Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11

Świat powrócił do normalności. Victoria ponownie zatopiła się w pracy, rozwiązując sprawę za sprawą. Molly, z kolei, wciąż udawała, że nic się nie stało, a Sherlock... Cóż, Sherlock zawracał im głowy dokładnie tak samo jak wcześniej. Radcliffe doskonale wiedziała, że jeszcze kilka miesięcy temu, jego zachowanie doprowadziłoby ją do utraty zmysłów. Zrobiłaby wszystko, żeby tylko odzyskać prywatność, ale teraz? Teraz jego obecność wydawała się zupełnie normalna.

Przyzwyczaiła się do wstawania wcześnie rano, budzona niedorzecznymi smsami mężczyzny. Gdy tylko otwierała oczy, sprawdzała telefon, po czym wyklinała głośno w przypływie złości. A potem zaczynała dzień, jakby nic się nie stało. Nauczyła się także ignorować większość słów, które opuszczały jego usta, gdy włamywał się do jej mieszkania, by porozmawiać o swoich sprawach. Wcale nie potrzebował pomocy; szukał jedynie kogoś, kto pełniłby rolę potakującego manekina, do czego świetnie się nadawała — szczególnie w środku nocy, jego ulubionej porze.

Coś w tym dziwnym partnerstwie działało, sprawiając, że czuła się zarówno zadowolona, jak i nieco zaniepokojona. Niewielu ludzi mogło się pochwalić, że byli tak blisko z samym Sherlockiem Holmesem, co z kolei dawało jej poczucie wyjątkowości — bardzo zgubnej zresztą. W jakiś sposób zdołała przedrzeć się przez bariery stworzone przez socjopatię konsultanta, sprawiając, że dostrzegł on różnice między nią a resztą społeczeństwa. Victoria skłamałaby, mówiąc, że nie robiło to na niej żadnego wrażenia. I właśnie to wrażenie stało się źródłem niepokoju.

Radcliffe nie mogła powstrzymać myśli, że całe jej życie — z pozoru tak normalne — zaczęło obracać się wokół Holmesa. Budziła się rano, spodziewając się jego wiadomości, a kiedy z jakiegoś powodu nie nadchodziły, w głowie kobiety pojawiało się mnóstwo teorii wyjaśniających taki stan rzeczy. Wolała zrezygnować z wolnego czasu, aby jeździć po całym mieście i obserwować, jak Sherlock rozwiązuje zagadkę za zagadką. Patrzenie na niego podczas pracy okazało się niezwykle ekscytujące — szczególnie, gdy zaczęła rozumieć, w jaki sposób funkcjonował jego umysł.

Nie, nie stała się żadnym geniuszem. Nie było to zresztą możliwe. Nowo zdobyta wiedza wiązała się raczej z maleńkimi szczegółami, które dotychczas umykały jej uwadze; przyglądała się, jak Holmes porusza się po miejscach zbrodni, jak nawiązuje połączenia między rzeczami, które wszystkim innym wydawały się niezwiązane.

W pewien sposób stał się jej mentorem, chociaż nie zdawał sobie z tego sprawy. Zachowywał się tak jak zwykle, za wyjątkiem momentów, kiedy posyłał jej ironiczne uśmiechy, a jego oczy błyszczały z rozbawieniem. Wiedział, że go obserwowała, ale mało ją to obchodziło. Mógł śmiać się do woli, ale pogodziła się z myślą, że trzymanie się z dala od Sherlocka Holmesa nie wchodziło już w grę. Nie do końca.

Obsesja na jego punkcie była niebezpieczna. Przypominała poniekąd fascynację burzą — piękną, nieprzewidywalną i dziką. Dedukcje mężczyzny były jak pioruny, rozświetlające mroczne niebo i sprawiające, że wszystkie detale, które wcześniej pozostawały nieuchwytne, nagle zaczynały świecić niczym gwiazdy. Victoria nie umiała ubrać w słowa, jak hipnotyzująco działał na nią ten widok. Stała więc w bezruchu, czekając, aż kolejna błyskawica rozetnie chmury i zaprze dech w jej piersiach.

Próbowała przekonać samą siebie, że potrafiłaby żyć bez doświadczenia tego przedstawienia na porządku dziennym, ale im więcej o tym myślała, tym mocniej rozumiała, że prawda wyglądała zupełnie inaczej. Nagle słowa Mycrofta zyskały nowe znaczenie — o wiele bardziej przerażające. Może wcale nie miał na myśli łamania prawa, gdy mówił o przekraczaniu granic.

Victoria zaczynała sądzić, że znajdowała się coraz bliżej momentu, w którym zawrócenie nie byłoby już możliwe. W jakiś niezrozumiały sposób dała się wmanipulować w podążanie tam, gdzie wcale nie chciała iść — przynajmniej nie świadomie. Zupełnie jakby przebudziła się nagle z długiego snu i zdała sobie sprawę, że funkcjonowanie bez tego specyficznego haju, jaki oferował Sherlock, było niemożliwe.

Nie chciała się od niego uzależniać. Wiedziała, że prowadziłoby to do życia pełnego żałości i nienawiści do samej siebie, za to, że pozwoliła sobie coś poczuć. Victoria widziała tę pułapkę już dawno temu, o czym zresztą uwielbiała przypominać swojej przyjaciółce; powtarzała, że jakiekolwiek uczucia względem Sherlock byłyby przejawem absolutnego szaleństwa. Mimo to nie zrobiła nic, aby im zapobiec. Wiedziona ekscytacją, wkroczyła w sam środek sytuacji, o której zapewne mówił Mycroft. Nie to było jednak najgorsze...

Z każdym dniem coraz bardziej rozumiała, że, o ile już nie przekroczyła tej subtelnej granicy, zza której nie było powrotu, nie będzie potrafiła się przed tym ustrzec. Mogłaby zaprzeczać, ile tylko żywnie jej się podobało, ale... Radcliffe wcale nie chciała wracać do życia bez Sherlocka Holmesa. Już nie. I właśnie dlatego była głupia.

***

To była jedna z nocy, które przypominały raczej torturę niż sposób na regenerację sił po całym dniu spędzonym w pracy. Nieważne, jak mocno starała się zasnąć, jej umysł odmawiał współpracy. Victoria leżała w łóżku od kilku godzin, licząc każdy oddech i balansując na cienkiej granicy między snem a przytomnością. W końcu zdecydowała się poddać, chociaż do świtu pozostało jeszcze sporo czasu.

Przerzuciła nogi poza krawędź materaca i usiadła. Chłodne powietrze uderzyło jej nagą skórę, przypominając o końcu lata. Część jesiennego chłodu najwyraźniej przedostała się do sypialni, zmuszając ją do chwycenia luźnego swetra, leżącego na krześle, i naciągnięcia go na siebie niedbałym ruchem. Ruszyła w kierunku drzwi, a zbyt długie rękawy zwisały wzdłuż jej ciała, kołysząc się z każdym leniwym krokiem.

Ku jej zaskoczeniu salon wcale nie był pogrążony w ciemności. Nie był także pusty, ale nie poczuła się zagrożona. Sherlock często nachodził jej mieszkanie bez żadnego uprzedzenia, choć rzadko decydował się pozwolić Victorii spać. Właściwie coś takiego w ogóle się nie zdarzało.

Holmes wyglądał jakby siedział w jednej pozycji od dłuższego czasu; nie miał na sobie płaszcza ani nawet marynarki, która leżała na kanapie, dawno zapomniana. Mężczyzna wpatrywał się w „ścianę zbrodni" z wielkim skupieniem, nie przejmując się brakiem krzesła i twardością podłogi.

— Chyba muszę ci sprezentować klucz do mieszkania — mruknęła Victoria, przyglądając mu się z zainteresowaniem. — Spędzasz tutaj coraz więcej czasu. Coś nie tak z Baker Street?

— Absolutnie nic. Po prostu mam pytanie — odparł, marszcząc brwi.

— Ach, to wyjaśnia dlaczego siedzisz na podłodze i gapisz się w jeden punkt — zakpiła w odpowiedzi i westchnęła, gdy konsultant nawet nie drgnął.

Victoria szczerze wątpiła, aby faktycznie interesowała go sprawa, której detale obecnie znajdowały się na ścianie; widział je wcześniej i nigdy nie zwróciły jego uwagi.

— Co jest ciekawego w tej zbrodni? — spytał, a ona uniosła brwi. — Dlaczego tutaj wisi?

— Mam szczerą nadzieję, że kiedyś ją rozwiążę — mruknęła i usiadła obok niego. — Czy tak brzmi to twoje pytanie?

Tym razem nie odpowiedział, a jego wzrok prześlizgnął się po obrazkach. Zapewne zdołał już połączyć ze sobą wszystkie możliwe detale, ale nic nie wskazywało na to, że znalazł rozwiązanie.

— Nie wydaje się szczególnie wymagająca. — Rzecz jasna zignorował jej pytanie, zupełnie jakby go nie było.

Radcliffe wzruszyła ramionami i zaczęła bawić się rękawem swetra. Nie chciała rozmawiać o tym nieszczęśniku, zamordowanym zbyt dużą dawką narkotyku. Jego śmierć została uznana za samobójstwo; nie posiadali dowodów, które mogłyby jednoznacznie tej tezie zaprzeczyć, a nie było sensu psuć statystyk Yardu dla tak słabo rokującej sprawy, z czym kobieta kompletnie się nie zgadzała. Intuicja podpowiadała jej, że prawda wyglądała zupełnie inaczej, ale, niestety, niczego to nie dowodziło.

— Ofiara przedawkowała. Zostało to zakwalifikowane jako samobójstwo, co...

— ...oczywiście nie jest prawdą. Tylko idiota mógłby przeoczyć wszystkie oznaki morderstwa popełnionego z zimną krwią — przerwał jej Sherlock, a Victoria wywróciła oczami.

— Tak, cóż... Te oznaki, o których mówisz, zdają się umykać uwadze wszystkich poza nami. Nie było żadnych świadków, a my nie znamy nawet tożsamości ofiary. Zmarnowałam godziny, łażąc po okolicy i pokazując wszystkim zdjęcia, ale w odpowiedzi dostałam tylko zaproszenie na randkę.

Skrzywiła się mocno, przypominając sobie narkomana, który próbował ją poderwać. Jak się nazywał? Will? Bill? Nie, żeby to miało znaczenie... Nie zamierzała nigdzie z nim wychodzić.

Zupełnie niespodziewanie, Sherlock odwrócił głowę i zaczął przyglądać się jej intensywnie. Victoria poczuła ciarki na plecach; jego spojrzenie potrafiło być tak przenikliwie, że momentami czuła się naga. Przeważnie napawało ją to niepokojem, ale czasem... Czasem miała nieodparte wrażenie, że dreszcz na jej skórze był oznaką czystej ekscytacji.

— Zgodziłaś się?

Kobieta zamrugała, kompletnie zaskoczona. Przez chwilę zastanawiała się, czy dobrze usłyszała, bo nigdy nie podejrzewałaby Sherlocka Holmesa o zainteresowanie jej sprawami sercowymi, jeśli można tak było nazwać propozycję randki z ćpunem.

— Ja... Co?

— Powiedziałaś, że jakiś mężczyzna podszedł do ciebie z romantyczną intencją. Przystałaś na jego propozycję?

— Um... Już i tak spędzam za dużo czasu z jednym narkomanem, nie potrzebuję kolejnego do kolekcji — zakpiła, a on zmarszczył brwi.

— W takim razie jakie warunki musiałby spełnić potencjalny adorator, abyś zgodziła się z nim umówić?

O co mu, do diaska, chodziło? Czy przegapiła jakiś niezwykle ważny moment w życiu Sherlocka Holmesa, w którym zdecydował się przestać wyśmiewać sentyment i wszystko, co choć odrobinę wiązało się z romantyzmem?

— Holmes... Dobrze się czujesz? — spytała powoli, próbując zwalczyć nagłą chęć dotknięcia jego czoła, aby sprawdzić, czy nie ma gorączki.

— Doskonale, dziękuję. Postanowiłem po prostu zdobyć nieco informacji, zanim sam spróbuję zaprosić kobietę na randkę. Oczywiście przewidzenie jej reakcji będzie dziecinie proste, ale, jako że bardzo wiele zależy od sukcesu tego przedsięwzięcia, wolałbym mieć absolutną pewność powodzenia.

Naprawdę starała się zrozumieć jego słowa, ale wydawało się, że coś umknęło jej uwadze — najwyraźniej jakiś cholernie duży przełom. Sherlock Holmes zamierzał pójść na randkę. Randkę. Z kobietą — prawdziwą, żywą kobietą.

Chryste, sprawy wymknęły się spod kontroli, pomyślała.

— Och. Jest ktoś... Kto... Hm. Podoba ci się? — spytała, czym zasłużyła na spojrzenie pełne skrajnego zniesmaczenia.

Dopiero w tamtym momencie zdała sobie sprawę, jak spięta była. Wzięła głęboki oddech i rozluźniła mięśnie. Nie, Sherlock Holmes nie mógł mieć nikogo na oku. Zapewne chodziło o coś zupełnie innego — jakąś agendę, której nie potrafiła dostrzec.

— Zdanie, które właśnie skonstruowałaś, stanowi ostateczny dowód na zbliżającą się zagładę ludzkości. Sentyment całkowicie wypacza wasze umysły. Oczywiście, że nikt mi się nie podoba.

— Ale faktycznie zamierzasz pójść na randkę.

— Więcej niż jedną. Planuję sprawić, że zakocha się we mnie bez pamięci. — Wywrócił oczami i wyszczerzył zęby.

Zapewne jego plan był iście diaboliczny, choć Victoria nie łudziła się, że dane będzie jej go poznać.

— Ale dlaczego?

— Bo jej potrzebuję.

Victoria próbowała zignorować podwójne znaczenie jego słów. Jasne, miał na myśli coś zupełnie niewinnego, odnosząc się jedynie do użyteczności, jaką jego wybranka posiadała, ale ton głosu Sherlocka... Na litość boską, powinna wyrzucić z głowy podobne myśli, bo jedynie robiły z niej kretynkę. Prędzej piekło by zamarzło niż Sherlock Holmes użyłby podobnych słów w odniesieniu do swoich seksualnych pragnień.

— Nie zamierzasz mi niczego wyjaśnić, hm? — wymamrotała, odsuwając od siebie te żałosne przemyślenia. — Kim ona jest?

— To nieistotne.

— W takim razie co chcesz wiedzieć? Nie mogę ci wyjaśnić, jak to jest kogoś kochać.

— Nie, ale możesz mi powiedzieć, jak zmienić jej zdanie na mój temat. Zdążyłem już poinformować ją o moim braku zainteresowania jakimikolwiek związkami.

Victoria podrapała się w głowę, próbując zebrać myśli. On naprawdę liczył na jakąś radę. Cholerna jasna... A tak rozpaczliwie chciała uniknąć rozmów, które nie byłyby w pełni profesjonalne. Może było to nieco desperackie posunięcie, ale w dużej mierze działało. Dlaczego musiał wszystko spieprzyć?

— Zapewne wiesz już, co lubi — powiedziała, zmuszając się do zachowania spokoju. — Wiedziałeś, co ja lubię już po naszym pierwszym spotkaniu.

— Tak, nie było trudno się zorientować.

Kobieta udała, że wcale nie czuła zaskoczenia tą zdawkową odpowiedzią. Sherlock zwykł wykorzystywać każdą okazję, aby się popisać, co często prowadziło do mniej lub bardziej widowiskowego przedstawienia. Tym razem wyraźnie nie zamierzał zdradzać swoich przypuszczeń.

— Skoro wiesz, co lubi, nie powinieneś mieć trudności z wykorzystaniem ich przeciwko niej — mruknęła i wzruszyła ramionami.

— Ale jak sprawić, by się we mnie zakochała? — spytał śmiertelnie poważnie, co przywołało na twarz Radcliffe złość.

Co miała odpowiedzieć? Wyraźnie nie zależało mu na tej kobiecie; chciał ją jedynie wykorzystać, potraktować jako narzędzie potrzebne do osiągnięcia celu, czymkolwiek on nie był. Jeśli zdecydowałaby mu się pomóc, przyczyniłaby się do złamanego serca, ale z drugiej strony... Poprosił ją o radę. Zaufał jej na tyle, aby wspomnieć o istnieniu planu, który najwyraźniej miał pozostać tajemnicą. Nie umiała mu tak po prostu odmówić.

Westchnęła i potarła skroń.

— Sherlock... Nie mogę powiedzieć, abym kiedykolwiek była zakochana. Nie potrzebuję jednak doświadczenia, żeby wiedzieć, jak boli złamane serce.

— Technicznie rzecz biorąc, serca nie można złamać. To...

— Na litość boską, Holmes! — przerwała i uderzyła go w ramię, co spotkało się z ogromnym zdziwieniem. — Doskonale wiesz, co miałam na myśli. Chcesz wykorzystać uczucia tej biednej dziewczyny, a potem ją rzucić. To nie w porządku.

— Cóż, istnieje możliwość, że spodoba mi się bycie w związku.

— Och, czyżby?

— Nie, ani trochę — odparł natychmiast, marszcząc brwi. — Victorio, zamierzam to zrobić niezależnie od twojej pomocy. Osiągnąłem mistrzowski poziom w wielu dziedzinach, co pozwala mi wierzyć, że także sztuka uwodzenia okaże się dziecinnie prosta.

Zapewne miał rację. Socjopatia wcale nie sprawiała, że nie był zdolny do odczuwania; świadomie uciekał od wszystkiego, co ludzkie, odcinając się od swoich własnych emocji, nawet nie próbując ich zrozumieć. Potrafił za to doskonale wykorzystywać uczucia innych, aby wmanipulować ich w zrobienie tego, czego chciał. Nie... Sherlock nie miałby problemu z uwiedzeniem niczego niepodejrzewającej kobiety.

Nie chodziło tylko o zdolności mamienia ludzi. Twarz mężczyzny była dziwnie atrakcyjna, z perfekcyjnymi kośćmi policzkowymi i hipnotyzującym spojrzeniem. Był też wysoki i szczupły, ale nie tyczkowaty. W połączeniu z długim płaszczem i postawionym kołnierzem zyskiwał pewną tajemniczość, która na niejedną kobietę podziałałaby jak płachta na byka. No i istniała jeszcze kwestia jego głosu...

Poczuła, jak rumieniec wstępuje na jej policzki i wzięła głęboki wdech, aby się uspokoić. Sherlock obserwował ją z uwagą, próbując zapewne odszyfrować jej myśli, a ona poczuła wdzięczność, że nie był w stanie faktycznie tego dokonać.

— Rumienisz się. Dlaczego? — spytał, zmuszając ją do zmarszczenia brwi.

Nie zamierzała przyznać się do swoich myśli, ale wiedziała, że musiała coś powiedzieć.

— Jestem wściekła, Holmes — odparła, uciekając się do półprawdy.

Faktycznie była zła; postawił ją przecież w niezręcznej sytuacji. Mogła albo pomóc mu skrzywdzić jakąś kobietę, albo odmówić, czując wyrzuty sumienia, które miałyby związek z zupełnie inną, niemiłosiernie irytującą rzeczą — faktem, że Sherlock Holmes znaczył dla niej więcej, niż powinien.

— Jeśli ci pomogę, złamiesz jej serce. Jeśli nie zrobię nic... Cóż, czy to cokolwiek zmieni? Nie. I właśnie to mnie wkurza.

Sherlock nie odpowiedział, ale wciąż przyglądał jej się z uwagą. Czuła jego spojrzenie, przesuwające się leniwie po twarzy w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak kłamstwa.

— Jak mam do tego podejść? — spytał w końcu, decydując, że jej słowa zawierały w sobie choć trochę prawdy.

Victoria westchnęła i wzruszyła ramionami.

— Spraw, żeby zaczęła myśleć, że zależy ci na szczegółach, nawet tych najdrobniejszych. Jakie kwiaty lubi, jaki jest jej ulubiony kolor... To wszystko ma znaczenie, chociaż wiem, że uważasz to za niedorzeczne — odparła i uśmiechnęła się gorzko. — Wierzymy w to, w co chcemy. Przekonaj ją, że jest wyjątkowa, a nie będzie miała co do tego wątpliwości. Bądź uroczy i charyzmatyczny. Uśmiechaj się dużo. Nie, Sherlock, nie szczerz zębów jak psychopata. Twój uśmiech musi dosięgnąć oczu, inaczej będzie w cholerę przerażający. — Sherlock uniósł kąciki ust, ale wciąż nie był to szczery wyraz. — Wiem, że moja twarz nie nastraja cię do radości, ale pomyśl o czymś, co ma wprost przeciwny efekt.

— Twoja twarz jest bardziej niż wystarczająca — oznajmił Holmes i uśmiechnął się tak, jak zwykle, gdy nie zastanawiał się nad tym, co robi.

— Dokładnie tak — powiedziała, wskazując palcem w jego stronę. — Uśmiechaj się w ten sposób, a poleci na ciebie w mgnieniu oka.

Victoria zdała sobie sprawę z popełnionego błędu, gdy Sherlock zamrugał gwałtownie i przekrzywił lekko głowę; już nie wyglądał na zadowolonego, a raczej zainteresowanego.

— Dlaczego tak sądzisz?

— Dobrze wtedy wyglądasz. Zaskakująco ludzko.

— Skoro podziałałoby to na nią... Dlaczego nie działa na ciebie?

Kobieta zamarła, zarówno ze względu na słowa, jak i fascynację bijącą z jego głosu. Nie wiedziała, co mu powiedzieć — prawdę czy może raczej jej część? Nie mogła zaprzeczyć, że był atrakcyjny, szczególnie dla niej. Inteligencja zabraniała Radcliffe myśleć, że to zainteresowanie prowadziłoby do czegokolwiek sensownego; nie istniała przecież szansa, ze konsultant odwzajemniłby jej uczucia.

Victoria doskonale jednak wiedziała, że w ostatnim czasie sprawy przybrały dość... zaskakujący obrót. Mimo wiedzy, inteligencji i czystej niechęci, że mogłaby zrobić coś tak głupiego, jak obdarzenie Sherlocka Holmesa uczuciami, jakaś jej część wciąż pozwalała sobie na marzenia. Chciała, aby wszystko wyglądało inaczej, żeby on był inny — a to, z kolei, nie była rzecz, do której pragnęła się komukolwiek przyznać.

Kłamstwo miało jednak krótkie nogi, a mężczyzna zajmował się odkrywaniem prawdy.

— Jesteś... atrakcyjny. Nie jest tak, że w ogóle tego nie widzę. Daleko mi do bezuczuciowego, ślepego kamienia — mruknęła więc z niechęcią i odgarnęła włosy z twarzy. — Mimo to znam cię na tyle, aby wiedzieć, że nic by z tego nie wyszło, nawet jakbym postanowiła cię poderwać.

— Nie wyszłoby — potwierdził Sherlock, ale nie odwrócił spojrzenia. — Wciąż jednak o tym myślisz, czyż nie?

Nie chcę o tym myśleć.

— Mm.

Victoria zerknęła na niego, po czym zamarła; jego wzrok utkwiony był w jej ustach — nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Czy on... Czy on naprawdę myślał o pocałunku? A może zwyczajnie jej się wydawało?

— Sherlock? — mruknęła cicho, próbując odwrócić jego uwagę od... tego.

Ich rozmowa, zupełnie nieoczekiwanie, stała się dziwna — zbyt dziwna, aby kobieta umiała sobie z nią poradzić. Jej serce biło stanowczo za szybko, a w ustach nagle zaschło, sprawiając, że poczuła przemożną chęć ucieczki przed wzrokiem Sherlocka. Atmosfera w pokoju zgęstniała, a oddychanie zaczęło wymagać znacznie więcej wysiłku. Miała wrażenie, że się dusi, przytłoczona ciężkością powietrza i intensywnością spojrzenia Holmesa. Umysł Victorii przestał funkcjonować tak, jak powinien; jak inaczej mogła wyjaśnić pragnienie przysunięcia się do mężczyzny i przeczesania jego włosów palcami?

Sherlock przestał przyglądać się jej ustom, po czym odchrząknął cicho.

— Muszę przyznać, że byłby to dość... interesujący eksperyment. Myśl o bliższych kontaktach z tobą nie wydaje się aż tak odrzucająca, jak sądziłem — powiedział, a żołądek Victorii wywrócił się do góry nogami.

— Nie zamierzam być żadnym eksperymentem — warknęła, zanim zdołała się powstrzymać. — Interesujący czy nie, nic się nie wydarzy. Nie może.

W pomieszczeniu zapadła cisza, pełna napięcia i ciężkości, ale kobieta nie umiała zmusić się do jej złagodzenia. Chciała zaśmiać się histerycznie, gdy zdała sobie sprawę, że powrót do tego cudownego stanu, w którym nie musiałaby mierzyć się ze swoimi niedorzecznymi uczuciami, nie był już możliwy. Nie tylko ze względu na spojrzenie, jakim obdarzał ją Holmes, ale także na charakter mężczyzny. Wiedziała, że będzie ją obserwował — każdy jej ruch, każdą reakcję. Nigdy nie zapomni o ciekawości, która zapewne zaczęła kiełkować gdzieś w samym środku tego genialnego umysłu.

Tak jak w przypadku sprawy jej ojca, Sherlock nie zamierzał odpuszczać. Nie rozumiał, dlaczego idea bycia eksperymentem wydawała jej się tak niedorzeczna i krzywdząca, choć — najwyraźniej — wcale nie sprzeciwiałaby się zacieśnieniu kontaktów, gdyby podyktowane było innymi pobudkami.

Na litość boską, była taka naiwna... Nie potrafiła pojąć, w jaki sposób udało jej się tak spieprzyć sprawę. Wiedziała, że Holmes był poza zasięgiem — zarówno w metaforycznym tego słowa znaczeniu, jak i tym czysto fizycznym. Czy naprawdę lubiła wyzwania na tyle mocno, aby nie umieć się mu oprzeć? A może zwyczajnie poddała się tej tajemniczości, która wokół siebie roztaczał? Tak czy siak — najwyraźniej postradała zmysły.

— Nie mam zamiaru traktować cię jak eksperymentu — odparł Sherlock, przerywając jej rozmyślania. — Cenię nasze obecne relacje. Wierzę także, że moje zachowanie krzywdzi cię na porządku dziennym, co prowadzi mnie do dość zaskakującej konkluzji. Nie chcę... komplikować twoich uczuć jeszcze bardziej.

— Holmes, na litość boską. Brzmisz jakbym była w tobie co najmniej zakochana, a zdecydowanie nie jestem — wypaliła w odpowiedzi, ponownie się rumieniąc.

Przyznanie tego na głos wydawało się niedorzeczne, choć na pewno szczere. Niezdrowe przyciąganie, jakie czuła w jego obecności, było niemożliwe do zignorowania, ale nie przypominało miłości.

— Jeśli do zakochania wystarczyłaby tylko czyjaś atrakcyjność, zapewne nie mógłbyś odpędzić się od adoratorek. Jednak wcale tak nie jest. I właśnie dlatego powiedziałam, że powinieneś zwrócić uwagę na szczegóły. Inaczej nigdy nie poczuje czegoś więcej — wyjaśniła swój nagły przypływ gorliwości, a on jedynie skinął głową i spojrzał na ścianę, pierwszy raz od dłuższego czasu.

Nagle napięcie opuściło jej ramiona, a oddychanie stało się łatwiejsze.

— Będę musiał zgromadzić nieco więcej informacji na ten temat. Spytałbym Johna, ale jego Seks Wakacje trwają dłużej niż się spodziewałem. Szkoda, bo wszystko wskazuje na to, że jego ekspertyza okazałaby się dużo bardziej pomocna od osoby, która nie uprawiała seksu od... długiego czasu.

Usta Victorii otworzyły się w niemym oburzeniu, a ich moment zniknął bezpowrotnie. Właściwie zaczęła zastanawiać się, czy ta scena nie rozegrała się tylko w jej umyśle, bo Sherlock powrócił do swojego normalnego zachowania, jakby nic się nie stało.

— Nawet jakbym miała na to czas, wcale nie chcę sypiać z kim popadnie, Holmes.

Mężczyzna spojrzał na nią z kpiącym uśmiechem i wstał, otrzepując niewidzialny kurz ze spodni. Zacisnęła dłonie w pięści; ewidentnie jej nie uwierzył.

— Chciałem ci powiedzieć, że nie możemy kontaktować się w nadchodzących tygodniach. Mam wiele rzeczy do zrobienia. Rzeczy o ogromnej wadze — powiedział za to, zmieniając temat.

Nie czekał na odpowiedź, a zamiast tego ruszył w stronę drzwi, chwytając po drodze marynarkę i płaszcz.

— Nie wspominaj o tym Johnowi. Zapewne będzie chciał wiedzieć, kiedy już otrząśnie się ze swojego seks-haju.

— Dlaczego mam mu nie mówić? Nie chcesz jego pomocy?

— Pomocy? — prychnął Sherlock i odwrócił się w jej stronę. — Sądzisz, że John pomógłby mi złamać komuś serce?

— Nie. Ja także nie uważam tego za dobry pomysł. Po prostu nie jestem wystarczająco naiwna, aby sądzić, że mogę zmienić twoje zdanie — odparła Victoria i wzruszyła ramionami.

— Dobra dziewczynka — mruknął Sherlock, a ona zamarła po raz kolejny.

Zaledwie sekunda wystarczyła, aby jego spojrzenie stało się bardziej wyczekujące; wyraźnie sprawdzał jej reakcję, co niemalże zmusiło ją do gorzkiego śmiechu.

Miała rację. Jego zapewnienia mijały się z prawdą tak mocno, jak to możliwe. Zapewne zaczął swój durny eksperyment podświadomie, nie będąc w stanie powstrzymać się od kolejnej próby manipulacji. Nie przewidział jednak, że ona faktycznie nie zamierzała mu na to pozwolić — nie, bez odpłacenia się pięknym za nadobne.

— Nie zawsze jestem dobra. Niektóre sytuacje aż proszą się o bycie złą dziewczynką — powiedziała sugestywnie, po czym uśmiechnęła się tak uwodzicielsko, jak tylko mogła.

Usta Sherlock rozchyliły się nieznacznie, gdy próbował przetworzyć jej słowa. Wyglądał tak głupio, że poczuła chęć wybuchnięcia śmiechem. Taktyka Holmesa okazała się fatalna w skutkach, zostawiając go bez najmniejszego pojęcia, jak powinien się zachować.

Mężczyzna opuścił mieszkanie w mgnieniu oka, a ona zachichotała cicho. Może postąpiła głupio, ale... cholera, czuła się fantastycznie. 

***

Cóż, wincej kluczowych momentów, specjalnie dla Was. Trochę się dzieje, ale - po raz kolejny - uspokajam, że jeszcze długa droga przed nami. 

Chociaż podzielę się informacją, że ostatnio pisałam na angielską wersję... gorącą scenę, która zapewne zostanie przetłumaczona na polski, prędzej czy później. Huehue. 

Jestem śmiertelnie przerażona.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro