Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10

Dzień był piękny. Victoria nauczyła się doceniać każdą chwilę słońca i ciepła, bo pogoda rzadko rozpieszczała mieszkańców Wielkiej Brytanii — szczególnie w lato, które okazało się nadzwyczaj ponure. Mimo to, po raz pierwszy od dłuższego czasu, czuła się podekscytowana, idąc do pracy.

Była w drodze do Scotland Yardu, gdy zadzwonił do niej Greg i powiedział o nowej sprawie, co jedynie poprawiło humor kobiety. Uśmiechnęła się do siebie i nakazała taksówkarzowi zmianę trasy. Dotarcie na miejsce zbrodni zajęło jej sporo czasu, ale już w trakcie jazdy wiedziała, że czeka ją ciężka przeprawa; zabójstwa w tej dzielnicy miasta zazwyczaj nie kończyły się dobrze. Narkotyki, gangi... Żadna z tych rzeczy nie ułatwiała zadania detektywom.

Radcliffe podziękowała kierowcy i zapłaciła za przejazd. Nie była nawet zdziwiona, widząc ofiarę na środku chodnika; było to dość powszechnym zjawiskiem. Zaskoczył ją jednak brak krwi w zasięgu wzroku.

— Cześć, Greg — powiedziała i zmarszczyła brwi.

Spojrzenie kobiety skupiło się na ofierze. Próbowała odnaleźć przyczynę śmierci, ale było to ciężkie na pierwszy rzut oka. Ciało należało do młodego mężczyzny — biednego, sądząc po jego brudnych, podartych ubraniach. Leżał na plecach, a wokół nie było żadnych śladów walki.

— Co słychać? — spytała kulturalnie, choć myślami znajdowała się zupełnie gdzie indziej.

— Och, w porządku. Cóż... Na pewno mam się lepiej niż ten nieszczęśnik. — Mężczyzna wskazał ciało i westchnął. — Wygląda na to, że przedawkował.

Victoria rozejrzała się wokół raz jeszcze, a zmarszczka na jej czole jedynie się pogłębiła. W dalszym ciągu nie potrafiła dostrzec śladów walki, a środek chodnika był dziwnym miejscem na zażywanie narkotyków. Nawet kiepska okolica nie wydawała się dobrym wytłumaczeniem zaistniałej sytuacji. Być może zdołał dotrzeć tak daleko po wyjściu z jednej z narkotykowych melin? Nie... Nawet jeśli faktycznie tak było, nie upadłby do tyłu bez zrobienia sobie krzywdy.

— Albo ktoś sprawił, że przedawkował — wymamrotała w odpowiedzi na słowa Lestrade'a, a inspektor spojrzał na nią z uwagą.

Kobieta wyjaśniła mu swoją teorię, obserwując, jak wyraz jego twarzy zmienia się na nieco bardziej zamyślony. W końcu skinął głową i ukucnął obok ciała.

— W porządku, nie możemy wykluczyć udziału osób trzecich. Ale dlaczego ktokolwiek chciałby zabić go w ten sposób? W tej dzielnicy to niepotrzebny wysiłek. Takie morderstwo wydaje się prawie osobiste.

— Może takie było. Nie dowiemy się niczego, dopóki nie dostaniemy wyników sekcji. Nie mamy nawet pewności, że to przedawkowanie — powiedziała Victoria, chociaż w jej głosie brakowało przekonania. — Jacyś świadkowie?

— Nie. Policjanci znaleźli ciało, patrolując ulicę — odparł Greg i westchnął.

Skoro nikt nie widział, co zaszło, a w okolicy nie było żadnych kamer, musieli pogodzić się z myślą, że nie mieli żadnych wskazówek.

— Musimy dowiedzieć się, kim jest ofiara. To chyba jedyna szansa na ustalenie... cóż, czegokolwiek. Zajmę się tym — oznajmiła i uśmiechnęła się do szefa. — Powinieneś wrócić do domu i upewnić się, że wszystko jest gotowe na ślub Johna. To już jutro, prawda?

— Tak. Wiedzieli, jaką datę wybrać. W końcu przestało padać. — Greg odwzajemnił uśmiech, wstając. — Na pewno dasz sobie ze wszystkim radę?

— Jasne. Donovan może mi pomóc.

— Wiesz, że nie darzy cię sympatią.

— Powiedziałam, że może mi pomóc, a nie, że to zrobi — parsknęła Victoria, a Lestrade wywrócił oczami.

— Wydam jej służbowe polecenie. Chociaż tyle mogę.

— Naprawdę, nie przejmuj się tym. Dam sobie radę.

— W porządku — odparł szef i sprawdził telefon. — Dokończ robotę, a ja idę odebrać garnitur z pralni.

— Nie mów, że zamierzasz iść w tym samym garniaku, w którym chodzisz do pracy — wymamrotała Victoria, a Greg spojrzał na nią ze szczerym zdziwieniem.

— Czemu nie? Coś z nim nie tak?

Inspektor potrafił być czasami naprawdę niewinnie uroczy.

— Nie, Greg. Po prostu spodziewałam się, że wybierzesz cos bardziej... wyjściowego.

— Przecież nie kupię nowego garnituru na ślub — odparł i spojrzał na nią z niedowierzaniem. — Poza tym nikt nie zwróci na mnie uwagi, skoro Sherlock ma wygłosić przemowę.

Victoria starała się nie dać po sobie poznać, że wspomnienie Holmesa wzbudziło w niej skrajny dyskomfort. Nie rozmawiała z nim od tamtej nocy. Żadnych smsów, telefonów i niezapowiedzianych wizyt — zupełnie jakby przestali dla siebie istnieć. Nie mogła powiedzieć, aby taki rozwój zdarzeń jej przeszkadzał; właściwie decyzja Sherlocka o zaprzestaniu kontaktu znacząco ułatwiła sprawy. Przynajmniej nie czuła nieustannej pokusy złamania swojego postanowienia o trzymaniu się od niego z daleka.

Sherlock Holmes nigdy przestałby dążyć do swego, a ona nie chciała uczestniczyć w tym procesie. Nie chciała nawet wiedzieć o jego poczynaniach, choć było już na to za późno.

— Tak, Holmes zapewne skradnie show — odparła i uśmiechnęła się fałszywie.

Lestrade spojrzał na nią podejrzliwie, po czym powiedział:

— Wszystko w porządku? Przywykłem do widywania cię w jego towarzystwie. Właściwie miałem zamiar zrobić mu awanturę za to, że próbuje ukraść jednego z lepszych detektywów w Yardzie.

Co niby powinna odpowiedzieć? Liczyła na to, że Holmes uszanuje jej prywatność; popisała się naiwnością, jakiej zapewne nikt by się po niej nie spodziewał. I dlaczego? Bo sądziła, że konsultant posiada w sobie dozę człowieczeństwa?

— Sherlock nie rozumie, czym jest respekt. Dopóki nie nauczy się, jak szanować cudzą prywatność, nie mam mu nic do powiedzenia — wyjaśniła w końcu, po czym wzruszyła ramionami. — Nieważne. Przecież i tak mnie nie potrzebuje.

— Ale ty możesz go potrzebować — zauważył Greg, co Victoria skwitowała powściągliwym uśmiechem.

— Dawałam sobie radę, zanim powrócił z zaświatów. Będzie dobrze. Perfekcyjna statystyka to nie wszystko.

— Jeśli chciałabyś o czymś porozmawiać... — zaoferował nieśmiało Lestrade, a ona uśmiechnęła się szerzej.

— Dziękuję. Świetny z ciebie facet, Greg. Jeszcze lepszy przyjaciel — odparła i poklepała go po ramieniu. — Tym bardziej nie mam wątpliwości, że sobie poradzę, niezależnie od obecności Sherlocka. Zawsze udzielasz mi wsparcia.

Wiedziała, że jej słowa znaczyły dla niego naprawdę wiele. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego żona szefa wolała go zdradzić, zamiast w pełni docenić mężczyznę, którego poślubiła. Życie z detektywem bywało wymagające, ale Gregowi nigdy nie przestało zależeć. Był uczciwy, lojalny i zdecydowanie zasługiwał na szczęście.

— Idź po ten garnitur — mruknęła i przekrzywiła głowę. — Kto wie, może spotkasz na ślubie jakąś miłą towarzyszkę?

Inspektor odwrócił wzrok i zarumienił się nieznacznie, co sprawiło, że Victoria posłała mu zaskoczone spojrzenie. Ciekawe. Lestrade raczej nie czerwienił się bez powodu, więc jej słowa musiały mieć wyjątkową moc. Może faktycznie zamierzał kogoś znaleźć? Albo już to zrobił?

— Kto wie... Tak, no cóż, nie da się tego przewidzieć. Szanse nie są duże, ale... No, tak.

— Jeśli nikogo nie znajdziesz, zawsze możesz potańczyć z Molly. Tom nie będzie miał nic przeciwko — zażartowała, a rumieniec Grega jedynie się pogłębił.

O mój Boże, pomyślała, próbując powstrzymać się od wgapiania w niego z szeroko otwartymi ustami. Greg Lestrade czuł miętę do Molly Hooper. Greg i Molly. Molly i Greg. Jak do tego doszło?! I kiedy? Kobieta była w końcu zaręczona. Zdecydowanie nie wydawała się także osobą skłonną do zdradzenia narzeczonego. Co, do cholery, się działo?!

— Hm. Tak. Chyba bym mógł. Albo nie. Chociaż to dobry pomysł.

Victoria miała wiele pytań, ale postanowiła nie zadać żadnego. Nawet jeśli czuł coś do Molly, sytuacja zdecydowanie nie należała do łatwych. Wścibskość mogłaby jedynie zrujnować rodzącą się relację. Zresztą oboje byli dorośli; z pewnością umieli poradzić sobie z problemami.

Mimo wszystko nie potrafiła powstrzymać się od myśli, że dobrze by razem wyglądali. Byliby jedną z dziwniejszych par, ale... Może udałoby im się stworzyć coś trwałego?

Tak czy siak — to nie była jej sprawa. Victoria wiedziała, że musiała zadowolić się dyskretną obserwacją, spychając tym samym wszelkie pytania na dalszy plan.

— Baw się dobrze, Greg. Przekaż młodej parze najlepsze życzenia i wyślij mi jakieś zdjęcie — poprosiła i ponownie poklepała go po ramieniu.

Nie czekając na odpowiedź, odwróciła się i odeszła. Miała przed sobą długi dzień.

***

Prośba Molly Hooper nieco ją zaskoczyła. Nie spodziewała się, że akurat ona poprosi ją o pomoc; nie były przyjaciółkami, chociaż Victoria zawsze uważała ją za słodką i miłą dziewczynę, której przytrafiały się niezręczne momenty. Wydawała się jednak wprowadzać w życia otaczających ludzi sporo ciepła i uśmiechu, a Radcliffe wyjątkowo doceniała podobne zdolności. Zapewne gdyby nie miały napiętych grafików, a jedna z nich nie była także zaręczona, zostałyby dobrymi przyjaciółkami.

Choć ich obecne relacje nie były aż tak zażyłe, Victoria zgodziła się pomóc koleżance bez wahania. Gdy Molly zadzwoniła i powiedziała, że jej kosmetyczka odwołała wizytę zaledwie dzień przez ślubem, detektyw nie mogła pozwolić, aby kobieta została na lodzie. Co prawda nie była specjalistką, gdy chodziło o makijaż albo fryzjerstwo, ale podejrzewała, że Hooper wcale nie umiała więcej.

Radcliffe dotarła do apartamentu i zapukała w drzwi, które otworzyły się zaledwie po kilku sekundach, a w progu stanęła Molly. Musiała czekać na jej przybycie z niecierpliwością.

— Cześć, Molls. Spóźniłam się? — spytała Victoria i weszła do środka, zachęcona gestem koleżanki.

W pomieszczeniu panował chaos; najwyraźniej każda powierzchnia spełniała obecnie funkcję garderoby, jako że ubrania leżały dosłownie wszędzie, sprawiając, że niemalże dostała oczopląsu od całej plejady barw i różnych tekstur. Nigdy by nie zgadła, że ktoś tak niepozorny, jak Hooper mógł posiadać tyle kreacji.

— Nie, skądże! — odparła kobieta i potrząsnęła głową. — Tak strasznie się cieszę, że zgodziłaś się pomóc. Nie miałam kogo poprosić. Moja przyjaciółka jest dzisiaj zajęta, a poza nią... — przerwała i zarumieniła się nieznacznie.

— Nie ma sprawy. Zwykle brakuje mi czasu, żeby zrobić się na bóstwo, ale całkiem lubię bawić się kosmetykami. — Victoria machnęła ręką i rozejrzała się wokół, zauważając w końcu narzeczonego Molly, Toma.

Siedział na kanapie, pośród stosów przeróżnych sukienek i wyglądał na absolutnie przerażonego.

— Cześć, Tom — przywitała się i wymusiła uśmiech.

Nie potrafiła zignorować jego podobieństwa do Sherlocka, choć jego kości policzkowe nie były aż tak wyraziste, a spojrzeniu brakowało intensywności, która przyciągała uwagę i czyniła Holmesa o wiele bardziej interesującym. Nie dało się jednak nie zauważyć, że jego fryzura i sposób ubierania się były wzorowane na Sherlocku. Victoria miała wrażenie, że Molly specjalnie przeszukała cały kraj, żeby znaleźć kogoś, kto wyglądałby podobnie do konsultanta.

Starała się zwalczyć dyskomfort, ale, mimo to, odwróciła wzrok. Myślenie o Holmesie nie było najlepszym pomysłem. Nie chciała psuć sobie humoru, tym bardziej, że Molly liczyła na pomoc.

— Witaj, Victorio — odparł Tom i spojrzał na swoją narzeczoną. — Skarbie, będziesz miała coś przeciwko, jeśli sobie pójdę? To całe zamieszanie doprowadza mnie do szału — dodał przepraszającym tonem.

Kobieta uśmiechnęła się łagodnie i pokiwała głową, a Radcliffe nie mogła oprzeć się wrażeniu, że na jej twarzy widniała także ulga. Mężczyzna zapewne nie robił wiele, aby pomóc. Nie sprawiał wrażenia kogoś zdecydowanego, potrafiącego udzielić pożytecznej rady.

Minutę później pocałował Molly na pożegnanie, zakładając na siebie płaszcz, który wyglądał niemalże identycznie do tego Sherlocka. Victoria odwróciła wzrok po raz kolejny, nie chcąc patrzeć na ten intymny moment. Raczej nie należała do entuzjastów okazywania uczuć w towarzystwie innych osób, ale rozumiała, że nie wszyscy podzielali tę opinię. Czuła się jednak niekomfortowo, więc zajęła się przeglądaniem sukienek pokrywających kanapę.

Styl Molly był... wyjątkowy. Victoria nie założyłaby ani jednej z przygotowanych kreacji, ale jednocześnie nie miała trudności z wyobrażeniem sobie koleżanki w którejkolwiek z nich. Były kolorowe i dziewczęce, choć brakowało im klasycznej elegancji, do której przyzwyczaiła się detektyw. Wolała prostotę, a suknie Hooper zdecydowanie nie były proste.

Kiedy drzwi za Tomem zamknęły się z cichym kliknięciem, Radcliffe spojrzała na koleżankę i zastała ją stojącą na środku pokoju. Na jej twarzy widniało zdenerwowanie i niepewność, która wydała się Victorii co najmniej dziwna. Bała się jej zdania? Czy może chodziło o coś zupełnie innego?

— Przepraszam — powiedziała w końcu Hooper, przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą. — Tom nie rozumie, skąd to całe zamieszanie.

— Nawet lepiej, że go tu nie będzie — mruknęła Victoria i wzruszyła ramionami. — Pewnie i tak tylko by przeszkadzał. — Molly uśmiechnęła się w odpowiedzi, po czym podeszła do kanapy. — A więc... Którą sukienkę wybrałaś?

— Chyba tą żółtą — odparła Hooper i wskazała materiał, który detektyw od razu wykluczyła. — Mam piękną kokardę, która by do niej pasowała.

— Myślisz, że kokarda jest tutaj potrzebna? Wydaje się całkiem dopasowana w talii. — Victoria zmarszczyła brwi, gdy uniosła sukienkę i upewniła się w swoich podejrzeniach.

— Och, miałam na myśli kokardę do włosów.

Detektyw zmusiła się do zachowania kamiennej twarzy, chociaż miała szczerą ochotę parsknąć śmiechem. Oczywiście... Żółta sukienka nie była wystarczająca sama w sobie — należało ją połączyć z ogromną kokardą, która obecnie leżała na stole i nawet tam rzucała się w oczy.

— Rozumiem. Chcesz zrobić wrażenie — powiedziała i uśmiechnęła się. — Przynajmniej moje zadanie będzie łatwiejsze. Nie potrzebujesz tony makijażu, żeby się wyróżniać.

— Myślisz, że będzie pasować?

— Jeśli ktoś jest w stanie udźwignąć taki strój, to na pewno jesteś ty — stwierdziła dyplomatycznie i zdała sobie sprawę, że Molly zapewne będzie wyglądać całkiem uroczo.

Przez moment zastanawiała się, czy Greg doceni jej starania, ale odepchnęła te myśli na bok. Nie zamierzała się wtrącać. Wystarczyło, że Sherlock nie potrafił uszanować cudzej prywatności.

Kilka minut później zabrały się do pracy. Molly posiadała imponującą kolekcję kosmetyków, co jeszcze bardziej ułatwiło Victorii zadanie. Na początku nie rozmawiały za wiele, ale w pewnym momencie rozmowa zaczęła toczyć się zupełnie swobodnie; Hooper okazała się bardzo przyjemnym towarzystwem.

— Tak bardzo cieszę się, że John i Mary biorą ślub — westchnęła z rozmarzeniem Molls. — Są taką ładną parą. Nawet Sherlock tak uważa. — Victoria parsknęła śmiechem, co nieco zawstydziło koleżankę. — To znaczy... Nigdy by się do tego nie przyznał, ale chyba lubi Mary.

— Możesz mieć rację. Nie narzeka na nią tak często jak na innych.

— Spędzasz z nim dużo czasu, prawda? — spytała nieśmiało koleżanka, a Radcliffe uświadomiła sobie, że nie uniknie rozmowy o konsultancie.

— Nie ostatnimi czasy. Pokłóciliśmy się — przyznała szczerze, co zaskoczyło Molly.

Victoria prawie wsadziła jej pędzel w oko, bo Hooper uniosła głowę gwałtownie, po czym zarumieniła się uroczo i wymamrotała przeprosiny. Widać było jednak, że bardzo chciała dowiedzieć się czegoś o tej kłótni.

— Wkurzył mnie, więc kazałam mu pójść do piekła.

— Chciałabym tak umieć — wyszeptała Molly, a detektyw opuściła dłoń, widząc na jej twarzy smutek. — Chyba brakuje mi odwagi.

— To nie kwestia odwagi. Przynajmniej nie w twoim przypadku.

— Co masz na myśli?

Radcliffe westchnęła i usiadła na moment, upewniając się wcześniej, że miały wystarczająco dużo czasu na pogaduchy. Spojrzała z powrotem na koleżankę i uśmiechnęła się przepraszająco.

— Nie miej mi tego za złe, ale... To dość oczywiste, że wciąż coś do niego czujesz. — Molly zarumieniła się wściekle, co tylko potwierdziło słowa Victorii. — Nie twierdzę, że go kochasz, ale nie jest ci obojętny, a to zawsze utrudnia sprawy.

Hooper nie odpowiedziała od razu. Spojrzała w dół na swoje dłonie i uśmiechnęła się gorzko.

— Nienawidzę się za te uczucia. Jestem szczęśliwa. A przynajmniej byłam, zanim wrócił. Sądziłam, że ruszyłam dalej, ale zdarzają się chwilę, gdy nie potrafię powstrzymać się od...

Nie musiała kończyć zdania. Victoria doskonale wiedziała, o co chodziło. Czasami nawet ona miała nadzieję, że pewne sprawy mogłyby wyglądać inaczej. Molls zapewne spędzała mnóstwo czasu, zastanawiając się, jak wyglądałby związek z Sherlockiem. Jakie to byłoby uczucie, całować go bez przeszkód i widzieć w jego oczach pasję? Podobne przemyślenia zawsze towarzyszyły nieodwzajemnionej miłości i, choć Victoria nie miała zbyt wielkiego doświadczenia w sprawach sercowych, wiedziała, że takie sytuacje zawsze odciskały na ludziach piętno.

— Greg... Greg powiedział, że darzenie go uczuciem czyni mnie głupią — mruknęła Molly i spojrzała na Victorię. — Ale jak mam przestać, skoro nawet dwa lata nie były w stanie mnie wyleczyć?

— Molls... — westchnęła Victoria i potrząsnęła głową. — Greg nigdy tego nie zrozumie. Kochanie osoby, która kompletnie o ciebie nie dba, wydaje się dziwaczne. Nie powinnaś się jednak wstydzić tego, że obdarzyłaś kogoś uczuciem. Jeśli ktoś nie umie go odwzajemnić, to jego strata.

— A ty? Rozumiesz moje uczucia?

Victoria wzruszyła ramionami, po czym powiedziała:

— Jasne. Sherlock jest ekscytujący. Wchodzi do pomieszczenia, powietrze nagle staje się gęstsze, a twoje serce przyspiesza. Jest synonimem geniuszu, co sprawia, że pragniesz go nie tylko zrozumieć, ale także znaleźć się w jego umyśle. A potem dostrzegasz jego nienaganną postawę i te niedorzeczne kości policzkowe. Nagle rozumiesz, że nie jest tylko geniuszem, ale też mężczyzną. Zaczynasz go pragnąć, zanim zdążysz się powstrzymać.

Molly otworzyła usta w szoku, a Victoria zdała sobie sprawę, że jej słowa były w stu procentach prawdziwe. Tak prawdziwe, że nie zdziwiłaby się, gdyby koleżanka nabrała podejrzeń co do jej własnych uczuć względem Sherlocka.

— Chyba nie mogłabym tego lepiej opisać — wymamrotała w końcu kobieta, a Radcliffe skupiła się na zachowaniu obojętnego wyrazu twarzy,

Hooper nie przestała jednak przyglądać się jej z uwagą, co zmusiło ją do kapitulacji. Podrapała się po głowie z roztargnieniem i mruknęła:

— Nie jesteś jedyną osobą, która dostrzega Sherlocka. Po prostu większość kobiet jest w stanie oprzeć się temu przyciąganiu, bo kawał z niego drania. Nie próbują znaleźć w nim pozytywnych cech, a zwyczajnie ruszają dalej, bo jedyne, co ma im do zaoferowania, to kolejne łzy.

— Ja też chcę ruszyć dalej, Vic, przysięgam.

— I pewnie dlatego twój narzeczony wygląda jak jego kopia? — odparła Radcliffe i skrzyżowała ramiona na piersi. Molly zarumieniła się mocno, unikając jej spojrzenia. — Nie sądzę, że faktycznie chciałaś się z niego wyleczyć. Wydaje mi się, że przyzwyczaiłaś się do swoich uczuć tak mocno, że nie potrafiłaś zwyczajnie odpuścić.

Kobieta wypuściła ze świstem powietrze i zacisnęła dłonie w pięści, co sprawiło, że Victoria zaczęła żałować szczerości; Hooper wyglądała na prawdziwie przygnębioną. Bezskutecznie próbowała powstrzymać łzy, które jednak zaczęły spływać po policzkach w zastraszającym tempie.

— Ja... Czuję się tak głupio, Vic — wyszeptała po chwili i przymknęła oczy. — Chyba nigdy nie przestałam mieć nadziei, że on... że... — Jej głos załamał się, a Victoria zacisnęła dłonie.

Doskonale wiedziała, co Molly chciała powiedzieć. Sherlock musiał wiedzieć o jej uczuciach. Ba, często je wykorzystywał, wymuszając na niej działania, na które normalnie by się nie zdobyła. Pozwalał jej wierzyć, chociaż zupełnie nie zasługiwała na bycie okłamywaną i wodzoną za nos.

— Wiem, że on nigdy się nie zmieni. Wiem, ale to tylko boli bardziej, bo rozumiem, że muszę się poddać. A rezygnacja z czegoś, co przez tyle czasu było dla ciebie marzeniem... nie jest łatwa.

Zanim Radcliffe zdołała się powstrzymać, podeszła do niej i położyła dłonie na jej ramionach. Kobieta wprost trzęsła się od tłumionych emocji, więc detektyw pozwoliła jej zwyczajnie wyrzucić wszystko z siebie, oferując mentalne wsparcie i milczenie, którego zdawała się potrzebować. A kiedy fala uczuć minęła, ukucnęła obok i uniosła podbródek Molly, uśmiechając się łagodnie.

— Nie zmuszaj się do bycia szczęśliwą, Molls. Nie udawaj, że jesteś silna i odporna. Nie bój się też przyznać do błędu, bo inaczej nigdy nie wyciągniesz z niego wniosków. Wiem, że to zapewne niewiele znaczy, ale wierzę, że jeszcze znajdziesz prawdziwe szczęście. Że ono znajdzie ciebie.

Hooper pociągnęła nosem i uśmiechnęła się przez łzy.

— Właściwie... Chyba czuję się lepiej. Mogę przynajmniej przestać płakać.

Victoria parsknęła śmiechem, po czym wstała. Chwyciła dawno zapomniany pędzel i powiedziała:

— Dobrze. Musimy przecież zrobić cię na bóstwo, czyż nie?

Koleżanka pokiwała głową i wytarła twarz w koszulkę. Jej oczy błyszczały, a detektyw pomyślała, że wyglądała nadzwyczaj ładnie ze szczerym uśmiechem na ustach. Spoważniała jednak chwilę później, a na jej twarzy pojawiła się niepewność.

— Vic? Mogę cię o coś spytać?

— Jasne — odparła Radcliffe, chociaż miała przeczucie, że kolejne słowa Hooper nie przypadną jej do gustu.

— Czy ty... czujesz coś do niego?

Całe ciało Victorii spięło się, gdy tylko w pomieszczeniu zapanowała cisza, co Molly bez wątpienia zauważyła. Z niemałą irytacją uświadomiła sobie, że nie potrafi udzielić jednoznacznej odpowiedzi na pytanie koleżanki. Była obecnie wściekła na Sherlocka, a poza tym irytował ją niemalże z każdym otwarciem ust. Nie dało się jednak zaprzeczyć, że spędzenie czasu w jego towarzystwie było ekscytujące.

Cieszyła się z tych chwil, kiedy postanawiał podzielić się z nią genialną teorią. Stopniowo uczyła się czytać między wierszami i dostrzegać, że jego złośliwe komentarze często miewały drugie dno. Czasami nie potrafiła powstrzymać się od tych samych, chaotycznych myśli, które trawiły umysł Molly latami. Może potrafiłaby go zmienić? Co, jeśli miał inną stronę, która nie była aż tak przeciwna koncepcji miłości? Co, jeśli...

A potem wracała do rzeczywistości, spychając podobne myśli w czeluści swojego umysłu, tak głęboko, że zapominała o ich istnieniu. Nie chciała postrzegać go w ten sposób; stracenie dla niego głowy, bez wątpienia, pozbawiłoby ją nawet tych resztek zdrowia psychicznego, jakie wciąż jej pozostały. Raniłby ją nieustannie, tak długo, dopóki nie miałaby już siły się przejmować.

Nie mogła do tego dopuścić.

— Mam szczerą nadzieję, że nie — odpowiedziała cicho i przystąpiła do malowania, jakby wcale nie dokonała właśnie przerażającego odkrycia.

***

Nic nie miało sensu. Dlaczego zabójca wybierał na swoje ofiary z pozoru niewinne osoby? Nie istniały żadne dowody, aby sądzić, że zamordowany mężczyzna był narkomanem. W jego ciele nie znaleziono śladów nielegalnych substancji, a skóra nie nosiła śladów wkłuć. Nie palił nawet trawki.

Jego tożsamość pozostawała niewiadomą. Mógł być kryminalistą, chociaż zapewne odciski palców ofiary widniałyby wtedy w systemie. Chyba, że nigdy nie został złapany, co także nie byłoby zaskakujące. Victoria czuła jednak, że jego śmierć nie była powiązana z porachunkami gangów, a jej przeczucia zwykle okazywały się trafne.

Kobieta potarła czoło ze zmęczeniem, po czym przeciągnęła się, czując jak sztywne stało się jej ciało. Kompletnie straciła poczucie czasu; „ściana zbrodni" pochłonęła jej uwagę do tego stopnia, że zapomniała nawet o jedzeniu. Chwyciła za telefon i odblokowała ekran. Dostała wiadomość od Lestrade'a, który — zgodnie z życzeniem — wysłał jej zdjęcie Johna i Mary, stojących przed kościołem. Wyglądali na niezwykle szczęśliwych i podekscytowanych, co wywołało na jej twarzy uśmiech.

Kolejna wiadomość była od Molly. Tym razem obok nowożeńców stał także Sherlock i jakaś ładna brunetka. Spojrzenie Victorii zatrzymało się na sylwetce Holmesa; smoking sprawiał, że wyglądał na jeszcze wyższego. A może chodziło o Johna, stojącego tuż obok? Tak czy siak nie zdołała powstrzymać fali aprobaty, która zalała jej ciało, po to by zniknąć, gdy zauważyła obojętny wyraz twarzy Holmesa, który w ogóle nie pasował do tego radosnego momentu.

Nie odpowiedziała na żadną z wiadomości. Zamiast tego poszła do kuchni i nalała sobie lampkę wina. Jej umysł odmawiał posłuszeństwa, ale znała się na tyle dobrze, aby wiedzieć, że sen nie przyjdzie szybko; wciąż nie mogła wyrzucić z głowy obrazu martwego mężczyzny. Jeśli chciała zaznać choć odrobiny spokoju, musiała się najpierw znieczulić.

Wróciła do salonu i włączyła telewizję. Przez kilka chwil szukała filmu, który nie byłby mroczny i ciężki, ale o tej porze było to niewykonalne. Poddała się i westchnęła głęboko, decydując, że właściwie wszystko było lepsze niż myślenie w kółko o tym samym.

Nie minęło nawet dziesięć minut, gdy usłyszała serię kliknięć w zamku, która sprawiło, że całe jej ciało napięło się w oczekiwaniu. Doskonale wiedziała, co oznaczały te dźwięki i wcale nie była pewna, czy chciała zmierzyć się z Sherlockiem. Czuła jednak ciekawość; dlaczego właściwie zjawił się tutaj, podczas gdy przyjęcie weselne jego przyjaciela trwało w najlepsze? Nie wydawał się typem imprezowicza, ale nie sądziła, że opuściłby ślub Johna.

Przez moment rozważała przywitanie go widokiem wycelowanej w niego broni, ale postanowiła nie trudzić się zbytnio. Właściwie nie poruszyła się nawet o milimetr, wpatrując się w ekran telewizora z uporem maniaka. Próbowała nie spanikować, ale kiedy drzwi się otworzyły, drgnęła nerwowo, po czym zmusiła się do spojrzenia w stronę Sherlocka.

Wciąż miał na sobie smoking. Kompletnie nie pasował do jej zwyczajnego, nieciekawego mieszkanka, co tylko spotęgowało niedorzeczność całej sytuacji. Chciała znaleźć jakieś sensowne słowa, ale w jej umyśle panowała cisza, która zmusiła ją do zachowania milczenia.

Sam Holmes wpatrywał się w ścianę po drugiej stronie pokoju, a na jego czole pojawiła się zmarszczka. Doskonale wiedział, że znajdował się pod obserwacją, a napięcie w jego ramionach uświadomiło jej, jak niezręcznie się czuł. Po chwili zdecydował się dołączyć do niej na kanapie; usiadł obok, zachowując jednak bezpieczną odległość.

— Złapałem zabójcę Bainbridge'a — powiedział, zaskakując ją całkowicie. Naprawdę sądził, że rozmowa o zabójcy mogła odwrócić jej uwagę od ich ostatniego spotkania? — Zrozumiałem, że to nie był osobisty atak, a jedynie próba, swego rodzaju test. Morderca chciał sprawdzić, czy jego plan się powiedzie. Jeden z gości weselnych, major Sholto, był prawdziwym celem. Został dźgnięty cienkim ostrzem przez pas. Ucisk sprawił, że major nic nie poczuł, a także nie wykrwawił się na miejscu. Bardzo sprytny plan.

Victoria musiała przyznać, że było to dość imponujące. Chciała zadać wiele pytań, ale powstrzymała się, zachowując milczenie. Może chodziło o gniew, który wciąż buzował w jej żyłach, a może o wyczuwalny w powietrzu zapach perfum Sherlocka, przypominający o własnej głupocie, ale nie potrafiła wydobyć z siebie nawet słowa.

Obecność Holmesa w mieszkaniu nosiła znamiona niespodzianki, ale nie mogła mieć bezpośredniego związku z Victorią. Zapewne chciał się pochwalić, jeszcze raz udowodnić swoją wyższość, zupełnie jakby mogło to sprawić, że zapomniałaby o kłótni. Nie przyszedłby tu, żeby zwyczajnie spędzić z nią czas albo prosić o wybaczenie.

— Zapewne zastanawiasz się, skąd zabójca wiedział o obecności majora na weselu. Zdobył tę informację, umawiając się na randki z wieloma kobietami. Był naszym duchem, kradnącym tożsamość zmarłych osób. Okazuje się, że szukał jedynie kogoś, kto mógłby zapewnić mu dostęp do Sholto. A wszystko po to, by pomścić swojego brata, który...

— Przestań — przerwała mu zimnym tonem, a Sherlock zamilkł natychmiastowo. — Kazałam ci iść do piekła. Nie mówiłam nic o tym, żebyś wrócił. Sądzisz, że mam ochotę tego słuchać?

— Prosiłaś, abym dał ci znać, jeśli rozwiążę sprawę — odparł mężczyzna, a ona przypomniała sobie o notce, którą zostawiła kiedyś na jego laptopie.

Niemalże parsknęła śmiechem. Większość ludzi zdałoby sobie sprawę, że ogromne kłótnie unieważniały podobne prośby. Sherlock zdecydowanie nie zaliczał się do tego grona.

— Cóż, skoro już dałeś mi znać, wiesz, gdzie są drzwi — mruknęła, chwytając się resztek złości, które wciąż krążyły w jej ciele, choć naiwność Holmesa znacząco zmniejszyła ich pokłady.

— John oświadczył mi, że moje zachowanie było... pozbawione szacunku i krzywdzące — powiedział Sherlock, ignorując jej słowa, choć sprawiło mu to niemałą trudność. — Nigdy nie zamierzałem potraktować cię obcesowo. Zdecydowanie nie chciałem, abyś poczuła się skrzywdzona. W dalszym ciągu nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego pozwalasz, aby twoje uczucia odwodziły cię od przestrzegania prawa i złapania kryminalisty, który wciąż może stanowić zagrożenie, ale... Zostało mi uświadomione, że twoja sytuacja jest dość złożona i nieoczywista.

Victoria spojrzała na niego ze zdziwieniem. Mężczyzna wpatrywał się w ekran telewizora, chociaż na pewno nie przywiązywał wagi do treści filmu. Na pierwszy rzut oka jego twarz wydawała się pusta, ale wyraźnie widziała napięcie wokół ust, a także skupienie w spojrzeniu. Znała go na tyle dobrze, aby wiedzieć, że nie kłamał. Ostrożnie dobierał słowa, niemniej były one szczere.

— Wciąż chcesz go odnaleźć, prawda? — spytała cicho, przypominając sobie, że nie powinna mu ufać.

— Tak, oczywiście. Jestem jednak skłonny nie czynić tego moim... priorytetem.

— Dlaczego?

Sherlock nie odpowiedział od razu, ale prawie niezauważalna zmarszczka na jego czole zdradzała, że zastanawiał się nad jej pytaniem.

— Najwyraźniej cenię sobie nasze... partnerstwo. Nie jesteś nawet w połowie tak inteligentna jak ja, ale twoją intuicję należy określić mianem ponadprzeciętnej. Nie zamykasz umysłu na opcje, które wydają się mniej prawdopodobne — odparł w końcu i obrócił się w stronę kobiety. — Twój komentarz odnośnie Bainbridge'a, sugerujący, że został dźgnięty zanim wszedł pod prysznic, pozwolił mi przeanalizować sytuację i rozwiązać sprawę znacznie szybciej. Oczywiście poradziłbym sobie bez tego, ale... ułatwiłaś mi zadanie.

Prawie nie mogła uwierzyć własnym uszom; Sherlock rzadko prawił jej komplementy, a nawet jeśli, ukrywał je pod stertą obelg. Twierdził, że potrzebował asystentki jedynie do „odbijania pomysłów", które powstawały w jego głowie w przeciągu ułamków sekund. Nie chciał rzeczywistej pomocy i nie spodziewał się jej otrzymać.

Tymczasem właśnie przyznał, że okazała się przydatna, co kompletnie ją zaskoczyło.

— Nie lubię zaśmiecać umysłu bezużytecznymi informacjami, w związku z czym filtruję wszystko, co mówi John. W twoim towarzystwie zdarza się to rzadziej.

Holmes wcale nie przeprosił ani nie zmienił zdania odnośnie jej ojca, jednak... Jednak gniew Victorii wyparował. Być może była słaba, ale nie potrafiła się dłużej wściekać; nie spodziewała się, że kiedykolwiek usłyszy podobne słowa z ust mężczyzny. Miała ku temu świetny powód — Sherlock Holmes nie przyznawał się do posiadania jakichkolwiek ludzkich odruchów. Twierdził, że ludzie nie byli mu do czegokolwiek potrzebni, a jego wypowiedź kompletnie temu zaprzeczała. Nie widziała na jego twarzy żadnych oznak kłamstwa, co wzbudziło w niej desperacką potrzebę zawierzenia dobrym zamiarom konsultanta.

I może była przez to żałosna, ale uśmiechnęła się do niego słabo, po czym powiedziała:

— Przeprosiny przyjęte. Nie oznacza to, że nie jestem absolutnie wściekła na twoje zachowanie, ale przynajmniej nie czuję już żądzy mordu. — Twarz Sherlocka nieco się rozluźniła, co samo w sobie było dość osobliwym widokiem. Poza tym nie poprawił jej nawet, gdy zasugerowała, że mógłby próbować kogokolwiek przeprosić. — Nie musiałeś wychodzić z przyjęcia, żeby mi to powiedzieć.

— Wesela mnie męczą. Zapewne gdyby nie usiłowanie zabójstwa, zanudziłbym się na śmierć. — Wywrócił oczami, a uśmiech Radcliffe nieco się powiększył.

— A jak poszła twoja przemowa?

— John mnie przytulił, co wskazuje, że była co najmniej przyzwoita. Nie rozumiem, dlaczego większość osób zaczęła płakać, ale, najwyraźniej, właśnie tak zachowują się ludzie na ślubach — odparł, a kobieta parsknęła śmiechem.

— Tak, to bardzo typowe. Nie wyjaśnia jednak, dlaczego wyszedłeś.

— Nie byłem już potrzebny.

— Nie sądzisz, że John chciałby, abyś został?

— John właśnie się dowiedział, że jego żona jest w ciąży — oznajmił Sherlock, a Victoria otworzyła usta ze zdumienia.

— Mary jest w ciąży?! To...

— Całkowicie przewidywalne, gdy ludzie ze sobą kopulują.

— W życiu nie słyszałam na to gorszego określenia — wymamrotała Victoria i zasłoniła oczy.

— Dlaczego? Przecież, koniec końców, jest to akt prowadzący do prokreacji, czyż nie?

Nie miała pojęcia, jak zdołali dotrzeć do tego tematu w tak krótkim czasie. Ledwo zdążyła przestać się na niego wściekać, a teraz rozmawiała z nim o seksie — to znaczy kopulacji. To był fatalny pomysł. Ich związek powinien pozostać stricte profesjonalny; nie potrzebowała kolejnego powodu, aby kwestionować swoje własne uczucia. Nie chciała zastanawiać się, czy ktokolwiek potrafiłby zmienić jego zdanie na temat prokreacji; czy ktoś potrafiłby pokazać mu inną stronę tego aktu.

Zacisnęła dłonie w pięści, a paznokcie wbiły się w jej skórę. Desperacko potrzebowała odwrócenia uwagi od podobnych myśli. Wciąż musiała jednak coś powiedzieć, zanim zmieni temat na bezpieczniejszy.

— Nie tylko — odparła i uśmiechnęła się nerwowo. — Obecnie jest to także świetna zabawa.

Sherlock spojrzał na nią z odrazą, co potwierdziło jej teorię; nigdy nie rozpatrywał seksu w podobnych kategoriach. Dla Holmesa to rozwiązywanie zagadek było zabawą, nie bliskość drugiego człowieka. Radcliffe odchrząknęła, ostatecznie odsuwając od siebie takie przemyślenia.

— Będę musiała pogratulować Johnowi, kiedy go zobaczę.

— Poczekasz sobie trochę. Wybierają się na Seks Wakacje, choć John zabronił mi nazywać ich podróż poślubną w ten sposób. Wydaje mi się to jednak odpowiednim określeniem.

— Możesz mieć rację — przyznała. — Coś musi zrekompensować te weselne tortury, zwane tańcem.

— Nie lubisz tańczyć? — spytał Sherlock, nagle dziwnie pobudzony, co sprawiło, że Victoria zmrużyła podejrzliwie oczy.

— Hm... Niespecjalnie. Chyba dlatego, że nikt nigdy mnie tego nie nauczył.

Holmes przyglądał się jej przez moment, po czym wstał i wyłączył telewizor. Ku jej zaskoczeniu, wyciągnął dłoń w jej stronę i powiedział:

— Mogę to zmienić.

Victoria zmarszczyła brwi, kompletnie zbita z pantałyku. Czy on naprawdę... Czy on naprawdę proponował jej lekcję tańca?

— Chcesz mnie uczyć. Tańczyć. Ty — powiedziała, co jedynie zirytowało mężczyznę.

— Na to wygląda, owszem. Dlaczego coś tak oczywistego sprawiło, że straciłaś zdolność do tworzenia logicznych zdań?

Detektyw rozejrzała się wokół, próbując znaleźć jakąkolwiek wymówkę, aby odrzucić jego ofertę, ale nie była w stanie. Podniosła się z kanapy i położyła swoją dłoń na jego, dziwiąc się, że skóra Sherlocka była ciepła i zaskakująco gładka.

— Nie wierzę, że to się dzieje. Nie spodziewałam się, że, ze wszystkich osób, akurat ty okażesz się tancerzem — mruknęła i podążyła za nim na środek pokoju. — Chociaż, tak właściwie, masz świetne poczucie rytmu i dobrą koordynację.

Sherlock umieścił jej dłoń na swoim ramieniu, a jego własna znalazła się na talii Victorii. Momentalnie poczuła ciepło, które przeniknęło zwiewny materiał jej koszulki. Mężczyzna przyciągnął ją nieco bliżej, po czym zaczął wyjaśniać podstawy.

Kilka minut później sunęli już po pokoju, w rytm melodii istniejącej tylko w głowie Holmesa. Prowadził na tyle dobrze, że nie miała żadnego problemu z poddaniem się ruchom, które na niej wymuszał — subtelnie, ale zauważalnie. Na twarzy kobiety pojawił się uśmiech, gdy odkryła, że na moment zapomniała o nierozwiązanych sprawach i chaosie, który ostatnio rządził jej życiem.

Nagle Sherlock odepchnął ją od siebie, po czym przyciągnął z powrotem, obracając ją wokół własnej osi. Chwilę później przechylił jej ciało tak, jak w romantycznych komediach, oglądanych przez Olivię z ogromną namiętnością.

Victoria uśmiechnęła się szerzej, gdy ponownie stanęła na nogi i ujrzała na jego twarzy podobne zadowolenie.

— Jesteś znacznie lepszą partnerką niż Janine — powiedział, a jego oddech był tylko nieznacznie przyspieszony. — Spodziewałem się, że będziesz sztywna i kompletnie nieskłonna do współpracy. Masz bardzo dominującą osobowość.

— To taniec, Holmes. — Wywróciła oczami z rozbawieniem. — Mogę się z tobą kłócić przy każdej innej okazji. Kim jest Janine?

— Druhna Mary. Niezbyt bystra. Właściwie bardzo płytka.

— Ale za to ładna — powiedziała, a Sherlock spojrzał na nią pytająco. — Greg wysłał mi zdjęcie.

— Wygląd Janine jest nieistotny. Wiesz, że koncepcja piękna...

— ...nie ma dla ciebie żadnego znaczenia, owszem. — Victoria skinęła głową. — Mam nadzieję, że nie uraziłeś jej uczuć zbyt mocno.

— Nie, chyba raczej mnie polubiła. Na pewno doceniła moją pomoc w poszukiwaniach idealnego partnera do spółkowania.

— To... Miłe — powiedziała i uśmiechnęła się z politowaniem.

Sherlock wydawał się szczerze zainteresowany rozwikłaniem uczuć Janine, zupełnie jakby miał do czynienia z interesującą sprawą. Jego wyraz twarzy zdradzał skupienie, które było nieco niedorzeczne, zważywszy na temat konwersacji.

— Cóż, jeśli cię polubiła, dlaczego nie zostałeś? — spytała, ignorując dreszczyk ekscytacji, który przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa na myśl o jego odpowiedzi.

Nagle spojrzenie Sherlocka stało się dużo bardziej intensywne. Zdała sobie sprawę, że wciąż stali blisko siebie, a dłoń mężczyzny spoczywała na jej talii, sprawiając wrażenie dziwnie ciężkiej i gorącej.

— Nie chciałem — odparł bez zastanowienia, a Victoria poczuła ciepło na policzkach.

Cieszyła się, że światło w pomieszczeniu nie było intensywne, bo musiałaby się znowu tłumaczyć. Nie chodziło nawet o to, co powiedział, a raczej o to, co zawisło w powietrzu, pozostając w sferze domniemań. Wolał przyjść do jej mieszkania niż zostać na weselu przyjaciela. Nawet po tym, jak kazała mu iść do piekła, wciąż chciał jej obecności w swoim życiu — a to znaczyło więcej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.

Była taka głupia... Od kiedy tak łatwo się rumieniła? Przecież nawet nie próbował jej poderwać. Jego słowa nie kwalifikowały się jako intymne wyznanie, wiec dlaczego jej serce zaczęło bić znacznie szybciej? Dlaczego czuła ogromną potrzebę uśmiechnięcia się do niego jak pieprzona idiotka?

Odchrząknęła i cofnęła się o krok, a dłoń Sherlocka opadła wzdłuż tułowia bezwładnie. Nieco nieprzytomnie spojrzał w dół i zdał sobie sprawę, że dotykał jej przez cały czas trwania ich rozmowy, co wyraźnie zbiło go z pantałyku. Wydawał się szczerze zaskoczony własnym zachowaniem, co nieco rozbawiło Victorię.

Do czasu, gdy jego zaskoczenie zamieniło się w fascynację, a ona nagle zapomniała, jak się oddycha.

*** 

Uwaga, czas na szczerość - nie mam zielonego pojęcia, czy udało mi się poprawić wszystkie błędy. Powinnam zapewne sprawdzić go jutro, kiedy nie będę... um, pod wpływem. Ale z racji tego, że jest mi bardzo smutno, bo nie zdołałam w weekend napisać rozdziału na którąkolwiek z moich pozostałych historii, wrzucam go dzisiaj. 

Z góry przepraszam za błędy.

A poza tym... HUEHUEHUE. Zaczyna się coś dziać.

Nie martwcie się, jeszcze trylion rozdziałów, zanim coś się właściwie stanie. 

Nigdy nie byłam dobra z matmy.

Zamykam się. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro