Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

Victoria zjawiła się w szpitalu świętego Bartłomieja z kubkiem kawy w lewej ręce oraz książką w prawej. Uprzejma prośba o pomoc Sherlocka, ukryta pod zaskakująco suchą i bezosobową wiadomością, zmusiła ją do wyjścia z domu, ale Victoria nie była na tyle głupia, aby sądzić, że faktycznie mu się na coś przyda. Zapewne chciał jedynie, żeby siedziała z nim w jednym pomieszczeniu, odbijając jego pomysły. Przeważnie oznaczało to, że oczekiwał od niej absolutnej ciszy i udawania, że wcale jej tam nie ma, dopóki nie zdecydował się odezwać.

Weszła do szpitala i szybkim krokiem ruszyła do windy. Co dziwne jej nastrój nie był wcale najgorszy, biorąc pod uwagę wczesną godzinę. Dla Sherlocka siódma rano oznaczała jedynie, że zmarnował już kilka godzin, które mógłby wykorzystać na zrobienie czegoś produktywnego. Victoria kompletnie nie rozumiała, co mogłoby być bardziej produktywne od zapewnienia organizmowi należytego odpoczynku, ale już jakiś czas temu zrezygnowała z prób rozwikłania zagadki tej niechęci do snu. Albo do jedzenia. Albo do zachowywania się w sposób — chociaż odrobinę — ludzki.

Detektyw weszła do windy, po czym obróciła się przodem do tablicy z przyciskami, aby wybrać odpowiednie piętro. Upiła łyk kawy i omal nie wypluła jej z powrotem do kubka, gdy ktoś prześlizgnął się między zamykającymi się drzwiami, robiąc ogromny hałas.

— Przepraszam — wydyszał mężczyzna i uśmiechnął się przepraszająco, podczas gdy Victoria zmierzyła go wzrokiem.

Musiał być doktorem — na dodatek całkiem młodym. Victoria nie mogła powstrzymać myśli, że nie miałaby nic przeciwko oddaniu się w ręce takiego lekarza. Jego uśmiech był olśniewający — rozświetlał całą twarz, uwydatniając dwa, urocze dołeczki na policzkach. Nie potrafiła stwierdzić, jakiego koloru były jego oczy, głównie przez sztuczne, zimne światło w windzie, ale wydawały się niebieskie albo może jasnozielone. Na pewno były ładne.

— Nic się nie stało. Zatrzymałabym drzwi, ale zupełnie pana nie zauważyłam — odparła i wzruszyła ramionami, opierając się o ścianę windy.

Młody doktor wcisnął jeden z guzików, spoglądając na nią przelotnie.

— Jedzie pani do piwnicy?

— Tak.

— Kostnica?

— Tak.

— Och... — odparł i podrapał się po głowie. — W takim razie przykro mi z powodu pani starty.

Victoria parsknęła śmiechem. Nie było to nielogiczne założenie, ale biorąc pod uwagę rzeczywistość, wydało jej się całkiem zabawne.

— Jedyną rzeczą, którą straciłam, są cenne godziny snu — mruknęła na widok jego dezorientacji. — Jestem detektywem. Przywiodła mnie tu praca. Tak jakby.

Odsłoniła odznakę i uśmiechnęła się, gdy mięśnie jego twarzy rozluźniły się natychmiastowo.

— Cóż, na pewno nie wygląda pani na zdewastowaną — powiedział z rozbawieniem, po czym wyciągnął w jej stronę rękę. — Jestem doktor Duncan Ellis.

— Detektyw Victoria Radcliffe. Wystarczy Victoria. — Uścisnęła dłoń mężczyzny stanowczo i potrząsnęła nią lekko. Czasami nie mogła się nadziwić, że praca może wpłynąć nawet na tak nieznaczące gesty.

— Więc... Co sprowadza cię do kostnicy tym razem?

Victoria miała wielką ochotę odpowiedzieć „przyjaciel", ale powstrzymała się. Sherlock nie zasługiwał na ten tytuł, a torturowanie młodego lekarza nie wydawało się dobrym pomysłem. Wzruszyła więc ramionami i upiła łyk kawy.

— Ach, to co zwykle. No wiesz, zabójca na wolności i takie tam.

— Pracujesz w zabójstwach?

Może i był słodki, ale na pewno nie najbystrzejszy. Dlaczego miałaby oglądać martwe ciało w innym przypadku?

— Czekaj, to było naprawdę głupie pytanie — powiedział, jak gdyby podsłuchiwał jej myśli. — Po prostu nie wyglądasz jak pozbawiony serca glina.

— No tak, ten uśmiech może być mylący — zaśmiała się, wywracając oczami.

Winda zadzwoniła, dając znać, że nadszedł czas, aby opuścić lekarza. Jakaś część Victorii chciała zostać w środku i cieszyć się rozmową chociaż chwilę dłużej, ale Sherlock czekał na nią od godziny. Nie zauważał jej obecności w laboratorium, ale na pewno zauważył jej nieobecność.

— Dzięki za rozmowę. Założę się, że była to najmilsza część mojego dnia — powiedziała na odchodne i odważyła się posłać mu lekko zalotny uśmiech.

— Taa... — odparł nieprzytomnie mężczyzna, pozwolając jej opuścić windę, aby chwilę później wybiec za nią. — Czekaj. Zazwyczaj tego nie robię, ale... — Wyciągnął swoją wizytówkę i długopis, by zapisać coś na odwrocie kartonika. — To mój prywatny numer. Może... Może chciałabyś jeszcze kiedyś pogawędzić.

Kobieta uśmiechnęła się i chwyciła karteczkę. Tak, był zdecydowanie uroczy oraz kompletnie nieświadomy tego, że umawianie się z panią detektyw przypominałoby istne piekło. Sam pracował nieprzyzwoicie długo, a jej własny grafik ciężko nazwać regularnym. Nie mieliby czasu, aby się widywać. Victoria nie miała jednak zamiaru gasić jego zapału i schowała wizytówkę do kieszeni, puszczając mu oczko przed odejściem.

I chociaż wiedziała, że ich związek nie mógłby wypalić, to krótkie spotkanie zdecydowanie ją ożywiło. Wciąż była kobietą, a każda oznaka zainteresowania ze strony płci przeciwnej stanowiła raczej pozytywny akcent. Takie zachowania przemawiały do jej próżności, poprawiając nastrój oraz czyniąc perspektywę spędzenia dnia z Sherlockiem nieco lepszą.

Victoria weszła do laboratorium i natychmiast zlokalizowała Sherlocka na jego zwyczajowym miejscu. Pochylał się nad mikroskopem, wyraźnie pochłonięty własnymi myślami. Ubrany był w jeden ze swoich idealnych garniturów, z niebieską koszulą pod marynarką. Nie było w tym widoku nic zaskakującego; kobieta nie spodziewała się jednak zobaczyć Molly Hooper, siedzącej obok z wyrazem twarzy, który wydawał się pełen poczucia winy nawet z daleka.

— Witajcie... radośni ludzie — powiedziała Vicky nieco kpiącym tonem, a Hooper podskoczyła ze strachu.

— Spóźniłaś się. A teraz zamknij się, próbuję myśleć — odparł Holmes, nawet nie patrząc w jej kierunku.

— Ach, Sherlock. Uroczy jak zwykle — mruknęła i spojrzała na Molly, która nie mogła się zdecydować, czy powinna patrzeć na panią detektyw, czy raczej na mężczyznę obok niej. — A myślałam, ze to twój brat jest tym nieuprzejmym.

Jej słowa okazały się świetnym sposobem na zyskanie uwagi Sherlocka, który natychmiast uniósł głowę znad mikroskopu i spojrzał w jej stronę.

— Znasz mojego brata — stwierdził, obserwując, jak Victoria odwiesza swój płaszcz zaraz obok jego. Jeśli miał coś przeciwko, zdecydował o tym nie wspominać. — Oferował ci już pieniądze, w zamian za szpiegowanie mnie?

— Pieniądze? — spytała Radcliffe i parsknęła cicho. — Ta, chciałabym. Może wtedy mogłabym sobie pozwolić na wzywanie taksówki za każdym razem, gdy żądasz mojej obecności. — Wywróciła oczami, po czym westchnęła. — Nie, Sherlock. Jestem detektywem z niezwykłym szczęściem do natrafiania na przeróżne sprawy, także te zagrażające narodowemu bezpieczeństwu.

— Innymi słowy, Mycroft zdążył już nazwać cię idiotką co najmniej kilka razy, nigdy nie używając tego słowa. — Sherlock uśmiechnął się kpiąco i powrócił do badania... cóż, czegoś.

— Można to tak ująć. Nigdy mi to jednak nie przeszkadzało. Jest nadętym bufonem.

— I to na dodatek ignoranckim. Nie określiłbym cię mianem idiotki. Jesteś prawie znośna.

Przez moment miała ochotę zakpić z tego stwierdzenia, ale wiedziała, że powinna to potraktować to jak komplement. Zamiast więc wdawać się w dalszą dyskusję z konsultantem, spojrzała na Molly i uśmiechnęła się ciepło.

— Molls, co tam słychać?

Nie mogła nie zauważyć sposobu, w jaki napięło się ciało Holmesa, gdy usłyszał jej głos, ale zignorowała to zupełnie. Sam ją tu wezwał, musiał się liczyć z konsekwencjami takiej decyzji.

— Och, no wiesz... To, co zwykle — odparła kobieta, a jej spojrzenie na moment powędrowało w stronę Sherlocka, wywołując w Victorii nieodparte wrażenie, że słowa Hooper miały głębsze znaczenie.

— Co tam u Toma?

Sherlock prychnął, a Vicky zerknęła na niego przelotnie. Nie wiedziała, czy był zwyczajnie zirytowany ich rozmową, czy może chodziło o jego przemyślenia, ale nie miało to wielkiego znaczenia — tak, czy siak zignorowała to zachowanie.

— Dobrze. Jest taki słodki! Ostatnio stara się wychodzić wcześniej z pracy, aby móc mi robić obiady — odparła Molly, a Victoria zrozumiała, że rozmawianie o narzeczonym było ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę kobieta.

Na litość boską, była detektywem i to całkiem dobrym. Cokolwiek Tom robił na obiad, na pewno nie czyniło to Molly szczęśliwszą.

— To faktycznie miłe — odpowiedziała jednak i zdecydowała się na zmianę tematu. — A skoro już rozmawiamy o miłych facetach... Znasz może doktora Duncana Ellisa?

Oczy kobiety rozbłysły, gdy usłyszała imię i nazwisko lekarza, a Victoria musiała zwalczyć chęć zaciśnięcia pięści w geście tryumfu. Najwyraźniej Duncan był dużo bardziej ekscytującym tematem niż jej narzeczony.

— Nie rozmawiałam z nim od dłuższego czasu, ale jest naprawdę fajną osobą. Pielęgniarki nieustannie się nim zachwycają — zachichotała Hooper. — A ty go znasz?

— Oczywiście, że nie — wtrącił Sherlock i podniósł głowę, patrząc na Victorię. — Myślisz, że dlaczego o niego pyta?

— Pytam, bo właśnie go spotkałam — mruknęła Radcliffe, posyłając mu ostre spojrzenie.

— Musiało to być bardzo imponujące spotkanie, skoro dał ci swój numer zaledwie po kilku minutach rozmowy — zakpił Holmes i wstał. — Zapewne jest zdesperowany i cierpi na depresję. Lekarze zazwyczaj nie mają tak niskiej samooceny, aby rozdawać swoje prywatne numery nowopoznanym kobietom, szczególnie, gdy wiedzą, że związek między lekarzem a detektywem nie ma zbyt dużych szans na powodzenie.

— Albo może po prostu mu się spodobałam, kto wie. — Victoria wywróciła oczami, nie przywiązując wagi do słów Sherlocka. — Niektórzy uważają mnie za całkiem atrakcyjną, o dziwo!

— Mm... Nie sądzę — odparł mężczyzna. — Wiesz, że zadzwonienie do niego jest fatalnym pomysłem, więc nie widzę żadnego sensu w zadawaniu Molly pytań na jego temat. Chyba, ze chciałaś po prostu zmienić temat, bo zauważyłaś, jak nieszczęśliwa jest w swoim własnym związku. Tak czy siak to strata mojego czasu!

Victoria zdała sobie sprawę, że jej dobry nastrój zniknął kompletnie. Obserwowała Sherlocka, który zaczął krążyć po pomieszczeniu, nieświadomy nagłego napięcia w powietrzu. Nie czuła się źle z powodu jego słów, ale Molly? Molly patrzyła na niego z szokiem w oczach, który sprawił, że zaczęła przypominać zepsutą lalkę. Cholerny socjopata...

— Ej! — krzyknęła i zmarszczyła brwi. — Jeśli już masz czelność wspominać o stracie czyjegoś czasu, przypominam ci, że wyciągnąłeś mnie z łóżka, znowu, tylko z powodu głupiej zachcianki. I nie waż się mówić, że chciałam tu przyjść, bo kopnę cię tam, gdzie naprawdę zaboli! Przyszłam tu, bo jedyną rzeczą bardziej irytującą od twojego towarzystwa, są twoje pieprzone smsy! Wciąż mam jednak swoje życie, wiesz?!

Sherlock zatrzymał się i spojrzał na nią pustym wzrokiem.

— Jakie życie? — spytał po chwili, a ona zrozumiała, że w końcu nadszedł ten moment. — Zazwyczaj jesteś w pracy, a jeśli już zdarza ci się wrócić do domu, rozwiązujesz kolejne sprawy w wolnym czasie. Twój telefon nie jest chroniony hasłem, co oznacza, że nie masz nic do ukrycia; żadnych upokarzających zdjęć czy też prywatnych danych. Rzadko ktoś do ciebie dzwoni, a twoja lista kontaktów poszerzyła się do przeogromnej liczby piętnastu, po tym, jak kupiłaś nowy telefon. Twoje mieszkanie jest małe, chociaż nie widzisz problemu w kupowaniu kawy w drogich kafejkach, a pensja detektywa nie jest wcale wielka. Zapewne odziedziczyłaś pieniądze, prawdopodobnie po zmarłych rodzicach. Wszyscy pozostali członkowie twojej rodziny także się zmyli, więc pozwól, że spytam... — Wziął głęboki oddech i uśmiechnął się kpiąco. — Jakie życie?

Victoria naprawdę próbowała się wściec albo poczuć się urażoną jego słowami, ale nie mogła. Potrafiła jedynie patrzeć się na niego z wyrazem głębokiego szoku, który Molly wzięła najwyraźniej za oznakę bólu. Jej dłoń opadła na ramię kobiety, co pozwoliło detektyw powrócić do rzeczywistości. Radcliffe uśmiechnęła się i potrząsnęła głową.

— Jesteś takim draniem, Holmes, ale, do cholery, jesteś genialny — powiedziała i obserwowała, jak jego wyraz twarzy zmienia się z zadowolonego na zaskoczony. Słyszała również gwałtowny wdech Molly, która spodziewała się zapewne całkowicie innej reakcji.

— Mam rację? — spytał Holmes z uniesionymi brwiami, a Victoria wyszczerzyła zęby w uśmiechu, gdy zdała sobie sprawę, że czekała na ten moment od dłuższego czasu.

Przekrzywiła głowę i z satysfakcją powiedziała:

— No nie bardzo.

— Co? — parsknął Sherlock i zbliżył się nieco, przyglądając się jej twarzy gorączkowo. — To niemożliwe.

— Och, nie zrozum mnie źle. Wszystkie twoje dedukcje były idealne. Po prostu od tygodni wyprowadzam cię w pole, w ramach eksperymentu — odparła Vicky i także zrobiła krok w przód. Stała teraz tak blisko, że czuła zapach jego perfum. — Widzisz, nie wyrzuciłeś mojego prawdziwego telefonu. Nie byłabym też tak głupia, aby nie zabezpieczyć go żadnym hasłem. Jestem w końcu detektywem. Chciałam tylko sprawdzić, czy zdołam cię oszukać.

Sherlock przez moment się nie odzywał, aż w końcu jego oczy zaświeciły się z ekscytacją, gdy zrozumiał, co właśnie się stało.

— Ty... Oszukałaś mnie — powiedział po chwili, a ona wzruszyła ramionami.

— Chciałam to zrobić, od kiedy dowiedziałam się o twoim zmartwychwstaniu. — Och, jak cudownie było mieć nad nim władzę. Kobieta wiedziała, że ten moment zapisze się w jej pamięci, jako jeden z bardziej ekscytujących. — Chyba musisz zacząć czytać mnie od nowa, geniuszu.

Ku jej zaskoczeniu, Sherlock zamrugał kilka razy, a potem posłał jej szeroki uśmiech. Był dziki, niepohamowany i całkiem szczery, co stanowiło dziwny widok, gdy chodziło o konsultanta. Jego oczy rozbłysły w ekscytacji, a źrenice rozszerzyły się nieznacznie. Victoria wiedziała, że powinna po prostu odwrócić wzrok, ale nie potrafiła. Coś w jego twarzy wydawało się ją hipnotyzować, chociaż nie umiała wskazać co konkretnie. Radcliffe nie sądziła, aby miało to jednak cokolwiek wspólnego z ogólnie pojętą atrakcyjnością, a raczej z tym szalonym, przenikliwym wzrokiem mężczyzny. Niemalże widziała wszystkie trybiki, obracające się w jego umyśle, gdy próbował rozwikłać kolejną zagadkę, a to z kolei wywołało w jej ciele przyjemny dreszcz; to ona była tą zagadką.

— Chcesz, abym ci powiedziała? — spytała po chwili napiętej ciszy, a Sherlock pokręcił głową.

— Nie. Gra dopiero się rozpoczęła.

***

Victoria wiedziała, że nie powinna dzwonić do nowopoznanego doktora. Wiedziała o tym już w chwili, gdy wyciągnęła wizytówkę z jego dłoni, głównie ze względu na jedną ze swoich podstawowych zdolności — umiała planować. A żaden, nawet najbardziej zawiły plan nie kończył się szczęśliwym związkiem, kiedy chodziło o ich dwoje. Nie zdołała jednak wyrzucić z pamięci szeregu cyfr, składających się na numer mężczyzny; wgapiała się w tę niewielką karteczkę tak długo, że potrafiłaby wyrecytować jej treść nawet w środku nocy. A skoro znała już numer, zapomnienie o Duncanie Ellisie stało się praktycznie niemożliwe.

Zadzwoniła do niego, co zaskoczyło go kompletnie. Nie spodziewał się, że zachowa jego wizytówkę, a już tym bardziej, że faktycznie się do niego odezwie. Mimo to nie brzmiał na niezadowolonego z takiego obrotu sprawy. Porozmawiali chwilę i zdecydowali się spotkać w jednej z restauracji, do której Victoria normalnie nigdy by się nie zapuściła. Musiała przyznać, randka w drogiej knajpie była nieco... banalna, ale okazje do choć odrobiny zabawy zdarzały się tak rzadko, że naprawdę nie mogła wybrzydzać.

Randka okazała się zaskakująco przyjemna. Vicky na pewno nie oczekiwała, że Duncan zjawi się na czas, zważywszy na jego pracę i całą gamę obowiązków, jakie spoczywały na lekarzach, ale gdy weszła do środka, już na nią czekał. Ubrany był w elegancką marynarkę i koszulę, która podkreślała sylwetkę w idealny sposób. Wyglądał świetnie, nie mogła temu zaprzeczyć, ale  miała ochotę roześmiać się za każdym razem, gdy udawał, że mankiety wcale mu nie przeszkadzają, a ciasny kołnierzyk go nie uwiera. Nie był przyzwyczajony do takiego ubioru, co, w jej oczach, czyniło go jeszcze bardziej uroczym; wiedziała w końcu, że to dla niej zdecydował się porzucić komfort.

Jedzenie było smaczne, a rozmowa zdecydowanie nie należała do nudnych. Duncan nie został doktorem bez powodu; mimo pierwszego, nie najlepszego wrażenia, był naprawdę inteligentny. Czuł powołanie do niesienia pomocy ludziom, co z kolei uświadomiło Victorii, że zasługiwał na słodką, przemiłą dziewczynę, która doceniałaby jego pasję i wymagający zawód. Zaczęła prawie żałować, że ona nie mogła być właśnie taką osobą, ale nigdy nie potrafiłaby zrozumieć skomplikowanych operacji albo zapamiętać nazw wszelkich chorób. Jej mózg potrafił zdziałać cuda na miejscach zbrodni, ale był kompletnie bezużyteczny, gdy chodziło o zapamiętywanie informacji z podręczników. Może powinna zainwestować w pałac pamięci, o którym mówił Sherlock?

Ach, Sherlock... Victoria naprawdę miała ochotę zakląć, bo, niestety, była boleśnie świadoma głównego powodu, dla którego nie chciałaby nawet próbować stworzyć związku z Duncanem. Randka należała do definitywnie udanych, a nawet świetnych, ale jej myśli nieustannie uciekały w zupełnie innym kierunku — kierunku konsultanta, który zapewne zajęty był rozwiązywaniem kolejnej niemożliwej sprawy. Próbowała nie porównywać obu mężczyzn, ale zwyczajnie nie potrafiła się przed tym uchronić.

Nie miała jakichkolwiek romantycznych uczuć względem Holmesa. Nie uważała go nawet za szalenie przystojnego albo atrakcyjnego. Jasne, znalazłaby wiele cech, które pociągały ją w jego wyglądzie, ale na pewno nie była na tyle szalona, aby pozwolić którejkolwiek z nich zamroczyć jej umysł. Wciąż nie potrafiła go jednak wyrzucić ze swojej głowy. Wciąż powracała myślami do jego geniuszu.

Nigdy nie wykazywała zbytniego zainteresowania mężczyznami mądrzejszymi od niej. Nie ze względu na swoje ego, ale ze względu na narcystyczne skłonności, którymi wykazywali się tacy panowie. A ona nienawidziła narcyzmu, w każdej postaci. Sherlock, choć poniekąd wyjątkowy, akurat w tym aspekcie przypominał wszystkich innych. Jedyna różnica polegała na tym, że Victoria nie mogła go do końca za to winić. Był przecież genialny — i to właśnie ten geniusz sprawiał, że patrzyła na niego zupełnie inaczej.

Duncan Ellis był uroczy, słodki i charyzmatyczny. Był też absolutnie nudny, co samo w sobie brzmiało nieco okrutnie. W porównaniu do Sherlocka Holmesa każdy okazywał się do bólu wręcz zwyczajny, a ona odzwyczaiła się do normalności.

Detektyw wróciła do domu w dobrym nastroju, pomimo swojego nieco niepokojącego odkrycia. Duncan odprowadził ją pod same drzwi, żegnając się z nią niewinnym całusem w policzek. Jakaś część kobiety chciała, aby ją pocałował — tak naprawdę, z pasją — ale zapewne przemawiała przez nią zwyczajna samotność. Nie chciała przecież dawać mu nadziei, nie była aż tak okrutna. Ten prosty gest Ellisa zdołał jednak przywrócić jej dobry nastrój. Uśmiech wciąż błąkał się po twarzy kobiety, gdy wchodziła po schodach, prowadzących do mieszkania. Zniknął jednak szybko; drzwi do jej apartamentu okazały się bowiem otwarte.

Ktoś włamał się do jej domu. Victoria miała absolutną pewność, że zamknęła za sobą drzwi przed wyjściem; nigdy nie pozwoliłaby sobie na złamanie tak podstawowej zasady bezpieczeństwa, będąc oficerem policji. Powoli uniosła spódnicę i sięgnęła do kabury, przymocowanej do uda. Popchnęła drzwi i wycelowała pistolet w cokolwiek kryło się po ich drugiej stronie. Serce kobiety tłukło się w piersi, a oddech przyspieszył znacząco. Była detektywem i doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że przyjdzie jej kogoś zabić, ale na pewno nie czuła się na to gotowa.

Salon okazał się pusty, ale w mieszkaniu na pewno ktoś był, sądząc po odgłosach dobiegających z sypialni. Ktoś czegoś szukał, a Victoria nie miała zamiaru pozwolić, aby to znalazł. Zdjęła obcasy tak cicho, jak potrafiła i ruszyła w stronę przejścia. Zatrzymała się gwałtownie, gdy jakiś mężczyzna wypadł z pomieszczenia i stanął jak wryty na jej widok.

— Holmes?! — wrzasnęła i obniżyła broń, próbując uspokoić swoje zszargane nerwy. Konsultant stał na środku salonu, a na jego twarzy widniał wyraz zniesmaczenia.

— Twoje zamki są odrażające. Dziecko mogłoby je otworzyć — odpowiedział i spojrzał na pistolet kobiety. Zmarszczka na jego czole jedynie się pogłębiła.

Victoria poczuła przemożną chęć, aby odstrzelić jego durny łeb, co nieco kłóciło się z wcześniejszymi przemyśleniami dotyczącymi zabijania ludzi.

— Włamałeś się do mojego mieszkania — wycedziła przez zaciśnięte zęby i potrząsnęła głową. — Powinnam cię aresztować! Zdajesz sobie sprawę, że mogłam cię zabić?!

— Myślałaś, że jestem złodziejem? — Brzmiał na naprawdę urażonego podobną sugestią, a Radcliffe zamknęła oczy z niedowierzaniem. Sherlock Holmes był geniuszem, ale potrafił być także kompletnym, ryczącym idiotą. — Sądzisz, że ktokolwiek chciałby cię okraść? Jedyną wartościową rzeczą w tej klitce jest zapewne twój laptop.

— Mój laptop? — spytała, unosząc brwi z kpiącym uśmiechem.

— Tak, musi gdzieś tu być. Każdy go posiada — powiedział i ruszył z miejsca, chcąc wznowić poszukiwania, gdy coś zmusiło go do zatrzymania się. — Dlaczego zabrałaś broń na randkę? I gdzie ją ukryłaś?

— Jestem gliną; nie ruszam się nigdzie bez niej. Muszę być przygotowana na ewentualność włamania do mojego mieszkania — zakpiła i uniosła spódnicę, odsłaniając kaburę na udzie.

Wiedziała, że zapewne każdy mężczyzna na miejscu Sherlocka nie potrafiłby się powstrzymać od śledzenia ruchu jej palców. Zapewne przełknęliby głośno ślinę, próbując odwrócić spojrzenie w nadziei, że uchroni ich to od bycia nazwanymi zboczeńcami. Sherlock, natomiast, patrzył prosto na jej nagą skórę beznamiętnym wzrokiem. Skinął nieznacznie głową na widok kabury na udzie pani detektyw i powrócił do przeszukiwania szuflad.

— Nie ma go tutaj, Sherlock — powiedziała Victoria. Złoszczenie się na niego nie miało żadnego sensu. W gruncie rzeczy nie powinna się nawet dziwić, że wpadł na podobny pomysł. — Gra toczy się dalej, pamiętasz?

Spojrzał na nią i zwęził oczy, wyraźnie starając się rozszyfrować prawdziwe znaczenie jej słów. Radcliffe uśmiechnęła z politowaniem, gdy, mimo to, mężczyzna postanowił skończyć przeszukiwać szafki.

Jej laptop naprawdę znajdował się gdzie indziej. Olivia z chęcią przyjęła go na kilka dni, gdy tylko usłyszała o tej grze pomiędzy Victorią a Sherlockiem. Detektyw nie mogła być bardziej rozbawiona zachowaniem przyjaciółki, która ubzdurała sobie, że była to oznaka seksualnego napięcia. Nie zamierzała jednak wyprowadzać jej z błędu, dopóki służyło to sprawie.

— Idę pod prysznic — oświadczyła kobieta i potrząsnęła głową, gdy odpowiedziała jej jedynie cisza. — Proszę, czuj się jak u siebie.

***

Kiedy powróciła do pokoju ubrana w piżamę, zastała Sherlocka siedzącego na kanapie z pustym wyrazem twarzy. Przypominał statuetkę i to nie z powodu swoich idealnych kości policzkowych. Siedział tak sztywno, że Victoria zaczęła się martwić. Może umarł z rozczarowania, że nie udało mu się znaleźć tego laptopa? Gdy usiadła obok niego, wzdrygnął się i zmarszczył brwi.

— Czego się dzisiaj dowiedziałeś? — spytała, przeczesując swoje wilgotne włosy palcami. — Może jestem sierotą? Albo... jestem adoptowana? — dodała konspiracyjnym tonem.

Jej komentarz wyraźnie nie poprawił humoru Holmesa, ale nie za bardzo ją to obchodziło. Jego niechęć odpowiadała na każde z pytań kobiety. Grali w grę, a ona zdecydowanie wysunęła się na prowadzenie.

— Posiadasz imponującą kolekcję płyt winylowych. Większość to klasyki rocka. Nie są tanie, więc faktycznie musisz posiadać pieniądze. Albo może odziedziczyłaś je po rodzicach?

— Dlaczego sądzisz, że są moje? — odparła Victoria i wskazała na płyty.

— Twoja garderoba zawiera znaczącą ilość męskich koszulek z nadrukami nazw zespołów.

— Może należą do mojego chłopaka... — podsunęła, ale Sherlock parsknął śmiechem.

— Akurat to jest oczywiste; nie masz żadnego partnera. I sądząc po dzisiejszym wieczorze, raczej nie zmieni się to w najbliższej przyszłości.

— Nigdy nie wiadomo, Sherlock. Związki i emocje chyba nie są twoją silną stroną, co?

— Sentyment to jedynie wadliwa reakcja chemiczna. — Jego odpowiedź była niemalże automatyczna, co skłoniło ją do wywrócenia oczami.

— Mówisz to każdej dziewczynie? — zaśmiała się, a mężczyzna obok niej zamarł, po czym zerwał się z miejsca i ruszył w stronę wyjścia. — Wisisz mi nowe zamki, Holmes!

*** 

Już prawie zapomniałam, jak dobrze się bawiłam, pisząc tę historię :D Minęło sporo czasu, odkąd czytałam te pierwsze rozdziały i - szczerze mówiąc - jestem dumna z tego, jak to się dalej potoczyło... HUEHUE. 

Jak się podobało? :D 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro