciłoby twoją uwagę od Sherlocka.

— Albo?

— Albo możesz zaryzykować. Żadnych wyrzutów sumienia, żadnego strachu czy wątpliwości. Możesz zdecydować, że pragniesz go tak mocno, że zrobisz wszystko, aby dopiąć swego.

— Łatwo powiedzieć. — Victoria skrzywiła się nieznacznie, ale Lawson nie wydawała się przejęta.

— Może. Wciąż sądzę jednak, że to prostsze niż wymyślanie coraz to nowszych kłamstw, aby oszukać samą siebie.

Radcliffe zamilkła na moment, po czym spojrzała na dziewczynę ze skupieniem.

— W porządku, załóżmy, że postanowię być odważna — zakpiła i poprawiła się na krześle. — Co niby miałabym zrobić? Sherlock raczej nie poleci na mój kobiecy urok.

— Sherlock jest uzależniony, tak jak ty — zaśmiała się Olivia. — Może nie interesują go romanse, ale sądzę, że potrafiłabyś go skłonić do zmiany zdania, jeśli tylko pokazałabyś mu, jak uzależniające mogą być. Jak bardzo ty możesz uzależniać.

— To niedorzeczne, Liv. Przed chwilą powiedziałam ci, że...

— ...że nie poleci na twój wygląd. Jesteś jednak czymś więcej niż ładną twarzą, w odróżnieniu ode mnie. — Lawson uśmiechnęła się gorzko. — To twój umysł go zainteresował. I nawet nie próbuj mi wmówić, że traktuje cię tak samo jak inne kobiety. Rzecz w tym, że wcale nie musisz robić nic wyjątkowego. Wystarczy, że pozostaniesz sobą, a raczej jakąś wersją siebie, która nie stroni od flirtu, która nie będzie się bała go ukąsić, jeśli o to poprosi.

— Wcale nie chcę go kąsać — warknęła Victoria, a przyjaciółka zaśmiała się w odpowiedzi.

— Oczywiście, że chcesz. I to nie tylko metaforycznie.

— Akurat ze wszystkich rzeczy, które chciałabym mu zrobić, gryzienie jest najmniej ważne — powiedziała Radcliffe, zanim zdołała się powstrzymać. — Chyba jestem pijana.

— A myślałam, że postanowiłaś w końcu wyluzować.

— Nie bardzo... Chyba, że owo wyluzowanie objawia się pociągiem do socjopaty, który, zapewne, jest także prawiczkiem.

Olivia przestała się śmiać, a jej usta otworzyły się z niedowierzaniem.

— Cholera, mówisz serio?!

— Chyba. Nie mam pewności.

— Cóż... Jeśli tak jest, nawet ja chcę go przelecieć — odparła Olivia i uśmiechnęła się przebiegle.

— Dlaczego? Seks z nim byłby zapewne dziwny i niezbyt satysfakcjonujący.

— Z takim podejściem... Na pewno. Ale skoro Holmes jest prawiczkiem, mogłabyś go nauczyć wszystkiego, a on nie uznałby tego za upokarzające. Możesz dominować, nie będąc jednocześnie perwersyjną, co jest... cholernie seksowne, jeśli chcesz znać moje zdanie.

Victoria poczuła ciepło na policzkach i odchrząknęła, co rozbawiło Olivię. Dziewczyna musiała zdać sobie sprawę, że podsunęła przyjaciółce wizję, która nie opuści jej umysłu zbyt szybko.

— Poza tym mówimy o mężczyźnie, który potrafi wydedukować dosłownie wszystko. Naprawdę sądzisz, że zadowoliłby się byciem przeciętnym w łóżku, jeśli już zdołałabyś przekonać go do seksu?

Wcale tak nie sądziła, a wizja, wykreowana przez Olivię, stała się jeszcze bardziej kusząca.

***

Miejsce zbrodni wyglądało niemalże identycznie jak wszystkie poprzednie. Ofiara była mężczyzną, całkiem młodym i wyraźnie biednym. Nieszczęśnik leżał na plecach, bez poważniejszych urazów, za wyjątkiem rany na głowie powstałej w wyniku upadku. Żadnych śladów walki, żadnych świadków... Nic. Victoria miała ochotę wrzasnąć z frustracji; kolejna zbrodnia, a ona wciąż nie mogła znaleźć jakiejkolwiek wskazówki, która byłaby pomocna.

Przynajmniej zdołała przekonać wszystkich, że cztery identyczne samobójstwa to zbyt duży zbieg okoliczności. Sprawy zostały uznane za morderstwa, ale co z tego, skoro wciąż nie potrafili ustalić tożsamości sprawcy?

Zaczynała mieć dość. Niewiedza powoli wysysała z niej energię, a fakt, że zabójca wcale nie zamierzał przestać zabijać, wcale nie poprawiał jej nastroju. Kimkolwiek był ten skurwysyn, stawał się coraz odważniejszy. Nie czekał już na zmrok i odbierał innym życia w samym środku dnia.

Kobieta rozejrzała się wokół, a jej wzrok padł na czyjąś sylwetkę w jednym z okien. Ludzie zaczynali się martwić, nawet tutaj, w najbardziej niebezpiecznej dzielnicy miasta. Każdy dbał tylko o swój interes, ale w obliczu serii zbrodni nikt nie mógł być spokojny, szczególnie, że sprawca wybierał z pozoru niewinne osoby na swoje ofiary.

— Cholera jasna — mruknęła i potarła czoło z irytacją. Jeśli już wcześniej nie nabawiłaby się bólu głowy, bez wątpienia stałoby się to teraz. — Niech zgadnę, żadnych dowodów? — spytała Andersona, a mężczyzna pokręcił głową.

— Nie. — Kucnął obok ciała i zmarszczył brwi. — Dlaczego wciąż zabija? Co z tego ma?

— Może zwyczajnie go to podnieca — odparła Radcliffe, po czym rozejrzała się znowu, próbując znaleźć cokolwiek pomocnego.

Nagle całe jej ciało zesztywniało, gdy spojrzenie padło na wysoką postać, skrywającą się w cieniu alejki. Zmrużyła oczy, próbując dostrzec coś więcej, ale tajemnicza figura zniknęła.

— No nie wiem. Nie wydaje się tym typem psychola — mruknął Anderson, ale ona kompletnie go zignorowała.

— Hm, sprawdzę, czy niczego nie przegapiliśmy. — Uśmiechnęła się i położyła dłoń na broni, upewniając się, że nie zamierzała wejść do alejki bez wsparcia.

Nawet jeśli Philip był zaskoczony tym zachowaniem, niczego nie powiedział. Zwyczajnie pozwolił jej odejść w stronę zaułka. Victoria nie obraziłaby się, gdyby poszedł za nią; czułaby się raźniej, nie będąc samą pośród ciemności, ale zdecydowanie nie chciała pokazywać mu swojej słabości. Z mocno bijącym sercem, wkroczyła więc w uliczkę i rozejrzała się wokół, próbując dostrzec tajemniczą sylwetkę.

Nie widziała jednak niczego, co wydałoby się choć odrobinę podejrzane. Wypuściła ze świstem powietrze i zrobiła kilka kroków w przód, próbując przekonać samą siebie, że została oszukana przez własny mózg. Prawie krzyknęła, gdy ktoś zakrył jej usta dłonią i pociągnął do tyłu, przyciskając do własnego ciała. Od razu zaczęła wierzgać na wszystkie strony, a zduszone wołanie o pomoc opuściło jej usta.

— To ja, Victorio. Nie ruszaj się. — Głos Sherlocka rozbrzmiał tuż obok jej ucha, a ona zamarła, przytłoczona ulgą i gniewem. Lekki podmuch wiatru uświadomił jej, że płakała. — Nikt nie może wiedzieć, że tu jestem. Musisz być cicho. Obiecasz mi?

Nie, do cholery. Chciała się obrócić i wyrwać włosy z jego głowy. Czy w ogóle zdawał sobie sprawę, jak przerażona była? Musiał, wiedział w końcu wszystko. Potrafił być takim draniem...

Pomimo gniewu skinęła niechętnie głową, ale dłoń Sherlocka pozostała na miejscu. Ponownie spróbowała uwolnić się z uścisku, równie bezskutecznie.

— Przestań — powiedział Holmes, tym razem bardziej zdecydowanym tonem. — Zanim cię puszczę, wysłuchasz co mam do powiedzenia. Znałem ofiarę. Chłopak był narkomanem, chociaż nie brał od jakiegoś czasu. I nie, nie zasługiwał na śmierć, podobnie jak pozostali.

Victoria wywróciła oczami i odepchnęła dłoń Sherlock. Jeśli chciał stricte profesjonalnej rozmowy, mogła powstrzymać swój gniew. Nie mogła za to pozwolić mu na przyciskanie jej do własnego ciała. Podobna pozycja zdecydowanie nie znajdowała się wysoko na liście rzeczy dobrych dla jej zdrowia psychicznego.

— Skąd go znałeś? — wyszeptała i odwróciła się w jego stronę.

Odpowiedź na pytanie stała się jasna, gdy tylko zauważyła w jakim stanie się znajdował. Chyba nigdy nie wyglądał aż tak źle. Nawet w ciemności bez trudu dostrzegła głębokie cienie pod jego oczami, a potargane, skołtunione włosy dopełniały obrazu nędzy i rozpaczy. Nie miał na sobie swojego płaszcza, a jedynie za dużą bluzę z kapturem.

— O. Mój. Boże.

Sherlock ponownie zakrył jej usta, obdarzając wściekłym spojrzeniem.

— To nie miejsce i czas, aby o tym rozmawiać — syknął. — Powstrzymaj swój temperament, Victorio. Na wolności znajduje się bardzo niebezpieczny przestępca.

Próbowała coś powiedzieć, ale jego ręka skutecznie pozbawiła ją chęci. Przez moment zastanawiała się, co zrobiłby, gdyby zwyczajnie go polizała, ale odrzuciła tę myśl z zażenowaniem.

— Połączenie między ofiarami jest oczywiste. Morderca wyraźnie nie potrafi znieść myśli, że próbują zrobić coś ze swoim życiem, stąd też ucieka się do takiego, a nie innego sposobu zabójstwa. Jedyną szansą na znalezienie jego tożsamości, jest przeszukanie... terenu łowieckiego.

Victoria ponownie złapała dłoń mężczyzny i odsunęła z dala od swoich ust. Tym razem zacisnęła palce na jego ręce, dając znać, żeby nawet nie myślał o zrobieniu czegoś takiego raz jeszcze. Musiało wyglądać to skrajnie niedorzecznie, ale naprawdę nie miała siły się przejąć; była cholernie wkurzona.

— Sherlock... Nie widziałam cię od tygodni. Chcesz powiedzieć, że przez cały ten czas ćpałeś w jakiejś melinie? — spytała chłodno, a on wywrócił oczami.

— Mam świetny powód. To dla dobra sprawy, prawdopodobnie najważniejszej w moim życiu!

— Świetnie. Ćpasz dla dobra sprawy — zakpiła i uderzyła go w przedramię wolną dłonią. — Powiedz mi, kochaniutki, jaka to sprawa wymaga od ciebie rujnowania własnego zdrowia?!

— Cii! Cicho, kobieto! — nakazał i wciągnął ją głębiej w alejkę. — Próbuję ci pomóc w zalezieniu mordercy. Powinnaś być wdzięczna zamiast gadać głupoty o rzeczach, o których nic nie wiesz!

— Ciekawe dlaczego nic nie wiem — odparła wściekle Radcliffe. — I jeśli sądzisz, że możesz wykorzystać moje zaufanie, żeby narkotyzować się do woli, cholernie się mylisz!

— Nie obrażaj mojej inteligencji. Wiem, co robię i nie zamierzam zrezygnować z czegoś tak ważnego tylko dlatego, że urządziłaś scenę.

Zapewne nic nie mogłoby go zmusić do zmiany planów, ale to nie znaczyło, że nie miała prawa być wściekłą. Jak na kogoś tak genialnego, potrafił zachowywać się jak absolutny kretyn.

— Świetnie. Może powiesz mi, co na to twoja dziewczyna? Też jest ćpunką?

— To moja udawana dziewczyna. I nie ma nic do powiedzenia, bo o niczym nie wie.

— Co?! Jak może nie wiedzieć, wyglądasz jak pieprzony menel! — oburzyła się Victoria, a Sherlock uśmiechnął się kpiąco.

— Och, a jednak jesteś o tego menela szalenie zazdrosna — odparł, co zmusiło Victorię do zaciśnięcia dłoni z taką siłą, że skrzywił się nieznacznie.

— Nie jestem zazdrosna, idioto. Po prostu się martwię — wymamrotała, nagle zawstydzona swoim wyznaniem.

Cóż, prawdę powiedziawszy, była odrobinę zazdrosna, ale stan Sherlocka nie napawał jej optymizmem; naprawdę się martwiła, a jego ignorancja sprawiała, że miała ochotę przywalić mu prosto w te idealne kości policzkowe.

Holmes otworzył usta i zamrugał zdezorientowany. Gniew Victorii nieco się rozmył na widok jego niedorzecznego wyrazu twarzy, ale postanowiła nie dać się przekonać do zmiany zdania.

— Och — powiedział po chwili, nieco osłabiając jej postanowienie. — Nie byłem świadom, że...

— Że co? Powinieneś zdawać sobie sprawę, że mi na tobie zależy. Sądziłam, że wiesz. — Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się ironicznie. — Wiesz przecież wszystko.

Mężczyzna zmarszczył brwi, wpatrując się w nią przez dłuższy moment. Victoria westchnęła i potrząsnęła głową.

— No i kto teraz marnuje czas? — spytała, ale nie uzyskała żadnej odpowiedzi.

Myśl, że Holmes faktycznie nie wiedział o jej... uczuciach była dziwna. Zapewne podejrzewał, że szanowała jego umiejętności, ale przecież już dawno przestali być jedynie profesjonalistami w swoim towarzystwie. Olivia dość skutecznie jej to uświadomiła, a Sherlock... Sherlock zwykle nie potrzebował bycia uświadamianym.

— Powiedziałaś, że mnie nie kochasz — mruknął w końcu mężczyzna, a ona spojrzała na niego zaskoczona.

— Bo tak jest. Nie widzę jednak związku.

— Ale zależy ci na mnie.

— No... Tak? Przecież nie muszę cię kochać, żeby nie chcieć twojej krzywdy — prychnęła, a na jej twarzy pojawił się uśmiech. — W zasadzie mogłabym uznać cię za przyjaciela, gdybyś nie zachowywał się jak drań.

— Och — powiedział jeszcze raz, a jego oczy rozszerzyły się w nagłym zrozumieniu. — Och!

— Brawo, geniuszu. Może gdybyś nie był na haju, łączenie faktów szłoby ci nieco lepiej.

— Czytałem, że przyjaźń między kobietą a mężczyzną nie jest możliwa. Zawsze kończy się...

— Gówno prawda — przerwała mu Victoria, wywracając oczami. — Żadna debilna książka nie będzie mi mówić, co jest możliwe, a co nie. Mogę się z tobą przyjaźnić, nie chcąc cię jednocześnie przelecieć.

Oczywiście, nie miało to nic wspólnego z rzeczywistością, ale Sherlock nie musiał o tym wiedzieć. Szczególnie nie w sytuacji, gdy właśnie zaprzeczyła istnieniu jakichkolwiek romantycznych uczuć względem niego.

— Więc jesteśmy... przyjaciółmi — stwierdził Sherlock, z czym Radcliffe była skłonna się zgodzić.

— Tak, na to wygląda.

— Dobrze.

— Mm.

Victoria w mgnieniu oka znienawidziła ciszę, która zapadła między nimi. Spojrzenie Sherlocka wydawało się wręcz bolesne, jakby za wszelką cenę chciał włamać się do jej umysłu. Zapewne nie wiedział, co myśleć o tej rozmowie, w przeciwieństwie do niej. Ich konwersacja była absolutnie niedorzeczna, podobnie jak idea przyjaźni z Sherlockiem Holmesem.

— Wciąż jesteś na mnie wściekła, czyż nie? — spytał po chwili konsultant, a ona westchnęła.

— Oczywiście. Dopóki nie powiesz mi prawdy, nic się w tej kwestii nie zmieni.

— Wiesz, że nie mogę.

Zwyczajnie pokiwała głową w odpowiedzi i skrzywiła się nieznacznie. Może nawet rozumiał istotę ich relacji, ale nie zmieniało to tego, kim był. Nic nie mogło wpłynąć na jego zdanie, a ona zdawała sobie sprawę, że miał powód ku takiemu zachowaniu, choć wciąż chciałaby wiedzieć więcej.

— Proszę cię o zaufanie. Czy to zbyt wiele? Potrafisz mi... wybaczyć? — spytał ponownie, a ona uniosła wzrok i odkryła, że przyglądał jej się ze skupieniem.

— Co, jeśli nie? Zrobiłoby to jakąś różnicę?

— Tak.

— Mówisz tak tylko dlatego, że właśnie to chciałabym usłyszeć? — Uśmiechnęła się kpiąco, ale Sherlock potrząsnął głową.

— Nie. Mówię tak, bo jestem na haju.

Och, doskonale. Najwyraźniej jedynie narkotyki mogły sprawić, że zaczynał rozmyślać o swoich emocjach. Cholera, w co ona się wpakowała...

— Wciąż lepsze to niż nic — mruknęła i odwróciła się, chcąc odejść.

Anderson pewnie zdążył już się zaniepokoić, a nikt nie mógł zobaczyć Holmesa, szczególnie w takim stanie.

Zatrzymała się, gdy zimne palce Sherlocka zacisnęły się wokół jej nadgarstka — stanowczo, ale nie boleśnie. Victoria poczuła dreszcz, gdy tylko jego skóra zetknęła się z jej własną; z pozoru niewinny gest był także czymś zupełnie niezgodnym z normalnym zachowaniem konsultanta, a to wystarczyło, by wzbudzić w niej reakcję. Spojrzała na niego i dała się zaskoczyć powagą na jego twarzy.

— Ja... Czasami chciałbym funkcjonować tak na co dzień, bez narkotyków — powiedział cicho i puścił jej rękę, naciągając na głowę kaptur.

Zniknął sekundę później, zostawiając ją samą ze zdziwieniem i dziwnym uczuciem, które rozprzestrzeniło się po jej ciele. Cieszyła się, że odszedł, bo zapewne gdyby tylko spojrzała w jego oczy, powiedziałaby dwa słowa, które mogłyby wszystko zmienić.

Ja też. 

***

Czy są tu jacyś studenci, którzy umierają tak, jak ja? Kto wymyślił sesję? 

Mój mózg jest tak przepełniony informacjami, że mogłam nie zauważyć jakichś niedorzeczności (czyt. błędów), także jak coś znajdziecie - piszcie. Poprawię, jak już przestanę umierać. 

Pozdrowionka. Cześć i czołem. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro